Żegiestów leży w urokliwym miejscu: strome, porośnięte lasami zbocza gór, piękne plaże nad brzegami Popradu, który malowniczo i „śmiało wygina swoje ciało”, no i cisza jak makiem zasiał. Zalety Żegiestowa docenił w połowie XIX wieku Ignacy Medwecki, kierownik uzdrowiska w Muszynie. Co więcej, odkrył tam źródła wód mineralnych. Wykupił więc od Łemków ziemię i zbudował łazienki mineralne. Główny zdrój na część żony nazwał Anna. Spokojna wieś zaczęła zapełniać się kuracjuszami.
Pozostałości dawnego Żegiestowa.
W 1907 roku na pięknie położonej parceli na wzgórzu stanął kościół. Wzniesiono go ze składek bywalców uzdrowiska wdzięcznych za poratowanie zdrowia.
Jego patronką została święta Kinga, opiekunka całej Ziemi Sądeckiej. Górująca nad okolicą murowana budowla w stylu neogotyckim robi wrażenie. Teren wokół uporządkowany, ławeczki czekają na wiernych lub na kuracjuszy, ale chyba nie ma ich zbyt wielu. Niegdyś kwitnące uzdrowisko dziś chyli się ku upadkowi. Pod kościołem przycupnęła dogrywająca „Żegotka”, a z tyłu powoli w ruiny zamienia się ogromny Dom Zdrojowy.
Nic tylko siąść i płakać.
A było tak pięknie. W latach międzywojennych Żegiestów był jednym z najszybciej rozwijających się polskich uzdrowisk. Wzniesiono tu wiele pensjonatów i wspomniany Dom Zdrojowy projektu profesora Adolfa Szyszko-Bohusza. Uroczyste poświęcenie budynku, przystrojonego zielonymi girlandami, odbyło się w Zielone Świątki 9 czerwca 1930 roku. Byłam tam dokładnie osiemdziesiąt siedem lat później – na początku czerwca 2017 roku. Przygnębiający widok.
Szyszko-Bohusz, budując Dom Zdrojowy, zablokował – dosłownie – możliwość rozwoju uzdrowiska. Wąska dolina Szczawnika przegrodzona ogromnym gmaszyskiem nie nadawała się już do zabudowy. Zaczęto więc interesować się Łopatą Polską – półwyspem utworzonym przez fantazyjne zawijasy Popradu.
Łopatą zachwycił się Jan Kiepura i postanowił zbudować na niej luksusowy hotel, w sam raz dla elity, by zamiast na Francuskiej Riwierze, wydawała pieniądze w kraju. Niestety, cena działki była astronomiczna. Kiepura nie wygrał przetargu. Przebiła go Małopolska Spółdzielnia Urzędników Naftowych.
Na Łopacie Polskiej powstał modernistyczny gmach „Wiktor” zaprojektowany przez lwowskich architektów: Jana Bagieńskiego i Zbigniewa Wardzała. Oddano go do użytku w 1936 roku. Nafciarze oferowali gościom wszelkie wygody, ale z trudem udawało im się ściągnąć znamienitszych gości. Tym razem wygrał Kiepura, który kilka lat wcześniej zbudował w Krynicy „Patrię”. Jego sława sprawiła, że w „Patrii” wypoczywały gwiazdy kina i estrady. Ale i „Wiktor” miał sławnego gościa – księżniczkę Izabellę de Burbon mieszkającą na zamku w Starej Lubowli.
„Wiktor” wciąż działa, ale inne obiekty… jak na obrazku. Opustoszałe, walące się. Padły ofiarą „przekształceń własnościowych”.
Półwysep Łopata też dziś nie zachęca do spacerów. Jest tam jakaś ścieżka przyrodnicza, ale po drodze straszy niedokończony pensjonat, trawa po kolana, Poprad średniej czystości. Zostawiłam więc Żegiestów i pojechałam do Muszyny.
Gdy byłam w Muszynie dziesięć lat temu, nie zrobiła na mnie dobrego wrażenia. Co innego teraz. Muszyna rozkwitła. To już nie jakaś tam Muszyna, to Mucha pełną gębą. Najpierw zachwycił mnie rynek, czyli pierwsze miejsce, które zobaczyłam po wyjściu z busika.
Kwiaty, zadbane kamieniczki, dwie zabytkowe kapliczki: świętego Floriana i świętego Nepomucena (mieli chronić mieszkańców przed ogniem i wodą). Jest też pamiątkowa tablica ku czci mieszkańców Muszyny poległych i pomordowanych w latach 1939–1945.
Ruszyłam ulicą Kościelną, wzdłuż której stoją dziewiętnasto- i dwudziestowieczne parterowe domki z charakterystycznymi, półkolistymi bramami wjazdowymi.
Doszłam do najnowszej atrakcji Muszyny, czyli ogrodów biblijnych – dzieła ogrodniczo-religijnego przybliżającego sceny ze Starego i Nowego Testamentu. Miałam mieszane uczucia, dokładnie takie same, jakie towarzyszyły mi podczas zwiedzania golgoty w Tyliczu. Dobre chęci, mnóstwo pracy, ale efekt wątpliwy. Owszem, wszystko pięknie zaprojektowane, rośliny, gdy urosną, będą niewątpliwą ozdobą tego miejsca, ale te rzeźby… Nie wiem, z czego są zrobione, ale wyglądają na plastikowe.
Ogrody powstały nieopodal kościoła pw. świętego Józefa, barokowej budowli o charakterze obronnym. Świadczą o tym umieszczone nad oknami otwory strzelnicze. Wewnątrz jest ołtarz główny z lat 40. XIX wieku.
Wróciłam do centrum miasta, by poszukać kolejnych ogrodów: sensorycznych i magicznego. Po drodze wstąpiłam do budynku dawnego zajazdu, w którym mieści się Muzeum Regionalne i Centrum Informacji Turystycznej – doskonale zaopatrzone w mapy i ulotki udostępniane przez bardzo miłą i uczynną Panią. Budynek jest rekonstrukcją osiemnastowiecznego zajazdu, który był częścią podzamkowego zespołu dworskiego.
W skład tego zespołu wchodzą jeszcze dwa budynki. Pierwszy to osiemnastowieczny dwór starostów muszyńskich, którzy w imieniu biskupów krakowskich władali „państwem muszyńskim”. Kilka lat temu budynek przeszedł renowację i dziś jest siedzibą Ośrodka Kultury.
Drugi budynek zespołu dworskiego to kordegarda. Dawniej stacjonowały w niej straże wojskowe i siedzieli więźniowie. Teraz kordegardę zajmuje Nadleśnictwo Muszyna.
Wspomniani biskupi krakowscy mieszkali na zamku górującym nad miastem. Został wzniesiony w XIV wieku i służył za biskupią siedzibę do 1474 roku, kiedy to niemal doszczętnie zniszczył go król węgierski Maciej Korwin. Po zawarciu pokoju król zamek odbudował.
Trochę jeszcze mieszkali w nim starostwie muszyńscy, ale już od połowy XVII wieku zamek zaczął zamieniać się w ruiny. Dziesięć lat temu nie wyglądał zachęcająco. W swoich notatkach znalazłam taką oto informację: „Nikomu nie radzę wspinać się na górę zamkową, chyba że chce zobaczyć piękną panoramę miasta – wtedy warto. Ruiny zamku, którymi chwali się Muszyna, to jakiś murek i kilka cegieł przykrytych niebieską folią. Jest też i figurka Matki Bożej, osłonięta wygiętą blachą...”. Tym razem na zamkową górę nie weszłam. Wystarczył mi widok zamku z mostu nad Popradem. Nad odnowionymi ruinami dumnie powiewa biało-czerwona flaga. A daszku nad figurką chyba nie ma.
Zrezygnowałam z zamku, bo moim celem były zachwalane przez mieszkańców Muszyny ogrody sensoryczne, nazywane też ogrodami zmysłów.
Po drodze urokliwa figurka z blaszanym daszkiem.
Ogrody umieszczono na całkiem sporym wzniesieniu w uzdrowiskowej dzielnicy Zapopradzie. Widok z nich cudny: na miasto i okoliczne góry, a przy dobrej pogodzie nawet na Tatry Słowackie. W ulotce reklamowej napisali, że ogrody „cieszą oko różnorodnością pięknych roślin, jak również rozkoszują nasze zmysły owocami z drzewek i krzewów owocowych, takich jak: czereśnia, jabłoń, malina, aronia”. Owoców nie kosztowałam, ale moje oko faktycznie się cieszyło. Drzewa, krzaczki, kwiatki, oczka wodne i strumyki. Jest i siłownia pod chmurką, i wieża widokowa. Ogrody modne są wśród nowożeńców, którzy mogą zasadzić tu swoje drzewko miłości – symbol szczęścia. Oby było ich jak najwięcej, bo jednego, czego brakowało mi w ogrodach, to cienia.
Poniżej ogrodów zmysłów jest ogród magiczny. W zamysłach projektantów miał przypominać ogrody starożytne. Ustawiono więc w nim posągi z piaskowca przedstawiające pory roku, muzy i greckich bogów. Skąd taki pomysł? Wszystko jedno. W ogrodzie magicznym sama czułam się jak grecki bóg.
Muszyna, położona kilkanaście kilometrów od Krynicy Zdroju, przez długi czas pozostawała w cieniu sławnej sąsiadki. Kuracjusze zaczęli docierać tu dopiero w 1876 roku, kiedy ukończono linię kolejową łączącą Muszynę z Tarnowem. Jednak nie zatrzymywali się na długo. Wsiadali do dorożek i jechali do Krynicy.
No to jedźmy i my do Krynicy...
Krynica leży w dolinie potoku Kryniczanka. Otaczają ją zalesione stoki Góry Parkowej, Krzyżowej i Jasiennika. Blisko z niej na Jaworzynę Krynicką, najwyższy okoliczny szczyt. Można go zdobyć, wjeżdżając kolejką gondolową – najdłuższym i najnowocześniejszym tego typu wyciągiem w Polsce. Dolna stacja znajduje się w dolinie Czarnego Potoku, górna – oczywiście na szczycie. W ciągu siedmiu minut wagoniki pokonują ponad dwa kilometry.
Z Jaworzyny Krynickiej widoki piękne,
ale sam szczyt nie zachwyca – chaotycznie pobudowane knajpki, wyciągi, jakieś plastikowe misie.
Lepiej zejść trochę niżej do schroniska.
To już czwarte schronisko w tym miejscu. Pierwsze powstało w 1937 roku. Nosiło imię Józefa Piłsudskiego, który według miejscowej legendy na stokach Jaworzyny zasadził rosnącą do dziś limbę. W czasie II wojny światowej budynek został zdewastowany przez polskich partyzantów, a potem podpalony przez walczących z nimi Niemców. Po wojnie miejscowi działacze PTTK postawili schron turystyczny „Sarenka”, w którym dziś jest niewielkie muzeum turystyki.
„Sarenka” wkrótce okazała się za mała dla gości. Stopniowo zaczęto budować schronisko z prawdziwego zdarzenia. Najpierw stanęło drewniane, a potem murowane, to, w którym dziś możemy się zatrzymać. Widoki z niego przepiękne. Podziwia je miłośnik gór, Jan Paweł II.
Krynica znana była już w XVI wieku. Założył ją niejaki Danek z Miastka (dzisiaj Tylicz) i nazwał Krzenycze. Gdy w XVII wieku odkryto w niej źródła mineralne o właściwościach leczniczych, Krynica wciąż była zagubioną w górach osadą. Badający tutejsze wody profesor Uniwersytetu Lwowskiego Baltazar Hacquet pisał: „…nie ma tu żadnego domu ani żadnego schronienia. Dlatego musiałem zbudować szałas z gałęzi, gdyż celem badania wody ze źródła musiałem pozostać na miejscu dwa dni”.
Jeden ze słynnych trójwymiarowych kwietników.
A za nim fontanna, która działała tylko wieczorem.
Największym skarbem Krynicy są źródła wód leczniczych, a najbardziej znaną wodą jest Zuber. Leczy choroby przewodu pokarmowego, obniża poziom cukru i cholesterolu we krwi, łagodzi kaca i poprawia kiepski nastrój. Ma jednak wadę – śmierdzi jak zepsute jaja.
W Krynicy jest ponad dwadzieścia ujęć źródlanej wody. Można się jej napić w stylowych pijalniach.
Pod koniec XVIII wieku rząd austriacki za bezcen wykupił od chłopów krynickich ziemię. Wioska zaczęła szybko przekształcać się w uzdrowisko. Najstarszym zachowanym do naszych czasów budynkiem jest nakryta chińskim dachem pijalnia „Słowinka”, stojąca w parku Słotwińskim. Postawiono ją w 1806 roku.
W połowie XIX wieku – raptem po pięćdziesięciu latach działalności – uzdrowisku groziła likwidacja. Brak wygodnego dojazdu zniechęcał kuracjuszy. Krynicę ocalił Józef Dietl, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, zwany ojcem polskiej balneologii. Potwierdził wyjątkowe walory tutejszych wód i rozsławił kurort w całej Polsce.
Ten kwietnik trochę nadgryziony zębem czasu...
Zaczęły powstawać obiekty uzdrowiskowe, z których większość zachowała się do dziś. Zlokalizowane są blisko siebie – wokół deptaka. Wśród nich najbardziej okazały jest Dom Zdrojowy, neorenesansowy gmach z 1889 roku. Przed nim tryska sporych rozmiarów fontanna. Wieczorami odbywają się pokazy multimedialne. Trafiłam na jeden z moich ulubionych muzycznych motywów filmowych Trzysta mil do nieba Michała Lorenca.
Dziesięć lat temu miałam ogromną przyjemność wysłuchać konkursu orkiestr dętych ochotniczych straży pożarnych za całej Polski, który odbywał się na deptaku. „Najpierw grały poszczególne orkiestry – a panienki ubrane w śliczne sukienki, podrzucały pałeczki i jakimś cudem je łapały – a potem wszystkie orkiestry naraz (było ich chyba z piętnaście) zagrały walca Barbary z Nocy i dni i inne znane melodie. Nigdy bym się nie spodziewała, że to taka fantastyczna muzyka. Konkurs wygrała orkiestra z Nadarzyna, która zagrała motyw z Różowej pantery. Były też oczywiście Sokoły, Kalinki i inne walce wiedeńskie. Jest w orkiestrach dętych jakaś siła, i to siła olbrzymia”. (To też moje notatki sprzed lat).
Muszla koncertowa na deptaku.
Naprzeciwko Domu Zdrojowego są Stare Łazienki Mineralne. Ich budowę ukończono w 1864 roku i były wówczas jednym z najnowocześniejszych obiektów uzdrowiskowych w Europie.
Po jednej ich stronie stoją Stare Łazienki Borowinowe… i czekają na lepsze czasy,
a po drugiej jest przeszklony gmach Pijalni Głównej ukończony w 1971 roku.
Dalej stoi Nowy Dom Zdrojowy wzniesiony tuż przed II wojną światową.
Obok niego pomnik Adama Mickiewicza z 1906 roku. Nie wiadomo, kim jest ta skromna panienka. Może to Zosia, a może Maryla.
Nieco dalej od deptaka stoją Nowe Łazienki Mineralne zbudowane w latach 1923–1926, w owym czasie jeden z najokazalszych obiektów uzdrowiskowych w Europie. Wyposażone były w ponad sto sześćdziesiąt kabin kąpielowych z miedzianymi wannami o podwójnym dnie.
Uzdrowienie ciała to nie wszystko, od czasu do czasu warto też oczyścić duszę (tym bardziej że w Krynicy okazji do grzechu nie brakuje). Można to zrobić w dziewiętnastowiecznym kościele pw. Wniebowzięcia NMP stojącym niedaleko Nowych Łazienek Mineralnych.
W połowie XIX wieku w Krynicy zaczęły powstawać okazałe drewniane wille, nawiązujące do stylu szwajcarskiego, ale wykorzystujące też elementy rodzimego budownictwa. Miały obszerne frontowe ganki i pięknie zdobione balkony, a także wykusze, wieżyczki i werandy. Najciekawsze domy stoją blisko deptaka, przy Bulwarach Dietla. Są wśród nich: „Witoldówka”, „Trzy Róże” i „Romanówka”, w której mieści się Muzeum Nikifora.
Z deptaka można wejść do rozległego parku założonego w 1810 roku na zboczach Góry Parkowej. Tuż przy wejściu stoi drewniana dziewiętnastowieczna świątynia pw. Przemienienia Pańskiego – pierwszy kościół zdrojowy. Jego projektant, Feliks Księżarski, inspirował się architekturą cerkwi prawosławnych. Obok jest drewniany krzyż z 1910 roku upamiętniający 500. rocznicę bitwy pod Grunwaldem.
W parku wytyczono alejki, pobudowano altanki. Najbardziej znaną jest altana Michasiowa.
Wczesną wiosną dwa leżące przed nią oczka wodne są miejscem miłosnych igraszek kumaka górskiego oraz traszki górskiej i karpackiej. Byłam późną wiosną, więc zalotów nie widziałam.
Tuż obok Michasiowej Polany bije źródełko przyozdobione rzeźbą uroczego golaska obejmującego bociana. Według tradycji woda z „Bocianówki” leczyła niepłodność u kobiet. Miejsce to odwiedziła następczyni tronu Holandii Juliana Orańska-Nanson, która nie mogła doczekać się potomka. Woda zadziałała, bo po powrocie do kraju księżna została matką.
Bardziej wytrwali mogą dotrzeć do altanki Janina i napić się wody ze źródełka miłości.
Wśród drzew Góry Parkowej kryje się sanktuarium Matki Bożej. Wiąże się z nim legenda o pasterce i rycerzu. Dawno temu uboga pasterka, szukając zagubionej owieczki, znalazła cudowne źródło. Pasterkę kochał rycerz z zamku w Muszynie, jednak wezwany przez króla, musiał bronić ojczyzny przed Tatarami. Pasterka czekała na ukochanego. Długo nie wracał, ale wierna dziewczyna nie chciała innego. Wolała osiąść w pustelniczej chacie. Pewnego dnia usłyszała głos wzywający pomocy. To ranny rycerz wracał z wojen. Nie wróg go jednak zranił, ale dziki zwierz. Pasterka upadła na kolana i zaczęła się modlić do Najświętszej Panienki. Ta wysłuchała błagań dziewczyny i poleciła jej przemyć rany rycerza wodą ze źródełka. Woda miała cudowną moc. Rycerz powrócił do zdrowia.
Legendy wysłuchał Artur Grottger. Zachwycony sławą cudownego, skrytego w leśnym gąszczu źródła, zapragnął, aby stanęła nad nim figura Matki Bożej. Wykonał rysunek, który posłużył za jej wzór.
Z sanktuarium niedaleko do łabędziego stawu.
Ci, którzy nie chcą się wspinać na wierzchołek Góry Parkowej, mogą skorzystać z kolejki linowej wybudowanej w 1937 roku.
Ta dziwaczna postać, to chyba Nikofor.
Ze szczytu rozciąga się panorama Beskidu Niskiego i Sądeckiego.
Dwie krynickie cerkwie opisałam w artykule
Wokół Krynicy Zdroju – szlakiem łemkowskich cerkiewek. W Krynicy jest jeszcze jedna, współczesna, bo poświęcona w 1996 roku, cerkiew prawosławna pw. świętego Włodzimierza. Zdobią ją liczne banieczki, które sprawiają, że z daleka świątynia wygląda jak zamek z bajki. W środku podziwiać można ikonostas z ikonami pochodzącymi z nieistniejących już cerkwi w Osławicy, Jaworniku i Komańczy. Krynicka parafia prawosławna jest jedyną w powiecie nowosądeckim.
Niedaleko cerkwi jest cmentarz, a na nim urokliwa murowana kapliczka.
I jak to w życiu, wszystko ma swój kres na cmentarzu
– nasza wędrówka po Krynicy też. Żeby jednak zakończyć bardziej optymistycznie, napiszę kilka słów o kwaterze. Zatrzymałam się w willi „
Aleksander”. Dom położony w spokojnej części miasta, pokój wygodny (nawet bardzo, bo i piękny taras miałam), czysty, ze smakiem urządzony w zieleniach i fioletach, duża łazienka z wanną. Polecam z czystym sumieniem, a Panie właścicielki serdecznie pozdrawiam.
Pisząc ten tekst, korzystałam z:
S. Adamczak, K. Firlej-Adamczak, Uzdrowiska, cz. II, De Agostini, Warszawa 2012.
I. Baturo, Małopolska. Szlak Architektury Drewnianej, Departament Turystyki, Sportu i Promocji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego. Kraków 2010.
B. Mościcki, Okolice Krynicy. Przewodnik, Oficyna Wydawnicza Rewasz, Pruszków 2005.
WO, Żegiestów, „Nostalgia" 2016, nr 9.
Oraz materiałów dostępnych w zwiedzanych obiektach.
czerwiec 2017