Bydgoszcz - turystyczna niespodzianka
pamięci A.M.
Nigdy nie planowałam wycieczki do Bydgoszczy. Nie kojarzyła mi się „turystycznie”. Pierwszy raz zjawiłam się tam przypadkiem... podczas zwiedzania Torunia. Zostało mi trochę czasu, a że odległość między obydwoma miastami jest niewielka, a komunikacja doskonała, więc wybrałam się do Bydgoszczy na rekonesans.
Bydgoszcz, w odróżnieniu od Torunia, nie może pochwalić się zabytkami godnymi listy UNESCO, bo zwyczajnie nie przetrwały do naszych czasów. Zamek Szwedzi wysadzili w powietrze, kościół pamiętający początki chrześcijaństwa Prusacy rozebrali na cegły, zabytkowy teatr spłonął w czasie drugiej wojny światowej, a z kilkudziesięciu spichlerzy zostało zaledwie kilka. Niemniej to, co widziałam, tak mnie zachwyciło, że postanowiłam poświęcić Bydgoszczy więcej czasu, czyli całe dwa dni. Wbrew pozorom to całkiem sporo jak na jedno miasto (i jedną miejscowość tuż obok). Kto nie wierzy, niech poczyta.
Pierwszy zabytek na moim bydgoskim szlaku to kościół Zbawiciela, neogotycka świątynia parafii ewangelicko-augsburskiej z 1897 roku, pierwotnie zwana kościołem Chrystusa. Wzniesiono ją na miejscu dawnego cmentarza ewangelickiego.
Budowę kościoła zaplanowano w drugiej połowie XIX wieku, kiedy zaczęła powstawać duża dzielnica, tzw. kolejowa, przeznaczona głównie dla ludności narodowości niemieckiej i wyznania ewangelickiego. Projektantem świątyni był Heinrich Seeling z Berlina. Powstał jednonawowy, ceglany, dość surowy kościół z wieżą, którego główną zewnętrzną ozdobą była umieszczona nad wejściem barwna mozaika z wyobrażeniem Dobrego Pasterza. Wnętrza niestety nie widziałam.
Po drugiej wojnie światowej kościół na krótko przejęli katolicy. Do ewangelików wrócił po zaledwie kilku miesiącach i w grudniu 1945 roku został ponownie poświęcony jako kościół Zbawiciela. Dwa lata później ustawiono przed nim figurę Chrystusa, kopię dzieła duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena (wcześniej zdobiła grobowiec rodziny Blumwe na przeznaczonym do likwidacji cmentarzu przy ulicy Jagiellońskiej). Miejsce, na którym stoi kościół, otrzymało wówczas nazwę placu Zbawiciela.
Z placem Zbawiciela sąsiaduje plac Piastowski. Wytyczono go w połowie XIX wieku jako rynek powstającej wówczas dzielnicy elżbietańskiej. Nazwano ją tak na cześć Elżbiety Ludwiki, małżonki władcy Prus Fryderyka Wilhelma. Na placu stoi neobarokowy kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa, niegdyś przeznaczony dla katolików niemieckiego pochodzenia.
Powstał dzięki staraniom społeczności polskiej. Pod koniec XIX wieku polscy bydgoszczanie zaczęli domagać się od władz pruskich zgody na budowę kościoła katolickiego. Zgoda została dana pod warunkiem wzniesienia dwóch kościołów katolickich: dla Polaków (pw. Świętej Trójcy) i dla Niemców (pw. Serca Jezusa).
Na miejsce budowy świątyni dla niemieckich katolików wybrano obecny plac Piastowski, wówczas Elisabethmarkt. Wzniesiono ją w latach 1910–1913 według projektu Oskara Hossfelda z Turyngii. Powstał piękny kościół w stylu neobarokowym, z tynkowaną elewacją, co odróżnia go od innych budowanych w tym czasie w Bydgoszczy. Wygląda tak, jak na początku XX wieku, bo przetrwał drugą wojnę światową w stanie nienaruszonym. Tu miałam więcej szczęścia i mogłam zajrzeć do środka.
Dotarłam do ulicy Cieszkowskiego i tym samym wkroczyłam do Bydgoszczy secesyjnej. Ulicę Cieszkowskiego wytyczono w 1984 roku w związku z imponującym rozwojem miasta i koniecznością jego rozbudowy w kierunku północnym i zachodnim. W ciągu zaledwie dziesięciu lat obie pierzeje nowej ulicy zabudowano luksusowymi, bogato zdobionymi kamienicami czynszowymi, według projektów znanych architektów.
http://polskanapiechote.waw.pl/moje-podroze-indeks-geograficzny/8-podroze/116-bydgoszcz-turystyczna-niespodzianka#sigProIddacd3eddf3
Byli wśród nich zwolennicy form tradycyjnych (neorenesansu i neobaroku) oraz awangardowych (secesji i modernizmu). Dwa narożne domy (u zbiegu ulicy Cieszkowskiego z ulicami Gdańską i Pomorską) wzniósł jeden z najwybitniejszych bydgoskich architektów, Józef Święcicki. Jego nazwisko jeszcze pojawi się w tekście.
Ulica Cieszkowskiego przecina równie imponującą ulicę Gdańską i wiedzie do parku im. Jana Kochanowskiego. A tam stoi Łuczniczka, jeden z symboli miasta o długiej i burzliwej historii.
Wykonany z brązu posąg nagiej, zgrabnej – 105 cm w biuście, 77 cm w pasie i 105 cm w biodrach – dziewczyny napinającej łuk to jedno z ostatnich dzieł berlińskiego artysty Ferdynanda Lepckego. Piękną pannę wyrzeźbił najprawdopodobniej w 1908 roku. Posąg prezentowany był w Berlinie i Monachium, a jego pomniejszona wersja pokazywana w Bydgoszczy na wystawie Niemieckiego Towarzystwa Sztuki i Wiedzy.
Bydgoszczanom Łuczniczka spodobała się tak bardzo, że postanowili kupić jej kopię. Rzeźbę kupił, i to wcale nie kopię lecz oryginał, zamożny bankier żydowskiego pochodzenia Louis Aronsohn. Kosztowała go 7,5 tysiąca marek. Niektórzy twierdzili, że pozująca artyście modelka była jego córką. Łuczniczka przybyła do Bydgoszczy i została uroczyście odsłonięta 18 sierpnia 1910 roku w 60. rocznicę urodzin jej nabywcy. Stanęła tuż obok nieistniejącego już Teatru Miejskiego i… zaczęły się kłopoty. Co bardziej pruderyjni bydgoszczanie uznali ją za nieprzyzwoitą. Podczas świąt religijnych postać dziewczyny ubierano lub zasłaniano parawanem.
Rozpoczęła się batalia o usunięcie jej z centrum miasta, by swą nagością nie siała zgorszenia. Wśród zwolenników ustawienia jej w mniej eksponowanym miejscu była między innymi aktorka Pola Negri, która przed wojną kupiła w Bydgoszczy kamienicę. W rezultacie w połowie lat 20. Łuczniczkę przesunięto nieco w głąb placu teatralnego, jednak już kilkanaście lat później, decyzją władz niemieckich, wróciła na swoje miejsce. Łuczniczka przetrwała wojnę, pożar i wyburzenie Teatru Miejskiego. Ustąpiła w latach 50. przed Armią Czerwoną. Na placu teatralnym postanowiono wznieść pomnik wdzięczność jej bohaterom i chyba uznano, że jej nagość może ich niepokoić. Pomnik wdzięczności nie doczekał się realizacji, ale Łuczniczka znalazła nowe miejsce – zdobi park im. Jana Kochanowskiego. I jak przed laty jej piękne kształty podziwiać mogą miłośnicy sztuk dramatycznych, stoi bowiem naprzeciwko Teatru Polskiego.
Po drugiej wojnie światowej ważną rolę w życiu Bydgoszczy odegrała jednak inna dziedzina sztuk pięknych – muzyka. W latach 1954–1958 niemal naprzeciwko teatru wyrósł okazały neoklasycystyczny gmach Filharmonii Pomorskiej im. Ignacego Jana Paderewskiego.
Jego projektantem był bydgoski architekt Stefan Klajbor, a inicjatorem budowy – późniejszy wieloletni dyrektor, Andrzej Szwalbe. W latach 70. wokół gmachu filharmonii zaczęły pojawiać się wykonane z brązu i kamienia pomniki i popiersia znanych kompozytorów i wirtuozów muzyki poważnej, zarówno polskich, jak i zagranicznych.
Pojawił się też pomnik dyrektora filharmonii. Skromnego wzrostu pan w garniturze, podpierając się laseczką, zmierza do pracy.
Dzięki zaangażowaniu Szwalbego oprócz filharmonii działalność rozpoczęła też Akademia Muzyczna im. Feliksa Nowowiejskiego. Jednym z jej absolwentów jest Rafał Blechacz, który w 2005 roku zwyciężył w XV Międzynarodowym Konkursie Pianistycznym im. Fryderyka Chopina. Filharmonia, Akademia Muzyczna i Zespół Szkół Muzycznych im. Artura Rubinsteina tworzą dzielnicę muzyczną.
Można przyjąć, że do dzielnicy muzycznej należy też Polskie Radio Pomorza i Kujaw. Swoją siedzibę ma nieopodal, w pięknej, neoklasycystycznej willi przy ulicy Gdańskiej. Budynek wzniesiono w pierwszych latach XX wieku dla przemysłowca Wilhelma Blumwego. Do lat 40. na szczycie tympanonu stała urna z prochami seniora rodu i założyciela fabryki, Carla Blumwego (miał najbardziej oryginalne miejsce pochówku, o jakim kiedykolwiek słyszałam). W dwudziestoleciu międzywojennym willę przejął Polski Klub zrzeszający elitę intelektualną miasta. Swoją siedzibę miał tam też Polski Biały Krzyż, organizacja wspierająca ofiary wojny. W czasie okupacji w piwnicach budynku Niemcy wykonywali egzekucje na mieszkańcach Bydgoszczy. Strącili też z tympanonu urnę z prochami seniora.
Od kwietnia 1945 roku w willi mieści się rozgłośnia Polskiego Radia. Stąd nadano pierwszą po wyzwoleniu polską audycję radiową. Pracował tu między innymi Jeremi Przybora.
Ulica Gdańska, przy której stoi siedziba Radia PiK, to reprezentacyjna ulica Bydgoszczy. Wytyczono ją w latach 20. XIX wieku w czasie rozbudowy miasta w kierunku północnym. Po obu jej stronach wybudowano kamienice wystrojem nawiązujące do renesansu, baroku i manieryzmu. Przy wielu z nich pracowali niemieccy architekci. Do wybuchu pierwszej wojny światowej Bydgoszcz – oficjalnie z niemiecka zwana Bromberg, czyli „jeżynowe wzgórze” – nazywana była Klein Berlin (Mały Berlin), tak bardzo przypominała stolicę Cesarstwa Niemieckiego. Do naszych czasów przetrwało aż 90 procent dawnej, przedwojennej zabudowy.
Prezentację ulicy Gdańskiej zacznę jednak nie od kamienic, lecz udziału Polaków w rozgromieniu III Rzeszy, czyli wiekopomnego czynu Mariana Rejewskiego. Rejewski – z urodzenia bydgoszczanin, a z wykształcenia matematyk i kryptolog – wraz z Henrykiem Zygalskim i Jerzym Różyckim złamał kod Enigmy, niemieckiej maszyny szyfrującej, co w dużym stopniu przyczyniło się do zwycięstwa Aliantów nad Hitlerem. W setną rocznicę urodzin Rejewskiego na ulicy Gdańskiej stanęła jego ławeczka.
A teraz o kilku zabytkowych kamienicach ulicy Gdańskiej.
Na początku XX wieku wzniesiono ogromną, kilkupiętrową kamienicę, należącą do restauratora Carla Meinhardta. Projektantem był niemiecki architekt Alfred Schleusener. Pierwotnie elewacja budynku była bogato zdobiona, jednak w styczniu 1934 roku doszło do tragicznego wypadku. Spadła jedna z figur i zabiła dwie osoby. Władze miasta podjęły wówczas decyzję o usunięciu wszystkich ozdób z kamienicy, a potem hurtowo z innych budynków miasta. Po drugiej wojnie światowej kamienica podupadała. Wyremontowano ją dopiero w 1974 roku przed wizytą Edwarda Gierka. Jednak dawne dekoracje, postacie ludzkie, anioły i maszkarony, wróciły na nią dopiero na początku obecnego stulecia. Po zakończeniu remontu kamienicy zorganizowano pierwsze Święto Ulicy Gdańskiej.
Naprzeciwko kamienicy Meinhardta stoi wspaniały gmach wzniesiony pod koniec XIX wieku według projektu Józefa Święcickiego. Jego właścicielem był Ernst Wolff. Dom wybudowano w zawrotnym tempie. Prace rozpoczęto jesienią 1896 roku, a już w maju następnego roku kamienica była gotowa. Zainstalowano w niej pierwszą w Bydgoszczy windę elektryczną. Cały parter przeznaczony został na sklepy. Luksusowe mieszkania na piętrach zajmowali przemysłowcy, handlowcy i wyżsi rangą wojskowi. Kamienica ma też ciemną kartę w swej historii. Po wkroczeniu do miasta Armii Czerwonej mieściły się w niej biura NKWD.
Warto przyjrzeć się sąsiedniej kamienicy. Ma nietypową ozdobę. Na wysokości pierwszego piętra wiszą podarte porcięta. To Spodnie Andrzeja, unikatowa rzeźba Piotra Wagnera. W ten nietypowy sposób złożył on hołd bydgoskiemu malarzowi Andrzejowi Nowackiemu, który przez 50 lat żył i tworzył w tej kamienicy. Rzeźba nawiązuje do słynnego cyklu artysty Udżinsowieni.
Innym godnym uwagi budynkiem przy ulicy Gdańskiej jest kamienica wzniesiona w połowie XIX wieku na zamówienie aptekarza Augusta Mentzla, według projektu Heinricha Mautza. Mentzl otworzył w niej aptekę homeopatyczną „Pod Łabędziem” – tuż nad drzwiami wejściowymi umieszczono jego pozłacaną figurę.
Zioła, które Mentzl wykorzystywał do produkcji leków i maści, rosły w niewielkim ogródku koło budynku. Po zakończeniu drugiej wojny światowej apteka została upaństwowiona i rozpoczęła działalność jako Apteka Społeczna nr 39. Dawną nazwę odzyskała w latach 70., a w prywatne ręce trafiła ponownie w 1990 roku. Dzięki staraniom nowego właściciela, Bartłomieja Wodyńskiego, w 150. rocznicę rozpoczęcia działalności apteki na jej zapleczu powstało muzeum farmacji (w 2017 roku aptekę i zabytkowe wyposażenie przejęło Muzeum Okręgowe im. Leona Wyczółkowskiego).
U zbiegu ulic Gdańskiej i Dworcowej stoi modernistyczny dom towarowy wybudowany w latach 1910–1911 według projektu Ottona Waltera z Berlina. Był pierwszym w Bydgoszczy budynkiem, w którym zastosowano konstrukcję z żelbetonu. W latach międzywojennych mieścił się tu Bydgoski Dom Towarowy, czyli Be-De-Te. Słynął z urządzanych w jego wnętrzach pokazów mody. Budynek przetrwał wojnę, jednak pożar wzniecony w 1945 roku przez Armię Czerwoną zniszczył jego spadzisty dach. Po wojnie był siedzibą Powszechnego Domu Towarowego, przez lata zwanego „Jedynak”. Na początku obecnego stulecia nowy właściciel przeprowadził renowację fasady, eksponując zdobiące ją płaskorzeźby zwierząt i fauna, a także czterech postaci kobiecych: Afrodyty, Eris, Hery i Ateny.
Widoczni na zdjęciu atlanci dzwigają jeden z balkonów Hotelu pod Orłem, stojącego na wprost dawnego „Jedynaka”. Budynek powstał w latach 1892–1894 na zlecenie hotelarza Emila Bernhardta, według projektu Józefa Święcickiego. Jest najpiękniejszym i bez wątpienia największym przykładem bydgoskiej architektury eklektycznej. Ogromne, neobarokowe, widoczne z dworca gmaszysko miało przyciągać podróżnych przybywających do miasta, a wystawne wnętrza – całkowicie ich oszałamiać.
Elewację hotelu zdobią elementy architektoniczne charakterystyczne dla wcześniejszych epok, głównie klasycyzmu i baroku. Wśród nich jest portretowa maska, którą przez lata uważano za wizerunek projektanta hotelu. Okazało się jednak, że nie jest to twarz Święcickiego. Czyja więc jest? Nie wiadomo.
W latach międzywojennych hotel prowadziła rodzina Majewiczów. W 1921 roku przez kilka godziny wypoczywał w nim Józef Piłsudski. Po drugiej wojnie światowej hotel został upaństwowiony. W czasach stalinowskich był robotniczym domem kultury, potem hotelem Orbisu. Do spadkobierców dawnych właścicieli wrócił w 1994 roku.
W połowie XIX wieku na tyłach ulicy Gdańskiej wytyczono plac Wolności – bydgoski salon pod chmurką. Tam też, kilka lat później, wzniesiono pierwszą w Bydgoszczy farę ewangelicką, czyli kościół pw. Świętych Apostołów Piotra i Pawła, zaprojektowany przez berlińskiego architekta Fryderyka Adlera. Budowano go z rozmachem. Cegły i terakotę do wystroju elewacji frontowej sprowadzono z Charlottenburga, cesarz Wilhelm I ufundował witraże, które ozdobiły prezbiterium i zakrystię. Kościół miał zainstalowane ogrzewanie podłogowe, a oświetlało go 200 lamp gazowych.
Kościół ma swój wojenny, niechlubny epizod. Na początku września 1939 roku – podczas tzw. krwawej niedzieli – z jego wieży strzelali dywersanci niemieccy do wycofujących się oddziałów Wojska Polskiego. O tym wydarzeniu jeszcze wspomnę.
W czasie walk w mieście, zarówno w 1939, jak i 1945 roku, kościół został poważnie uszkodzony i wyrokiem Tymczasowej Rady Miejskiej Bydgoszczy skazany na rozbiórkę. Na jego miejscu miał stanąć pomnik Józefa Stalina. Świątynię, po wojnie już katolicką, ocalili parafianie.
Dziś kościół stanowi tło niesamowitego pomnika-fontanny. To Potop – nawiązująca do biblijnego potopu monumentalna, trzyczęściowa kompozycja rzeźbiarska Ferdynanda Lepckego.
W dużym basenie z czerwonego piaskowca z żywiołem walczy grupa ludzi i zwierząt. „Na skalnym szczycie nagi, muskularny mężczyzna podtrzymuje omdlałą kobietę […], a prawą ręką usiłuje wciągnąć wspinającego się na skałę starszego mężczyznę. Poniżej leży […] omdlała matka, do której garnie się zdziwione całą sytuacją dziecko. Za nimi lew, całkiem niegroźny, otępiały nawet, też próbujący wydostać się z wodnego żywiołu. […] Po lewej, niedźwiedzica trzymająca w pysku za kark małe niedźwiedziątko, stara się umieść je nad wodą. Po prawej, mężczyzna zmagający się zarówno z żywiołem, jak i oplatającym jego ciało wężem”.
Lubię zwiedzać miasta zimą lub wczesną wiosną. Turystów mało, liście drzew nie zasłaniają architektury. Tym razem żałowałam, że wybrałam się w lutym. Wolałabym zobaczyć postacie Potopu w strugach wody.
Fontanna stanęła w 1904 roku. Jej projekt wyłoniono w ogólnoniemieckim konkursie na „monumentalną fontannę z symbolicznymi scenami, ze wszystkich stron dostępną” ogłoszonym w ostatnich latach XIX wieku. Zgłoszono aż 55 prac. Wygrał Ferdynand Lepcke. Otrzymał honorarium w wysokości 100 tysięcy marek. Tyle samo dostał na wykonanie dzieła. Nie obyło się bez kłopotów. Prace trwały dwa lata dłużej, a po uruchomieniu wodotrysku przez wiele miesięcy na jaw wychodziły liczne usterki. Niemniej Potop budził powszechny zachwyt, zarówno miejscowych, jak i odwiedzających miasto gości. Do 1943 roku był jedną z największych atrakcji Bydgoszczy. Niestety, padł ofiarą akcji Metallspende des deutschen Volkes. Rozebrano go i przeznaczono na cele przemysłu zbrojeniowego. „Z Potopu ocalał tylko... basen kamienny, reszta poszła na armaty”.
Mieszkańcom Bydgoszczy trudno było pogodzić się z utratą Potopu. Po zakończeniu drugiej wojny światowej podejmowano próby jego rekonstrukcji. W latach 80. pewne starania podjął nawet Andrzej Szwalbe, ale dopiero dzięki zawiązanemu w 2003 roku społecznemu stowarzyszeniu odbudowy fontanny Potop znów jest ozdobą Bydgoszczy.
Mały fragment fontanny – niedźwiedzicę z młodym – można odnaleźć na pomniku-ławeczce
Zygmunta Mackiewicza, jednego z inicjatorów odtworzenia Potopu.
Fontanna stoi w parku im. Kazimierza Wielkiego. To najstarszy park miejski, pozostałość po o wiele większym ogrodzie klarysek, które do Bydgoszczy przybyły w 1615 roku. Po kasacie zakonu przez władze pruskie ogród zamieniono na park regencyjny, zamknięty dla mieszkańców miasta. Ogólnodostępny stał się dopiero na początku XX wieku.
Przy ulicy Gdańskiej stoi kościół sióstr klarysek. Pierwotnie znajdował się tu zbudowany z dębowego drewna kościół szpitalny pw. Świętego Ducha ufundowany przez mieszkańców miasta w 1448 roku. Pod koniec XVI wieku rozpoczęto budowę kościoła murowanego. Prace trwały wiele lat. Oficjalna konsekracja odbyła się we wrześniu 1645 roku. Wówczas do Świętego Ducha dodano trzech innych patronów, świętych: Wojciecha, Klarę i Barbarę.
W roku 1835 nastąpiła kasata zakonu. Siostry klaryski zostały przesiedlone do Gniezna, a budynek klasztorny i kościół stały się własnością miasta. Świątynia zaczęła pełnić funkcje świeckie. Mieściła wagę miejską, była magazynem wyrobów spirytusowych, a nawet remizą strażacką.
W dwudziestoleciu międzywojennym budowlę z powrotem przeznaczono na cele sakralne. W 1925 roku nastąpiła ponowna konsekracja, podczas której kościołowi nadano nowe wezwanie – Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Kościół przetrwał drugą wojnę światową. Wygląda tak, jak przed wiekami, tyle że stoi w nieciekawym miejscu – na skrzyżowaniu Gdańskiej, Mostowej, Jagiellońskiej i Focha – i trudno zrobić mu ładne zdjęcie.
Do wnętrza wiedzie neorenesansowy portal. Wewnątrz jest doskonale zachowany strop z połowy XVII wieku, zdobiony malowanymi rozetami, wśród których nie ma dwóch identycznych.
Cztery razy dziennie, o 9.00, 12.00, 15.00 i 18.00, z wieży kościoła rozlega się hejnał miasta skomponowany w 1946 roku przez Konrada Pałubickiego na podstawie tradycyjnej kaszubskiej melodii.
Spacerując ulicą Gdańską, dotarłam do Brdy.
Most im. Jerzego Sulimy-Kamińskiego.
Przystanęłam na moście im. Jerzego Sulimy-Kamińskiego, z którego rozpościera się najpiękniejsza bydgoska panorama. Widać spichrze przy ulicy Grodzkiej, pałacyk Lloyda Bydgoskiego i barkę Lemarę, nad którą kołysze się Przechodzący przez rzekę.
To zdjęcie z mojego pierwszego pobytu w Bydgoszczy.
Wtedy przy nabrzeżu nie stała Lemara, ale inna barka.
Po drugiej stronie Brdy wznosi się ogromna neogotycka budowla z czerwonej cegły, ozdobiona wieloma wieżyczkami. To siedziba Poczty Głównej.
Spichrze stojące nad brzegami Brdy są pozostałością po czasach, gdy w Bydgoszczy kwitł handel drewnem, piwem i zbożem, które zwożono tu z całej Wielkopolski. Potem spławiano je Wisłą do Gdańska, a w zamian bydgoszczanie otrzymywali sól, śledzie i wino. Towary gromadzone były w obszernych spichrzach. Pierwsze zaczęto budować już w XVI wieku. Do naszych czasów zachowało się zaledwie kilka, zbudowanych w drugiej połowie XVIII wieku i później. Są to okazałe, piętrowe budynki o spadzistych dachach i niewielkich oknach. Większość zbudowano z tzw. muru pruskiego – ich drewniane szkielety wypełniono cegłą.
Trzy spichrze stoją przy Grodzkiej – ciągnącej się wzdłuż Brdy, do XVIII stulecia najważniejszej ulicy tej części miasta. Zbudował w latach 1793–1800 kupiec Samuel Gottlieb Engelmann. Pierwotnie było ich pięć, ale w lutym 1960 roku w jednym z nich wybuchł pożar. Gasiły go wszystkie jednostki straży pożarnej z Bydgoszczy. Nie sprzyjała im pogoda. Porywisty wiatr wzmagał płomienie, a silny mróz sprawiał, że zamarzały węże strażackie. Dwa budynki spłonęły. Trzy zachowane spichrze od 1962 roku gromadzą zbiory Muzeum im. Leona Wyczółkowskiego. Uwieczniono je w logo miasta.
Przed jednym z nich, zwanym holenderskim ze względu na krążynowy dwuspadowy dach, stoi wykonany z brązu model Bydgoszczy z dawnych wieków.
Do starych, zabytkowych spichrzy nawiązują nowe, zwane też szklanymi domami, wzniesione na brzegu rzeki pod koniec XX wieku według projektu dwóch warszawskich architektów, Andrzeja Bulandy i Włodzimierza Muchy.
To właściwie jeden budynek, składający się z dwóch bliźniaczych części. Jedną zbudowano z cegły klinkierowej, drugą ze szklanych tafli umocowanych na stalowej konstrukcji. Obie są półokrągło zakończone i pozbawione architektonicznych detali. Bez wątpienia nowe spichrze przypadły do gustu mieszkańcom miasta i gościom przybywającym do Bydgoszczy, bo w 2012 roku w plebiscycie „Polityki” na najładniejszą budowlę zajęły trzecie miejsce.
Przed głównym wejściem do nowych spichrzy znajduje się replika bydgoskiego zamku.
Został wzniesiony przez Kazimierza Wielkiego jako siedziba kasztelana.
W 1370 roku zamieszkał w nim wnuk Kazimierza, Kaźko Słupski.
Zamek był jego ulubioną rezydencją. Tu zmarł w 1377 roku.
Zamek został zniszczony podczas potopu szwedzkiego.
Między starymi i nowymi spichrzami stoi niewielki pałacyk zbudowany w latach 80. XIX wieku w stylu manieryzmu niderlandzkiego przez kapitana żeglugi Ottona Liedtkiego. Do 1908 roku mieszkała w nim rodzina właściciela, później, kupiony przez Bydgoskie Towarzystwo Żeglugi Śródlądowej (Bromberger Schleppschiffahrt), został siedzibą zarządu spółki. Gdy w latach 20. XX wieku, po powrocie Bydgoszczy do macierzy, niemieckie przedsiębiorstwo żeglugowe przemianowano na Lloyd Bydgoski, w pałacyku wciąż urzędowały jego władze.
Nad Brdą, między pałacykiem a starymi spichrzami jest Rybi Rynek. Od XVI wieku aż do 1946 roku handlowano na nim rybami. W XIX stuleciu był najważniejszym miejscem portu. Rynek ma za sobą filmowy epizod. Na przełomie sierpnia i września 1968 roku w mieście kręcono kilka odcinków serialu Czterej pancerni i pies. Bydgoszcz stała się wówczas niemieckim Ritzen. W wielu scenach widać Kanał Bydgoski, Pocztę Główną i planty nad Brdą, most kolejowy na rzece, ulice Grodzką i Malczewskiego oraz Rybi Rynek. Wyłożono go folią i utworzono basen, który miał udawać zalane wodą miasto. Rybi Rynek dawno temu zapomniał o swej filmowej karierze. Przez lata był wielkim parkingiem szpecącym okolicę. W internecie znalazłam informację, że samochody mają zniknąć, a teren zamienić się w reprezentacyjny plac miejski. Może już tak się stało?
Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej, w 1937 roku, w Stoczni i Warsztatach Mechanicznych Lloyda Bydgoskiego zbudowano barkę, która dziś stoi u nabrzeży Brdy, tuż obok trzech starych spichrzy. Jej właścicielem był szyper Adolf Schmidt. Za barkę zapłacił 40 tysięcy złotych. Nazwał ją Lemara na cześć swych rodziców – Leona i Marii.
Barka była domem jego rodziny. Pływali nią po polskich i niemieckich rzekach. W czasie drugiej wojny światowej Lemarę przejęli Niemcy, a po wyzwoleniu trafiła w ręce Armii Czerwonej. Po interwencji rządu polskiego barka została zwrócona, ale nie dawnym właścicielom. Ci pracowali na niej jako zwykli robotnicy, bo Lemarę upaństwowiono. Lemara pływała do 2006 roku. Wycofana z żeglugi, miała trafić na złomowisko. Szczęśliwie pozostała u brzegu Brdy. Przekazano ją Miejskiemu Centrum Kultury i udostępniono zwiedzającym.
Na barkach takich jak Lemara żyli ludzie, całe rodziny. Tu rodzili się i umierali. Szyperska profesja przechodziła z ojca na syna.
Barki pływały do Gdańska, Berlina, do południowych miast Polski i na wschód. Po Kanale Bydgoskim kursowały całe karawany barek, ciągniętych przez statki holownicze. Było ich tak dużo, że nieraz stały w korkach. W jakich warunkach mieszkały szyperskie rodziny, można zobaczyć na Lemarze, która jest żywym muzeum tradycji wodniackich. Zwiedziłam ładownię i maleńką kajutkę, na którą składają się kuchnia, sypialnia i salonik. W ciasnych wnętrzach upchnięto meble, sprzęty codziennego użytku, dziecięce zabawki – skromnie, ale z klimatem, jakiego nigdzie indziej nie znajdziecie.
Na Lemarze odbywają się koncerty, spektakle, potańcówki i lekcje angielskiego (trwała właśnie taka lekcja, gdy zwiedzałam barkę). Co miesiąc zaglądają tu członkowie szyperskich rodzin. Jest ich całkiem sporo, bo jeszcze kilkadziesiąt lat temu u nabrzeży Brdy cumowało wiele takich barek – miejsc pracy niejednego bydgoszczanina.
Bardzo dziękuję panu, który oprowadzał mnie po Lemarze, za wielkie zaangażowanie i ciekawe opowieści o szyperskich rodzinach.
Nad Lemarą, na linie przerzuconej nad Brdą, kołysze się Przechodzący przez Rzekę – nagi młodzian ze strzałą w ręku. Niektórzy twierdzą, że ma zamiar oddać ją Łuczniczce. Linoskoczek zawitał do Bydgoszczy 1 maja 2004 roku, by upamiętnić wejście Polski do Unii Europejskiej. Jego autorem jest Jerzy Kędziora. Rzeźbiarz na linie umieścił też jaskółkę (z niemieckiego Schwalbe) dla uczczenia Andrzeja Szwalbego, wspomnianego już założyciela Filharmonii Pomorskiej. Czy ktoś przewidział, że minie 15 lat i Unia Europejska zachwieje się niczym bydgoski linoskoczek na Brdą?
Najważniejszym miejscem większości miast jest rynek z ratuszem i kościołem. W Bydgoszczy sercem miasta jest Wyspa Młyńska, niewielka, otoczona wodami Brdy i Młynówki – niesamowite miejsce. W letnie miesiące tonie w zieleni, ale i zimą nie traci uroku. Przez nagie konary drzew prześwitują szachulcowe ściany osiemnastowiecznego Białego Spichrza. To najstarszy budynek na wyspie, mieszczący dziś zbiory archeologiczne.
Trochę dalej stoi nieco młodszy dawny młyn parowy, czyli Czerwony Spichlerz, obecnie Galeria Sztuki Nowoczesnej.
Drugi koniec wyspy należy do ogromnych dziewiętnastowiecznych młynów Rothera.
Ale najciekawszy – moim zdaniem – jest Dom Leona Wyczółkowskiego.
Odtworzono w nim wnętrza dworku w pobliskim Gościeradzu, w którym na początku XX wieku mieszkał i miał swoją malarską pracownię patron bydgoskiego muzeum. W Bydgoszczy Wyczółkowski bywał częstym gościem. Jeszcze za życia malarza jedną z sal tutejszego muzeum poświęcono jego twórczości.
Leon Wyczółkowski. Rzeźba Konstantego Laszczki.
Trzydziestego grudnia 1936 roku w Bydgoszczy odbyły się uroczystości pogrzebowe Wyczółkowskiego. Uczestniczyły w nich władze państwowe i duchowne oraz tysiące mieszkańców Bydgoszczy. Zwłoki malarza zostały wystawione w farze, a potem przeniesione na Stary Rynek. Zgodnie ze swoim życzeniem Wyczółkowski spoczął na wiejskim cmentarzu we Wtelnie.
http://polskanapiechote.waw.pl/moje-podroze-indeks-geograficzny/8-podroze/116-bydgoszcz-turystyczna-niespodzianka#sigProId305627389d
Ósmego kwietnia 1937 roku, wykonując ostatnią wolę sławnego męża, jego żona Franciszka przekazała Bydgoszczy 425 prac, szkicowniki oraz pamiątki osobiste i wyposażenie pracowni malarskiej. Akt darowizny zobowiązywał miasto do sprawowania opieki nad zbiorem, popularyzacji twórczości Wyczółkowskiego, upamiętniania rocznic związanych z artystą oraz opieki nad jego grobem.
Wyczółkowski z żoną.
Kilka lat temu na Wyspie Młyńskiej powstała nowoczesna przystań jachtowa. Wzniesiono ją na terenie dawnej przystani wioślarskiej, zbudowanej w latach 30. XX wieku dla Wojskowego Klubu Sportowego „Zawisza”. Stał tu gmach z tarasem mieszczący hangary dla łodzi, żaglówek i kajaków. Po drugiej wojnie światowej właścicielem przystani był klub „Zawisza”. Na początku XXI wieku przedwojenne budowle zastąpiono nowymi – na wskroś nowoczesnymi. Powstał hotel, knajpki, sale fitness i gabinety odnowy biologicznej.
Widok z przystani na Biały Spichlerz i katedrę.
Z Wyspy Młyńskiej jest chyba najładniejszy widok na Operę Novą – trzy białe walce z kwadratową wieżą zaprojektowane przez Józefa Chmiela i Andrzeja Prusiewicza.
W największym walcu znajduje się ogromna sala widowiskowa, w której może zasiąść 800 widzów. Artyści występują na równie imponującej scenie. To zapewne rekompensata za lata tułaczki – teatr operowy długo nie miał własnej siedziby. Budowa Opery Novej trwała aż 34 lata. Otwarto ją w 2006 roku.
Opera corocznie gości Bydgoski Festiwal Operowy. Pierwszy odbył się w 1994 roku jeszcze na placu budowy – ze ścian sterczały druty zbrojeniowe. Był wyrazem desperacji artystów, którzy nie mogli doczekać się oddania gmachu. Melomani siedzieli na pożyczonych od wojska krzesłach ustawionych wprost na betonie. Wszyscy byli w strojach wieczorowych. Oklaskiwali zespoły operowe z Warszawy, Łodzi, Poznania i Sankt Petersburga.
W 2013 roku, z okazji 667 urodzin miasta, przed wejściem do Opery Novej stanęła „współczesna wariacja na temat Łuczniczki”.
Naprzeciwko Wyspy Młyńskiej, po drugiej stronie Młynówki, stoją dziewiętnastowieczne kamienice. Przeglądają się w wodach rzeki, tworząc urokliwą Bydgoską Wenecję.
Chociaż sercem Bydgoszczy jest Wyspa Młyńska, nie znaczy to, że w mieście nie ma rynku. Oczywiście, że jest, nawet jeden z największych, jakie widziałam. Został wytyczony w 1346 roku, podczas lokacji miasta przez króla Kazimierza Wielkiego.
Jeszcze w tym samym roku, zgodnie ze średniowieczną tradycją, przystąpiono do budowy kościoła miejskiego. To dzisiejsza katedra pw. świętych Marcina i Mikołaja.
Bydgoska fara początkowo była drewniana. Po pożarze zdecydowano się na budowę ceglanego gotyckiego kościoła. Wznoszono go od 1466 do 1502 roku – prawie 40 lat. Ale trud się opłacał, bo kościół jest imponujący. To ogromna, trójnawowa budowla z kwadratową wieżą od południa i piętrową kruchtą od zachodu. Do świątyni wiodą pięćsetkilogramowe spiżowe drzwi.
Gdy po raz pierwszy – podczas bydgoskiego rekonesansu – weszłam do środka, zaniemówiłam. Wnętrze zaskoczyło mnie niesamowitymi kolorami: nade mną ciemnoniebieskie, gwiaździste sklepienie, wokół mnie czerwone i fioletowe ściany, kolumny, złocenia, polichromie. Chyba ten cudny kościół przekonał mnie, by jeszcze raz odwiedzić Bydgoszcz.
Najwspanialszym zabytkiem katedry jest późnogotycki obraz tajemniczo uśmiechniętej Madonny z różą, zwanej też Matką Bożą Pięknej Miłości, znajdujący się w ołtarzu głównym. Obraz jest wotum dla Bogurodzicy za zakończenie wojny trzynastoletniej.
W dzwonnicy katedry wisi dzwon z kościoła dominikanów w Kamieńcu Podolskim. Trafił na karty Pana Wołodyjowskiego: bił na alarm, gdy zbliżała się turecka nawałnica i podczas uroczystej przysięgi składanej przez pana Michała i Ketlinga: „...wówczas mały rycerz wstał i klęknąwszy na stopniach ołtarza, tak rzekł wzruszonym, choć spokojnym głosem: – [...] pogańskiego nieprzyjaciela w sprosności żyjącego do zamku nie puszczę ni z murów nie ustąpię, ni szmaty białej nie zatknę, choćby mi też pod gruzami pogrześć się przyszło... Tak mi dopomóż Bóg i święty Krzyż – Amen! [...] Wtem uderzono we wszystkie dzwony...".
W pobliżu katedry, przed dawną szkołą miejską, stoi ciekawa rzeźba przedstawiająca kilka smętnych postaci. Jest dość zagadkowa, bo jedne źródła podają, że to Apel więźniarek, a drugie, że Śpiący rycerze Jerzego Beresia.
I ciekawostka – w koszu rynny katedry znajduje się wytłoczony na blasze niewielki orzełek w koronie. Jako jedyny w Bydgoszczy przetrwał okupację niezauważony przez Niemców. Bydgoszczanie, zwłaszcza młodzi, przychodzili tu, by potajemnie oddawać honory godłu państwa. Szukałam go, ale nie znalazłam.
Na tyłach kościoła, tam gdzie Młynówka wpada do Brdy,
stoi osiemnastowieczna rzeźba świętego Nepomucena, chroniącego przed powodzią.
Zabudowa bydgoskiego rynku pochodzi głównie z XIX wieku. Południową pierzeję zajmuje klasycystyczny gmach Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej im. dr. Witolda Bełzy. Jej najcenniejszą książką jest rękopis Roty Marii Konopnickiej.
Przed wejściem głównym do biblioteki znajduje się rzeźba-fontanna Dzieci bawiące się z gęsią (no, ja nie wiem, czy ta gęś dobrze się bawi) z 1909 roku. Pierwotnie stała przed apteką „Pod Złotym Orłem”, bo ufundowała ją rodzina Kupffenderów, właścicieli apteki, by uczcić stulecie swej działalności.
W okazałym gmachu siedemnastowiecznego kolegium jezuickiego dziś jest siedziba władz miejskich.
O godzinie 13.13 lub 21.13 warto stanąć pod kamienicą przy Starym Rynku 15. Wtedy to otwiera się okno w jej szczycie i w oparach dymu, zanosząc się upiornym śmiechem, wyłania się postać Twardowskiego.
Według legendy przybył do miasta na kogucie (inne podania mówią, że na krześle). Wraz ze swym sługą Maćkiem i diabełkami, Smołką i Węgliszkiem, zatrzymał się w gospodzie Zgorzelec. Tam przyjmował interesantów. Jednym z nich był burmistrz, sędziwy starzec, który nie mógł sprostać wymaganiom młodej żony. Poprosił Twardowskiego, by go odmłodził. Mistrz z pomocą diabełków przygotował wywar z magicznych ziół, w którym wykąpał staruszka. Po kilku godzinach z kotła wyszedł młodzieniec. Niestety, po powrocie do domu nie poznała go ani żona, ani nikt ze służby. Odmłodzony staruszek stracił dom i stanowisko – niech będzie to przestrogą dla wszystkich bez umiaru korzystających ze zdobyczy medycyny estetycznej.
Budynek, w którym zatrzymał się mistrz Twardowski, już nie istnieje. W 1910 roku niejaki Leo Bruckmann wybudował w tym miejscu nowoczesny dom handlowy. Po pierwszej wojnie światowej wciąż działał tam dom konfekcyjny, a od 1928 roku – dom handlowy Braci Mateckich, ulubione miejsce bydgoskich elegantek. W czasie drugiej wojny światowej budynek został zniszczony. Na jego miejscu stoi dziś współczesna, stylizowana kamienica.
W roku 1969 na rynku ustawiono Pomnik Walki i Męczeństwa Ziemi Bydgoskiej, upamiętniający ofiary zbrodni hitlerowskich, zwłaszcza mieszkańców miasta rozstrzelanych tu w pierwszych dniach drugiej wojny światowej.
W Bydgoszczy doszło wówczas do dywersji niemieckiej, którą propaganda III Rzeszy określiła mianem „krwawej niedzieli”. Wycofujące się oddziały Wojska Polskiego zostały zaatakowane przez niemieckich mieszkańców miasta. Zginęło kilkudziesięciu polskich żołnierzy i cywilów. Schwytanych dywersantów rozstrzelano. Piątego września do Bydgoszczy wkroczyły oddziały Wehrmachtu. Już cztery dni później na rynku odbyła się pierwsza publiczna egzekucja Polaków oskarżonych o udział w „krwawej niedzieli”. Życie straciło około 20 osób.
Egzekucja na bydgoskim rynku.
Kiedyś rynek nie sprawiał wrażenia ogromnego, bo sporo miejsca zajmował stojący na nim kościół jezuitów. Został zburzony podczas drugiej wojny światowej. Legenda głosi, że jedna z niemieckich ofiar, umierając, oparła się ręką o ścianę świątyni. Ślad dłoni pozostał i nie można go było usunąć, dlatego Niemcy zdecydowali się kościół zniszczyć.
Zachowały się podziemia, które kryją tajemnice. W 1925 roku zarwała się posadzka pod głównym ołtarzem. Odkryto tunel znajdujący się siedem metrów pod powierzchnią rynku. Prowadził do piwnic i podziemnych komnat. W jednej z nich znaleziono kilkadziesiąt trumien. Spoczywały w nich zmumifikowane szczątki zakonników i bogatych mieszczan. Jeden nieszczęśnik musiał zostać pochowany żywcem, bo leżał w nienaturalnej pozycji, tak jakby chciał otworzyć wieko trumny.
Od strony Brdy na rynek można dotrzeć ulicą Jatki. Nazwa pochodzi od jatek, czyli kramów, na których sprzedawano mięso, stojących po obu jej stronach. Na początku XX stulecia handlarze przenieśli się do olbrzymiej nowo wybudowanej hali targowej, a przy ulicy Jatki zaczęto sprzedawać wyroby wikliniarskie.
Ulica Jatki była jedyna w swoim rodzaju. Sprzedawcy odnosili się z szacunkiem do klientów, zwracając się do kobiet „pani łaskawa”, a do małych chłopców „kawalerze”. Równie uprzejmi byli klienci. Wszyscy mówili „dzień dobry” i „do widzenia”, a mężczyźni zdejmowali czapki i kapelusze. W latach 60. w związku z budową baru szybkiej obsługi „Kaskada” ulicę zlikwidowano. W roku 2015 ulica Jatki powróciła na mapę Bydgoszczy w nowoczesnym kształcie – zgodnie z panującą w architekturze modą przykryto ją szklanym dachem.
Po obu stronach nowych Jatek, zamiast kramów z mięsem, są knajpki dla mięsożernych i wegetarian.
Nocne Jatki.
Na tyłach rynku biegnie ulica Długa, przy której stoją pięknie odnowione kamieniczki. Pochodzą głównie z końca XVIII i początku XIX wieku.
W jednej z nich mieści się Muzeum Mydła i Historii Brudu. To jedyne miejsce na świecie poświęcone tak prozaicznej czynności, jak mycie się. Wizyta w muzeum to niezapomniana podróż w czasie, od starożytności po współczesność. Rozpoczyna ją umycie rąk i własnoręczne zrobienie mydełka, które można zabrać na pamiątkę.
W każdej epoce historycznej sprawy higieny traktowano inaczej. Starożytni uwielbiali się kąpać. Bogaci Grecy myli się we własnych łazienkach, Rzymianie godzinami siedzieli w publicznych łaźniach, rozmawiając, oddając się lekturze lub paniom lekkich obyczajów.
W początkach średniowiecza uznano, że częste mycie skraca życie i zaniechano kąpieli. Święty Hieronim mawiał, że „ten, którego chrzest oczyści, drugi raz myć się nie musi”. Posłuchało go tak wielu, że inny święty – Tomasz z Akwinu – nie mogąc wytrzymać odoru niemytych ciał, zalecał używanie kadzideł w kościele.
W renesansie powrócono do łaźni, które szczególną popularnością cieszyły się na terenach obecnych Niemiec i Szwajcarii. Łaźnie bywały koedukacyjne. W tym samym czasie w wodzie pluskali się mężczyźni i kobiety. Oddzielał je parawan tak skromny, że umożliwiał wzajemną obserwację, a nawet miłosne igraszki.
Łaźnie opuszczono wraz z pojawieniem się dżumy. Uznano bowiem, że kąpiel sprzyja rozprzestrzenianiu się choroby. Ludzie w trosce o zdrowie na całe wieki zapomnieli o wodzie z mydłem. W wyższych sferach do końca XVIII stulecia popularna była sucha toaleta polegająca na częstej zmianie bielizny. Na brudne włosy nakładano peruki, wszy zabijano złotymi młoteczkami, a zapaszek tłumiono perfumami.
Zmiany przyniósł wiek XIX. W zamożnych domach pojawiły się łazienki. Brud zaczęto utożsamiać z ubóstwem. Bydgoszcz wpisuje się w historię higieny (nie brudu). To tu produkowano słynne proszki: Persil, Cypisek i Pollena 2000.
Trzy w jednym, czyli król nigdzie nie musiał chodzić piechotą.
Tak wygląda historia mycia się i niemycia w wielkim skrócie. Jeśli ktoś chce poznać szczegóły, niech odwiedzi muzeum. Wysłucha ciekawostek i obejrzy balie, tary, maglownice, pralki, suszarki i mydełka z różnych zakątków świata.
A gdzie mydełko Fa?
Miejsce ciekawe, a pracownicy życzliwi i zaangażowani. W 2017 roku ich wysiłek został doceniony – Muzeum Mydła i Historii Brudu otrzymało certyfikat Polskiej Organizacji Turystycznej.
Ulica Długa, przy której stoi muzeum, jest deptakiem. Spacerując nią, można nadepnąć na autograf Zbigniewa Bońka albo Ireny Santor czy Jana Kulczyka. Fragment Długiej to Bydgoska Aleja Autografów, czyli podpisów osób zasłużonych dla miasta.
Przy skrzyżowaniu ulic Długiej i Jana Kazimierza stoi stary tramwaj,
pełniący dziś funkcje sezonowego punktu informacji turystycznej.
Ulicą Długą doszłam do Wełnianego Rynku, na którym wzniesiono pomnik Leona Barciszewskiego, ostatniego przedwojennego prezydenta miasta. W 1939 roku został zamordowany przez Niemców. Prawdopodobnie zginął 10 listopada, bo dzień później na ulicach Bydgoszczy wisiały plakaty z informacją, że został rozstrzelany według prawa wojennego. Wraz z nim śmierć poniósł jego osiemnastoletni syn Janusz. Do dziś nie odnaleziono miejsca zbrodni ani ciał zamordowanych. Odpowiedzialny za śmierć prezydenta Barciszewskiego komisarz miasta Werner Kampe przeżył wojnę. Nigdy nie stanął przed sądem, dożył starości i zmarł w Hanowerze w 1974 roku.
Niedaleko jest pomnik innej postaci zasłużonej dla Bydgoszczy – Kazimierza Wielkiego. Władca dumnie siedzi na koniu, a w lewej ręce trzyma akt lokacyjny miasta. Podczas wojen polsko-krzyżackich, prowadzonych w latach 1327–1332, Kujawy dostały się pod panowanie rycerzy zakonnych. Kazimierz odzyskał je na mocy pokoju kaliskiego z 1343 roku i trzy lata później nadał Bydgoszczy prawa miejskie. Zgodnie z zamysłem króla miała powstać zupełnie nowa osada – Królewiec – nieco na zachód od istniejącego już grodu. Nazwa nie spodobała się mieszkańcom, którzy woleli zostać przy Bydgoszczy.
Po lewej stronie pomnika widać budynek starej octowni wzniesiony w XIX wieku z muru pruskiego.
Dziś jest siedzibą oddziału Banku Pekao SA.
Od czasów Kazimierza Wielkiego Bydgoszcz znacznie się zmieniła. Gdyby król ożył, wdrapał się na wieżę ciśnień i rozejrzał dokoła, to zapewne by oniemiał.
Na szczycie wieży ciśnień – na wysokości 38 metrów – jest taras widokowy.
Zamknięto go podczas drugiej wojny światowej i ponownie otwarto dopiero w 2012 roku.
Wieża ciśnień już prawie od 120 lat stoi na wzgórzu generała Dąbrowskiego. Zaprojektował ją Franz Marschall, który najwyraźniej puścił wodze fantazji, bo wieża wygląda jak z bajki.
Oczywiście wieża – oprócz estetycznych i widokowych – pełniła funkcje praktyczne. Mieścił się w niej zbiornik wyrównawczy, dzięki któremu mieszkańcy Bydgoszczy nie cierpieli na brak wody w godzinach największego zapotrzebowania na nią. Wieża odeszła na zasłużoną emeryturę w 1990 roku, po 90 latach nieprzerwanej pracy. Dziś w jej wnętrzu zamiast zbiornika jest wystawa opowiadająca o dziejach lokalnych wodociągów i ukazująca wyposażenie łazienek i toalet.
Z galerii widokowej wróciłam na ziemię, a dokładnie w okolice Starego Miasta. Odchodząca od rynku ulica Magdzińskiego zaprowadziła mnie do zabytkowej hali targowej (to do niej przenieśli się sprzedawcy mięsa z ulicy Jatki).
Nad wejściem do hali widnieje herb miasta.
Halę otwarto w 1906 roku. Szybko zdobyła popularność wśród mieszkańców miasta, bo mogli robić w niej zakupy siedem dni w tygodniu. Dla sprzedających przygotowano ponad 100 stoisk. Zajęli je rzeźnicy, mleczarze i rybacy. Oprócz zwykłych ryb można było kupić kraby, raki, ostrygi i homary. Hala przetrwała do początku XXI wieku, kiedy to pokonały ją centra handlowe i hipermarkety. Teraz władze miasta szukają na nią pomysłu.
Za halą widać smukłą wieżę zegarową neogotyckiego kościoła pw. świętego Andrzeja Boboli. Świątynia została zbudowana dla bydgoskich ewangelików według projektu berlińskiego architekta Heinricha Seelinga. Wzniesiono ją w 1903 roku i po dziś dzień jest najwyższym – liczącym 75 metrów – budynkiem Bydgoszczy.
Okolice kościoła pw. świętego Andrzeja Boboli to najstarsza część miasta. Bydgoszcz, jako gród strzegący przepraw przez Wisłę, najprawdopodobniej został założony w XI wieku właśnie w miejscu, w którym dziś wznosi się świątynia. Warto wspomnieć, że pierwsza pisemna wzmianka o Bydgoszczy pojawiła się dokładnie 28 czerwca 1328 roku w Roczniku Kapituły Gnieźnieńskiej, gdzie występuje jako Budegac, siedziba kasztelana Sulisława.
Przy innej ulicy odchodzącej od rynku, Krętej, stoi ceglany budynek dawniej wchodzący w skład kompleksu przemysłowego Hermana Frankego. Dziś mieści się w nim klub muzyczny „Eljazz”. Do wejścia prowadzą stopnie, na których wyryto nuty standardu jazzowego Milesa Davisa Seven steps to heaven. Ponieważ stopnie są tyko trzy, tytuł zmieniono na Three steps to heaven.
Tu zrobiłam przerwę w zwiedzaniu miasta. Drugiego dnia rano pojechałam do Ostromecka, wsi leżącej kilka kilometrów od Bydgoszczy. Postanowiłam jednak, że napiszę o tym w Aneksie, by nie przerywać bydgoskiej wędrówki, tym bardziej że po powrocie z Ostromecka nie widziałam już wiele. Moja wycieczka dobiegała końca.
Poszłam do bazyliki pw. świętego Wincentego à Paulo – największej w Bydgoszczy świątyni wzniesionej, by podziękować Opatrzności Bożej za powrót Pomorza do Polski. Powstała według projektu Adama Ballenstaedta z Poznania, który wzorował się na rzymskim panteonie.
Prace budowlane ukończono tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. We wrześniu 1939 roku kościół został zajęty przez wojska niemieckie i sprofanowany, a przed wycofaniem się Niemców z miasta – podpalony. Prace nad odbudową trwały wiele lat. Zniszczone wnętrza wyposażano do 1976 roku, całość ukończono dopiero w 2003 roku.
Spod bazyliki poszłam urokliwą aleją Ossolińskich. Wytyczono ją w 1903 roku. Była najszerszą ulicą w mieście. Miała dwie jezdnie z chodnikiem dla pieszych i dwoma pasmami zieleni pośrodku. Po jej wschodniej stronie wyrosły budynki Instytutów Rolniczych im. cesarza Wilhelma, najstarszej placówki naukowej związanej ze szkolnictwem wyższym w Bydgoszczy (dziś są zajmowane przez Uniwersytet Kazimierza Wielkiego). Po zachodniej – w latach międzywojennych powstało willowe osiedle Sielanka.
Zbliżał się czas powrotu do domu, powoli ruszyłam więc w stronę dworca. Najpierw kolejną piękną ulicą – aleją Mickiewicza, przy której stoją wyjątkowej urody secesyjne kamienice – nic dziwnego, wiele z nich architekci wznieśli dla siebie.
Potem ulicą Gdańską dotarłam do Dworcowej. Stoi przy niej wielgachny dziewiętnastowieczny budynek z czerwonej cegły, ozdobiony misternymi rzeźbami z jasnego piaskowca. Chociaż wygląda jak zamek, przez lata był siedzibą Dyrekcji Kolei Wschodniej.
Brda w okolicy siedziby Dyrekcji Kolei Wschodniej.
A skoro jest dyrekcja kolei, to musi być i dworzec. Bydgoszcz może poszczycić się dwoma dworcami kolejowymi – pięknie wyremontowanym zabytkowym budynkiem i nowym, szklanym obiektem zwanym „żelazkiem”. Dawny budynek wzniesiono w 1851 roku, gdy Bydgoszcz i Berlin połączyły szyny kolejowe. Nowy budynek stanął w 2015 roku. Jego nietypowy kształt odsłania widok na stary dworzec znajdujący się między trzecim a czwartym peronem.
Dwa w jednym, czyli na dworcu w Bydgoszczy.
Uff, sporo tego. Dla najbardziej wytrwałych zostało jeszcze Ostromecko.
Aneks – Ostromecko
Ozdobą Ostromecka są urokliwe domy z czerwonej cegły
oraz dwa pałace: osiemnastowieczny, rokokowy Pałac Stary i neoklasycystyczny Pałac Nowy wzniesiony w latach 40. XIX stulecia.
Pałac Stary. Widok z tarasu Pałacu Nowego.
Pałac Nowy.
Od XIII wieku osada Ostromecko należała do zakonu krzyżackiego. Dwa stulecia później majątek przeszedł w ręce rycerskiego rodu herbu Pomian. Wiąże się z nim legenda o złotej szczęce. Jednemu z przedstawicieli rodu ulubiony koń uratował życie podczas bitwy. Sam przypłacił to zdrowiem – ucierpiała jego szczęka. Rana była tak poważna, że uniemożliwiała zwierzęciu jedzenie. Rycerz odwdzięczył się koniowi za uratowanie życia, fundując mu sztuczną szczękę, i to nie byle jaką, bo szczerozłotą. Po śmierci koń został pochowany na terenie parku. Mimo poszukiwań do dziś nie odnaleziono miejsca, w którym spoczął (wraz ze swoją szczęką).
Na początku XVII wieku właścicielem Ostromecka został ród Doprowskich, któremu miejscowi wierni zawdzięczają kościół pw. świętego Mikołaja. W czasie potopu szwedzkiego dobra ostromeckie, jak wiele innych polskich majątków, zostały spustoszone i zrujnowane. W 1709 roku Ostromecko znalazło się w rękach mazowieckiego szlachcica Bogdana Teodora Mostowskiego. Jego syn, Paweł Michał, wojewoda pomorski i mazowiecki, rozbudował stojący tam szlachecki dworek i w ten sposób powstał Pałac Stary.
Po pierwszym rozbiorze Ostromecko weszło w skład państwa pruskiego. Na początku XIX wieku zostało zlicytowane i za sumę 174 tysięcy talarów nabył je grudziądzki kupiec Jakub Marcin Schönborn. Jakub i jego syn Gottlieb wznieśli okazałą rezydencję, Pałac Nowy.
Pod koniec XIX wieku jedyna córka Gottlieba, Marta Maria, poślubiła Albrechta von Alvenslebena, przedstawiciela starego arystokratycznego rodu z Saksonii. Pod rządami Alvenslebenów majątek rozkwitał. Właściciele znacznie powiększyli pałac. Od południa do budynku głównego dobudowali neobarokowe skrzydło, tzw. pałacyk myśliwski, od północy – salę balową. Od zachodu do pałacu przylegają rozległe tarasy prowadzące do rozległego parku. Znajduje się w nim mauzoleum rodziny Alvensleben. Ostromecko pozostało w ich rękach prawie do końca drugiej wojny światowej.
Niezwykła jest historia potomków Albrechta von Alvenslebena. Jego najstarszy syn Joachim Marcin po I wojnie światowej zaakceptował władze polskie i utrzymywał przyjazne stosunki z polskimi sąsiadami. Był nawet inicjatorem budowy w Ostromecku Pomnika Wolności z okazji dziesięciolecia odzyskania przez Polskę niepodległości. Zdecydowanym wrogiem Polaków był natomiast jego starszy syn, Albrecht Werner, członek SS. W czasie drugiej wojny światowej oskarżył ojca o sprzyjanie Polakom, za co Joachim spędził kilka lat w obozach koncentracyjnych. Albrecht Werner rządził w Ostromecku do 1943 roku. Jego losy dobrze obrazują porzekadło: kto mieczem wojuje, od miecza ginie. On skazał ojca, a rodzina skazała jego. Ujawniła bowiem prawdę o pochodzeniu Albrechta Wernera. Okazał się synem nie Joachima, lecz pewnego Argentyńczyka. Przez kolegów nazistów został więc uznany za „niepełnowartościowego rasowo” i usunięty z SS.
Stary Pałac w Ostromecku można zwiedzać. Mieści kolekcję osiemnasto- i dziewiętnastowiecznych fortepianów zgromadzonych przez Andrzeja Szwalbego, organizatora życia muzycznego w Bydgoszczy.
Kot Prezes (nie mylić z kotem Prezesa).
Pisząc ten artykuł, korzystałam z książek:
Bydgoszcz. Przewodnik, Bydgoskie Centrum Informacji, Bydgoszcz 2015.
K. Firlej-Adamczak, S. Adamczak, Dzieła architektury współczesnej, De Agostini, Warszawa 2013.
K. Firlej-Adamczak, S. Adamczak, Najpiękniejsze kamienice, De Agostini, Warszawa 2013.
K. Firlej-Adamczak, S. Adamczak, Teatry i opery, cz.1, De Agostini, Warszawa 2012.
K. Firlej-Adamczak, S. Adamczak, Zabytki architektury przemysłowej, De Agostini, Warszawa 2013.
K. Halicki, Sekrety Bydgoszczy, Księży Młyn Dom Wydawniczy, Łódź 2017.
M. Chełminiak, S, Pastuszewski, Bydgoszcz. Fontanna Potop. 1904–2014, Wydawnictwo Pejzaż, Bydgoszcz 2015.
R. Szewczyk, Zabytki techniki, De Agostini, Warszawa 2012.
Artykułu:
R. Zarzecki, Na cztery pory roku, „Voyage” 2004, nr 12.
Oraz informacji dostępnych w zwiedzanych obiektach.
grudzień 2015, luty 2018