Wokół Krynicy Zdroju - szlakiem łemkowskich cerkiewek
Jakieś dziesięć lat temu po raz pierwszy pojechałam do Krynicy Zdroju. W tamtych odległych czasach nawet nie myślałam o własnej stronie internetowej z opisami podróży po Polsce. Jeździłam w różne zakątki kraju, pisałam krótkie sprawozdania i wraz ze zdjęciami emailem wysyłałam je znajomym. Opis wycieczki do Krynicy szczęśliwie się zachował i teraz jest jak znalazł. Dzięki niemu widzę, jak wielkie zmiany zaszły przez te lata. Wprawdzie sama Krynica niewiele się zmieniła – jest tak samo uzdrowiskowa jak dawniej, ale taka na przykład Muszyna, która – bez obrazy – była zapyziałą dziurą, rozkwitła. I to dosłownie, bo pojawiły się w niej trzy ogrody. Okoliczne wioski też wypiękniały: nowe domy, zadbane ogródki.
Bulwary Dietla w Krynicy Zdroju.
.
Ulica Kościelna w Muszynie.
Gdy szykowałam się do tej pierwszej wycieczki do Krynicy, myślałam, że pochodzę po górach. Cóż, góry zdobyłam dwie: Parkową i Jaworzynę (w dodatku nie wdrapałam się na nie, tylko wjechałam kolejką). Co innego bowiem przyciągnęło moją uwagę – łemkowskie cerkiewki. Widziałam kilka: dwie w samej Krynicy oraz po jednej w Muszynce, Tyliczu, Szczawniku, Złockiem i Powroźniku. Wszystkie, z wyjątkiem tej w Powroźniku, tylko z zewnątrz. Ale to wystarczyło, żebym bez reszty się w nich zakochała.
Wnętrze cerkwi w Powroźniku.
Teraz postanowiłam odnowić z nimi znajomość i w miarę możliwości zobaczyć je również w środku. Wymagało to ode mnie sporo wysiłku. Cerkwie leżą na Szlaku Architektury Drewnianej i w zasadzie w sezonie turystycznym powinny być otwarte (z przewodnikiem w środku), ale jakoś w tym roku sezon w czerwcu jeszcze się nie zaczął. Cerkwie – z dwoma chlubnymi wyjątkami – były zamknięte na cztery spusty. Mogłam je obejrzeć tylko podczas mszy (a raczej przed nią lub po niej, by nie przeszkadzać wiernym). Ale i tu pojawiały się kłopoty, bo informacje o godzinach nabożeństw były najczęściej nieaktualne. Musiałam pytać mieszkańców, no i nieźle się nauwijać, by chociaż kilka wnętrz zobaczyć. W niektórych miejscach byłam po dwa, a w przypadku jednej wsi nawet trzy razy. Po południu oglądałam cerkwie z zewnątrz, a przed wieczorną albo poranną mszą – w środku. Ale nie żałuję. W cerkwiach jest coś magicznego: niepozorne, drewniane budynki kryją skarby: przepiękne ikonostasy, polichromie, obrazy. Ich widok wynagradzał wysiłek.
Wnętrzw cerkwi w Złockiem.
Łemkowie mieszkali na tych ziemiach do lat 40. XX wieku. Niektórzy jeszcze w czasie II wojny światowej przenieśli się na Ukrainę, inni podążyli ich śladem tuż po wyzwoleniu. Ci, którzy zostali, opuścili swoje domostwa podczas akcji „Wisła” i zgodnie z wolą ówczesnych władz zasiedlili ziemie zachodnie. Ich gospodarstwa przejęli górale podhalańscy i przesiedleńcy z Małopolski. W łemkowskich świątyniach zaczęto odprawiać msze katolickie, ale szczęśliwie nikt nie zniszczył ich dawnego cerkiewnego wystroju. Nawet jeśli nie jest kompletny, to i tak zachwyca.
Wnętrze cerkwi w Jastrzębiku.
A teraz kilka cerkiewek, które udało mi się zobaczyć.
Oczywiście jako pierwsze zwiedziłam świątynie krynickie. Najpierw drewnianą dziewiętnastowieczną cerkiew pw. Opieki Bogurodzicy w Słotwinach (niegdyś osobnej wsi, teraz w granicach Krynicy).
Do końca XVIII wieku cerkwie budowano wyłącznie z drewna, najczęściej drzew iglastych. Wybierano zdrowe, okazałe drzewa, okorowywano je i suszono. Dzięki temu przetrwały stulecia. Świątynie stawiali zawodowi cieśle, prawdziwi artyści w swoim fachu. Budowali na zrąb: bale układali jeden na drugim i scalali w narożnikach. Nie używali gwoździ, lecz dokładnie dopasowywali sąsiadujące ze sobą elementy. Dachy wieńczyli baniastymi kopułami, których kształt, podobny do płomienia świecy, był znakiem płomiennej modlitwy do Boga. Nad nimi umieszczano nadbudówki w formie wieżyczek, tzw. pozorne latarnie, cebulki oraz kute krzyże.
Do cerkwi łemkowskich prowadziło jedno wejście – od zachodu. Stojący naprzeciw drzwi ołtarz skierowany był na wschód, czyli w stronę Jerozolimy w grobem Chrystusa. Okna umieszczano tylko w ścianach południowych. Typowa łemkowska świątynia była trójdzielna. Tworzyły ją prezbiterium, nawa i babiniec. W tym ostatnim, jak nazwa wskazuje, podczas nabożeństwa gromadziły się kobiety.
Wnętrze świątyni w Słotwinach nie jest cerkiewne. Nie ma w niej ikonostasu, lecz zwykły, katolicki ołtarz z obrazem Serca Jezusowego przeniesiony tu w latach 50. XX wieku z kościoła parafialnego z części zdrojowej Krynicy.
W Krynicy jest jeszcze jedna stara cerkiew, chociaż na pierwszy rzut oka wcale cerkwi nie przypomina. To cerkiew pw. świętych Piotra i Pawła zbudowana w 1872 roku. Jest najbardziej okazała na całej Łemkowszczyźnie. Od innych różni ją nie tylko wielkość, ale i budulec – wzniesiono ją z cegły i kamienia.
Budynek cerkwi zwieńczony jest siedmioma baniastymi wieżyczkami. Liczba kopuł zdobiących łemkowskie świątynie miała znaczenie. Jedna kojarzyła się z jedynym Bogiem, dwie z ludzką i boską naturą Jezusa, trzy z Trójcą Świętą, pięć z Chrystusem i czterema ewangelistami, siedem z siedmioma sakramentami, dziewięć z chórami anielskimi, a trzynaście z Jezusem i dwunastoma apostołami.
Parafia greckokatolicka w Krynicy musiała być duża i zamożna, skoro stać ją było na tak wielką świątynię.
22 maja 1895 roku w cerkwi ochrzczono jednego w małych parafian i pewnie nikomu nie przyszło wtedy do głowy, że chłopaczek, syn głuchoniemej żebraczki, zostanie słynnym malarzem, zwanym Nikiforem.
Po akcji „Wisła” parafia została zlikwidowana. Kryniccy Łemkowie, którzy uniknęli wysiedlenia, modlili się w domach, do cerkwi powrócili po 1987 roku. Prawie dziesięć lat później świątynia została zwrócona parafii greckokatolickiej.
Z dawnych zabytków cerkiewnych zachowały się dziewiętnastowieczne ołtarze boczne. Ikonostas jest dziełem współczesnym. Został postawiony w 1997 roku.
Następna w kolejności była osiemnastowieczna cerkiew pw. świętego Jana Ewangelisty w Muszynce. Muszynka leży kilka kilometrów od Krynicy. Z dojazdem do niej – jak i do innych okolicznych miejscowości – nie ma najmniejszego kłopotu. Busy kursują często, a ceny biletów są symboliczne (tak jak dziesięć lat temu).
Cerkwie wznoszono w starannie wybranych miejscach, przeważnie na niewielkich wzniesieniach. Wokół sadzono drzewa, które chroniły budowle przed wiatrem i piorunami. Tak właśnie zbudowano cerkiew w Muszynce.
Otoczono ją kamiennym ogrodzeniem krytym gontem. Na teren wokół świątyni wchodzi się przez przykrytą daszkiem bramę, obchodzi cerkiew dookoła i… koniec zwiedzania. Na drzwiach wisi kłódka.
Stojąca przy cerkwi tablica informacyjna głosi, że przy stareńkim ikonostasie, rówieśniku cerkwi, znajdują się dwa ołtarze boczne: południowy późnobarokowy oraz północny rokokowy z obrazem świętej Barbary, według tradycji podarowanym przez konfederatów barskich. Szkoda, że nie miałam przyjemności ich zobaczyć.
Busik, którym przyjechałam do Muszynki, pojechał kilka kilometrów dalej, zakręcił, wrócił do Muszynki i zabrał mnie do Tylicza.
W Tyliczu stoi osiemnastowieczna cerkiew pw. świętych Kosmy i Damiana. Dziś jest to cmentarny kościół rzymskokatolicki, otwierany przy okazji pogrzebów. Obok stoi dzwonnica.
W tylickiej cerkwi do późnobarokowego ikonostasu, który niestety jest zdekompletowany, przylegają dwa charakterystyczne dla wschodniej architektury cerkiewnej pomieszczania dla śpiewaków. To tzw. kryłosy, które nigdzie indziej na Łemkowszczyźnie nie występują. Teraz pełnią funkcję kaplic bocznych.
Wnętrza łemkowskich cerkwi były barwnie i bogato malowane, co miało znaczenie nie tylko estetyczne, ale też praktyczne – chroniło je przed zniszczeniem. W tylickiej świątyni pochodząca z 1938 roku polichromia nawiązuje do obchodów jubileuszu 950-lecia chrztu Rusi. W nawie znajduje się obraz Chrystusa modlącego się w Ogrójcu. W górnej jego części widać ślad po kuli wystrzelonej przez żołnierzy słowackich podczas ich ataku na Tylicz w pierwszych dniach września 1939 roku. Niektóre ikony z cerkwi znajdują się w muzeach w Nowym Sączu, a dwie najstarsze są we Lwowie.
Wszystko to wiem z tablic informacyjnych stojących obok świątyni. Na jednej z nich są zdjęcia ikonostasu i ikon. Dobre i to.
Cerkiew była zamknięta, ale i tak w Tyliczu szczęście mi dopisało. W samym środku wsi stoi kościół parafialny pw. świętych apostołów Piotra i Pawła ufundowany w 1612 roku przez biskupa Piotra Tylickiego.
Trwała w nim renowacja, mogłam więc spokojnie go obejrzeć – bajecznie kolorowy.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId04e8f5ee59
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId04e8f5ee59
W prezbiterium i przy nim znajdują się trzy rokokowe ołtarze z drugiej połowy XVIII wieku, w tym ołtarz główny z cudownym obrazem Matki Bożej Tylickiej z Dzieciątkiem. W XVI stuleciu namalował go niderlandzki artysta Adrian Ysenbrandt.
Biskup Piotr Tylicki był dobroczyńcą Tylicza, do tego stopnia, że wdzięczni mieszkańcy nazwali miejscowość jego imieniem, a raczej nazwiskiem. Tylicz bowiem nie od razu był Tyliczem. W przeszłości miał wiele nazw. Pierwsza to Ornamentum (z łacińskiego – ozdoba). Być może nawiązuje do jego położenia w pięknej dolinie, u zbiegu dwóch potoków: Muszynki i Mochnaczki. Następne nazwy to Oppidium Novum i Ornawa.
Prawa miejskie nadał osadzie sam król Kazimierz Wielki, zasiedlający południowe rubieże Polski. Wtedy wieś z Ornawy stała się Miastkiem. Kazimierz otoczył Miastko murami i przyznał mu prawo składu. Wkrótce potem w Miastku ustanowiono odrębne sądownictwo. Do dziś góra wznosząca się na południe od Tylicza, będąca niegdyś miejscem kaźni, zwie się „Szubienica”, a jej zbocza to „Łaski”.
Pod koniec XIV stulecia z woli Władysława Jagiełły Miastko trafiło w ręce biskupów krakowskich. Na początku XVII wieku jeden z nich, Piotr Tylicki, wyciągnął je z zapaści, w jakiej znalazło się w wyniku obcych najazdów i pożarów. Biskup ponownie nadał Miastku prawa miejskie, własny herb i liczne przywileje, założył szkołę parafialną i ufundował kościół, w którym umieścił cenne dzieła ze swych prywatnych zbiorów. To właśnie ten, który dzięki renowacji udało mi się zobaczyć.
Przed świątynią stoi dziewiętnastowieczna dzwonnica. Murowane filary łączy trójkątny przyczółek z herbem Tylicza. Najstarszy, środkowy dzwon pochodzi z początku XVII wieku.
Biskup Tylicki zaplanował też nową zabudowę miejską. Domy umieścił tak, by w razie pożaru jak najmniej poszło z dymem.
Na rynku stał ratusz, a w nim urzędował sąd kryminalny. Skazywano w nim zbójników, zwanych beskidnikami, a także posądzane o czary kobiety. Dziś w miejscu ratusza jest Dom Kultury mieszczący niewielkie Muzeum Dziejów Tylicza.
Pośrodku zadbanego skwerku, na niewielkim kopcu stoi pomnik generała Kazimierza Pułaskiego, dowódcy konfederatów barskich.
A obok typowy dla sądeckich miejscowości trójwymiarowy kwietnik.
Z zabytkowym kościółkiem sąsiaduje współczesny kościół pw. Imienia Maryi.
Za nim rozciąga się „refleksyjno-modlitewno-patriotyczne miejsce dla każdego myślącego Polaka”, czyli tylicka golgota. Do wieży, przywodzącej na myśl wieżę Babel, wiodą dróżki różańcowe.
Czegóż tam nie ma po drodze: kapliczki, scenki biblijne, pomniki osób świeckich (Kazimierz Wielki) i duchownych (Jan Paweł II, kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko), tabliczki z cytatami i mądrościami ludowymi.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdcf2bb152cd
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdcf2bb152cd
Równie bogato „ozdobiona” jest wieża, na którą można wejść i nacieszyć oczy pięknymi widokami.
Kolejnym przystankiem na moim cerkiewnym szlaku była Mochnaczka Niżna, a w niej cerkiew pw. świętego Michała Archanioła zbudowana w XVIII lub w połowie XIX wieku.
Przechodzę przez jedną bramę, potem drugą (z dzwonem)… i moje szczęście nie zna granic – mogę zajrzeć do środka przez kratę. O, jakże byłam wdzięczna losowi i księdzu.
W środku ciekawy ikonostas, w dodatku całkowicie zachowany. Jego górna część jest barokowa, dolna – późnoklasycystyczna. Środkową część przesłania ołtarz główny ze współczesnym obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej.
Można zajrzeć i w miejsce bardziej prywatne.
Na piechotę powędrowałam do Mochnaczki Wyżnej. Widoki piękne, ale droga niefajna, bo pełno tirów jeździło.
Pewnie pamięta czasy Łemków...
Doszłam do kapliczki z figurką Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodzącą najprawdopodobniej z początku XVIII wieku, i wróciłam do Krynicy.
Dzień w czerwcu długi, odległości między wsiami niewielkie, a komunikacja busikowa doskonała, zdążyłam więc jeszcze cztery cerkiewki zaliczyć. Trzy z nich widziałam dziesięć lat temu.
Pierwsza – piękna, wysmukła, dziewiętnastowieczna, pw. świętego Dymitra – stoi w Szczawniku.
Co lata temu zwróciło moją uwagę? Prowadzący do cerkwi szpaler choinek. Choinki tak porosły, że prawie jej nie widać.
Cerkiew w Szczawniku jest jedną z tych, do których pojechałam dwa razy, by obejrzeć wnętrze. Warto było. W środku późnobarokowy ikonostas z przełomu XVIII i XIX wieku, w prezbiterium ołtarz z ikoną Ukrzyżowania z XIX wieku.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId8df1076e1f
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId8df1076e1f
„Za cerkwią bije maleńkie źródełko; w smaku – Tablica Mendelejewa” to cytat z moich notatek sprzed dziesięciu lat. Źródełko wciąż bije i nawet daszek nad nim zbudowali. A w dali widoczek jak z obrazka (jeśli tak można napisać) – sielsko, anielsko…
Ze Szczawnika niedaleko do Złockiego, a w nim modrzewiowa dziewiętnastowieczna cerkiew pw. świętego Demetriusza Rycerza i Męczennika, niedawno ciężko doświadczona, bo jakiś zbir próbował ją podpalić. Od tamtej pory ksiądz cerkiew zamyka, musiałam więc jechać do niej dwa razy, by przed mszą zobaczyć cudowne wnętrze. Piszę „cudowne”, bo piękniejszego chyba nie widziałam.
Cerkiew kryje prawdziwe skarby: klasycystyczno-rokokowy ikonostas malowany na deskach przez malarską rodzinę Bogdańskich ze Lwowa, plafon „Wniebowstąpienie” pędzla jednego z Bogdańskich, ucznia Jana Matejki. Na tęczy siedemnastowieczny krzyż o bogatej barokowej ornamentyce. Droga Krzyżowa wykonana przez rzeźbiarza ludowego Józefa Kuczaja w 1980 roku. Cuda, cuda…
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdc8cdd9d632
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdc8cdd9d632
Sama cerkiew pięknie położona, z dala od wsi, wśród pól i łąk.
Zdarzało się, że wokół cerkwi chowano zmarłych. W Złockiem pozostały stareńkie krzyże… Czas się cofnął.
Ze Złockiego powędrowałam do Jastrzębika. Po drodze minęłam mofetę, miejsce, gdzie – jak wierzyli Łemkowie – oddycha piekło. Mówiąc językiem prostym i zrozumiałym, mofety to otwory w ziemi, z których ulatnia się dwutlenek węgla.
Wydobywający się gaz gromadzi się przy gruncie i zatruwa zwierzątka. Jego stężenie bywa tak duże, że kilkanaście lat temu był przyczyną śmierci właścicielki pewnej piwniczki.
Czasami powstający na znacznych głębokościach dwutlenek węgla, dążąc ku powierzchni ziemi, nasyca napotkane po drodze wody. Wody takie stają się wtedy szczawami i, wlane do butelek, służą kuracjuszom. Mofeta na granicy Złockiego i Jastrzębika, odkryta w 1938 roku przez geologa profesora Henryka Świdzińskiego i noszącą jego imię, jest największą w Polsce i jedną z nielicznych w Europie.
Jeszcze tylko kilka zielonych górek, trochę łąk ukwieconych, mała kapliczka (całkowicie niedostępna bez sprzętu wspinaczkowego)...
...i już Jastrzębik, który odwiedziłam aż trzy razy: po południu, wieczorem i wczesnym rankiem. Cóż, uparłam się, że tamtejszą cerkiew w środku zobaczę.
Zobaczyłam polichromię z 1861 roku i prawie kompletny ikonostas z ikoną Chrystusa Dobrego Pasterza z 1775 roku. Warto było.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId48e83a4c42
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProId48e83a4c42
Cerkiew pw. świętego Łukasza Ewangelisty – dziewiętnastowieczna, z bramą-dzwonnicą ozdobioną prawosławnym krzyżem – położona jest wysoko na stromym zboczu. Zapewne wyglądała malowniczo w czasach sprzed elektryfikacji, bo teraz bezmyślnie ustawiony tuż obok niej słup wysokiego napięcia bezczelnie pakuje się w kadr i trzeba dobrze się nagimnastykować, żeby nie szpecił zdjęcia.
Poddasze cerkwi ma swoich stałych lokatorów. Mieszkają na nim nietoperze – podkowce małe, jedne z najrzadszych w Europie. Zagrożony wyginięciem gatunek, by przetrwać, potrzebuje pomocy. Wiosną 2006 roku w ramach projektu Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody „Pro Natura” w cerkwi przeprowadzono prace adaptacyjne niezbędne do zachowania stanowiska małych podkowców.
I ciekawostka – za cerkiewnym ogrodzeniem drewniana wygódka, bardzo przydatna.
Jak napisałam, w Jastrzębiku byłam trzy razy. Obejrzałam więc go dokładnie i nie wątpię, że sama też byłam oglądana. Z jaką przyjemnością szłam przez tę wieś „na końcu świata”, cichą, spokojną.
Tu siedzi kotek na płotku, tam pasą się owieczki...
Gdzieniegdzie widziałam pozostałości po dawnych mieszkańcach – łemkowskie domy stawiane szczytem do drogi.
Wracajmy do rzeczywistości i jedźmy do Powroźnika, gdzie stoi najstarsza w polskich Karpatach cerkiew. Dziesięć lat temu tylko tę jedną jedyną udało mi się zobaczyć w środku. Wnętrze, trochę mroczne i tajemnicze, zrobiło na mnie ogromne wrażenie. A jak musiało wyglądać przed wiekami, gdy półmrok rozpraszały świece...
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdcc03c7d265
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/89-wokol-krynicy-zdroju-szlakiem-lemkowskich-cerkiewek#sigProIdcc03c7d265
Cerkiew pw. świętego Jakuba Apostoła Młodszego w Powroźniku zaczęto budować na początku XVII wieku, około w 1604 roku. Chociaż świątynia była często przebudowywana, do dziś zachowało się jej pierwotne prezbiterium, obecnie zakrystia, z unikalną polichromią z 1607 roku. Ta ciasna przestrzeń jest niemal całkowicie zamalowana obrazami ze Starego i Nowego Testamentu. To ewenement na całej Łemkowszczyźnie. W odróżnieniu od zakrystii, na ścianach babińca, nawy i prezbiterium nie ma polichromii, co jest kolejną osobliwością świątyni.
Cały budynek, łącznie z dachem, pokryty jest gontem. Tak początkowo kryto wszystkie cerkwie, potem gont zastąpiono tańszą i trwalszą blachą.
W 2013 roku cerkiew w Powroźniku trafiła na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Naturalnego UNESCO. Jest otwarta, można do niej wejść, robić zdjęcia, porozmawiać z miłym Panem, który czuwa nad jej bezpieczeństwem. I tak powinno być we wszystkich!!!
Świątynię otacza kamienny murek również kryty gontem. Wejście zdobią schowane w niszach drewniane świątki.
Następny dzień poświęciłam na miejscowości położone nad Popradem. Zacznę od Milika, małej wioseczki nad Milikiem. Nazwa wsi i potoczku miło się kojarzą, ale miło tam wcale nie jest.
Na niewielkim wzniesieniu stoi modrzewiowa cerkiew pw. świętych Kosmy i Damiana, obok niej dzwonnica, trochę dalej cmentarz i kilka grobów dawnych prawosławnych mieszkańców wsi.
Cerkiew powstała w 1813 roku w miejscu poprzedniej, zniszczonej przez wezbrane wody Milika. Odbudowa świątyni trwała niecały rok. Wewnątrz jest rokokowo-klasycystyczny ikonostas z 1806 roku i polichromia z lat 30. XX wieku. I mimo że bardzo się starałam, ledwo zdążyłam na nie zerknąć.
W Miliku byłam dwa razy – najpierw po południu, a następnego dnia rano, po mszy. Gdy chciałam zrobić zdjęcie, doskoczył do mnie jakiś krewki Pan i zasłonił obiektyw. Myślałam, że chodzi mu o flesz, wyjaśniłam więc, że robię zdjęcia bez błysku. Gdzie tam, nie wolno ani z błyskiem, ani bez błysku. Chcę pstryknąć fotkę, to on wezwie policję! Zgodziłam się, bo w końcu przestępcą nie jestem, bać się nie mam czego. Pan się trochę zacukał. Powiedział mi, że zdjęcia w cerkwi w Miliku są zakazane, bo przecież ktoś może je zobaczyć, a potem cerkiew okraść. Niczego bardziej absurdalnego w życiu nie słyszałam. Cerkiew jest ogólnodostępna, leży na Szlaku Architektury Drewnianej, każdy więc – turysta i złodziej – może do niej wejść i wszystko dokładnie obejrzeć. Co więcej, przy wejściu na teren kościelny stoi tablica informująca o wyposażeniu świątyni. Zapewne w przeróżnych publikacjach i Internecie też jest wiele zdjęć i informacji o milickich skarbach. W końcu to nie tajne archiwum CIA. Ponadto cerkiew jest świetnie chroniona. Podczas mszy, gdy z boczku grzecznie czekałam na jej zakończenie, alarm włączył się kilkakrotnie – pewnie mnie wyczuł.
Pan okazał się sołtysem (choć oczywiście nie mam pewności, czy nie oszukiwał, w końcu lubił podpierać się autorytetem władzy). Do naszej rozmowy przyłączyła się też władza duchowna, w postaci księdza. Ksiądz stwierdził, że po incydencie w cerkwi w Złockiem (próba podpalenia) biskup tarnowski zakazał robienia zdjęć. No nie! Byłam w cerkwi w Złockiem, robiłam zdjęcia, ksiądz mnie nie wyrzucił. Co więcej, pod cerkwią jest ogromna tablica pokazująca jej przekrój z dokładnym wskazaniem, gdzie są cenne dzieła sztuki. Podobne tablice stoją pod cerkwiami w Szczawniku i Jastrzębniku. Niczego tam nie ukrywają przed turystami. Po tych moich wyjaśnieniach ksiądz z Milika pospiesznie się oddalił.
Od sołtysa i pewnej parafianki, która też zabrała głos, dowiedziałam się, że „chronią swoje” (w domyśle „przed obcymi”), że „sami o wszystko dbają”, żadnych funduszy z racji tego, że cerkiew leży na Szlaku Architektury Drewnianej nie mają. Moi drodzy parafianie, cerkiew nie jest waszą własnością. Obcy też mają prawo ją zobaczyć. Może gdyby więcej tych obcych przyjeżdżało do Milika, mielibyście więcej pieniędzy.
Taka sytuacja zdarzyła mi się po raz pierwszy. Mieszkańcy wsi i miast, które odwiedzam, cieszą się, że ktoś do nich dotarł, że interesuje się ich miejscowością. Są życzliwi i pomocni.
Ciekawe, czy mieszkańcy Milika nigdzie nie wyjeżdżają, niczego nie zwiedzają, nie robią zdjęć? Może wystarcza im siłownia we własnej wsi? Nie żartuję, w Miliku, wiosce wielkości pięciozłotówki, jest sporych rozmiarów siłownia. Własnym oczom nie wierzyłam.
W 1951 roku w Miliku ustanowiono parafię rzymskokatolicką, obejmującą też sąsiednią Andrzejówkę. Tam też byłam. I pewnie też jest zakaz robienia zdjęć, tyle że czujnego sołtysa nie było, i kilka udało mi się zrobić. Mam nadzieję, że nikt, kto je zobaczy, nie będzie wydłubywał ikon z ikonostasu ani polichromii ze ścian zdrapywał.
Cerkiew pw. Zaśnięcia Bogurodzicy w Andrzejówce została wzniesiona prawdopodobnie w połowie XIX wieku. Wokół jest niewielki cmentarzyk, a całość otacza murek.
Tuż przy wjeździe do Andrzejówki stoi murowana, kryta blachą kapliczka „Dwunastu dziewcząt”. Powiadają, że ufundowało ją dwanaście mieszkanek po powrocie z emigracji zarobkowej do Ameryki. Ustawiły ją w miejscu, gdzie przed wyjazdem żegnały się z rodzinną wsią.
O wiele sympatyczniej niż w Miliku było w Żegiestowie. Pierwsza świątynia, drewniana cerkiew unicka, powstała tu w 1600 roku i spłonęła dwadzieścia trzy lata później. Nowa, murowana została wzniesiona w 1770 roku. Niestety, nie dotrwała do naszych czasów. Zostały po niej ruiny. Obejrzałam je dzięki uprzejmości właścicielki posesji, na której się znajdują.
Obok cerkwi grzebano zmarłych. Do dziś zachował się nagrobek żony ostatniego popa, Anny Prisłopskiej.
W latach 1917–1925 wybudowano trzecią cerkiew pw. świętego Michała Archanioła. Ta szczęśliwie wciąż stoi. Wyraz „szczęśliwe” jest tu jak najbardziej na miejscu, bo to cerkiew niezwykła. To jedyna tego typu budowla w Polsce i jedna z trzech w Europie. Powstała bowiem aż z trzech materiałów. Główną bryłę cerkwi zbudowano z cegieł i kamienia, a wieżyczki z drewna.
W latach 40. XX wieku z Żegiestowa wysiedlono Łemków, a cerkiew stała się kościołem rzymskokatolickim i zyskała drugiego patrona – świętą Annę. W ołtarzu głównym znajduje się jej rzeźba. Wystrój cerkwi jest skromny i całkowicie katolicki. A ksiądz, którego miałam przyjemność spotkać, bardzo sympatyczny.
Gdy budowano cerkiew, nieopodal wytrysło źródło. Bijąca z niego woda miała cudowną moc uzdrawiania chorych oczu. W latach międzywojennych do źródełka ciągnęły tłumy. Z czasem zaczęto nazywać go imieniem patronki kościoła – świętej Anny i zbudowano nad nim kapliczkę. Z opisu w przewodnikach wynika, że to ta, stojąca za cerkwią. Tyle że w kapliczce nie Anna, lecz święty Antoni.
Pisząc ten tekst, korzystałam z:
I. Baturo, Małopolska. Szlak Architektury Drewnianej, Departament Turystyki, Sportu i Promocji Urzędu Marszałkowskiego Województwa Małopolskiego. Kraków 2010.
T. Darmochwał, Beskid Sądecki, Agencja „TD”, Białystok 2001.
E.,P., Marciniszynowie, Cerkwie, cz.1, DeAgostini, Warszawa 2012.
B. Mościcki, Okolice Krynicy. Przewodnik, Oficyna Wydawnicza „Rewasz”, Pruszków 2005.
Z. Muzyk, Cerkwie, Fundacja na rzecz Miasta Nowego Sącza, Nowy Sącz 1989.
oraz informacji dostępnych w zwiedzanych obiektach.
czerwiec 2017