Gdy w sierpniu 2018 roku wracałam z wycieczki na Podkarpacie, zatrzymałam się w Krakowie. Chciałam zobaczyć wystawę Wyspiański w Muzeum Narodowym. Wystawa była ogromna, ale trochę mnie rozczarowała. Mnóstwo eksponatów pokazano w mało atrakcyjny sposób: na ścianach obrazy, na podeście meble, na stołach szkice witraży – zimno, bezdusznie. No i te białe ściany. A przecież Wyspiański był „barwnym” artystą, jego witraże, obrazy, polichromie kipią kolorami. Fascynował się teatrem, tworzył scenografie, kostiumy. Żonę malował w ludowym stroju. Jego pracownia na Krowoderskiej była szafirowa.
Kilka lat temu też pojechałam do Krakowa na wystawę dzieł Wyspiańskiego. Nie była aż tak wielka jak ta, ale byłam nią zachwycona. Pamiętam salę wyglądającą niczym bronowicka izba. W kącie stał chochoł, mrok rozpraszało padające gdzieś z boku światło. Przeniosłam się w czasie. A teraz – no cóż, teraz jest moda na minimalizm. Nie jestem jego zwolenniczką. Kojarzy mi się z brakiem pomysłów.
Pomnik Stanisława Wyspiańskiego przed Muzeum Narodowym.
Ale wracajmy do mojej krótkiej wizyty w Krakowie w sierpniu 2018 roku. Obejrzałam wystawę i ruszyłam na dworzec. Miałam trochę czasu, więc zajrzałam do Punktu Informacji Turystycznej. Spytałam panią za ladą, czy mają coś o Wyspiańskim. „O hotelu?” – odparła. „Nie, o artyście”. Mieli, i to coś ciekawego – przewodnik (w formie mapki) po miejscach z nim związanych. Dla mnie – turystyczny rarytas. Skorzystałam z niego w następnym roku, kiedy to dwukrotnie, w marcu i listopadzie, odwiedziłam Kraków. Zobaczyłam dom na Krupniczej i kamienicę na Krowoderskiej, kościoły (Mariacki, franciszkanów, dominikanów i Świętego Ducha), teatr im. Słowackiego, Muzeum Młodej Polski w Bronowicach i Muzeum Witrażu, i kilka innych miejsc – Wyspiański jest bowiem „rozproszony” po Krakowie.
Brama Floriańska, jeden z krakowskich symboli. Wyspiański musiał często przez nią przechodzić.
A po przejściu przez bramę widział Barbakan. Za nim, po lewej – Akademię Sztuk Pięknych, a po prawej – dom, w którym kiedyś mieszkał.
Dziś w tym miejscu jest bank. Jakiś czas temu pojawiła się na nim tablica.
Szkoda tylko, że ten najbardziej krakowski z krakowskich twórców, nie ma tam swojego muzeum. Kilka lat temu było w kamienicy Szołayskich, ale znikło, a zbiory przeniesiono do Muzeum Narodowego. Chyba nie tylko ja odczuwam jego brak, bo jakiś czas temu rozpisano konkurs na budynek, który pomieści największą w Polsce kolekcję dzieł Wyspiańskiego. Za kilka lat ma być gotowy.
Artykuł, który napisałam, nie jest biografią Wyspiańskiego, lecz opisem spaceru po Krakowie, po miejscach z artystą związanych. Każde takie miejsce to migawka z jego życia. Wszystkie dadzą pełny obraz Wyspiańskiego: studenta, męża, ojca, przyjaciela, wykładowcy, a przede wszystkim – genialnego twórcy.
Dom Józefa Mehoffera – ulica Krupnicza 26
Ulica Krupnicza 26 to pierwszy krakowski adres Stanisława Wyspiańskiego. Tu 15 stycznia 1869 roku przyszedł na świat. Dom należał do rodziny jego matki, Marii z Rogowskich. Pracownię wynajmował tam młody rzeźbiarz, Franciszek Wyspiański. Tak zaczęła się – zwieńczona ślubem – znajomość rodziców artysty. Małżeństwo zapowiadało się dobrze. Zdolny rzeźbiarz pracował dużo, co zapewniało byt rodzinie, i znajdował zrozumienie u inteligentnej, zainteresowanej sztuką żony. Musiał ją kochać, bo gdy w roku 1867 mieszkańcy Krakowa ufundowali posąg Matki Bożej na pamiątkę ocalenia miasta przed pożarem, Franciszek nadał Madonnie rysy Marii. Rok po ślubie urodził się Stanisław, dwa lata później – Tadeusz.
Gdy mały Staś miał cztery lata, kłopoty finansowe sprawiły, że dom na Krupniczej sprzedano Joannie i Józefowi Szujskim. Potem przeszedł w ręce hrabiego Tarnowskiego, a w 1932 roku kupił go Józef Mehoffer, przyjaciel Wyspiańskiego z czasów szkolnych, wtedy uznany już artysta i rektor Akademii Sztuk Pięknych. Odnowił wnętrza i wraz z żoną prowadził w nich salon artystyczny. W 1986 roku, po wieloletnich staraniach, kamienicę przekazano Muzeum Narodowemu w Krakowie. Obecnie Dom Mehoffera jest siedzibą muzeum biograficznego artysty.
Dom przy Krupniczej łączy obu twórców – Wyspiański urodził się w nim, Mehoffer przez wiele lat mieszkał. Ich trwająca niemal całe życie znajomość to historia przyjaźni, wspólnej pracy i rywalizacji. Warto się z nią zapoznać. Tekst ilustrować będą – z jednym wyjątkiem – zdjęcia z Domu Mehoffera.
Wyspiański i Mehoffer poznali się w szkole o dumnej nazwie – Wzorowa Szkoła Ćwiczeń przy Męskim Seminarium Nauczycielskim. Mieściła się na rogu ulic Brackiej i Franciszkańskiej, w „pałacu Laricha”. Z sal lekcyjnych na pierwszym piętrze obaj uczniowie mogli spoglądać na kościół franciszkanów, dla którego kilkadziesiąt lat później Wyspiański zaprojektuje polichromię i witraże, a Mehoffer namaluje stacje drogi krzyżowej.
Później obaj trafili do gimnazjum świętej Anny, najstarszego w Krakowie. Z tamtych czasów przetrwała pewna anegdotka, którą przytaczają biografowie. Wyspiański i Mehoffer wraz z kolegami, Henrykiem Opieńskim, przyszłym muzykiem, i Stanisławem Estreicherem, przyszłym bibliografem, wspięli się na wieżę wawelskiej katedry, by rozhuśtać dzwon Zygmunt. Udało im się, mimo że zazwyczaj potrzeba do tego aż ośmiu mężczyzn. Dźwięk dzwonu zaalarmował kościelną służbę. Sprawcy zostali zaprowadzeni przed oblicze ordynariusza krakowskiego, Albina Dunajewskiego. Oblicze nie było surowe. Duchowny poprzestał na wyjaśnieniach: "dzwon bije tylko dla znakomitych mężów". Nie spodziewał się, że kilkanaście lat później Zygmunt zapłacze na pogrzebie jednego z chłopców.
W październiku 1887 roku Wyspiański i Mehoffer rozpoczęli naukę w krakowskiej Szkole Sztuk Pięknych. Byli pilnymi studentami. Pod koniec pierwszego roku obaj otrzymali pierwszą nagrodę za prace kompozycyjne, których tematem był koncert Jankiela. Ich rysunki znalazły się na szkolnej wystawie.
W czasie studiów wraz z grupą studentów profesora Władysława Łuszczkiewicza wybrali się na Podkarpacie. Obejrzeli zabytki Starego i Nowego Sącza, Binarowej, Sękowej i innych miejscowości. Gdy wycieczka dobiegła końca, Wyspiański i Mehoffer nie wrócili do Krakowa. Powędrowali dalej. Podczas jednej z wypraw dokonali ważnego odkrycia. W Krużlowej Wyżnej w kościele pw. Narodzenia Najświętszej Marii Panny odkryli piętnastowieczną, drewnianą rzeźbę pięknej Madonny. Wykonali jej rysunki i sporządzili dokumentację, którą później przekazali Muzeum Narodowemu. Po pewnym czasie Mehoffer wrócił do Krakowa, a niestrudzony Wyspiański zwiedzał dalej. Jeździł po okolicy przez kolejne tygodnie i aż dziw (i zazdrość) bierze, że tyle udało mu się zobaczyć w czasach, gdy jeszcze nie jeździły busiki.
W 1889 roku Wyspiański i Mehoffer, jako najzdolniejsi studenci Jana Matejki, wzięli udział w renowacji kościoła Mariackiego. Pod okiem mistrza wykonywali polichromie.
W międzyczasie Mehoffer wyjechał na studia prawnicze i malarskie do Wiednia. Dołączył do niego Wyspiański wysłany za granicę przez Tadeusza Stryjeńskiego, który podczas prac w kościele dostrzegł pracowitość, wielki talent i wrażliwość młodego twórcy. Postanowił mu pomóc. Za pracę przy polichromii wypłacał Wyspiańskiemu jedynie połowę należnej kwoty. Drugą połowę odkładał, a potem wręczył mu ją wraz z listą miejsc, które powinien zobaczyć. Były na niej Wiedeń, Wenecja, Padwa, Werona, Mediolan, Bazylea, Chartres. W Wiedniu Wyspiański spotkał się z Mehofferem, po czym ruszył w podróż po Europie.
Po pewnym czasie obaj wrócili do Krakowa, gdzie wznowili prace przy restauracji kościoła Mariackiego – tym razem przygotowali projekty witraży – po czym znów ruszyli za granicę. Tym razem udali się do Paryża. Zamieszkali niedaleko bulwaru Saint-Germain w jednopokojowym mieszaniu, które służyło im za sypialnię i pracownię. Przyjechali, by studiować malarstwo w École des Beaux Arts, ale ku ich zaskoczeniu nie zdali egzaminów wstępnych. Nie zabrakło im talentu, lecz protektora. Kim byli jacyś studenci z odległego Krakowa?
By nie tracić czasu, chodzili do szkoły malarstwa prowadzanej przez włoskiego rzeźbiarza Filipppa Colarossiego. Spotkali tam ludzi z całego świata i obu płci. Dla Mehoffera i Wyspiańskiego było to spore zaskoczenie. Nie kryli niechęci do koleżanek po fachu, chociaż nie talent dziewczyn ich drażnił, lecz wygląd. Wyspiański pisał: „Kobiety są z nami – na nieszczęście wszystkie «nie zanadto ładne», a Mehoffer dodawał: „Niektóre dość oblecą, są rozmowne i dość przyjemne, niektóre znowu monstra, opuszczone, brudne, z obciętymi włosami....”
Wyspiański i Mehoffer trzymali się razem. Do południa malowali w szkole, potem szli na obiad do polskiej restauracji „Warszawska”, wieczorami kończyli prace nad witrażami do kościoła Mariackiego. Codziennie bywali w paryskich teatrach, które to wizyty pochłaniały największą część ich budżetu. W tym czasie doświadczyli też kolejnego rozczarowania. Pracowali nad dekoracjami do Rudolfinum, niestety ich pomysły nie zostały przyjęte.
Nie był to ich jedyny kłopot. Bliskie dotąd relacje obu twórców zaczęły się psuć. Dawały znać o sobie różnice charakterów. Uporządkowany Mehoffer skarżył się na nierówne usposobienie przyjaciela, jego nadwrażliwość i rozrzutność. Grosz się bowiem Stanisława nie trzymał. Beztrosko wydawał pieniądze na teatr, książki i kobiety. Miał powodzenie i umiał z niego korzystać. Przeżywał burzliwe romanse z modelkami, a Mehoffer z trudem akceptował bujne życie miłosne przyjaciela. Z kolei Wyspiańskiego drażniły spokój i rozwaga „nudnego” Mehoffera. Nie bez znaczenia był też talent Wyspiańskiego. Szybko przyswajał sobie nowe, impresjonistyczne techniki malarskie. Tworzył dużo i z łatwością. Mehoffer czuł się gorszy. Niepewny siebie, był pod całkowitym wpływem Wyspiańskiego, którego cechowało silne poczucie własnej wartości.
Na początku 1892 roku Wyspiański wynajął mieszkanie na Boulevard Montparnasse. Przyjacielowi zostawił kartkę: „Nie przychodź do mnie nigdy więcej, żadnych wyjaśnień”, ale znajomym wyjaśnił: „Mieszkam osobno, bośmy mieszkać osobno powinni, aby sobie wzajem nie przeszkadzać...” Ich drogi się rozeszły. Rozważny Mehoffer zdał egzaminy wstępne i ukończył École des Beaux Arts. Rozrywkowy Wyspiański uznał, że studia to starta czasu. Pierwszy przywiózł z Paryża dyplom, a drugi – syfilis.
Mimo zerwania – na kartce papieru – znajomości, Wyspiański i Mehoffer pracowali jeszcze razem. Ale los zaczynał się odwracać. W roku 1893 obaj tworzyli witraże do katedry lwowskiej. Mehoffer uporał się z zadaniem i jego projekty zostały przyjęte, a prace Wyspiańskiego – odrzucone. Aprobaty nie zyskała przede wszystkim postać Matki Bożej, wyglądającej jak dziewczyna z ludu, o pospolitych rysach twarzy i jasnych opadających włosach. Zrozumienia u lwowskich kanoników nie znalazła też Polonia, omdlewająca postać kobieca symbolizująca Polskę.
Wzgardzona Polonia. Zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym.
Mehoffer osiągał sukcesy, zdobywał nagrody i stypendia, często podróżował za granicę. Wyspiański, popadający raz po raz w konflikty z pracodawcami, z trudem wiązł koniec z końcem. Mehoffer, wciąż cenił talent dawnego przyjaciela. W swoim Dzienniku pisał: „Wyspiański zostawiony sam sobie, ludzie, którzy by powinni przyjmować go z należnymi względami, ledwo go znają”.
Na tyłach domu Mehoffer zaprojektował ogród różany.
Jakie było moje zdziwienie, gdy poszłam tam w listopadzie, a róże wciąż kwitły.
Z czasem coraz bardziej dawała znać o sobie śmiertelna choroba Wyspiańskiego. W 1905 roku uniemożliwiła mu wykonanie dekoracji sali posiedzeń w krakowskiej Izbie Przemysłowo-Handlowej. Zrobił je Mehoffer. Cztery lata później Wyspiański zmarł. Mehoffer dalej rozwijał swoją karierę jako malarz, twórca witraży i wykładowca krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Dom Długosza – ulica Kanoniczna 25
Drugi krakowski adres Wyspiańskiego to ulica Kanoniczna 25. Tam Maria i Franciszek Wyspiańscy wraz z synami przenieśli się po sprzedaży kamienicy przy Krupniczej. Zamieszkali u stóp Wawelu, w jednym z najstarszych miejsc miasta. Zabytkowy budynek wzniesiono w XVI wieku z przeznaczeniem na królewskie łaźnie. Potem, podobnie jak sąsiednie parcele, przekazano go kanonikom kapituły katedry na Wawelu. Mieszkał w nim najsłynniejszy kronikarz polskich dziejów, Jan Długosz.
Brzmi pięknie i na współczesnym zdjęciu miejsce wygląda malowniczo, ale w latach dzieciństwa Wyspiańskiego te rejony Krakowa omijano po zmroku. Ulica była ciemna i brudna. Nieopodal stały koszary policyjne i areszt zwany Pod Telegrafem.
Mieszkanie, które zajęli Wyspiańscy, było w fatalnym stanie. Zaczęli więc od remontu. Wybili okna i drzwi, które połączyły skromne dwupokojowe mieszanie z pracownią rzeźbiarską. Urządzili ją w dawnej wozowni i stajni.
Okna pracowni Franciszka Wyspiańskiego są dokładnie tam, gdzie roboty budowlane.
Po latach Stanisław napisał:
„U stóp Wawelu miał ojciec pracownię.
Wielką izbę biało wysklepioną,
Żyjącą figur zmarłych wielkim tłumem;
Tam chłopiec mały chodziłem, co czułem,
To później w kształty mej sztuki zakułem.”
Fragment wiersza wyryto na tablicy wmurowanej nad oknami pracowni Franciszka Wyspiańskiego.
Wyspiańscy początkowo żyli spokojnie, ale wkrótce pojawiły się zmartwienia. Młodszy synek, Tadeusz, zmarł na zapalenie opon mózgowych. Maria zachorowała na gruźlicę, a Franciszek powoli z uznanego rzeźbiarza zaczął zmieniać się w rzemieślnika wykonującego gipsowe odlewy na zamówienie szkół i prowincjonalnych kościołów. W dodatku nie stronił od kieliszka. Gdy Staś miał siedem lat, matka zmarła. Po jej śmierci ojciec popadł w alkoholizm i nie mógł zajmować się synkiem, który w 1880 roku trafił do wujostwa – Joanny i Kazimierza Stankiewiczów.
Wawel
Wyspiański zafascynowany był Wawelem, u którego stóp spędził dzieciństwo. Dwukrotnie podejmował próby zaistnienia – rzecz jasna jako artysta – na wawelskim wzgórzu.
W latach 1900–1902 przygotował kilkanaście projektów witraży, którymi planował zapełnić okna wawelskiej katedry. Przedstawiały polskie postacie legendarne i historyczne, od Piasta Kołodzieja do Kazimierza Wielkiego. Pracował nad nimi w tajemnicy, nocą mierząc okna świątyni. Projekty nie doczekały się realizacji, na co wpływ miała niechęć biskupa Jana Puzyny do ich twórcy. Do pierwszego zatargu – jak się okazało brzemiennego w skutki – doszło, gdy Wyspiański pracował przy polichromii w kościele Świętego Krzyża. Biskup zjawił się w świątyni, by ocenić postęp robót. Wyspiański był wówczas na rusztowaniu. Nie zszedł, by powitać kościelnego dostojnika, a ten poczuł się urażony. Biskup okazał się pamiętliwy. Odrzucił wawelskie projekty Wyspiańskiego. Artysta odczuł to boleśnie.
Pewnym pocieszeniem było uznanie przez Akademię Umiejętności projektu witrażu Kazimierz Wielki za najwybitniejsze dzieło malarskie 1900 roku i uhonorowanie jego twórcy nagrodą imienia Probusa Barczewskiego.
Druga okazja pracy na wawelskim wzgórzu nadarzyła się w 1905 roku. Wówczas to podpisano akt przekazania zamku na własność narodu polskiego. Wielu w akcie tym upatrywało zapowiedzi rychłego odzyskania niepodległości.
Wyspiański, wraz z architektem Władysławem Ekielskim, opracował wówczas projekt przebudowy wawelskiego wzgórza – nazwał go Akropolis. Wawel miał stać się centrum życia politycznego, duchowego i kulturalnego odrodzonej Polski. Projekt zakładał odbudowanie grodu Bolesława Śmiałego, kościołów świętego Jerzego i świętego Michała, wyznaczenie placu Zwycięstwa z posągiem Nike. Na wawelskim wzgórzu stanąć miały gmachy sejmu, senatu, Polskiej Akademii Nauk i Muzeum Narodowego, a także teatr grecki. Ta ostatnia budowla – teatr na wolnym powietrzu z widokiem na Tatry – była ucieleśnieniem marzeń Wyspiańskiego o „teatrze ogromnym”, „wielkich powietrznych przestrzeniach”.
Projekt przebudowy wawelskiego wzgórza według Wyspiańskiego. Zdjęcia z wystawy w Muzeum Narodowym.
Projekt nie został zrealizowany. Wyspiański – już mocno schorowany – musiał porzucić marzenie, by stać się cząstką Wawelu. Swoje plany i wizje przeniósł w inny rodzaj sztuki. W dramacie Akropolis wawelską katedrę uczynił miejscem spotkań ożywionych figur nagrobnych oraz postaci z tradycji antycznej, starotestamentowej i chrześcijańskiej.
Pawilon Wyspiańskiego – plac Wszystkich Świętych 2
Małostkowość biskupa Puzyny pozbawiła nas możliwości podziwiania witraży Wyspiańskiego w oknach katedry wawelskiej. Szczęśliwie przetrwały ich projekty malarskie i dzięki nim współcześnie powstały trzy witraże: święty Stanisław, Henryk Pobożny i Kazimierz Wielki.
Wyspiański ukazał ostatniego Piasta jako „powstałe z grobu truchło ubrane w królewski płaszcz i insygnia władzy, z wargami wygiętymi w bolesnym skurczu, czaszką z pustymi oczodołami, szkieletem z resztkami zgniłego ciała”. Zapewne inspirował się obrazem Wnętrze grobu Kazimierza Wielkiego autorstwa swojego mistrza, Jana Matejki.
Witraże oglądać można w trzech oknach Pawilonu Wyspiańskiego, jednego z najnowocześniejszych budynków w centrum Krakowa.
Planty
Z Wawelem sąsiadują Planty – miejsce spacerów mieszkańców Krakowa. Zapewne i Wyspiański nieraz się nimi przechadzał, bo malował je kilkakrotnie, o różnych porach dnia i roku, wykorzystując rozmaite techniki malarskie.
Planty z widokiem na Wawel w wykonaniu Wyspiańskiego...
...i moim.
Akademia Sztuk Pięknych – plac Matejki 13
Krakowską Akademię Sztuk Pięknych utworzono w 1818 roku. Pierwszym dyrektorem uczelni – zwanej wówczas Szkołą Sztuk Pięknych – został Jan Matejko. Dziś akademia nosi jego imię.
Popiersie Jana Matejki w oknie budynku.
Stanisław Wyspiański oficjalnie został studentem uczelni w październiku 1887 roku, ale jeszcze jako gimnazjalista uczęszczał tam na zajęcia. Razem z Józefem Mehofferem kształcił się pod kierunkiem Matejki, który szybko dostrzegł wielki talent obu uczniów. Zatrudnił ich przy renowacji kościoła Mariackiego. Tam Wyspiański poznał Tadeusza Stryjeńskiego, dzięki któremu wyjechał do Francji, by poznawać nowe trendy w malarstwie. Paradoksalnie w tym momencie zakończył swoją edukację. Na paryskie studia się nie dostał, krakowskich nie ukończył – uznał, że to strata czasu.
Mimo to kilka lat później Wyspiański próbował przygotować rozprawę doktorską na akademii. Jej tematem miały być witraże w kościele dominikanów. Wyspiański, ciągle borykający się z niedostatkiem, chciał dzięki pracy naukowej poprawić swoją sytuację materialną i – co może ważniejsze – potwierdzić sens swojej nie zawsze docenianej twórczości. Był nawet gotów uzupełnić przerwane studia. Z doktoratu nic nie wyszło.
Brak formalnego wykształcenia nie przeszkodził Wyspiańskiemu zostać profesorem Akademii Sztuk Pięknych. W roku 1902 następca Matejki, Julian Fałat, zatrudnił go w katedrze malarstwa religijnego i dekoracyjnego. Na zajęcia do Wyspiańskiego zgłosiła się prawie cała ówczesna młodzież akademicka. Zanim zdecydował, kogo będzie szkolił, kazał przygotować prace, które potem skrupulatnie oglądał. Długo rozmawiał z ich twórcami. Wybrał kilku, ale niewielu wytrwało w jego klasie, bo Wyspiański nie był typowym profesorem. Od swoich uczniów wymagał samodzielnej pracy. Nauczyciela postrzegał jako opiekuna, u którego uczeń szuka rady i pomocy w sytuacjach wyjątkowych. Zapewne miało to związek z pogarszającym się stanem zdrowia Wyspiańskiego. Częściej niż na uczelni zastać można go było w mieszkaniu na Krowoderskiej. Tam też studenci przynosili swoje prace, wykonane w domu lub w akademii, gdzie Wyspiański udostępnił im swoją pracownię, wyposażoną w płótna i farby. Rozmawiał z nimi, doradzał, niczego nie narzucał.
Tablica poświęcona Wyspiańskiemu w gmachu Akademii Sztuk Pięknych.
Kościół Mariacki – plac Mariacki 5
Pod koniec XIX wieku przystąpiono do restauracji kościoła Mariackiego. Nie był wtedy w najlepszym stanie, zwłaszcza wygląd nawy głównej, ścian i polichromii pozostawiał wiele do życzenia. Wśród osób zaangażowanych w prace nad przywróceniem świątyni należnego jej wyglądu był Jan Matejko. Powierzono mu zaprojektowanie polichromii. Do ich wykonania malarz zatrudnił swoich najzdolniejszych studentów, Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Mehoffera. Udział w tak wielkim przedsięwzięciu był dla nich nobilitacją, potwierdzeniem ich ogromnego talentu. Sklepienie kościoła pokryli wyobrażeniem gwieździstego nieba, a ściany – motywami ornamentalnymi, godłami cechów krakowskich oraz postaciami aniołów.
Wyspiański szybko awansował. Jego zalety dostrzegł Tadeusz Stryjeński, pod którego kierownictwem odnawiano kościół, i mianował go swoim asystentem. Wyspiański pracę miał ambitną, ale radość z jej wykonywania nie była pełna. Wszystko psuła fatalna atmosfera wśród zatrudnionych. Wyspiański, mający wówczas dwadzieścia lat, wydawał polecenia ludziom znacznie od niego starszym, którzy niechętnie go słuchali. W dodatku był perfekcjonistą, o dość trudnym, nieustępliwym charakterze. Nie znosił partaniny. Pewnego dnia wyrzucił ze świątyni robotników, bo „lekceważąco, bez żadnego uszanowania” przystąpili do czyszczenia i malowania Chrystusa rozpiętego na belce tęczowej. Krucyfiks odnowił własnoręcznie.
Wyspiański pracował jak w transie, nierzadko ponad dwanaście godzin dziennie. Biegał między kościołem a domem Matejki przy Floriańskiej, przygotowywał rysunki i kalki, pilnował rzemieślników. Jego pracodawcy byli zachwyceni. Wyspiański pisał: „Robota w kościele postępuje bardzo szybko [...]. Mistrz, którego odwiedzam codziennie, zadowolony. Stryjeński się uśmiecha”. Restauracja kościoła Mariackiego była dla Wyspiańskiego wymarzoną praktyką zawodową. Kiedy kilka lat później będzie samodzielnie odnawiać kościół franciszkanów, doceni wiedzę zdobytą pod okiem Matejki.
Jakiś czas później Matejko powierzył Wyspiańskiemu i Mehofferowi zaprojektowanie witraża nad chórem kościoła. Miał przedstawiać sceny z życia Marii. Młodzi twórcy nie mieli łatwego zadania, musieli bowiem przygotować rysunki pasujące do średniowiecznego wnętrza. Stworzone przez nich witraże ukazały różnice w ich artystycznych koncepcjach. Projekty Wyspiańskiego odznaczały się siłą, rysunki Mehoffera były bardziej stonowane, łagodne. Zastosowali też inną kolorystykę. Mehoffer pracował nad oknem południowym, wybrał więc barwy ciepłe, Wyspiański w oknie północnym wolał kolory chłodne, niebieskie.
Wieże kościoła Mariackiego w wykonaniu Wyspiańskiego i moim.
Kościół franciszkanów – plac Wszystkich Świętch
W roku 1850 wielki pożar spustoszył Kraków. W ogniu ucierpiał zwłaszcza kościół franciszkanów. W lutym 1894 roku dyrekcja Towarzystwa Sztuk Pięknych ogłosiła konkurs na polichromie prezbiterium i nawy krzyżowej. Jego przebieg i późniejsze prace były pasmem sporów między architektami i braćmi zakonnymi. Ostatecznie prace powierzono Wyspiańskiemu. Kościół stał się miejscem jego pierwszych samodzielnych dokonań w zakresie malarstwa ściennego.
Wyspiański na ozdobienie kościoła nie miał dużo czasu. Do pracy przystąpił jesienią, a już na Boże Narodzenie braciszkowie chcieli mieć świątynię gotową. Jednego dnia robił więc rysunki, a następnego rzemieślnicy odwzorowywali je na ścianach. Mimo pośpiechu stworzył jedno z najwybitniejszych i najbardziej niezwykłych wnętrz kościelnych tamtego czasu.
Wyspiański przystroił kościół po swojemu. Madonnę ubrał w wiejski kaftan...
...ściany zapełnił malunkami kwiatów – ubogich, takich, jakie widywał w wiejskich ogródkach i na łąkach. Malował bratki, irysy, rumianki, słoneczniki, maki, kaczeńce i kąkole. Był nimi zafascynowany: „Siedzę całymi dniami na Bielanach rysując rośliny, łażę po Panieńskich Skałach, nad Wisłą, po Krzemionkach […]. Malwy, dziewanny co to za cudne rośliny…”. Kwiaty pokrywające ściany kościoła były nie tylko wyrazem upodobań artysty, ale też odzwierciedlały franciszkańską ideę miłości do otaczającego nas świata.
Żeby lepiej poznać patrona świątyni oraz głoszone przez niego poglądy, Wyspiański czytał Kwiatki świętego Franciszka. Pod ich wpływem stworzył dwa projekty polichromii, niestety odrzucone przez władze kościelne jako zbyt nowatorskie i nielicujące z powagą świątyni. Pierwszy przedstawiał lecące ptaki (miały zdobić sklepienie), drugi – anioły w postaci wiejskich chłopaczków w zniszczonych, ubłoconych butach. Na krytykę Wyspiański zareagował gwałtowanie: zamalował prace, a projekty spalił.
Sklepienie – nie tak je sobie Wyspiański wyobrażał.
Mimo rozczarowania Wyspiański nie zerwał współpracy z franciszkanami. Dwa lata później projektował dla nich witraże, o których pisał: „… będą cuda. Całe prezbiterium w barwach i co za treść będzie fantastyczna […]. Żywioły będą wszystkie przedstawione”.
Żywioły zajmują cztery zewnętrzne witraże, na dwóch środkowych artysta umieścił postacie świętego Franciszka i błogosławionej Salomei. Oboje toną w roślinności. Postać Salomei nie spodobała się franciszkanom. Zażądali zmian, na które słynący z bezkompromisowości Wyspiański nie chciał się zgodzić. Franciszkanie zwrócili się więc do Władysława Rossowskiego, by przygotował wizerunek błogosławionej zgodny z ich oczekiwaniami, po czym usunęli Salomeę Wyspiańskiego i na jej miejsce wstawili nową, zupełnie niepasującą do pozostałych witraży. Wyspiański wpadł w furię. Chciał kamieniem stłuc to witrażowe dziwadło. Trudno mu się dziwić, słaba artystycznie Salomea Rossowskiego przez lata uchodziła za jego dzieło. Dopiero po śmierci Wyspiańskiego, na podstawie pastelu będącego w zbiorach Elizy Pareńskiej, przygotowano szklaną postać „prawdziwej” Salomei i wstawiono w witraż.
Do okna po przeciwległej stronie świątyni, nad chórem, Wyspiański zaprojektował swój najdoskonalszy witraż – Stań się. Bóg Ojciec, majestatyczny, dość groźnie wyglądający starzec z długą, siwą brodą, wznosi lewą dłoń w geście tworzenia.
Witraż Stań się został wykonany w Innsbrucku w firmie Tiroler Glasmalerei und Mosaik Anstalt, uchodzącej za jedną z najlepszych w Europie. Właściciele, zachwyceni witrażem, zaproponowali Wyspiańskiemu stanowisko kierownika artystycznego zakładu z odpowiednio wysoką pensją. Odmówił. Wrócił do Krakowa, chociaż czuł do niego pewną niechęć: „Kraków to nie Warszawa i choć jest bardzo malowniczy i dopóki milczy znośny – to ludzie są absolutnie niemożliwi i gdyby kto chciał żyć publicznie, musiałby w ciągłej żyć irytacji”. Mniej malownicza Warszawa przyznała Wyspiańskiemu dyplom honorowy za całokształt artystycznej działalności (takie tam odwieczne animozje warszawsko-krakowskie).
Kościół dominikanów – ulica Stolarska 12
W wielkim pożarze Krakowa w 1850 roku ucierpiał też kościół dominikanów.
Wyspiański pracował przy jego restauracji, ale zlecenie przyjął wyłącznie z pobudek finansowych, bo praca nie należała do ambitnych. Miał wykonać kopie ponad dwudziestu średniowiecznych witraży i uzupełnić uszkodzone miejsca. Wymagało to cierpliwości i dokładności, a nie inwencji twórczej, co irytowało Wyspiańskiego: „… co za okrucieństwo męczyć mnie jakimś kpem z XV-ego wieku, który nie wart u mnie palić w piecu […] i ja męczyć się muszę nad tymi idiotyzmami zakazanymi […]. Taką głęboką niechęć czułem i czuję do tej pracy, którą wykonuję z największą sumiennością i starannością”.
Projekty rekonstrukcji witraży. Zdjęcie z wystawy w Muzeum Narodowym.
Kościół Świętego Krzyża – plac Ducha Świętego
Wiosną 1896 roku przystąpiono do odnawiania kolejnej krakowskiej świątyni, kościoła pw. Świętego Krzyża. Nad pracami czuwał Tadeusz Stryjeński, który polecił Wyspiańskiemu skopiowanie piętnastowiecznych dekoracji, przez stulecia ukrytych pod warstwą farby. Rozmawiali też o opracowaniu całej polichromii. Wyspiański poczuł wiatr w żaglach: „Mam pomysł na Św. Krzyż. Jestem tak pod wrażeniem pomysłu, że rady sobie dać nie mogę z radości i ochoty […] będzie ziemia, w ziemię wbity krzyż, na krzyżu człowiek umierający z radością i ochotą, człowiek-Bóg, Odkupiciel, Chrystus, spełniający poświęcenie...”
Zgrzyt nastąpił już przy ustalaniu honorarium. Stryjeński, dysponujący niewielkim budżetem, nie mógł przystać na żądania Wyspiańskiego. Zaczął myśleć o zakończeniu z nim współpracy, nie do końca uczciwie. Zdjęcia i rysunki przygotowane przez Wyspiańskiego przekazał malarzowi Antoniemu Tuchowi, nakazując mu wykonanie ich kopii. Zirytowany Wyspiański zdobył się na desperacki krok. Zaprosił do siebie Tucha, zamknął go na klucz, poszedł do jego domu i wydobył swoje prace. Groziło mu więzienie, ale ostatecznie za kratki nie poszedł. Z pracy nad polichromią kościoła nic nie wyszło. Swój „pomysł na Św. Krzyż” Wyspiański przelał na papier. Napisał dwa artykuły, w „Rozprawach Towarzystwa Miłośników Krakowa” i „Życiu”.
Pracownia i Muzeum Witrażu – aleja Krasińskiego 23
Witraż Stań się powstał w Niemczech, ale Wyspiański korzystał też z usług krakowskiej pracowni witrażowej Stanisława Gabriela Żeleńskiego. Jako jedna z niewielu była w stanie sprostać wysokim wymaganiom artysty. Powstały w niej witraże do kościoła franciszkanów i Domu Towarzystwa Lekarskiego. Pracownia współpracowała też z innymi wybitnymi projektantami witraży, między innymi z Józefem Mehofferem.
Do dziś wykonuje się tu witraże, co można zobaczyć na własne oczy.
Dom Towarzystwa Lekarskiego – ulica Radziwiłłowska 4
Dom Towarzystwa Lekarskiego powstał w 1904 roku jako klub towarzyski krakowskich medyków i miejsce posiedzeń naukowych. Budynek był bardzo nowoczesny. Miał centralne ogrzewanie, elektryczność, wentylację i telefon.
Wyspiański zaprojektował wnętrza wszystkich pomieszczeń. Chyba najbardziej znana – bo dostępna dla zwykłego śmiertelnika – jest reprezentacyjna klatka schodowa. Zdobi ją przepiękna balustrada z motywem kwiatostanów i liści kasztanowca, która wspiera się na filarach przypominających te z dziedzińca Collegium Maius.
Światło słoneczne wpada przez witraż Apollo. Wokół Apolla, który w mitologii greckiej był bogiem medycyny, wirują planety. Wyspiański oddał w ten sposób hołd Mikołajowi Kopernikowi, patronowi towarzystwa.
Apollo na wystawie w Muzeum Narodowym.
Ściany sali posiedzeń, pomalowane na pompejański róż, ozdobił motywami liści kasztanowca i kwiatu pelargonii. Zaprojektował niezwykle proste, mahoniowe meble, które słynęły z niewygody i nie pozwalały zdrzemnąć się w trakcie posiedzeń. Całość oświetlił żyrandolami w kształcie płatków śniegu wyciętymi w chromowej blasze.
Mieszkanie Zofii i Tadeusza Żeleńskich – ulica Karmelicka 6
Jedną z osób życzliwych Wyspiańskiemu była Eliza Pareńska, matka trzech muz młodopolskich: Marii, Elizy i Zofii, żony Tadeusza Boya-Żeleńskiego. Tuż po ślubie Zofii i Tadeusza pani Eliza powierzyła Wyspiańskiemu zaprojektowanie mebli dla nowożeńców, wynajmujących mieszkanie przy ulicy Karmelickiej.
Państwo młodzi przebywali wówczas w Paryżu, nic więc nie stało na drodze artystycznym wizjom Wyspiańskiego. Wizje te różniły się znacznie od powszechnie przyjętych sposobów urządzania wnętrz. W ciągu kilkunastu miesięcy przytulne mieszkanko Żeleńskich zamieniło się w nowoczesny salon wystawienniczy – można było go podziwiać, ale mieszkać w nim już raczej nie.
Znikły wygodne sofy i fotele, ich miejsce zajęły ogromne, drewniane krzesła wyglądające jak trony dawnych władców. Jeden z gości Żeleńskich ponoć zasłabł po kwadransie siedzenia w takim fotelu. Równie wielkie były nocne stoliki. Sięgały właścicielom do piersi, przez co nie mogły spełniać swej funkcji. Z kolei inny stolik był tak niski, że siedzący przy nim domownicy obijali sobie nogi o kant blatu. Co więcej, ciężkich mebli nie dało się przestawiać.
Meble zaprojektowane przez Wyspiańskiego (nie tylko dla Żeleńskich).
Wyspiański wybrał też rodzaj drewna na meble, kolory ścian i zaprojektował dodatki. „Salon był z białego jaworu, z amarantowymi obiciami i takimiż ścianami, portierami i firankami. Sypialnia z brzostu, z dominującą szarością, jadalnia orzechowa z ciemnoniebieskimi ścianami. W każdym pomieszczeniu ową nieco ascetyczną kompozycję przełamywał jakiś detal, element zdobniczy".
Wnętrza wyglądały jak w muzeum i tak też były traktowane – do Żeleńskich przybywali goście obejrzeć osobliwe meble Wyspiańskiego. Nie zostawali długo, co było zgodne z koncepcją projektanta: meble nie powinny być wygodne, żeby goście nie siedzieli zbyt długo i nie zabierali cennego czasu domownikom. Sami Żeleńscy najwięcej czasu spędzali w gabinecie Tadeusza, który jako jedyny zachował się w dawnym kształcie.
Z kłopotu wybawił Żeleńskich zatarg z właścicielem kamienicy. Musieli zmienić mieszkanie, a meble Wyspiańskiego nie nadawały się do ich nowego lokum. Kupił je doktor Chramiec do swojego sanatorium w Zakopanem.
Pracownia – plac Mariacki 9
Po lewej stronie kościoła Mariackiego stoi pięknie zdobiona kamienica. Wzniesiono ją rok po śmierci Wyspiańskiego.
Kiedyś był tu inny budynek. Artysta, po opuszczeniu domu ciotki Stankiewiczowej, wynajmował w nim swoją pierwszą samodzielną pracownię. Była ciasna, zimna i ubogo urządzona, ale to Wyspiańskiemu nie przeszkadzało. W liście do Lucjana Rydla pisał: „Widok cudny na cały carefur około kościoła, na świętą Barbarę, wikarówkę, przecudny. [...] XV-wiek z okna”.
Widok z okna pracowni na kościół pw. świętej Barbary i figurę krakowskiego żaka.
W mieszkaniu przy placu Mariackim powstało wiele znanych dzieł artysty. Tu malował portrety, zaczął pisać Wesele i projektować witraże do katedry wawelskiej. W tym czasie założył też – chociaż nieformalnie – rodzinę.
Zostańmy trochę na krakowskim rynku.
Kościół pw. świętego Floriana – ulica Warszawska 16
Nie wiadomo, gdzie i kiedy Wyspiański poznał młodą, niezbyt urodziwą dziewczynę z ludu – Teodorę Pytko. Istnieje kilka wersji ich pierwszego spotkania. Najbardziej romantyczna to taka, że Wyspiański powstrzymał Teosię przed popełnieniem samobójstwa. Jako panna z dzieckiem (lub przy nadziei – biografowie różnie piszą) chciała zakończyć życie w nurtach Wisły. Wyspiański odwiódł ją od tego zamiaru, a nawet został ojcem chrzestnym jej syna Tadeusza. Druga wersja głosi, że dostrzegł ją, gdy wywijała oberki w jakiejś karczmie czy na weselu i ogarnęła go nagła chłopomania.
Bardziej prozaiczne, ale i bardziej prawdopodobne są dwie inne wersje. Teodora pomagała w kościele franciszkanów, w którym Wyspiański malował polichromie, albo była służącą w domu jego ciotki, Joanny Stankiewiczowej. Prawdy nigdy się nie dowiemy, bo artysta – jak to się dziś mówi – szanował swoją prywatność.
Wyspiański szczerze kochał Teosię.
Fascynował go jej prymitywizm, ludowość wyglądu i zachowania.
Godzinami ją malował, wystrojoną w kolorową spódnicę, barwny gorset i sznury ciężkich korali na szyi.
Teodora nie cieszyła się sympatią ani rodziny, ani przyjaciół Wyspiańskiego. Cioteczna siostra artysty pisała: „Była dziewczyną zupełnie ordynarną, bosą, brudną, rozczochraną, brzydką, niezgrabną. Była przy tym Teosia zaczepną i wyzywającą”.
Inni potwierdzają jej opinię, przyznając jednak, że Teodora miała pewne zalety: „Duża, mocno zbudowana, lubiąca się pięknie po krakowsku wystroić, robiła wrażenie ogólnie mocnej baby wiejskiej. Nieraz słyszałem jak ludzie z podziwem wyrażali się o tym, że Wyspiański, tak delikatny i łagodny, wziął sobie jako towarzyszkę mocną, wielką kobietę, zupełnie odmiennego typu niż on sam reprezentował [...]. Z drugiej strony trzeba jednak powiedzieć, że pani Wyspiańska umiała bardzo dużo pieśni ludowych i opowieści ludowych i zupełnie dobrze je opowiadała. Wyspiański nieraz słuchał jej całkiem nieładnego i nieuczonego, ale bardzo charakterystycznego głosu”.
Pociągały go też zdrowie i siła Teodory. On sam słaby był i chorowity. Najprawdopodobniej w Paryżu zaraził się syfilisem. Była to wówczas powszechna przypadłość – zmagali się z nią Jacek Malczewski i Kazimierz Przerwa-Tetmajer – ale niestety nieuleczalna (lek na kiłę wynaleziono dwa lata po śmierci Wyspiańskiego). By powstrzymać rozwój choroby, lekarze stosowali kurację rtęcią i jodem. Wyspiański reagował na nią fatalnie. Choroba miała u niego bardzo ostry i szybki przebieg. Przykuła go do łóżka, zmieniła psychikę, uniemożliwiła pracę.
Teodora karmiąca Stasia i podwójny portret Helenki.
Wyspiański zawsze szedł własną drogą, zarówno w życiu zawodowym, jak i osobistym. Nie przejmował się opiniami na swój temat: „Nie myślę się nigdy do otoczenia stosować – nigdy, bo musiałbym udawać, a udawać nie chcę – niech się otoczenie do mnie stosuje. Kto mnie nie rozumie, potrafię go zostawić po drodze i pójdę dalej”. Wbrew wszystkim – rodzinie i znajomym – poślubił Teodorę.
Nie stało się to od razu po zawarciu znajomości. Przez lata mieszkali osobno, nawet gdy urodziły się im dzieci, Helenka i Mietek. Dopiero Staś, najmłodszy synek, przyszedł na świat jako „legalne” dziecko. Stanisław i Teodora wzięli dwa śluby, oba kościelne. Pierwszy odbył się 18 września 1900 roku w kościele pw. świętego Floriana. Była to skromna i cicha uroczystość. Pan młody nie zaprosił na nią przyjaciół ani rodziny. Ślub okazał się nieważny, bo Wyspiański był ojcem chrzestnym Helenki, swojej własnej córki. Gdy wszystko wyjaśniono i formalnościom stało się zadość, 17 listopada państwo Wyspiańscy jeszcze raz poszli do ołtarza.
Szafirowa pracownia – ulica Krowoderska 79
W 1901 roku Wyspiańscy wynajęli mieszkanie na drugim piętrze narożnej kamienicy przy ulicy Krowoderskiej, leżącej już na peryferiach Krakowa. Niektórzy znajomi malarza twierdzili, że była to „wstrętna kamienica na wstrętnej ulicy”, „okropny dom czynszowy”, ale Wyspiański był tam szczęśliwy. Ukończył Wesele, napisał dramaty Noc listopadowa i Wyzwolenie, cieszył się bliskością rodziny.
Mieszkanie na Krowoderskiej było obszerne – składało się z kuchni i siedmiu pokoi w amfiladzie. Pomieszczenia były oryginalnie urządzone i wszystkie pomalowane na intensywne kolory, co w tamtych czasach było nowością. Kuchnia miała ściany brązowe, jeden z pokoi był w „kolorze barszczu”, a inny – w cytrynowym. W pokoju dziecinnym Wyspiański namalował na ścianie dwa bociany i kozę naturalnej wielkości. Pozowała żywa koza, którą Teodora hodowała, by zapewnić rodzinie świeże mleko.
Tymi drzwiami wchodził?
Duży narożny pokój z balkonem Wyspiański przeznaczył na swoją pracownię, zwaną szafirową. Wszystkie ściany, łącznie z sufitem, pomalował na ciemnobłękitny kolor. Taką samą barwę miały zasłony zaciągnięte na półki z książkami, framugi okien i piec. W pracowni – zimą w doniczkach na parapecie, a latem na balkonie – stały kwiaty: azalie, hiacynty, pelargonie. A także ulubione polne, zbierane na błoniach Krowodrzy.
Fragment szafirowej pracowni na wystawie w Muzeum Narodowym.
Wyspiański z okna widział drogę, nasyp kolejowy, drzewa, słupy telegraficzne i kopiec Kościuszki. Gdy był już zbyt słaby, by wychodzić z domu, zaczął go malować. Wzorem impresjonistów malował o różnych porach dnia i roku. Tak powstała seria piętnastu wizerunków kopca uhonorowana nagrodą Akademii Umiejętności imienia Probusa Barczewskiego.
Nie mogłam zobaczyć, jak wygląda kopiec z okna dawnej pracowni Wyspiańskiego, poszłam więc przyjrzeć mu się z bliska.
Na Krowoderskiej przez kilka lat kwitło życie rodzinne Wyspiańskiego. Rodzina była dla niego ogromną pociechą w chorobie. Helenka wspomina te lata jako jedne z najszczęśliwszych w życiu. Matka trzymała dzieci krótko, ojciec je rozpieszczał. Był „...porywczy w zabawach i szalonych prezentach, jakimi nas obsypywał”. Malował ich portrety.
Portrety dzieci.
Teodorę odsądzano od czci i wiary, a przecież nie można powiedzieć, że zbytnio użyła w małżeństwie z Wyspiańskim. Udręczona opieką nad śmiertelnie chorym, gnijącym za życia mężem i czworgiem dzieci, dbaniem o gospodarstwo i walką z całą rzeszą niechętnych jej ludzi, nie miała łatwo. Helenka wspomina ją jako kobietę nieszczęśliwą.
Choroba Wyspiańskiego wpłynęła na jego charakter. Był drażliwy, chorobliwie zazdrosny, zdarzały mu się napady szału. Raz rozgniewany na Teosię, „zrzucił surdut w formie protestu i wyleciał na trzaskający mróz – by się zaziębić, by umrzeć. Popędziła za nim matka z futrem na ręku. Wnet wrócili pod rękę w najlepszej przyjaźni”. Nic dziwnego, że Teodorze nieraz brakowało sił i cierpliwości, co skrzętnie wykorzystywali jej wrogowie. Nie szczędzili „tej strasznej babie” ostrych słów i oskarżeń. Józef Kotarbiński, dyrektor Teatru Miejskiego, twierdził, że Wyspiański ze spokojem znosił „jarzmio najbardziej niedobranego małżeństwa, jakie można było znaleźć nie tylko w Polsce, ale chyba na całym świecie”. Chyba jednak się mylił.
Teodora Wyspiańska z Helenką i Mietkiem.
Bronowice – Rydlówka – ulica Tetmajera 28
Wyspiański nie był jedynym ani pierwszym „panem z miasta”, który poślubił chłopkę. Od koniec XIX wieku w artystycznych kręgach Krakowa zapanowała moda na bratanie się z mieszkańcami wsi. Malarze wyjeżdżali za miasto na plenery, z wiejskich chatach urządzali swoje pracownie. Fascynowało ich bogactwo ludowych strojów i obrzędów. W kontakcie z ludowością i naturą szukali natchnienia, a często znajdowali żony.
Rydlówka w Bronowicach. Muzeum Młodej Polski.
Krakowskim twórcom najbliżej było do Bronowic, wsi od średniowiecza należącej do dóbr kościoła Mariackiego. Co niedziela na krakowski rynek zajeżdżały wozy pełne strojnych dziewczyn. W kościele młodzi parafianie z Bronowic brali śluby, chrzcili dzieci. W dni powszednie przybywali do Krakowa w interesach, by kupić coś lub sprzedać. Zawsze – niezależnie od okazji – w barwnych, ludowych strojach. Ich wygląd mocno działał na wyobraźnię miejskich artystów.
Dziewczyna z Bronowic.
Częstymi gośćmi w Bronowicach byli dwaj młodzi malarze: Ludwik de Laveaux i Włodzimierz Tetmajer. Pierwszy zakochał się w pięknej pannie, Marysi Mikołajczykównie, i byłby się z nią ożenił, gdyby nie umarł na suchoty. Jacenty Mikołajczyk miał jeszcze dwie córki, Annę i Jadwigę. Obu poszczęściło się bardziej niż starszej siostrze – wyszły za panów z miasta. Najpierw Anna, czarnowłosa piętnastolatka, zawróciła w głowie Tetmajerowi. Ze ślubem poczekali rok, żeby panna trochę podrosła, a Kraków oswoił z ich nietypowym związkiem. Małżeństwo okazało się szczęśliwe. Tetmajer odkupił od teścia trochę ziemi, zbudował dom i gospodarzył w Bronowicach. Często odwiedzał go młody poeta, Lucjan Rydel. Zakochał się w najmłodszej córce Mikołajczyka, Jadwidze.
Państwo młodzi – Jadwiga Mikołajczykówna i Lucjan Rydel.
Gdy 20 listopada 1900 roku w kościele Mariackim Jadwiga i Lucjan brali ślub, zapewne nie spodziewali się, że ich wesele wejdzie do literatury, kanonu lektur szkolnych, na deski teatru i filmowy ekran.
Wesele trwało cztery dni. Najpierw było przyjęcie u Rydlów w Krakowie, potem tańce w karczmie w Bronowicach. W domu Tetmajerów odbyły się oczepiny – pannie młodej zdjęto z włosów wieniec i nałożono czepiec mężatki. Bawił się tłum gości – ze wsi i z miasta. Wirowały kolorowe spódnice, a pokrzykiwania, śmiechy i rozmowy ginęły w dźwiękach muzyki. Wszystkiemu przyglądał się gość szczególny. Nie jadł, nie pił, nie tańczył, stał oparty o framugę drzwi. W pamięci notował głosy i obrazy. A potem przeniósł je na papier. Tak powstał dramat narodowy Wesele, już nie Rydla, lecz Wyspiańskiego.
Mało brakowało, a nasza literatura nie wzbogaciłaby się o Wesele, bo początkowo Wyspiański odmówił udziału w uroczystości. Powodem było niezaproszenie jego żony. Wyspiański bardzo Teosię szanował i tego samego wymagał od swoich znajomych. Na szczęście Rydel szybko zjawił się u państwa Wyspiańskich i gafę naprawił. Wyspiański świadkował w kościele, a Teosia i mała córeczka Helenka, obie w ludowych strojach, tańcowały oberki i kujawiaki.
Rydlowie początkowo zamieszkali w Krakowie, ale tamtejszy klimat nie służył Jadwidze. Przenieśli się więc na wieś. Po kilku latach odkupili od Tetmajera dom, w którym bawili się ich weselni goście. Dom, zwany Rydlówką, stoi do dziś. Mieści się w nim Muzeum Młodej Polski. Co roku 20 listopada odbywa się tam uroczystość upamiętniająca wesele Rydlów – osadzanie chochoła na krzaku róży.
Jadwiga i Lucjan Rydlowie z dziećmi.
Teatr imienia Juliusza Słowackiego – plac Świętego Ducha
Premiera Wesela odbyła się na deskach Teatru Miejskiego (dziś im. Juliusza Słowackiego). Jego ówczesny dyrektor, Józef Kotarbiński, zgodził się dramat wystawić, jako „utwór w gruncie rzeczy błahy, ale godny wystawienia, bo zwalcza zgubne skutki alkoholizmu”.
Kto wygląda przez okienko?
Wesele było nowatorskie i od początku wzbudzało mieszane uczucia, nawet wśród grających w nim aktorów. Podzielili się na trzy grupy. Pierwsza zrzeszała tych, którzy niczego nie rozumieli i kpili z autora. Zgromadzeni w drugiej grupie też niczego nie rozumieli, ale czuli wielkość dzieła i woleli zachować milczenie. Trzecia grupa – tych, którzy nie wątpili, że mają do czynienia ze sztuką wybitną – była nieliczna. Wyspiański nie ułatwiał życia aktorom. Gdy nie wiedzieli jak grać, ze smutkiem stwierdzał: „To źle, to bardzo źle, nie powinien pan być w takim razie artystą”.
Wanda Siemaszkowa jako Panna Młoda.
Wyspiański przykładał ogromną wagę do realizmu. Scena zamieniła się w pobieloną izbę z typowymi wiejskimi sprzętami, a niektórzy bohaterowie nosili imiona prawdziwych gości weselnych. Nie wszyscy byli tym zachwyceni. Pani Helena Rydlowa, matka Lucjana, tuż przed premierą na własny koszt wydrukowała i pod osłoną nocy powiesiła „alternatywne” plakaty, na których bohaterka – utożsamiana z jej córką – figurowała pod niezamienionym imieniem.
Premiera Wesela odbyła się 16 marca 1901 roku. Zgromadziła krakowski światek, ciekawy, jak to Wyspiański gości weselnych obmalował. Sztuka wywołała sensację, nie tylko towarzyską. „Po opadnięciu kurtyny na widowni zapadła kompletna cisza. Stało się coś, czego nigdy wcześniej nie zanotowano w dziejach polskiego teatru. Publiczność zamarła, bardzo długo nie było żadnych braw. Nikt się nie ruszał. Wzruszenie, oszołomienie. Dopiero po dłuższej chwili wybuchła burza oklasków, ludzie wstali z miejsc”. Wyspiański milczał – skłonił się tylko raz, ku loży, w której siedziała żona.
Dwudziestego drugiego marca, na czwartym przedstawieniu Wesela, Wyspiański otrzymał dwa wieńce – jeden z liści, drugi – z biletów wizytowych. Na pierwszym była liczba – 44 – znak, że zasilił grono narodowych wieszczów.
Nikt nie miał już wątpliwości, że powstał dramat genialny. Niektórzy jednak nie mogli wybaczyć Wyspiańskiemu niedyskrecji. Urażeni poczuli się Włodzimierz Tetmajer i Lucjan Rydel. Ten ostatni w imieniu swej żony i siostry. Aktorki grające obie dziewczyny – w rzeczywistości skromne i wrażliwe – na scenie wykazywały się nadmiernym temperamentem. Jadwiga Rydlowa na objawy popularności reagowała płaczem, a samą sztukę obejrzała dopiero ćwierć wieku po premierze.
Fragmenty Wesela weszły do języka potocznego.
Kiedy wołano dorożkarza, ten często odpowiadał: „Kto mnie wołał, czego chciał?”
W Teatrze Miejskim wystawiono wiele sztuk Wyspiańskiego. W roku premiery Wesela opracował nowatorką inscenizację Dziadów Mickiewicza, łącząc wszystkie ich części w jedną całość. Dwa lata później wystawił własną sztukę Bolesław Śmiały, do której zaprojektował dekoracje, kostiumy i rekwizyty.
Wyspiańskiemu marzyło się stanowisko dyrektora Teatru Miejskiego. Wtedy mógłby bez ograniczeń realizować swoje wizje – przekształcić teatr w pierwszą polską scenę narodową. Niestety, przegrał z Ludwikiem Solskim, co przez długi czas boleśnie przeżywał. Była to druga porażka Wyspiańskiego związana z Teatrem Miejskim. Wiele lat wcześniej, w 1892 roku, wziął udział w konkursie na projekt kurtyny. Wówczas musiał uznać wyższość Henryka Siemiradzkiego.
Dom pod Krzyżem – ulica Szpitalna 21
Niedaleko teatru, w Domu pod Krzyżem mieści się Muzeum Teatralne im. Stanisława Wyspiańskiego, oddział Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Gromadzi zbiory związane z dziejami teatru w Krakowie, w tym pamiątki po Wyspiańskim – twórcy sztuk teatralnych, scenografii, rekwizytów i kostiumów. Niestety, w muzeum od dziesięciu lat trwają prace remontowe.
Jama Michalika – ulica Floriańska 45
W roku 1895 Jan Apolinary Michalik założył na ulicy Floriańskiej Cukiernię Lwowską, która szybko zmieniła nazwę na znaną do dziś Jamę Michalikową.
Cukiernia, położona blisko teatru i Szkoły Sztuk Pięknych, stała się miejscem spotkań krakowskich artystów. Bywali w niej Leon Wyczółkowski, Jacek Malczewski, Józef Mehoffer, Xawery Dunikowski, Stanisław Przybyszewski, Tadeusz Boy-Żeleński, Lucjan Rydel, Włodzimierz Tetmajer i oczywiście Stanisław Wyspiański. Zajmował mały okrągły stolik w kącie przy drzwiach. Siedział tyłem do gości, ale na wprost lustra, w którym odbijała się cała sala. Przeglądał dzienniki, najczęściej sam. „Poznać osobiście Wyspiańskiego nie było łatwo. Pędził życie odosobnione, prawie pustelnicze, wśród niedostatku i cierpień fizycznych oraz ekstazy twórczej. [...] Siedział zawsze samotnie, zaczytany – tak że nikt nie ośmielił się podejść do niego i zakłócić mu spokoju”.
Po śmierci Wyspiańskiego na małym stoliku będą pojawiać się kwiaty.
Dekorację sali powierzono artystom,
którzy przyozdobili jej ściany obrazami i karykaturami komentującymi wydarzenia polityczne
lub przedstawiającymi polskich twórców.
Krypta Zasłużonych na Skałce – ulica Skałeczna 15
Kilka lat przed śmiercią Wyspiański napisał:
„Niech nikt nad grobem mi nie płacze,
krom jednej mojej żony,
za nic mi wasze łzy sobacze
i żal ten wasz zmyślony.
Niech dzwon nad trumną mi nie kracze
ni śpiewy wrzeszczą czyje;
niech deszcz na pogrzeb mój zapłacze
i wicher niech zawyje.”
Życzeniu Wyspiańskiego, który najwyraźniej pragnął skromnego pogrzebu, nie stało się zadość. Gdy zmarł 28 listopada 1907 roku, wiadomość o jego śmierci wywołała ogromne poruszenie wśród mieszkańców wszystkich ziem polskich. Do Krakowa napłynęło około trzech tysięcy telegramów kondolencyjnych od przeróżnych instytucji i osób prywatnych.
Uroczystości pogrzebowe odbyły się cztery dni po śmierci artysty. Metalową trumnę ze szklanym wiekiem ustawiono w kościele Mariackim, tuż pod otwartym na tę okazję ołtarzem Wita Stwosza. Oświetlało ją paręset świec. Po nabożeństwie zaprzężony w szóstkę karych koni karawan ze szczątki Wyspiańskiego podążył w kierunku bazyliki paulinów. „Kondukt żałobny ruszył Drogą Królewską, przez Rynek Główny, ulicą Grodzką, obok Wawelu, następnie ulicą Stradom na Skałkę. W trakcie tej ostatniej podróży Wyspiański odwiedził swoje ukochane miejsca.”
Zgodnie z wolą artysty mów pogrzebowych nie było, ale jego ostatniej drodze towarzyszył śpiew księży i dźwięki krakowskich dzwonów, w tym najważniejszego – Zygmunta. Za trumną szli Teosia prowadzona przez Adama Chmiela i Lucjana Rydla, dzieci artysty, ciotka Joanna Stankiewiczowa, delegacje Polaków ze wszystkich trzech zaborów oraz nieprzebrany tłum żałobników – około czterdziestu tysięcy osób.
Trumnę złożono w podziemiach barokowej bazyliki pw. świętego Michała Archanioła i świętego Stanisława Biskupa i Męczennika na Skałce, w Krypcie Zasłużonych.
Odszedł artysta genialny, chyba najwybitniejszy, najbardziej wszechstronny twórca doby polskiego modernizmu. Szczodrze obdarzony przez los rozlicznymi talentami, mógł wypowiadać się w niemal wszystkich dziedzinach sztuk plastycznych i w literaturze. Malował, rzeźbił, projektował polichromie i witraże, teatralne scenografie i kostiumy, zajmował się aranżacją wnętrz i snuł plany wielkich budowli. Pisał wiersze i dramaty narodowe. Pracował dużo i szybko, nie marnował czasu: „Jutro, jutro, zawsze jutro i tak trwoni się życie – nie odkładajmy niczego do jutra, do tej wielkiej niewiadomej. Czasu mamy zbyt mało, czy to 38 czy 70 lat”.
Żył dokładnie trzydzieści osiem lat, możemy tylko żałować, że nie siedemdziesiąt.
Aneks
Ze sztuką warto oswijać się od najmłodszych lat. W 2018 roku pojawiła się doskonała książka dla dzieci: Katarzyna Maziarz, Trochębajki o Stanisławie Wyspiańskim, il. Małgorzata Zając, Muzeum Narodowe w Krakowie, Kraków 2018. Zachęcam do przeczytania jej recenzji.
Pisząc ten tekst, korzystałam z książek:
M. Romanowska, B. Gumińska, Muzeum Stanisława Wyspiańskiego w Kamienicy Szołayskich. Oddział Muzeum Narodowego w Krakowie. Przewodnik, Kraków 2005.
M. Śliwińska, Wyspiański. Dopóki starczy życia,Warszawa, Wydawnictwo Iskry, 2017.
M. Tomczyk-Maryon, Wyspiański, Warszawa, PIW, 2009.
sierpień 2017, marzec, listopad 2018