Wrocław - nie taki piękny, jak go malują
Pierwszy raz we Wrocławiu byłam jakoś na początku tego stulecia (jak to dziwnie brzmi). Nie był to wyjazd zamierzony. Miałam spędzić uroczy tydzień w Szklarskiej Porębie, ale już drugiego dnia wypłoszyła mnie z niej jedna z powodzi często nawiedzających Śląsk. Wrocław był przystankiem w drodze do domu. Nie spodobał mi się. Wszędzie coś się budowało, odnawiało, co krok rusztowania, wykopki. Od tamtej pory minęło wiele lat. Przez ten czas czytałam i słyszałam o Wrocławiu wiele dobrego: że piękny, zadbany, europejski, prawie światowy. Postanowiłam więc dać mu drugą szansę. Pojechałam w grudniu, tuż przed Bożym Narodzeniem, i co zobaczyłam? To samo, co przed laty: wszędzie coś się budowało, odnawiało, co krok rusztowania, wykopki. Doszły też nowe elementy: ściany zamazane graffiti i smog, który jak chmura gradowa wisiał nad miastem. Do tego wszystkiego „mkną po szynach niebieskie tramwaje”, wciskają się w staromiejskie uliczki (wybrukowane kocimi łbami) i niemiłosiernie hałasują. Parafrazując sławetną wypowiedź Marka Twaina, mogę stwierdzić, że pogłoski o wielkiej urodzie Wrocławia są mocno przesadzone.
Wrocławianin.
Ten dystyngowany pan z laseczką to podobno Wojciech hrabia Dzieduszycki,
twórca kabaretu literackiego „Dymek z papierosa”.
Pewnie dostałabym tą laseczką po głowie, gdyby mógł przeczytać, co piszę o jego mieście.
Wahałam się, czy krytykować Wrocław, który ma tylu wielbicieli, ale doszłam do wniosku, że skoro nie szczędziłam (gorzkich) słów prawdy Łodzi czy Radomowi, to i tym razem będę szczera. Po tak rozreklamowanym mieście spodziewałam się trochę więcej. Oczywiście, są we Wrocławiu miejsca piękne (i o nich napiszę), ale są też koszmarnie zapuszczone, szpecące. Zrobiłam nawet kilka zdjęć wrocławskiej brzydoty, ale oszczędzę czytelnikom tych widoków.
Wrocławianie chowają się ze wstydu pod ziemię?
Nie. To pomnik Anonimowego Przechodnia przy ulicy Świdnickiej. Jego pierwowzorem była instalacja Przejście Jerzego Kaliny z 1977 roku, ustawiona w Warszawie u zbiegu ulic Świętokrzyskiej i Mazowieckiej. Wrocławskich Anonimowych Przechodniów odsłonięto 13 grudnia 2005 roku.
Wylałam kubełek zimnej wody na głowy miłośników Wrocławia. Czas więc złagodzić ich ból (lub złość) i pokazać, jaki Wrocław jest piękny. Przyjrzałam mu się dobrze, za dnia i w nocy, w słońcu i w deszczu, i w smogu.
Wrocław leży – niczym Wenecja – na wyspach. Rozlewisko Odry tworzy ich aż dwanaście. Spinają je niezliczone mosty, mostki i kładki. Dobry los sprawił, że zobaczyłam je pięknie oszronione, błyszczące w słońcu.
Każda wyspa ma swoją nazwę, pochodzącą od budynków, które na niej postawiono. Jest więc Wyspa Słodowa, której nazwa nawiązuje do funkcjonującej tu od połowy XVIII stuleciu słodowni. Do lat 70. XX wieku wyspę zdobił średniowieczny młyn świętej Klary, ale wysadzono go w powietrze, a wyspę zamieniono w park i miejsce letnich koncertów.
Jest Wyspa Bielarska, której nazwa pochodzi od stojących tu domów bielników płócien. I na niej w XIII wieku postawiono młyny, które podzieliły los młyna z Wyspy Słodowej – zobaczyły Wrocław z lotu ptaka. Na Wyspie Bielarskiej powstały place zabaw, a nad dzieciakami czuwa Sokrates wyrzeźbiony i podarowany miastu przez Stanisława Netswoldowa.
Jest maleńka Wyspa Młyńska, na której stoją Młyn Maria i hotel Tumski.
W VII wieku na utworzone przez rozlewiska Odry wyspy przybyli pierwsi osadnicy. I tak, na Ostrowie Tumskim pojawili się Ślężanie. Utworzyli gród, który przez lata rozbudowywali, a dla ochrony przed wrogami otoczyli drewniano-ziemnymi wałami. W zachodniej części wyspy rezydował książę. W XI wieku, po utworzeniu biskupstwa wrocławskiego, wschodnią część wyspy przekazano duchowieństwu. Piszę „wyspy”, bo jeszcze 200 lat temu Ostrów Tumski był wyspą, zwaną też wyspą świętego Jana. Nazwa zapewne wzięła się od kościoła pw. świętego Jana Chrzciciela zbudowanego dla nowego biskupstwa.
Najprawdopodobniej pierwszy kościół był drewniany, potem na jego miejscu stanęła skromna kamienna świątynia. Zniszczona po najeździe księcia Brzetysława, została odbudowana przez króla Kazimierza Odnowiciela. W ciągu stu lat powstała olbrzymia bazylika z czterema wieżami. W następnych wiekach dobudowywano do niej kaplice grobowe kolejnych biskupów i przedstawicieli możnych śląskich rodów.
Podczas walk o Wrocław w 1945 roku kościół legł w gruzach, ale niemal natychmiast po wyzwoleniu przystąpiono do jego odbudowy. Już w lipcu 1951 roku poświęcił go prymas Stefan Wyszyński. Szczęśliwie zachowały się niektóre oryginalne sprzęty ukryte przez niemieckich konserwatorów. Te, które nie przetrwały wojny, zastąpiono obiektami z innych kościołów Dolnego Śląska. W 1991 roku obie wieże zwieńczono miedzianymi hełmami. Dziś katedra jest najważniejszą świątynią Wrocławia.
Przy wejściu do kościoła są dwie kamienne rzeźby: lew i orzeł. Jeśli singielka chce znaleźć ukochanego, powinna pogłaskać lwa, jeśli singiel szuka drugiej połówki, musi pogłaskać orła. Wśród wrocławian sporo musi być samotnych, bo rzeźby są tak często głaskane, że zupełnie zatraciły pierwotny kształt.
Obok katedry stoi niewielki późnoromański kościół pw. świętego Idziego. Pochodzi z pierwszej połowy XIII wieku i jest jedną z najstarszych wciąż działających świątyń Wrocławia. Ceglana Brama Kluskowa łączy go z późnogotyckim budynkiem dawnej biblioteki kapitulnej, w którym dziś mieści się Muzeum Archidiecezjalne. W jego zbiorach poczesne miejsce zajmuje Liber fundationis claustri sanctae Mariae Virginis in Heinrichow, czyli Księga henrykowska, spisana po łacinie w połowie XIII wieku przez pewnego cystersa, a w 2015 roku wpisana na listę „Pamięć Świata” UNESCO. Księga zawiera wiekopomne zdanie w języku staropolskim: „daj, ać ja pobruszę, a ty poczywaj”. Padło ono z ust chłopa Boguchwała z Brulakic, średniowiecznego zwolennika równouprawnienia kobiet i mężczyzn podczas pracy przy żarnach.
Wspomniana Brama Kluskowa to efektowna arkadka, którą zdobi wyrzeźbiona w piaskowcu szyszka pinii. Na skutek erozji szyszka zatraciła dawny kształt i dziś przypomina kulkę. Wrocławianie wolą widzieć w niej skamieniałą kluskę śląską. Skąd się tam wzięła? Przy remoncie biblioteki kapitulnej pracował pewien kleryk. Matka codziennie przynosiła mu kluski na obiad. Pewnego dnia, gdy w misce pozostała już tylko jedna, pojawił się równie głodny jak on robotnik. Kleryk nie zamierzał go częstować. Sięgnął po kluskę, ale ta była szybsza – wyskoczyła z miski, wylądowała na arkadce i skamieniała. Po latach kleryk wspiął się wysoko w kościelnej hierarchii, ale majątku się nie dorobił, bo zwinna kluska nauczyła go dzielić się z potrzebującymi.
Gdy w XIII wieku na lewym brzegu Odry zaczęto lokować miasto, większość świeckich mieszkańców Ostrowa Tumskiego opuściła wyspę, która powoli zaczęła stawać się własnością biskupstwa. W 1504 roku wrocławski biskup Johann Roth podpisał traktat dający duchowieństwu całkowitą autonomię. Ostrów Tumski stał się terytorium niezależnym od miasta. Księża zbudowali tu kościoły, klasztory, seminaria duchowne i szkoły. Na wyspie obowiązywały prawa kościelne, z czego nierzadko korzystali przestępcy, uciekając na nią przed świeckim wymiarem sprawiedliwości. Duchowni wprowadzili zwyczaj nakazujący każdemu wchodzącemu na Ostrów Tumski zdejmowanie nakrycia głowy. Nie przepuścili nawet głowom koronowanym. Biskupi rządzili tu do 1810 roku. Wciąż jednak na Ostrowie znajdują się rezydencja metropolity wrocławskiego i pałac arcybiskupów.
Jedną z pięciu świątyń Ostrowa Tumskiego jest skromny niewielki kościół pw. świętego Marcina. Powstał w miejscu, w którym w XII wieku była romańska kaplica zamkowa. W latach międzywojennych wygłaszano tu kazania w języku polskim. Od 1919 roku do wybuchu II wojny światowej w kościele działało Polskie Towarzystwo Kościelne. Powiadają, że pod kościołem świętego Marcina znajduje się jedno z energetycznych centrów Ziemi – czakram świadomości (błękitny).
Nieopodal stoi jedna z najpiękniejszych gotyckich świątyń Wrocławia, kolegiata składająca się z dwóch kościołów: dolnego pw. świętego Bartłomieja i górnego pw. Świętego Krzyża.
Świątynię ufundował książę Henryk Probus na znak zgody z biskupem Tomaszem II. Przez lata wybuchały między nimi spory, aż w końcu biskup wyklął Henryka. Książę nie pozostał mu dłużny i najechał zbrojnie należące do Tomasza ziemie. Księcia popierało niemieckie mieszczaństwo, po stronie biskupa opowiedziała się ludność polska. Było to Henrykowi nie na rękę, bo marzyła mu się polska korona. Między zwaśnionymi stronami doszło więc do ugody. Biskup cofnął ekskomunikę, a książę oddał mu zajęte dobra i ufundował kościół. Jego budowę ukończono w 1295 roku, już po śmierci księcia i biskupa.
Przed kościołem stoi największy barokowy pomnik Wrocławia. Przedstawia świętego Nepomucena, który na rozkaz króla czeskiego Wacława IV zginął w nurtach Wełtawy. Była to kara za to, że nie chciał zdradzić tajemnicy spowiedzi królowej Zofii, żony Wacława, podejrzewanej o zdradę. Sceny z życia świętego zdobią postument.
Jak pisałam, Ostrów Tumski był kiedyś wyspą. Po zasypaniu w XIX wieku odnogi Odry połączył się ze stałym lądem. Wciąż jednak można dostać się na niego mostem. To oczywiście most Tumski, ulubiony most zakochanych, uginający się pod ciężarem zawieszanych przez nich kłódek.
Jego nazwa wiąże się z historią wielkiej miłości Agnieszki, wnuczki zacnego rajcy wrocławskiego, i biednego czeladnika Bogusława. O serce pięknej panienki starał się też niejaki Konrad, syn bogatego sukiennika. By pozbyć się rywala wkręcił Bogusława w morderstwo. Chłopak trafił do więzienia, ale na szczęście Agnieszka nie uwierzyła w jego winę i postanowiła go ratować. Przekupiony strażnik wypuścił Bogusława, który w te pędy pobiegł na Ostrów Tumski, gdzie – jak pisałam – nie obowiązywało prawo miejskie. Zakochani padli sobie w ramiona na moście… i zapewne zawiesili pierwszą kłódkę.
Przeprawy przez most strzegą dwie kamienne figury patronów Śląska: świętej Jadwigi i świętego Jana Chrzciciela.
Ostrów Tumski możemy zwiedzać i podziwiać dzięki wielkiej ofiarności mieszkańców Wrocławia, którzy cudem uratowali go przed zalaniem podczas tragicznej powodzi w 1997 roku.
Drugą wyspą zasiedloną przez pierwszych osadników była Wyspa Piaskowa, której nazwa pochodzi od gotyckiego kościoła Najświętszej Marii Panny na Piasku. Świątynia nawiązuje do rzymskiego kościoła Sancta Maria in Arena, który powstał na miejscu dawnego cyrku, a – jak wiadomo – cyrkowe areny wysypane są piaskiem.
Najpierw zbudowano tu romańską bazylikę, po której pozostał portal z około 1175 roku. Przedstawia Matkę Bożą z Dzieciątkiem w towarzystwie fundatorów świątyni. W XIV wieku rozpoczęto budowę świątyni gotyckiej. Taki też wygląd – gotycki – przywrócono jej po II wojnie światowej. Podobnie jak w kolegiacie pw. świętego Jana Chrzciciela i tu zniszczone przez wojnę renesansowe i gotyckie ołtarze zastąpiono innymi, pochodzącymi z dolnośląskich kościołów. W barokowym ołtarzu bocznym jest szesnastowieczna ikona Matki Boskiej Mariampolskiej, przywieziona z Mariampola na Ukrainie.
Pomnik kardynała Bolesława Kominka ze słynnym cytatem „Przebaczamy i prosimy o przebaczenie”,
odsłonięty w 40. rocznicę Orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich.
odsłonięty w 40. rocznicę Orędzia biskupów polskich do biskupów niemieckich.
Jednak świątynia słynie przede wszystkim z ruchomej szopki umiejscowionej w kaplicy dla Niesłyszących i Niewidomych. Zbiór plastikowych i drewnianych zabawek, które kręcą się w kółko, kiwają, tańczą to dzieło księdza Kazimierza Błaszczyka z 1967 roku. Szopkę zrobił dla ociemniałych i niesłyszących dzieci.
Zwiedziłam Wyspę Piaskową i Ostrów Tumski, a potem mostem Pokoju przeszłam na drugi brzeg Odry.
Ostrów Tumski (widok z mostu Pokoju).
Ogromne szare gmaszysko po lewej stronie to siedziba urzędu wojewódzkiego. Postawiony w latach II wojny światowej budynek jest typowym przykładem monumentalnej architektury III Rzeszy. Składa się z czterech skrzydeł. Północne i południowe tworzą łuk.
Po drugiej stronie ulicy stoi inny monumentalny neorenesansowy gmach, prawie cały porośnięty dzikim winem. To Muzeum Narodowe, mające w swych zbiorach dzieła Matejki, Malczewskiego, Witkacego i największą w kraju kolekcję prac Magdaleny Abakanowicz.
Nie widziałam ich. Jestem wierna naczelnej zasadzie mojego zwiedzania – w piękną pogodę nie wchodzę do muzeów. A pogoda była piękna.
Na tyłach muzeum jest park Słowackiego, a w nim przejmujący pomnik poświęcony jeńcom z obozów z Kozielsku, Ostaszkowie i Starobielsku, zamordowanym w 1940 roku.
Między drzewami widać wielką owalną budowlę. Kryje się w niej Panorama racławicka – gigantyczne dzieło Wojciecha Kossaka, Jana Styki i siedmiu pomniejszych artystów, którzy wypełniali tło. Obraz przyjechał do Wrocławia ze Lwowa wraz z przesiedleńcami, zbiorami biblioteki Ossolineum i pomnikiem Fredry, który stoi pod ratuszem na rynku. Przez trzydzieści cztery lata Panorama przeleżała zwinięta w rulon w piwnicy i dopiero w 1985 roku zawisła na ścianach specjalnie zbudowanej dla niej rotundy. Panoramy też nie widziałam. Trafiłam na ostatni dzień renowacji.
Zatoka gondoli. Wenecja?
Poszłam w kierunku Wzgórza Polskiego. Stoi na nim Bastion Ceglarski, zachowany fragment szesnastowiecznych fortyfikacji miejskich. Fortyfikacje niemal całkowicie rozebrano na rozkaz Hieronima Bonapartego po zawarciu pokoju w Tylży w 1807 roku.
Niedaleko, przy ulicy Bernardyńskiej, jest jedyne w Polsce Muzeum Architektury. Siedzibę ma nietypową, mieści się bowiem w kościele i klasztorze bernardynów. Bernardyni przybyli do Wrocławia w połowie XV wieku, by pomóc w walce z husytami. Przewodził im Jan Kapistran, współzałożyciel zakonu, inkwizytor i żarliwy kaznodzieja.
W Sali Romańskiej zgromadzono detale architektoniczne romańskich budowli ze Śląska. Najcenniejszy jest tympanon Jaksy pochodzący z kościoła pw. świętego Michała Archanioła z opactwa benedyktynów w Ołbinie. Są też witraże i kafle piecowe oraz wystawy czasowe – trafiłam na „lwowską”. Polecam!
Niedaleko Muzeum Architektury stoi kościół pw. świętego Wojciecha. Przegląda się w oknach Hotelu Mercure, połączonego z Galerią Dominikańską, wielkim centrum handlowym, którego pasaże biegną dokładnie tak, jak dawne uliczki.
Pierwsza świątynia stanęła tu już w XII wieku. Na początku XVIII stulecia dobudowano do niej barokową kaplicę, w której złożono relikwie błogosławionego Czesława Odrowąża, pierwszego przeora wrocławskich dominikanów, którzy przybyli tu z Krakowa w1226 roku. Według tradycji Czesław zasłynął jako obrońca miasta podczas najazdu tatarskiego. Przypisywano mu też wiele innych cudów i w rezultacie na początku XVIII wieku stolica apostolska zaliczyła go w poczet błogosławionych. Gdy po II wojnie światowej dominikanie wrócili do Wrocławia, zastali kościół w ruinie. Wśród tych ruin niezniszczona pozostała tylko kaplica ze szczątkami błogosławionego Czesława. Uznano to za kolejny cud. 22 września 1963 roku Czesław został ogłoszony głównym, obok Jana Chrzciciela, patronem Wrocławia. W 2006 roku jego szczątki wyjęto z grobu, aby zbadać, czy nie jest on przypadkiem spokrewniony ze świętym Jackiem Odrowążem. Okazało się, że nie jest, ale przy okazji na podstawie czaszki zrekonstruowano jego twarz.
Do północnej ściany kościoła pw. świętego Wojciecha przylega malutka świątynia pw. świętego Józefa. Pojawiła się w połowie XV wieku i była przeznaczona do odprawiania nabożeństw dla ludności polskiej.
W okolicy kościoła dominikanów stoi chaczkar, ormiańska bogato zdobiona płyta wotywna upamiętniająca ważne wydarzenia historyczne. W języku ormiańskim nazwa pomnika oznacza kamienny krzyż. Często określa się go też jako krzyż kwitnący, gdyż Ormianie wierzą, że drzewo, na którym umarł Chrystus, wypuściło liście i pąki. Wrocławski chaczkar został wykuty w Armenii w różowym tufie wulkanicznym. Jak głosi wyryty na nim napis, chaczkar upamiętnia „wielowiekową obecność Ormian w Polsce i ludobójstwo Ormian w Turcji oraz Ormian i Polaków na kresach Wschodnich w XX wieku”. Odsłonięto go 21 września 2012 roku.
Patronem następnego kościoła na moim wrocławskim szlaku jest święty Krzysztof. Świątynia została zbudowana w XV wieku pod okiem mistrza kamieniarskiego Henryka z Ząbkowic, czyli Heinricha Frankensteina. W dobie reformacji kościół stał się szkołą luterańską, w której dzieci uczyły się katechizmu po polsku. Dziś, po przekazaniu świątyni wrocławskiej mniejszości ewangelickiej, kazania odbywają się w języku niemieckim.
Kościół na kościele – najwyższa pora wejść w strefę rozrywek świeckich.
Ta wyglądająca jak zamek budowla to dawne łaźnie miejskie. Ich budowę rozpoczęto 1 września 1895 roku. Basen początkowo przeznaczony był tylko dla mężczyzn. Kilka lat później łaźnie rozbudowano, dodając drugi basen dla kobiet. Wzniesiono też wieżę, w której umieszczono pięć zbiorników na wodę. W latach międzywojennych dobudowano koleją część łaźni, tym razem dla młodzieży. Urządzono salę gimnastyczną i gabinety odnowy. Na dachu powstał ogromny ogród i kawiarnia. Po wojnie budynek nie zmienił swego przeznaczenia – działa w nim Centrum SPA.
Z łaźni już tylko krok do Wrocławskiego Teatru Lalek, który mieści się w bogato zdobionym budynku dawnej resursy kupieckiej. Wzniesiono go pod koniec XIX wieku i aż do II wojny światowej bawili się w nim wrocławscy kupcy. Budynek przetrwał wojnę bez większych zniszczeń. W latach 50. stał się siedzibą Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Radzieckiej, lecz wkrótce towarzystwo musiało dzielić część pomieszczeń z państwowym Teatrem Lalek „Chochlik”. Od 1994 roku „Chochlik”, już jako Wrocławski Teatr Lalek, jest jedynym lokatorem budynku.
Obok rozciąga się Ogród Staromiejski wzorowany na dziewiętnastowiecznych Ogrodach Tivoli w Kopenhadze.
Do następnego punktu programu doszłam Promenadą Staromiejską, a raczej niewielkim jej fragmentem, bo promenada ciągnie się przez ponad trzy kilometry. Wytyczono ją w 1813 roku w miejscu fortyfikacji miejskich zburzonych sześć lat wcześniej na żądanie wojsk francuskich. Projektantem był Johann Friedrich Knorr. Jedynym zachowanym pomnikiem dawnej promenady jest brązowa rzeźba Amora na Pegazie z 1914 roku.
Promenadą Staromiejską doszłam do ulicy Świdnickiej, najbardziej reprezentacyjnej ulicy Wrocławia.
Przy Świdnickiej stoi Opera Wrocławska. Działalność rozpoczęła – jeszcze jako teatr miejski – od prezentu urodzinowego dla Elżbiety Ludwiki Wittelsbach. Czterdzieste urodziny królowej Prus uczczono spektaklem Egmont Wolfganga von Goethego. Wystawiono go dokładnie 13 listopada 1841 roku.
Przewodniki podają, że gdy patrzy się na gmach Opery Wrocławskiej, można poczuć się jak w Wiedniu. Wiedeń dawno temu widziałam z okien autokaru, muszę więc wierzyć na słowo. Niemniej opera faktycznie robi wrażenie – piękna klasycystyczna budowla z reprezentacyjnym wejściem. Do 1944 roku była tu jedna z najważniejszych scen teatralno-operowych Niemiec. Budynek przetrwał II wojnę światową i Opera Wrocławska wznowiła działalność już 8 września 1945 roku, wystawiając Halkę Stanisława Moniuszki.
Gmach Opery Wrocławskiej stoi w pobliżu dwóch kościołów: pw. Bożego Ciała i pw. świętych: Doroty, Stanisława i Wacława.
Pierwsza wzmianka o kościele pw. Bożego Ciała pojawiła się w dokumencie fundacyjnym cesarza Karola IV z 1351 roku. Świątynia pozostawała w rękach joannitów, którzy jednak zniechęceni masowym przechodzeniem wrocławian na luteranizm, opuścili miasto. Kościół opustoszał. Przez pewien czas odprawiano w nim jeszcze nabożeństwa ewangelickie, ale potem na sto pięćdziesiąt lat zamieniono go w magazyn soli i zboża. Joannici powrócili w okresie kontrreformacji w 1700 roku, kościół jednak dalej nie miał szczęścia. Przez lata służył za spichlerz, a w czasie wojen napoleońskich za szpital polowy.
Kościół pw. świętych Doroty, Stanisława i Wacława – popularnie zwany kościołem św. Doroty – jest symbolem polsko-czesko-niemieckiego pojednania. W 1351 roku król Polski Kazimierz Wielki oraz król czeski, a zarazem cesarz niemiecki Karol IV, zawarli we Wrocławiu ugodę, kończącą polskie starania o Wrocław i Śląsk. W tym samym roku cesarz wydał akt fundacyjny świątyni. Przystąpiono do jej budowy, która trwała ponad pięćdziesiąt lat. Symboliczną wymowę kościoła podkreślają jej patroni, męczennicy trzech nacji: polski Stanisław, czeski Wacław i niemiecka Dorota.
Ozdobiony równoramiennym krzyżem dach (niedawno na nowo ułożono 70 tys. dachówek)
jest najwyższym gotyckim dachem w mieście.
Zdarza się, że z kościoła pw. świętej Doroty wyrusza procesja rycerzy ze świecami w rękach. Bezszelestnie krążą po ulicach miasta. To anioły śmierci zwiastujące niebezpieczeństwo zagrażające miastu.
Naprzeciwko gmachu Opery Wrocławskiej stoi Narodowe Forum Muzyki otwarte w 2015 roku. Stanowi nowoczesny kompleks sal koncertowych – w największej może zasiąść 1800 osób.
Między tymi dwoma przybytkami kultury jest Plac Wolności powstały po wyburzeniu miejskich fortyfikacji. Wcześniej, za czasów pruskich, był tam wojskowy plac ćwiczeń.
Król Fryderyk II mógł przyglądać się manewrom i defiladom, siedząc wygodnie w fotelu w swym gabinecie. Widział je z okien zamku. Od XVIII do XX wieku zamek był bowiem wrocławską rezydencją pruskich królów z dynastii Hohenzollernów. Od 2008 roku w zamku mieści się oddział Muzeum Miejskiego.
Po drugiej stronie Odry ciągnie się szereg groźnie wyglądających budowli z czerwonej cegły. To budynki prokuratury i sądu. Najstarsza ich część, pochodząca z połowy XIX wieku, przypomina zamek z wieżami i basztami. Na tyłach zbudowano więzienie, dziś jest tu areszt.
I tak znalazłam się na terenie Dzielnicy Czterech Wyznań, zwanej też Dzielnicą Czterech Świątyń. W bliskim sąsiedztwie znajdują się bowiem cztery świątynie różnych wyznań: sobór Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy, kościół pw. świętego Antoniego z Padwy, kościół Opatrzności Bożej oraz synagoga Pod Białym Bocianem.
Sobór Narodzenia Przenajświętszej Bogurodzicy to dawny kościół pw. świętej Barbary, zbudowany na przełomie XV i XVI wieku. Świątynia odbudowana ze zniszczeń II wojny światowej, została przekazana kościołowi prawosławnemu jako katedra diecezji wrocławsko-szczecińskiej.
Kościół pw. świętego Antoniego z Padwy, którego oficjalnym patronem jest święty Mikołaj, stoi wciśnięty między inne budowle wąskiej ulicy Świętego Antoniego. Powstał w XVII wieku w stylu barokowym przy ówczesnym klasztorze franciszkanów. Świątynia wielokrotnie przechodziła z rąk do rąk. Po franciszkanach przejęły ją elżbietanki, potem salezjanie, a teraz jest pod opieką paulinów. W 1953 roku kościół na krótko zamienił się w dom studencki Uniwersytetu Wrocławskiego.
Późnobarokowy ewangelicki kościół Opatrzności Bożej stoi nieopodal pałacu królewskiego, rezydencji wspomnianego Fryderyka II i innych Hohenzollernów, i dawniej znany był jako kościół dworski.
Klasycystyczną synagogę Pod Białym Bocianem wybudowano w latach 1827–1829 na żądanie władz pruskich domagających się likwidacji rozproszonych po mieście bożnic i utworzenia jednej dla wszystkich wrocławskich wyznawców judaizmu. Synagogę wzniesiono na podwórku między innymi budynkami. To z pozoru niekorzystne położenie okazało się zbawienne podczas „nocy kryształowej”. Podpalacze oszczędzili ją, bojąc się, że ogień obejmie sąsiednie kamienice. W czasie II wojny światowej w budynku synagogi Niemcy utworzyli warsztat samochodowy.
Po wyzwoleniu bożnica przez jakiś czas służyła społeczności żydowskiej, ale w latach 70. budynek przejęło państwo. Przeznaczono go na bibliotekę uniwersytecką, która jednak nigdy tu nie powstała. Od 1992 roku synagoga znów jest w rękach gminy żydowskiej.
Symbolem Dzielnicy Czterech Wyznań jest Kryształowa planeta, rzeźba Ewy Rossano, przedstawiająca dziewczynę w sukni wyglądającej jak kula ziemska. Suknia jest symbolem jedności świata, mimo różnic kulturowych i religijnych.
Z synagogi niedaleko do placu Solnego. Powstał w XIII wieku jako rynek pomocniczy dla handlarzy solą, skórami, miodem i woskiem. W średniowieczu spotykali się na nim poszukiwacze złota i minerałów, zwani Walończykami. Od zamierzchłych czasów na placu Solnym handlowano też kwiatami. Kwiaciarki jako jedyne pozostały tu do dziś. Plac otaczają kamienice, którym po wojennych zniszczeniach nadano barokowy wystrój.
Plac Solny sąsiaduje z rynkiem uchodzącym za jeden z najładniejszych w Polsce.
Większość jego zabytków została zniszczona w 1945 roku. Gdy Armia Czerwona zbliżała się do Berlina, obawiając się jej ataku, Wrocław ogłoszono twierdzą – Festung Breslau. Przez prawie trzy miesiące miasto broniło się przed wojskami marszałka Koniewa. Wytrzymało dłużej niż Berlin, ale obrona kosztowała życie setek tysięcy ludzi. A Wrocław zamienił się w stertę gruzu. Odbudowa samych tylko zabytków na rynku trwała 15 lat.
Rynek to średniowieczny plac targowy, wytyczony w XIII wieku podczas lokacji miasta na prawie magdeburskim.
Przez wieki na rynku handlowano, czym się dało: jadłem, przyodziewkiem, ozdobami. Ja też trafiłam na handel – bożonarodzeniowy.
Szklana fontanna stanęła na rynku w 1996 roku.
Wrocławianie sprzeciwiali się jej powstaniu, twierdząc, że nie pasuje do klimatu Starego Miasta.
Jej wielkim orędownikiem był natomiast ówczesny prezydent miasta Bogdan Zdrojewski. Na jego cześć fontannę nazwano „zdój”. Funkcjonują też inne nazwy: „mydelniczka” i „pisuar”.
Wrocławianie sprzeciwiali się jej powstaniu, twierdząc, że nie pasuje do klimatu Starego Miasta.
Jej wielkim orędownikiem był natomiast ówczesny prezydent miasta Bogdan Zdrojewski. Na jego cześć fontannę nazwano „zdój”. Funkcjonują też inne nazwy: „mydelniczka” i „pisuar”.
Staromiejskie ozdoby.
Na środku stoi ratusz, wizytówka miasta świadcząca o jego potędze i zamożności. Budowę ratusza rozpoczęto zaraz po lokacji miasta. Stopniowo go rozbudowywano i dziś jest zlepkiem różnych stylów architektonicznych. Mimo to zachwyca. Fasadę zdobią ceglane sterczyny oraz szesnastowieczny zegar z jedną wskazówką i fazami księżyca. Nad budynkiem góruje renesansowa wieża zegarowa z ażurową latarnią na szczycie.
W ratuszu działa Muzeum Miejskie, a w jego podziemiach kryje się Piwnica Świdnicka, w której bije serce miasta. Od początku istnienia Wrocławia była główną miejską piwiarnią. W latach 60. XX wieku bawiła się w niej młodzież pracująca, a teraz każdy, kogo na to stać.
Wejście do piwnicy zdobi rzeźba będąca przestrogą dla wszystkich odwiedzających ten przybytek: rozzłoszczona żonka z drewnianym chodakiem w ręku wygrażająca podchmielonemu mężowi.
Wejścia do piwnicy pilnuje Niedźwiadek z brązu, powojenna kopia fontanny z 1904 roku.
Kiedyś z jego nozdrzy lała się woda, a kurkiem było prawe ucho.
Przed wejściem do ratusza stoi najpopularniejszy pomnik w mieście. To pomnik Aleksandra Fredry, który w zasadzie z Wrocławiem nie miał nic wspólnego. Pomnik jest dziełem Marconiego i przez lata zdobił plac we Lwowie. W tym czasie na wrocławskim rynku stał konny pomnik króla pruskiego Fryderyka Wilhelma III. W 1945 roku Lwów znalazł się w granicach Związku Radzieckiego, a Wrocław – Polski. Król pruski spadł z konia i z pomnika, a hrabia Fredro wraz z repatriantami, zbiorami Ossolineum i Panoramą Racławicką przybył na Ziemie Odzyskane. Co roku przed pomnikiem maturzyści tańczą poloneza.
Rynek otaczają pięknie zdobione kamieniczki, które powstały na zamówienie najbogatszych mieszkańców Wrocławia.
Wśród nich wyróżnia się kamienica Pod Złotym Słońcem. Przed wiekami połączono ją wewnętrznymi korytarzami z sąsiednimi domami: Pod Błękitnym Słońcem i Pod Siedmioma Elektorami. W ten sposób powstała ogromna rezydencja, w której przez trzy stulecia zatrzymywali się monarchowie odwiedzający miasto.
Kamienica Pod Złotym Słońcem – pierwsza z lewej.
Innym znanym budynkiem na wrocławskim rynku jest Kamienica Pod Gryfami. Ma trójkątny charakterystyczny szczyt, składający się z kilku kondygnacji. Każdą zdobi inna para zwierząt: pelikany, orły i gryfy, od których kamienica wzięła swoją nazwę. Pod nimi stoją lwy – symbol Wrocławia.
Niemal wszystkie nazwy kamienic pochodzą od zdobiących je detali architektonicznych. W dawnych wiekach rzeźby, płaskorzeźby lub malowidła pełniły funkcje praktyczne. Do połowy XVIII stulecia domy nie były numerowane, dlatego musiały się czymś wyróżniać, by łatwo można było do nich trafić. Temu właśnie służyły zdobienia nawiązujące do herbu lub zawodu ich właścicieli.
Imiona dwóch najbardziej znanych, chociaż najmniejszych, kamieniczek wrocławskiej starówki – Jasia i Małgosi – zostały zaczerpnięte ze znanej bajki braci Grimm. Dawniej w kamieniczkach mieszkali altaryści, czyli duchowni opiekujący się ołtarzami. Niższego i bardziej gotyckiego Jasia oraz trochę wyższą barokową Małgosię łączy barokowa brama z napisem: Mors ianua Vitae (śmierć bramą życia) – kiedyś za bramą ciągnął się przykościelny cmentarz.
Dziś brama łączy rynek z terenem należącym do monumentalnego kościoła garnizonowego pw. świętej Elżbiety. Pierwsza świątynia w stylu romańskim stanęła w tym miejscu na początku XIII wieku. Za czasów Henryka III kościół trafił w ręce krzyżowców z czerwoną gwiazdą, którzy prowadzili szpital świętej Elżbiety. 6 kwietnia 1525 roku świątynię przejęli protestanci. Przegrał ją w kości mistrz zakonu krzyżowców Erhard Scultetus. Katolicy nie posiadali się ze złości. Gdy cztery lata później podczas silnej wichury zawalił się hełm wieży kościoła, uznali to za karę boską. Protestanci bronili się, twierdząc, że oprócz bezpańskiego kota, nikt nie zginął… a to znak, że niebiosa im sprzyjają. Co więcej, zamówili płaskorzeźbę przedstawiająca anioły powoli opuszczające na dół strącony z wieży hełm. A co do wieży, to szczyciła się mianem najwyższej na Śląsku i jednej z najwyższych Europie. Mierzyła blisko 130 metrów, dzisiejsza ma ich tylko 91.
Kościół pw. świętej Elżbiety służył wrocławskiemu patrycjatowi. Przetrwało w nim ponad 100 gotyckich, renesansowych i barokowych nagrobków najbogatszych mieszkańców miasta.
Stare i nowe. Okolice kościoła pw. świętej Elżbiety.
Na placu przed świątynią stoi nietypowy pomnik – ludzki tułów. To kopia znajdującej się w Berlinie rzeźby, podarowana Wrocławowi przez berlińczyków. Pomnik poświęcony jest pastorowi Dietrichowi Bohnhoefferowi, męczennikowi kościoła ewangelickiego. Bohnhoeffer urodził się we Wrocławiu w 1906 roku. Gdy do władzy doszedł Hitler, jako jeden z nielicznych duchownych przeciwstawił się nazistom. Po wybuchu wojny zaangażował się w działalność spiskową. Współpracujący z nim ludzie brali udział w zamachu na Hitlera. Bohnhoeffer został aresztowany przez gestapo i stracony w obozie koncentracyjnym w Flossenbürgu.
Na tyłach kościoła pw. świętej Elżbiety jest ulica Jatki. Stoi tam oryginalny pomnik ufundowany przez zjadaczy mięsa – Ku Czci Zwierząt Rzeźnych. Tworzą go naturalnej wielkości kozioł, dwie świnki, królik, gęś, kaczka i kogut.
Ulica Jatki była w średniowieczu miejscem handlu mięsem. Z czasem ustawione po obu jej stronach kramy ustąpiły miejsca mieszkalnym kamieniczkom. Dziś ich dolne kondygnacje zajmują galerie i sklepy.
Ulica Kotlarska.
Pozdrowienia dla wszystkich pracowników dawnego wrocławskiego oddziału PWN!
Przy ulicy Kuźniczej stoi secesyjna kamienica, ozdobiona wielką stylizowaną ważką. W 1964 roku otworzył tu scenę studencki teatr Kalambur, założony kilka lat wcześniej przez Bogusława Litwińca, który dla sztuki porzucił fizykę. W Kalamburze pierwsze kroki stawiali znani artyści: Anna German, Pola Raksa czy Ewa Dałkowska.
Na Starym Mieście jest też ogromny, zbudowany w czerwonej cegły kościół pw. świętej Marii Magdaleny, pierwszy parafialny kościół we Wrocławiu. Powstał w XIII stuleciu, ale już w następnym wieku spłonął podczas wielkiego pożaru miasta. Nową późnogotycką świątynię ufundowało mieszczaństwo. Na początku XVI wieku odprawiono w niej pierwsze we Wrocławiu nabożeństwo protestanckie. Kościół na cztery wieki stał się własnością luteranów, po II wojnie światowej trafił w ręce ewangelików, a dziś należy do parafii polskokatolickiej.
Między dwiema wieżami kościoła jest najwyżej położony most w mieście zwany Mostkiem Pokutnic lub Mostkiem Czarownic. Zbudowano go w drugiej połowie XV jako punkt widokowy, ale nie jest to jego jedyna funkcja. O północy na mostku pojawiają się dusze frywolnych dziewczyn, które zabawę przedkładały nad uroki małżeństwa i macierzyństwa. Nie snują się po nim bez celu, lecz szorują go do czysta i w ten sposób odkupują swe winy. Nie każdy może je zobaczyć, bo ukazują się wyłącznie takim samym jak one lekkomyślnym pannom.
17 maja 1945 roku koło jednej z wież kościoła eksplodowała amunicja zgromadzona przez obrońców Festung Breslau. Mostek legł w gruzach. Odbudowano go dopiero w 2001 roku. Podczas eksplozji spadł też czternastowieczny Dzwon Grzesznika wiszący w południowej wieży kościoła. Ważył sześć ton i był jednym z największych na Śląsku. Aby go rozkołysać, dzwonnicy potrzebowali ponad pół minuty, ale gdy już zaczął bić, słychać go było w okolicznych wioskach. Dzwon Grzesznika zawdzięcza nazwę swemu twórcy, Michaelowi Wildemu, który był nie tylko świetnym ludwisarzem, ale i mordercą – śmiertelnie ugodził nożem nieposłusznego czeladnika. Zginął na szafocie, słuchając, zgodnie ze swoim ostatnim życzeniem, bicia dzwonu. Od 1526 roku jego dźwięk towarzyszył wszystkim skazańcom w ostatniej drodze na miejsce kaźni i pokutnikom podczas procesji ulicami miasta.
Czas na Uniwersytet Wrocławski, od którego tak naprawdę rozpoczęłam zwiedzanie Wrocławia. Przyjechałam wcześnie rano, nad miastem wisiał smog, zabytki nie wyglądały więc uroczo. W takie dni zwiedzam wnętrza. A wnętrze wrocławskiej uczelni nie ma sobie równego. Ale o nim za chwilę.
Gdyby nie zawiść władz Akademii Krakowskiej uniwersytet we Wrocławiu powstałby już na początku XVI wieku. Jego powstaniu sprzeciwił się jednak podburzony przez krakusów papież Juliusz II. Wrocław musiał poczekać na swoją uczelnię 200 lat. Powstała w 1702 roku z inicjatywy cesarza Leopolda I.
Tu, gdzie dziś stoi gmach uniwersytetu, przed wiekami był zamek książąt piastowskich. Cesarz Leopold przekazał go jezuitom, którzy utworzyli akademię. Zgodnie z życzeniem władcy uczelnia przyjęła nazwę Akademia Leopoldyńska. Dziś imię cesarza zachowało się w nazwie reprezentacyjnej Auli Leopoldyńskiej – najwspanialszego barokowego wnętrza świeckiego w Polsce. Sala, pokryta malowidłami i złoceniami, pełna rzeźb i innych ornamentów, zachwyca.
Równie piękne są wiodące do niej schody cesarskie ozdobione osiemnastowiecznymi malowidłami sklepiennymi, ukazującymi księstwa i ziemie śląskie.
Aula Leopoldyńska konkuruje z mniejszym, ale równie bogato zdobionym Oratorium Marianum. Powstało w XVIII wieku jako kaplica zakonna. Po sekularyzacji zakonu jezuitów i powołaniu państwowego Uniwersytetu Wrocławskiego w 1811 roku kaplicę przekształcono w Salę Muzyczną. Występował w niej między innymi Niccolo Paganini.
Jeśli ktoś lubi się powspinać (po schodach), może wejść na Wieżę Matematyczną. Wraz z tarasem widokowym jest dawnym, bo utworzonym pod koniec XVIII wieku, obserwatorium astronomicznym.
Głównie wejście do gmachu uczelni zdobi portyk z kolumnami podpierającymi balkon. Na jego balustradzie stoją figury czterech cnót kardynalnych: Sprawiedliwości, Męstwa, Prawdy i Umiarkowania.
Na placu przed uniwersytetem jest ciekawa fontanna. Zdobi ją postać chłopaka – gołego, ale za to ze szpadą. W ten oryginalny sposób swoje młodzieńcze doświadczenia przekazał potomnym – ku przestrodze – twórca fontanny, Hugo Lederer. Jako młody człowiek przybył do Wrocławia, by w pracowni Christiana Behrensa zgłębiać tajniki rzeźbiarstwa. Na swoje nieszczęście spotkał grupkę studentów i wraz z nimi trafił do Piwnicy Świdnickiej. Gdy porządnie szumiało mu w głowie, studenci zaproponowali grę w karty. Nieszczęsny Hugo przegrał wszystkie pieniądze. Żeby się odegrać, zastawił ubranie. Niestety i tym razem szczęście go ominęło. Piwnicę opuścił owinięty w pożyczone prześcieradło. Pozostała mu jedynie szpada, której – jako prezentu od ojca – nie ośmielił się zastawić. W 1904 roku, kiedy był już profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Berlinie, swoją młodzieńczą przygodę odlał w brązie.
Między budynki uniwersyteckie wciska się kościół pw. Najświętszego Imienia Jezus, najpiękniejsza barokowa świątynia Wrocławia. Powstał na przełomie XVII i XVIII wieku po rozebraniu południowo-wschodniej części piastowskiego zamku. Jego wnętrze zdobią rzeźby i malowidła iluzoryczne, a także kopia Piety Michała Anioła, jedna z trzech na świecie.
Poszłam też na mosty Uniwersyteckie, by zobaczyć Powodziankę. Dziewczyna z brązu, która dzielnie brnie przez wodę, na barkach niosąc książki, upamiętnia wysiłek setek mieszkańców Wrocławia w walce z wielką powodzią w lipcu 1997 roku.
Nieopodal uczelni przeciska się chyba najwęższa uliczka miasta – zaułek Ossolińskich. Ossolineum – ogromna biblioteka z wielkimi tradycjami. Ufundowana dla narodu polskiego w 1817 roku przez Józefa Maksymiliana Ossolińskiego i otwarta 10 lat później we Lwowie, po II wojnie światowej wraz z przesiedleńcami trafiła do Wrocławia. Mieści się w dawnym barokowym klasztorze krzyżowców z czerwoną gwiazdą. Ossolineum szczyci się bezcennym zbiorem rękopisów i starodruków.
Ossolineum sąsiaduje z „zespołem szkół urszulańskich”, czyli liceum ogólnokształcącym i gimnazjum prowadzonymi przez urszulanki. Obie szkoły mieszczą się w dawnym klasztorze klarysek, które sprowadziła z Pragi w 1257 roku księżna Anna, wdowa po księciu Henryku Pobożnym. Klaryski mieszkały tu blisko 500 lat. Prowadziły klasztor elitarny, do którego początkowo wstępowały jedynie dziewczyny w rodów rycerskich i książęcych. Po pewnym czasie zaszczytu tego dostąpić mogły też córki mieszczańskie. Po sekularyzacji zakonu na początku XIX wieku klasztor przejęły urszulanki i do dziś sprawują nad nim pieczę.
Pod koniec XIII wieku należący do klarysek kościół pw. świętej Klary powiększono o kaplicę pw. świętej Jadwigi. Dziś kaplica jest główną świątynią klasztoru. Modlą się w niej siostry i uczennice.
Dawną główną świątynię, czyli kościół pw. świętej Klary, po II wojnie światowej przekształcono w mauzoleum Piastów Śląskich. Są tu grobowce trzech Henryków, księżnej Anny oraz kilkanaście płyt nagrobnych książąt opolskich i wrocławskich. Jest też urna z sercem ostatniej księżnej z rodu Piastów – Karoliny, która zmarła w 1707 roku.
Obok stoi katedra greckokatolicka pw. świętego Wincentego i świętego Jakuba. Pierwszą świątynię oraz klasztor dla przybyłych z Pragi franciszkanów ufundował w tym miejscu Henryk Pobożny. Poległ kilka lat później w bitwie pod Legnicą, a jego zwłoki złożono w krypcie prezbiterium. Kościół był świadkiem wielu ważnych wydarzeń. W 1261 roku odbyły się w nim uroczystości związane z lokacją Nowego Miasta. Prawie 100 lat później biskup Nankier rzucił w nim klątwę na króla Czech Jana Luksemburskiego.
Przed II wojną światową barokowe wyposażenie kościoła było jednym z najwspanialszych we Wrocławiu. Niestety, niemal nic nie przetrwało.
Na początku XVIII wieku do południowej nawy kościoła dobudowano barokową kaplicę. Fundatorem był hrabia Ferdinand Hochberg, opat klasztoru norbertanów, który za życia postanowił zadbać o miejsce swojego pochówku. Kaplica była pięknie zdobiona. W jej ołtarzu umieszczono piętnastowieczną Pietę. Prawie wszystko przepadło podczas bombardowań Wrocławia w 1945 roku. Na początku XXI wieku zrekonstruowano wnętrze. Ołtarz został złożony z 1300 fragmentów odnalezionych w gruzach.
Dawny klasztor przy katedrze
(gmach Wydziału Filologii Uniwersytetu Wrocławskiego).
Naprzeciwko katedry stoi Hala Targowa wzniesiona w latach 1906–1908. I chociaż przywodzi na myśl średniowieczne kościoły, jest cennym zabytkiem sztuki inżynierskiej.
A stamtąd już jeden krok na wyspy, z których wyruszyłam na wędrówkę po Wrocławiu. Czas więc go pożegnać. Najlepiej zrobić to w najpiękniejszym w Polsce dworcu, przypominającym raczej średniowieczny zamek niż stację kolejową.
Dworzec powstał w 1857 roku w stylu angielskiego gotyku. Był wówczas największym, najbardziej eleganckim i najlepiej wyposażonym tego typu budynkiem w Europie. Do 2009 roku wrocławski dworzec miał własne kino, słynące z ambitnego repertuaru, braku popcornu i szacunku dla widza – filmy wyświetlano nawet dla jednego chętnego. Po remoncie dworca kino nie wróciło na swoje miejsce. Wrocławski dworzec ma też swoją tragiczną filmową historię. 8 stycznia 1967 roku pod kołami pociągu zginął Zbigniew Cybulski. Wydarzenie to upamiętnia tablica umieszczona na peronie III.
ANEKS KRASNOLUDKOWY
Każdy, kto spaceruje po Wrocławiu, musi na nie trafić, bo chociaż są malutkie, nie sposób ich przeoczyć – dosłownie pchają się pod nogi. Mowa oczywiście o krasnoludkach. Najpierw pojawiły się na plamach farb, którymi przedstawiciele władz zamalowywali antysocjalistyczne napisy na murach. Dwa pierwsze namalowali w nocy z 30 na 31 sierpnia 1982 roku Waldemar „Major” Fydrych i Wiesław „Rotmistrz” Cupała. W drugiej połowie lat 80. krasnale stały się aktywistami Pomarańczowej Alternatywy. Pierwszy prawdziwy – nie malowany – krasnal stanął na ulicy Świdnickiej 1 czerwca 2001 roku. Wrocławianie nazwali go Papa Krasnal.
Robi wrażenie – stoi dumnie wyprostowany na postumencie i nie przejmuje się tym, że świeci tyłkiem. Cztery lata później pojawiły się trochę różniące się od niego drobne, zwinne krasnoludki, a potem następne i następne…
Pisząc ten tekst, korzystałam z książek:
S. Antczak, K. Firlej-Antczak, Stare miasta, De Agostini Polska, Warszawa 2011.
W. Chądzyński, Legendy starego Wrocławia, ilustr. Halina Sidorska, Wydawnictwo Via Nova, Wrocław 2015.
P. Paciorkiewicz, E. Chwałko, C. Skała, Wrocław. Przewodnik kieszonkowy, Wydawnictwo Pascal, Bielsko-Biała 2005.
M. Sapała, Rekordy i ciekawostki, De Agostini Polska, Warszawa 2013.
Oraz materiałów informacyjnych dostępnych w zwiedzanych obiektach.
grudzień 2016