Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo
Grzegorz Gortat, Moje cudowne dzieciństwo w Aleppo, ilustr. Marianna Sztyma, wydawnictwo Bajka, Warszawa 2017
Czy dzieciństwo w Aleppo może być cudowne? W mieście, na które od lat spadają bomby, zamieniając w gruzy domy, sklepy, szkoły i szpitale? W tych gruzach koczują ludzie, bez światła, ogrzewania, wody. Zbiegają do piwnic, gdy nadciągają samoloty, chyłkiem przemykają się aleją snajperów, chowają swoich zmarłych zawiniętych w białe, płócienne prześcieradła, pogrążeni w rozpaczy tracą zmysły.
W gruzach Aleppo żyją dzieci, takie same jak w Warszawie, Londynie czy Nowym Jorku. Dzieci, które chcą korzystać z największego przywileju dzieciństwa – zabawy. Opowieść o małych mieszkańcach Aleppo zaczyna się od zabawy w budowę wieży, ale nie jest to wieża z klocków, lecz z cegieł pozostałych po zwalonych domach. Dzieci z Aleppo bawią się w chowanego, ale kryjąc się, muszą uważać, żeby „nie trafić na coś, co może przynieść śmierć”. Grają w piłkę nożną, ale nogi zastępują im kule. Bawią się w szkołę i jedno z nich ginie, bo ktoś podłożył długopisy-pułapki. Są też dzieci, które wcale się nie bawią, bo dorośli dali im karabiny i kazali strzelać. Takie jest dzieciństwo w Aleppo.
Opowiada o nim ośmioletnia Jasmina. Poznajemy jej bliskich: dwóch młodszych braci, mamę i ojca. Rodzina jest ważna, bo to, jakie mamy dzieciństwo, zależy nie tylko od miejsca, w którym żyjemy, ale również od domu, w którym mieliśmy szczęście (lub nieszczęście) się urodzić. Jasmina i jej bracia mieli szczęście. Wykształcony ojciec i niezależna – jak na syryjskie warunki matka – starają się zapewnić im możliwie normalne dzieciństwo. Porusza scena, w której ojciec pokazuje Jasminie, Tarikowi i Nabilowi górę skrzącą się szlachetnymi kamieniami, „żeby z tego całego koszmaru wynieśli choć jedno piękne wspomnienie. Coś, co po latach będą chcieli pamiętać. […] I pewnego dnia, na przekór faktom, pomyślą: a jednak miałem, miałam cudowne dzieciństwo”. Ale gdy słońce zachodzi, baśniowa góra okazuje się górą śmieci – fałszywych diamentów.
Tak samo pozorne jest szczęśliwe dzieciństwo w Aleppo. Wbrew tytułowi mali mieszkańcy miasta wcale nie mają cudownego dzieciństwa. Je okradziono z dzieciństwa, z poczucia bezpieczeństwa, zdrowia, możliwości nauki i w rezultacie – z przyszłości.
Dobrze się stało, że do najmłodszych czytelników w Polsce trafiła książka o Aleppo. W przystępny sposób przekazuje wiedzę o życiu ich rówieśników w kraju ogarniętym wojną, o kulisach tej wojny, o tym, że są państwa odpowiedzialne za jej wybuch, sporach religijnych. Do uszu Jasminy docierają niepokojące rozmowy dorosłych o tym, że Syryjczycy są „pionkami w grze możnych tego świata”, świata, który „spisał ich na straty”. W domu dziewczynki raz po raz pojawia się dziwny stryj z długą czarną brodą, ginie pan Safik, dawny wykładowca uniwersytetu ceniący wiedzę, bo to największa broń, którą można „ich” pokonać. I nawet chwilowy rozejm nie jest zupełny, bo jednym przeszkadza to, że drudzy nie znają pieśni śpiewanych w meczecie.
To niewątpliwy plus, jednak cel edukacyjny, który przyświecał powstaniu książki, sprawił, że opowieść małej Jasminy nie porywa, jest monotonna, pozbawiona emocji, chwilami nużąca. To zwyczajne sprawozdanie z tego, co dzieje się wokół. A przecież Grzegorz Gortat ma dar budowania nastroju, zwłaszcza nastroju grozy. Szkoda, że opisując życie w Aleppo, nie w pełni wykorzystał swe możliwości.
Niemniej książka powinna trafić do dziecięcych biblioteczek, choćby i z tego powodu, że dochód ze sprzedaży jest przekazywany Polskiej Akcji Humanitarnej na pomoc Syrii.