„Ludzie byliby o wiele lepsi, gdyby chociaż raz w roku mogli przyjechać do Nałęczowa” – napisał Bolesław Prus w jednym ze swoich felietonów. Święte słowa. Posłuchali go Zofia Nałkowska, Henryk Sienkiewicz, Stanisław Przybyszewski, Stanisław Witkiewicz, Ignacy Paderewski, Karol Szymanowski i wielu, wielu innych, również i ja. Niemniej, to właśnie Prus był bez wątpienia najsłynniejszym nałęczowskim kuracjuszem. Pokochał miasteczko i poświęcił mu dużo miejsca w swej dziennikarskiej twórczości.
Po raz pierwszy pojawił się w Nałęczowie w 1882 roku, by leczyć swoje lęki przed tłumem i przestrzenią. Poczuł się tak doskonale, że odwiedzał Nałęczów co roku przez prawie trzydzieści lat, a nawet rozważał przeniesienie się tam na stałe.
Początkowo Prus wynajmował pokoje w różnych willach, między innymi w Willi pod Matką Boską, dziś znaną jako pensjonat Ewelina, potem swój gabinet urządził w pokoju na parterze pałacu Małachowskich. Z Warszawy sprowadził niezbędne do pracy sprzęty, między innymi maszynę do pisania – jako pierwszy polski literat korzystał z tego cudu ówczesnej techniki. Pracował nocami, bo w dzień ciekawscy kuracjusze zaglądali mu do okien.
Pałac Małachowskich
Pisarz lubił nowinki techniczne. W Nałęczowie nauczył się jeździć na rowerze i jeździł na nim z zapałem mimo słabego wzroku i swych lęków. Inną jego pasją była fotografia. W liście zwierzał się żonie: „…piszę do Ciebie, moje Złotko, i piszę na maszynie!...W dodatku wykąpałem się i przejechałem na rowerze… Słowem same uciechy, do których przybyła mi jeszcze jedna. Oto … kupiłem … sobie … aparat fotograficzny z rozmaitymi dodatkami […]”. Gdyby Prus żył w naszych czasach, pewnie pisałby bloga i robił sobie selfie.
Park zdrojowy w Nałęczowie
Prus chciał na stałe zamieszkać w Nałęczowie. Złotko, czyli Oktawia Głowacka, początkowo niechętna była tym planom. Gdy dała się przekonać, było już za późno. Pisarz zmarł w Warszawie w 1912 roku. O jego związkach z miasteczkiem przypomina tablica pamiątkowa na pałacu Małachowskich i pomnik-ławeczka. W dawnym mieszkaniu Prusa utworzono poświęcone mu muzeum. Zwiedzając Lubelszczyznę, starałam się zobaczyć jak najwięcej, ale nie wszystko mi się udało. Nie byłam w jednym miejscu, które z resztą mijałam wielokrotnie – właśnie w Muzeum Bolesława Prusa w pałacu Małachowskich. Nigdy nie pasowały mi dni ani godziny otwarcia. Mam nadzieję, że Prus mi wybaczy. [Muzeum Prusa odwiedziłam kilka lat później i opisałam w artykule: Lubelszczyzna, czyli lubię wracać tam, gdzie byłam już].
Pomnik Bolesława Prusa w parku zdrojowym w Nałęczowie
Bolesława Prusa cenił inny polski pisarz, również blisko związany z Nałęczowem – Stefan Żeromski. W swoich Dziennikach pisał: „Spotkałem Prusa asystującego jakiejś damie. Wspomniawszy «Lalkę», trudno uwierzyć, że ta szara człeczyna napisać zdołała takie arcydzieło. Co ja bym dał za to, aby się z nim poznać”. Żeromski poznał „szarą człeczynę” – zwaną też „niepozorną taką kreaturką” – dzięki Oktawii Rodkiewiczowej.
Stefan Żeromski jako guwerner w Nałęczowie
Stefan Żeromski – niedożywiony guwerner bez powołania – przybył do Nałęczowa w 1890 roku. Okazem zdrowia nie był. Nękały go: „Ustawiczny kaszel, ból w boku, gorączka, bóle głowy, bezsenność, nieznośne dreszcze. […] Próchniała mu kość w ręce i w związku z tym groziła utrata tej ręki, rozpoczynała się próchnica kości szczękowej, prawa ręka puchła, a nogi bolały nieznośnie. Jeżeli dodać do tego katalogu cierpień obawę przed oślepnięciem, bolesny katar ucha i nękającą bezsenność – możemy sobie wyobrazić samopoczucie młodego korepetytora w obcym dotąd środowisku”.
Cierpiał też z powodu samotności. Wyrwała go z niej wspomniana Oktawia Rodkiewiczowa, młoda wdowa z córeczką, dobra znajoma Bolesława Prusa. To dzięki niej Żeromski wszedł do miejscowego środowiska literackiego i towarzyskiego. Oktawia – energiczna, zaradna i wykształcona – pracowała w zakładzie leczniczym w Nałęczowie. Jej willa – też Oktawia – była centrum kulturalnym uzdrowiska. Dla Żeromskiego znajomość z Oktawią Rodkiewiczową stała się trampoliną do sukcesu: poznał wpływowych ludzi, zaczął drukować pierwsze teksty, dostał pracę w Raperswilu.
Oktawia
Mimo słabego zdrowia Żeromski był kochliwy. Skakał z kwiatka na kwiatek, ale gdy poznał Oktawię, ustatkował się i elegancko pożegnał swe dawne miłości: „O lalki, mumie, małpy i samice, jakim przysięgałem niegdyś miłość, jakże wami pogardzam! […] Za jedną szlachetną rozmowę z Panią Oktawią oddałbym miesiące rozkoszy z Wami…”.
Początkujący pisarz wygrał los na loterii. Oktawia otoczyła go opieką, wspierała jego literackie dążenia, była korektorką, prowadziła korespondencję, pertraktowała z wydawcami. Nie spodziewała się, że za kilka lat mąż, znany już pisarz, zostawi ją dla młodszej. Co więcej, stanie się to w czasie, gdy sama będzie potrzebowała pomocy.
Stefan i Oktawia Żeromscy z córką Oktawii z pierwszego małżeństwa
Bolesław Prus nie od razu zaakceptował Żeromskiego jako narzeczonego Oktawii. Wolał, by wyszła za majętnego przemysłowca niż biednego guwernera. Sporu między nimi omal nie zakończył pojedynek. Z czasem obaj zapomnieli o wzajemnych urazach i gdy we wrześniu 1892 roku w kościele w Policznej odbył się ślub Stefana i Oktawii, Prus był jednym ze świadków ceremonii.
Po kilku latach na świat przyszedł syn państwa Żeromskich, Adam.
Adam Żeromski. Zdjęcie wykonane w Chacie
Stefan Żeromski od wczesnej młodości tułał się po świecie, najpierw jako uczeń i student, potem jako guwerner. Po ślubie z Oktawią pracował w Szwajcarii, Włoszech, Warszawie i Zakopanem. Marzył o własnym domu. Do Oktawii, jeszcze narzeczonej, pisał: „… jakie by to było dobro wznosić dla siebie i swoich drogich drewniany dom! Urządzać te ściany, tę powałę, te okna i drzwi, do których się już przyrośnie na zawsze […], gdzie się będzie żyć zawsze, gdzie się będą gnieździć dobre i złe myśli, koleje, wypadki, smutki i radości”.
Gdy w 1905 roku wrócił do Nałęczowa był znanym pisarzem i majętnym człowiekiem. Postanowił spełnić swe marzenia. Za Popioły dostał spore honorarium. Kupił więc grunt na szczycie Armatniej Góry, nieopodal willi Oktawia i zbudował dom w stylu zakopiańskim. Nazwał go Chatą, bo przypominał skromną góralską chatę: drewniany, jednoizbowy budynek na kamiennej podmurówce, kryty gontem. Projekt przygotował Jan Koszczyc-Witkiewicz. Chata nie była domem mieszkalnym. Była letnią pracownią Żeromskiego. Korzystał z niej, gdy do pensjonatu żony zjeżdżali kuracjusze i trudno było o cichy kąt do pracy.
Chata
W Chacie powstały między innymi Dzieje grzechu. Honorarium za nie przeznaczył na budowę ochronki dla dzieci – placówki oświatowo-wychowawczej, również w stylu zakopiańskim. W ochronce działały też biblioteka publiczna i czytelnia. Dziś budynek, odremontowany za pieniądze unijne, jest siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa.
Ochronka
W 1908 roku czterdziestoczteroletni Żeromski poznał osiemnastoletnią, początkującą malarkę Annę Zawadzką. Wkrótce na świat przyszła ich córka Monika. Pisarz rozstał się z Oktawią. Nie była to już zresztą ta Oktawia, która dbała o jego zdrowie i karierę. Od pewnego czasu sama nie miała się najlepiej. Cierpiała na chorobę psychiczną. Nękały ją zaburzenia świadomości i halucynacje.
„…a pożycie mężczyzny pełnego witalności i uroku, w rozkwicie lat męskich, otoczonego sławą i adoracją, i rozdrażnionej, podstarzałej przedwcześnie kobiety, grawitującej wciąż ku granicy obłędu, nie mogło być ani łatwe, ani szczęśliwe”. Słowa te pisze Hanna Mortkowicz-Olczakowa, zaprzyjaźniona z drugą rodziną Żeromskiego. Najwyraźniej zapomniała o nałęczowskich początkach Żeromskiego, cierpiącego na wszystkie choroby świata, i o tym, że w dużym stopniu właśnie Oktawii zawdzięczał „sławę i adorację”.
Wnętrze Chaty
Do wszystkich kłopotów Oktawii dochodził ciągły lęk o chorego na gruźlicę syna Adama. Wiosną 1918 roku jego stan zdrowia znacznie się pogorszył. Oktawia i Stefan przewieźli Adama z Zakopanego do Nałęczowa. Chłopak zmarł w Chacie.
Po śmieci syna Żeromski opuścił Nałęczów. „Ze wzgórza nad szkołą […] widać ogród, chatę, ugór przeklęty, którego nie chciałbym już nigdy stopą dotknąć, gdzie Adaś umarł”.
Wnętrze Chaty
Pisarz pojawił się w Nałęczowie jeszcze tylko raz, w 1922 roku. Wtedy to przeniesiono zwłoki Adama z miejscowego cmentarza do mauzoleum postawionego tuż obok Chaty. Projektantem grobowca był Jan Koszczyc-Witkiewicz. Stworzył budowlę o niepowtarzalnym stylu: strzelistą z czerwonym dachem sięgającym ziemi. Zdobi ją okienko z witrażem wykonanym według rysunku Adama.
Grobowiec Adama Żeromskiego
Podobno Oktawia nie wyraziła zgody na ponowny pochówek – ogród przy Chacie nie był miejscem poświęconym. Żeromski jednak zdecydował o przeniesieniu zwłok syna. Słyszałam, dość mało wiarygodną, wersję wydarzeń. Ponoć ludność Nałęczowa miała Żeromskiemu za złe, że odszedł od Oktawii i napisał Dzieje grzechu. Ksiądz, który pochował Adama na cmentarzu, miał kłopoty – wierni zaczęli bojkotować msze. Żeromski przeniósł więc syna do parku przy Chacie. Trudno w to uwierzyć. Mieszkańcy Nałęczowa mogli nie pałać sympatią do Żeromskiego, ale czy wystąpiliby przeciw Oktawii i jej zmarłemu dziecku?
Żeromski zmarł w Warszawie w 1925 roku. Oktawia przeżyła go o trzy lata. Została pochowana na nałęczowskim cmentarzu, w „zakopiańskim” grobie zaprojektowanym przez Jana Koszczyca-Witkiewicza. Architekt był mężem jej córki z pierwszego małżeństwa.
Grób Oktawii na cmentarzu w Nałęczowie
Oktawia do ostatnich chwil życia dbała, by nałęczowskie pamiątki po Żeromskim nie zostały rozproszone. W testamencie całą posiadłość wraz z grobowcem i Chatą ofiarowała narodowi polskiemu. Życzyła sobie, by w Chacie powstało muzeum pisarza. W 1928 roku jej życzeniu stało się zadość. W tym samym czasie w parku zdrojowym odsłonięto też pomnik Żeromskiego.
Pomnik Stefana Żeromskiego w parku zdrojowym w Nałęczowie
Dziś Chata robi wrażenie, bo wygląda dokładnie tak samo jak za czasów jej właścicieli. Są w niej te same meble, obrazy, drobne sprzęty. Na ścianach wiszą fotografie dawnych jej mieszkańców. W kącie stoi łóżko, na którym zmarł Adam. Oktawia zadbała też, by w Chacie znalazły się pamiątki po nim: podręczniki, zeszyty, rysunki, narty, siodło do jazdy konnej.
Wnętrze Chaty
Z Chatą Żeromskiego wiąże się pewna anegdotka. Jedna z moich koleżanek z pracy pochodzi z Lublina. Jako dziecko często jeździła z rodzicami do Nałęczowa i uwielbiała chodzić do Chaty. Przyciągała ją tam ręka mumii. Tak, prawdziwa ręka mumii stojąca na szafce. Pod byle pretekstem ciągnęła rodzinę na Armatnią Górę do muzeum i wpatrywała się w tę rękę. Minęło 30 lat. Koleżanka, już dorosła pani, zaprowadziła do Chaty swoich znajomych. Oczywiście szukała ręki mumii, ale ręki nie było. Spytała o nią kustosza, siwiutkiego pana. A on jej na to, że ręka schowana, ale przypomina sobie, że wiele, wiele lat temu przychodziła taka mała dziewczynka zafascynowana tą ręką. Cóż, dziewczynka urosła. Dziś ręka mumii znów stoi na swoim miejscu.
Ręka mumii z Chaty
Nałęczów był miastem artystów w XIX wieku, w latach międzywojennych zastąpił go Kazimierz nad Wisłą. Niektórzy przybywali doń na krótko, inni zostawali na dłużej. Wśród tych ostatnich byli Maria i Jerzy Kuncewiczowie. Zbudowali swój dom nieopodal wąwozu Małachowskiego.
Kuncewiczówka
Pierwotnie dom nazywał się Willa pod Wiewiórką, od miłych zwierzątek licznie zamieszkujących okolicę. Zbudowano go tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej. Kuncewicz pochodził z Lubelszczyzny i mocno był z nią związany. Po raz pierwszy przywiózł do Kazimierza żonę pod koniec lat 20. Długo się przed tym wzbraniała. Przyzwyczajonej do miejskiego życia, nie odpowiadało małe, na pół żydowskie miasteczko, prawie wieś. Zmieniła zdanie, gdy Kazimierz zobaczyła. Był już wtedy odwiedzany przez artystów, zwłaszcza malarzy. Rynek i górujący nad nim kościół, ruiny zamku i okoliczne wąwozy działały na ich wyobraźnię. Z czasem zauroczyły i Marię Kuncewiczową. Kazimierzowi poświęciła cykl opowiadań Dwa księżyce.
Wnętrze Kuncewiczówki
Kuncewiczowie kupili grunt z małą drewnianą chatką, w której spędzali letnie miesiące. Po pewnym czasie podjęli decyzję o budowie domu „na siedzibę przyszłych pokoleń”. W 1936 roku, z dala od gwarnego rynku, stanęła okazała sosnowa willa, na kamiennej podmurówce, kryta gontem. Jako kamień węgielny posłużyły dwie książki Kuncewiczów: Dwa księżyce Marii i Przebudowa Jerzego.
Wnętrze Kuncewiczówki
Dom był wielki, miał ponad czterdzieści pomieszczeń pięknie urządzonych. Metalową balustradę schodów wiodących na piętro zdobią inicjały JWM (Jerzy, Maria i ich jedyny syn Witold) oraz wiewiórka – symbol tego miejsca.
Wnętrze Kuncewiczówki
Przez cztery lata, do wybuchu drugiej wojny światowej, w Willi pod Wiewiórką tętniło życie – gościli w niej przyjaciele Kuncewiczów, twórcy lat międzywojennych. Nigdy jednak nie zamieszkał tu Witold. We wrześniu 1939 roku dom stał się schronieniem dla uciekinierów z Warszawy, między innymi Słonimskich, Wierzyńskich i Tuwimów. Wkrótce wszyscy, również Kuncewiczowie, opuścili Polskę. Dom miał wielu lokatorów wojennych i powojennych. Ograbili go niemal ze wszystkiego.
Wnętrze Kuncewiczówki
Maria i Jerzy wrócili do Kazimierza w 1968 roku, Witold na zawsze pozostał za granicą. Dom nie stał się więc „siedzibą przyszłych pokoleń”. Zastanawiając się nad jego przyszłością, Kuncewiczowie podjęli decyzję, by „służył ludziom […] jako dokument pewnej epoki, pewnego stylu życia”. Po ich śmierci willa – nazwana wówczas Kuncewiczówką – stała się kazimierzowskim centrum kultury.
Wnętrze Kuncewiczówki
Kilkanaście lat później Witold wystawił dom na sprzedaż. Długo nie mógł znaleźć nabywców. W końcu kupił go Samorząd Województwa Lubelskiego za pieniądze zebrane przez społeczników zaniepokojonych losami Kuncewiczówki. Powstało w niej muzeum – Dom Marii i Jerzego Kuncewiczów.
Kuncewiczówka
Warto wybrać się do nałęczowskiego parku, by zobaczyć pałac Małachowskich, wspiąć się na Armatnią Górę do Chaty Żeromskiego, a w Kazimierzu przejść się wąwozem do Kuncewiczówki. Nie będą żałować nawet ci, dla których nazwiska dawnych twórców literatury niewiele już znaczą.
Ja bardzo lubię zwiedzać muzea literackie, zobaczyć, jak pisarze mieszkali, jak urządzone były ich domy, jakie pamiątki po nich stoją na półkach. Dobrze na własne oczy przekonać się, że – na przekór temu, czego uczono mnie w szkole – byli to zwyczajni ludzie, a nie posągowe postacie, które nic tylko siedziały i pisały – ku utrapieniu maturzystów.
Pisząc ten artykuł, korzystałam z książek:
M. Borucki, Polskie gniazda literackie, Muza SA, Warszawa, 2009.
M. Mironowicz-Panek, Stefan Żeromski i jego muzeum w Nałęczowie, Muzeum Lubelskie, Lublin, 2012. Z tej książki pochodzą zdjęcia Stefana i Oktawii Żeromskich.
H. Mortkowicz-Olczakowa, O Stefanie Żeromskim, PiW, Warszawa, 1965.
czerwiec 2013