Koniec świata nr 13
Katarzyna Ryrych, Koniec świata nr 13, ilustr. Katarzyna Kołodziej, Wydawnictwo Literatura, Łódź 2016
Znane przysłowie mówi: „Niedaleko pada jabłko od jabłoni”. W tym przypadku jabłko potoczyło się bardzo daleko. Przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Jabłko to Sabina Muzyk, lat dwanaście, właścicielka świadectwa z czerwonym paskiem, dziewczynka rozsądna, zaradna i twardo stąpająca po ziemi.
Jabłoń to wąska, zabytkowa kamienica, którą zamieszkuje cyganeria artystyczna: ostrzyżona na jeża mama Paulina Muzyk (wypala w piecu ptaki cudaki, których nikt nie kupuje),długowłosy tata Piotr Muzyk (próbuje sprzedać małe akwarelki, których też nikt nie kupuje), rozczochrana Marcelina, czyli Ciotka Plotka (tworzy smutne pierroty, które się sprzedają, ale to zwykła chałtura niegodna prawdziwego artysty), Wuj Psuj (namalował jeden obraz, którego nikt nie kupił) oraz mnóstwo innych osób. Osób? Dziwaków rozmaitej maści, którzy przychodzą wieczorem i siedzą do rana, a zostaje po nich jeden wspólnie namalowany obraz oraz, delikatnie mówiąc, artystyczny nieład. I gdzie w tym rodzinnym domu wariatów – w dodatku stojącym przy ulicy Koniec świata nr 13 – jest miejsce dla praktycznej i trzeźwo myślącej Sabiny?
Sabina z całego serca pragnie mieć normalny dom, rodziców chodzących do normalnej pracy, a w pokoju zamiast starych mebli z duszą (i kornikami) normalne meble firmy Bodzio. Sabina szczerze nie cierpi sztuki. Marzy o karierze księgowej, solidnym zawodzie, który zapewni jej dostatnie życie. Nic dziwnego, bo brak pieniędzy to codzienność mieszkańców zabytkowej kamienicy na Końcu świata. Ze sztuki trudno bowiem wyżyć i co jakiś czas rodzinę Muzyków dopada Wielki Kryzys.
No cóż, rodziców się nie wybiera. Jeśli trafią się artyści, to trudno, trzeba sobie jakoś radzić. Sabina radzi sobie doskonale. Przejawia niezwykły talent biznesowy. Po raz pierwszy ujawnia się on podczas zakupu Szczurka Jurka, którego Sabina, twardo negocjując, niemal wyrywa z paszczy pytona. Talent rozwija się stopniowo, w galerii, gdzie pokryte kurzem ptaki cudaki dzięki sprytowi dziewczynki stają się wakacyjnym hitem skośnookich turystów.
Gdy Szczurek Jurek ostrymi ząbkami rozmienia na drobne wakacyjne fundusze Sabiny, ta nie ma już wyjścia – musi odkryć w sobie prawdziwą bizneswoman. Jej doradcą zostaje dawny wróg – Bogdan Odrowąż, zwany Bobkiem (a niekiedy Kozibobkiem), który jako dwunastoletni współwłaściciel „rodzinnej firmy z tradycjami” Odrowąż i Syn w świecie biznesu czuje się jak ryba w wodzie. Ta urocza dwójka młodych przedsiębiorców doskonale daje sobie radę na rynku, którym rządzą nieuczciwa konkrecja oraz inne mniej lub bardziej twarde prawa. Załatwiają nawet fundusze unijne na remont zabytkowej kamienicy na Końcu świata nr 13… bo niechcący wywołują lokalną aferę polityczną.
Sabina ma niewątpliwy dar robienia interesów, ale nie brakuje jej też artystycznej wrażliwości. Gdy z zapałem oddaje się masowej, na wskroś komercyjnej produkcji ptaków cudaków, zaczyna sięgać do pokładów własnej wyobraźni – nadaje im indywidualne cechy. Zupełnie niepostrzeżenie obok ptaków cudaków pojawiają się psiaki pokraki – oryginalne dzieła Sabiny.
Dziewczynka zaczyna też stopniowo doceniać rodzinny dom. Nie widzi w nim już siedliska rozmaitej maści dziwaków, lecz przyjazną przystań ludzi sztuki, którym wystarczy jedna wizyta w wąskiej, zabytkowej kamienicy, „aby trafić tam ponownie, już nie jako przypadkowi znajomi, ale bliscy przyjaciele”. Zaczyna lubić meble z duszą i dźwięki tanga płynące z pokoju Ciotki Plotki. Cóż, jednak niedaleko pada jabłko od jabłoni.
Ale nie samą sztuką (i biznesem) człowiek żyje. Gdzieś tam kiełkuje – by pozostać przy terminologii ogrodniczej – pierwsza miłość między Sabiną i Bobkiem, a także odradza się uczucie Ciotki Plotki i jej dawnego adoratora, bo chociaż oboje mają pięćdziesiątkę na karku, miłość – całe szczęście – nie zagląda do metryki.
Koniec świata nr 13 to świetnie napisana, pełna wdzięku i humoru powieść dla dzieci. W zabawny sposób wprowadza najmłodszych w tajniki biznesu, uczy przedsiębiorczości i radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych. W dzisiejszych czasach pieniądz jest ważny, ale nie powinien przesłaniać innych wartości – rodziny, przyjaźni i wolności wyboru sposobu życia. Koniec świata nr 13 jest wielką pochwałą rodzinnego ciepła, w którym grzeją się nie tylko domownicy, ale też ich przyjaciele. A trochę tego ciepełka przenika i do nas – czytelników.
W książce wiele się dzieje, ale mimo mnogości wątków nie odnosi się wrażenia chaosu, bo wszystkie postacie i ich poczynania – jak w prawdziwym biznesplanie – zostały przez autorkę przemyślane, zaplanowane i wprowadzone w życie. I nic nie stałoby na drodze do pełnego sukcesu, gdyby nie błędy językowe.
Przeczytałam setki książek dla młodszych czytelników i dobrze wiem, że wydawnictwa przywiązujące wagę do dobrej redakcji i korekty to wymierający gatunek. Błędy językowe stały się niechlubną normą. W Literaturze korekta jest wyjątkowo kiepska (redakcji nie ma w ogóle). Błędy znajduję właściwie w każdej książce tego wydawnictwa. Tym razem postanowiłam o nich napisać, bo przez nieudolną korektę ucierpiał bardzo dobry tekst.
Błędy, które znalazłam w Końcu świata nr 13, nie utrudniają zbytnio lektury (nie chcę do niej zniechęcić), ale utrwalają złe wzorce językowe („zaś” na początku zdania pojawia się kilkanaście razy) i szkodzą samej książce, chociażby zmniejszając jej szanse w konkursach. Ktoś może powiedzieć, że Koniec świata nr 13 otrzymał II nagrodę w IV Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren. Zgoda, ale Fundacja „ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom” ocenia maszynopisy. Wydawnictwo Literatura, które podjęło się wydać nagrodzony tekst, powinno dołożyć wszelkich starań, aby był poprawny. Niestety, daleko mu do doskonałości. Jury Polskiej Sekcji IBBY musiało zapewne przymknąć nie jedno, ale oboje oczu, by nominować Koniec świata nr 13 do nagrody Książka Roku 2016. Właściwie błędy powinny książkę dyskwalifikować, tyle że wtedy cały trud autorki poszedłby na marne.