Góry Świętokrzyskie - na nowo odkryte
Kiedy wiele lat temu pierwszy raz pojechałam w Góry Świętokrzyskie, nie mogłam dopatrzeć się w nich żadnego uroku. Góry zawsze kojarzyły mi się z pięknymi widokami. Wdrapywałam się na szczyt i widziałam coś, co cieszyło oko: doliny, rzeki, jeziora. Robiłam parę kroków i krajobraz się zmieniał, wyłaniały się kolejne góry, w oddali widać było wsie, dachy domów, wieże kościółków. A tu, w tych Górach Świętokrzyskich, nic tylko lasy, które wszystko zasłaniały. Dopiero teraz zobaczyłam, że te lasy mogą być równie malownicze, jak rozległe panoramy. Tu ciekawa gra świateł, cień, który kładzie się na ścieżkę, tam stworzony przez naturę kwietnik, dalej fantazyjny korzeń czy pień albo martwe, powalone drzewo – pierwotna puszcza wiodąca własne życie.
Lasy porastające Góry Świętokrzyskie to Puszcza Jodłowa. Tak nazwał je Stefan Żeromski i, chociaż rosną tam również buki, sosny i modrzewie, nazwa się przyjęła.
Stefan Żeromski, wychowany u podnóża Gór Świętokrzyskich, pięknie o puszczy pisał: „Puszcza królewska, książęca, biskupia, świętokrzyska, chłopska ma zostać na wieki wieków jako las nietykalny, siedlisko bożyszcz starych, po którym Święty Jeleń chodzi”.
Święty jeleń z krzyżem między rogami jest w herbie Puszczy Jodłowej. Skąd się tam wziął? Pewnego razu panowie wybrali się w góry na polowanie. Wśród nich był król. Zapędził się w gęstwiny za szybkim jeleniem. Jeleń umykał, ale rogi miał rozłożyste – przeszkadzały mu w ucieczce. Król dogonił jelenia, który zaplatał się w gałęzie, i już miał wypuścić strzałę z łuku, gdy nagle zeskoczył z konia i padł na kolana. Między rogami jelenia ujrzał świetlisty krzyż. W miejscu, gdzie spostrzegł jelenia, król zbudował klasztor i nazwał go Święty Krzyż. Tyle legenda. Jakie naprawdę były początki klasztoru świętokrzyskiego? Tego nikt nie wie.
Zanim jednak poszperam w historii klasztoru na Świętym Krzyżu, napiszę kilka słów o Nowej Słupi – to przez tamtejsze „wrota do puszczy” najczęściej wchodziłam na świętokrzyskie szlaki.
W czasach starożytnych rozwojowi miejscowości sprzyjały pokłady rudy żelaza (o dymarkach i hutniczej osadzie napisałam w artykule Świętokrzyskie pradzieje). Później rozsławili ją pątnicy zmierzający na Święty Krzyż, bo aż do XIX wieku droga z Nowej Słupi była jedynym szlakiem do opactwa.
W XIII wieku w Nowej Słupi postawiono drewnianą świątynię. Dziś na jej miejscu stoi siedemnastowieczny murowany kościół pw. świętego Wawrzyńca. Zbudowano go dla świętokrzyskich benedyktynów. Symbol zakonu – krzyż z podwójnym poziomym ramieniem, zwanym karawaką – widnieje nad wczesnobarokowym portalem. Wejścia do świątyni strzegą trzy posągi: jej patrona oraz świętego Benedykta i jego siostry, świętej Scholastyki.
Po kasacie zakonu na Świętym Krzyżu do kościoła w Nowej Słupi przeniesiono renesansową kutą kratę, która do dziś zdobi ogrodzenie.
W niszy muru kościelnego tkwi rzeźba kobiety w koronie. Jedni twierdzą, że to żona księcia węgierskiego Emeryka, drudzy – że królowa Jadwiga. A jeszcze inni nazywają ją po prostu babą.
Niedaleko kościoła stoi trochę niezgrabny, osiemnastowieczny biały budynek zwany Opatówką. Zakonnicy z opactwa na Świętym Krzyżu prowadzili w nim szpital, szkołę przyklasztorną i przytułek dla starców. Dziś siedzibę mają tu biblioteka gminna i Towarzystwo Przyjaciół Nowej Słupi.
Symbolem Nowej Słupi jest kamienny pielgrzym. Pochodzi z XV wieku i został wyciosany z kamienia kunowskiego. Nic więcej o nim nie wiadomo, a to sprzyja rozmaitym domysłom.
Według jednych pielgrzym to ruski starosta Wacław Jazłowiecki, wielki okrutnik, morderca własnej żony i biskupa. Pod koniec życia – jak to często bywa – starosta się nawrócił. Zamieszkał w puszczy jako pustelnik, a siebie wyrzeźbił w kamieniu pod postacią pokornego grzesznika.
Drudzy w pielgrzymie widzą rycerza, który porzucił żołnierskie rzemiosło, by poświęcić się modlitwie. Chwalił się, że jest najpobożniejszym człowiekiem na świecie. Chciał na kolanach dotrzeć do klasztoru na Świętym Krzyżu, a gdy zaczęły bić kościelne dzwony, skromnie orzekł, że to na jego cześć. Za pychę został ukarany. Zamienił się w kamień.
Figura pielgrzyma zwana jest też świętym Emerykiem. Według niektórych to właśnie książę węgierski – a nie jakiś bezimienny rycerz – skamieniał, gdy stwierdził, że klasztorne dzwony witają go jako świętego.
W latach 20. XIX wieku w kamiennym pielgrzymie dopatrzono się postaci Bolesława Chrobrego. Chciano zabrać go do Warszawy, ale uznano, że „statua niezgrabnie wykuta, przez czas zniszczona, nie zasługuje na przeniesienie do stolicy”. Pielgrzym został na swoim miejscu.
Nieważne, kim jest kamienny pielgrzym, jedno jest pewne: co rok posuwa się o ziarnko piasku, a gdy dotrze na Święty Krzyż, nastąpi koniec świata.
Turyści, którzy podobnie jak on chcą dotrzeć do opactwa, mogą odpocząć w szkolnym schronisku „Pod Pielgrzymem”, zbudowanym w latach międzywojennych, a w czasie drugiej wojny światowej zamienionym w „katownię Łysogór”. Mogą też zatrzymać się w jednym z urokliwych domków, jakich nie brakuje w Nowej Słupi.
Z Nowej Słupi na Święty Krzyż wiedzie stroma, kamienista ścieżka. Nazywana jest drogą królewską, bo wśród pielgrzymów były koronowane głowy, między innymi Władysław Jagiełło i Zygmunt August. Ten pierwszy przemierzał ją w roku 1410 przed bitwą pod Grunwaldem. Odpoczywał pod okazałym bukiem, noszącym dziś jego imię. Według legendy drzewo liczy sześćset lat, w rzeczywistości ma ich tylko trzysta sześćdziesiąt.
Dół i góra
Na przełomie XVI i XVII wieku z inicjatywy jednego z opatów wzdłuż drogi królewskiej powstała droga krzyżowa. Do dziś zachowały się tylko dwie murowane stacje. Na miejscu już nieistniejących stoją nowe – drewniane.
Wykonał je miejscowy twórca. Nadał im kształt przydrożnych kapliczek, a wewnątrz każdej umieścił drewnianą ludową rzeźbę obrazującą Mękę Pańską. Ażurowe stacje-kapliczki wtapiają się w Puszczę Jodłową.
Gdy miniemy dziesiątą, wchodzimy na rozległą polanę na grzbiecie Łysej Góry. W dali widać klasztorne zabudowania. To Święty Krzyż.
Od najdawniejszych czasów ludzie chętnie wybierali naturalne wzniesienia na miejsca kultu. Tak też stało się na Łysej Górze. W VII lub VIII wieku nasi przodkowie opasali jej szczyt kamiennym wałem. Wyznaczyli w ten sposób miejsce święte, w którym oddawali hołd pogańskim bożkom. Było ich trzech: Świst, Poświst i Pogoda (zwani też Łada, Boda i Lela). Ludzie wybudowali im nawet świątynię.
Obok niej na szczycie góry stał potężny zamek. Mieszkała w nim dumna Pani otoczona gwardią olbrzymów. Podobno w bitwie pod Łysą Górą pokonała armię Aleksandra Wielkiego. To zwycięstwo tak ją rozzuchwaliło, że kazała się czcić jako bogini Diana. Jej pycha została ukarana. Gromy z nieba zburzyły zamek, który zamienił się w stertę kamieni. Stąd – jak sądzili nasi przodkowie – wzięły się gołoborza. W porastających Łysą Górę lasach ludzie odnajdowali kości prehistorycznych zwierząt i wierzyli, że to szczątki armii dumnej Pani.
Gołoborza – ruiny zamku dumnej Pani
Trochę w tym prawdy, trochę legendy. Faktem jest, że w 1686 roku w pobliżu dzisiejszego klasztoru odkryto „bożyszcze dawne węglem osypane”, w XVIII wieku znajdowano w ziemi gliniane urny z prochami zmarłych, no i kamienny wał wciąż opasuje szczyt Łysej Góry.
Wał ma kształt podkowy. W centralnej części zapewne znajdował się ołtarz, przy którym oddawano cześć pogańskim bóstwom. Na jego miejscu w pierwszej połowie XII wieku wybudowano benedyktyński klasztor. Dokładny czas i okoliczności jego powstania nie są znane. Według Długosza ufundował go Bolesław Chrobry, który chciał, by po przyjęciu przez tatkę chrześcijaństwa czczono tylko jednego Boga. Współcześni historycy twierdzą, że klasztor założył Bolesław Krzywousty jako pokutę za oślepienie brata.
Przez wieki Tatarzy i Litwini burzyli klasztorne budynki. Odbudowywali je i rozbudowywali królowie Władysław Jagiełło i Kazimierz Jagiellończyk. Opactwo przeżywało rozkwit w XV wieku, ale już w XVI bliskie było ruiny. W XVII wieku wojewoda lubelski, Mikołaj Oleśnicki, przystąpił do odbudowy klasztoru. Zaczął od wzniesienia własnej kaplicy grobowej. Spoczął w niej zraz z żoną Zofią.
W kaplicy, w ołtarzu głównym przechowywane są relikwie Świętego Krzyża.
Do dziś nie wiadomo, skąd przybyły. Podobno do Polski przywiózł je Emeryk, syn węgierskiego króla Stefana. Były darem dziękczynnym, gdyż – według innej wersji legendy o jeleniu z krzyżem między rogami – to właśnie Emeryk w czasie polowania zabłądził w puszczy i zginąłby marnie, gdyby jeleń nie wskazał mu drogi do klasztoru.
Przystojniak...
Relikwie Świętego Krzyża dały nazwę szczytowi, a następnie całym górom. Utrwaliła się ona niedawno, bo dopiero na początku XX wieku. Wcześniej nazywano je Górami Sandomierskimi lub Środkowopolskimi.
Kościół na Świętym Krzyżu nie imponuje wielkością. Podobnie jak budynki klasztorne był wielokrotnie niszczony i w końcu, po jednym z pożarów, wypalone mury rozebrano, pozostawiając jedynie kaplicę Oleśnickich. Pod koniec XVIII wieku wzniesiono nową, barokowo-klasycystyczną świątynię. Podczas prac nad fundamentami odnaleziono figurę pogańskiego bóstwa.
Wróćmy jednak do kaplicy Oleśnickich, a raczej jej podziemi. Pod kaplicą jest krypta, w której, w odkrytej trumnie, spoczywają domniemane szczątki księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, ojca króla Michała Korybuta Wiśniowieckiego. Piszę domniemane, gdyż do końca nie wiadomo, czy to faktycznie on. Został tam pochowany, ale Szwedzi splądrowali grób, i być może przy okazji spoczął w nim ktoś inny.
Obok jest krypta, w której leżą benedyktyni chowani tu od 1766 do 1819 roku, czyli do kasaty zakonu.
Za życia zakonnicy modlili się i pracowali. Zajmowali się głównie przepisywaniem ksiąg. Zgromadzili cenną bibliotekę, która po kasacie opactwa została wywieziona do Petersburga. W 1890 roku podczas przeglądania jej pozostałości Aleksander Brückner odkrył w oprawie jednego z tomów osiemnaście pasków pergaminu zapisanego po polsku. Były to słynne Kazania Świętokrzyskie – najstarszy znany utwór prozatorski napisany w języku polskim.
Gdy zakonnicy opuścili Święty Krzyż, w budynkach klasztornych władze carskie utworzyły więzienie. Odbywali w nim karę kryminaliści, więźniowie polityczni, a także niepokorni księża diecezji sandomierskiej.
W czasie I wojny światowej wojska austriackie zniszczyły kościół. Zrabowały zabytkowe dzwony, a kościelną wieżę wysadziły w powietrze. Wieżę odbudowano dopiero po stu latach – prace zakończono dokładnie we wrześniu 2014 roku. Miałam „szczęście” trafić na ten historyczny moment odbudowy i ujrzeć wieżę obstawioną rusztowaniami. W następnym roku znów byłam na Świętym Krzyżu. Oto wieża w pełnej krasie.
I w otoczeniu innych wież.
Na wieżę można się wdrapać i z góry spojrzeć na ziemię świętokrzyską.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w 1918 roku do klasztoru powrócili trzej benedyktyni, jednak zniechęceni trudnościami, zrezygnowali z wskrzeszenia opactwa. Trudu tego podjęli się Misjonarze Oblaci Maryi Niepokalanej. W latach 30. XX wieku odbudowali kościół i dzwonnicę. W klasztornych murach wciąż jednak było więzienie – najcięższe w Polsce. Skazańcy zwali je Sachalinem. Więziono w nim między innymi przywódcę ukraińskich nacjonalistów, Stefana Banderę.
W czasie II wojny światowej w budynkach klasztornych Niemcy urządzili obóz zagłady dla jeńców radzieckich. Skazali ich na śmierć głodową. Zachowane na ścianach napisy: „Ludożerstwo będzie karane rozstrzelaniem” przyprawiają o dreszcze.
W obozie zginęło kilka tysięcy żołnierzy. Leżą w zbiorowych mogiłach na polanie Bielnik, nieopodal klasztoru.
Po zakończeniu wojny w opactwie na Świętym Krzyżu znów zamieszkali misjonarze oblaci. Prowadzą muzeum, w którym gromadzą eksponaty przywiezione z misji do najodleglejszych stron świata. Warto je zobaczyć,
a po zwiedzaniu zajrzeć do ukrytej w podziemiach, całkiem przyjemnej kawiarenki.
Pisałam, że Puszcza Jodłowa zasłania wszelkie widoki. Do nie końca jest to prawda. W Górach Świętokrzyskich są punkty widokowe, a że faktycznie jest ich niewiele, tym bardziej cieszą. Piękną panoramę oferuje Łysa Góra.
By ją podziwiać, trzeba wejść na platformę zbudowaną na gołoborzu, czyli miejscu „gołym od boru”. Jedni w gołoborzach widzieli powalony zamek dumnej Pani, drudzy kamienie porzucone przez diabły, które chciały zburzyć klasztor, ale spłoszyło je pianie koguta. W rzeczywistości gołoborza to skalne rumowiska, powstałe w wyniku wietrzenia skał. Jest ich coraz mniej, bo powoli zarastają lasem.
Dalej szlak wiedzie do Huty Szklanej. Nie jest to kamienista, górska ścieżka, lecz droga asfaltowa, którą można pokonać pieszo lub konną bryczką.
Huta Szklana – najwyżej położona wieś w Górach Świętokrzyskich. Założyli ją zakonnicy z klasztoru na Świętym Krzyżu. W hucie szkła produkowali naczynia potrzebne w benedyktyńskiej aptece. Przed bramą do Świętokrzyskiego Parku Narodowego stoi pomnik Krzyże Katyńskie. Poniżej jest średniowieczna osada, którą opisałam w artykule Świętokrzyskie pradzieje.
Warto zatrzymać się w Hucie Szklanej i popatrzeć na świętokrzyskie wsie, pola, odległe, porośnięte lasem wzgórza, bo już za chwilę szlak – zwany szlakiem Massalskich – znów wejdzie w las i nie wyjdzie z niego przez dobrych kilka kilometrów.
Szlak prowadzi do niewielkiej wioski Kakonin. Dawno, dawno temu mieszkał tu zbój zwany Kakiem. Łupił możnych, a klejnoty i inne cacka chował w dziupli drzewa. Przez lata grasował bezkarnie, aż zgubiła go zuchwałość: ośmielił się uprowadzić siostrzenicę biskupa krakowskiego. Tego już było za wiele. Pojmano go i skazano na śmierć. Ze stryczkiem na szyi przekazał gapiom informację o miejscu, gdzie ukrył swoje skarby. Zrobił to w niebanalny sposób – śpiewał: „Oj, lipko na Kakoninie, kto ciebie znajdzie, tego szczęście nie minie”. Znalazł się taki, co piosenkę zrozumiał i skarb odszukał, ale o nim napiszę innym razem.
W Kakoninie stoi typowa świętokrzyska chałupa zbudowana z bali jodłowych na podmurówce z polnych kamieni. Postawił ją na początku XIX wieku gospodarz Wojciech Samiec.
Chata składa się z trzech pomieszczeń. W największym mieszkała ośmioosobowa rodzina. W kuchni stał piec chlebowy z zapieckiem, na którym legowisko mieli dziadkowie, dzieci i, w zimowe miesiące, drobne zwierzęta gospodarskie. O chatę w Kakoninie dbają gospodynie z okolicznych wsi. Im zawdzięcza swój dzisiejszy wystrój.
Na tyłach chaty zbudowano zagrodę stylizowana na starą. Można tam zjeść i odpocząć przed wspinaczką na Łysicę.
Po drodze stoi mała, drewniana kapliczka świętego Mikołaja.
Łysica – najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich i miejsce sabatów, zlotów czarownic w noc świętojańską. Ma dwa wierzchołki – niższy, zwany Skałą Agaty, i wyższy Łysicę, na której w 1930 roku wzniesiono krzyż. Łysicę otaczają gołoborza, oferując kolejny widok na ziemię świętokrzyską.
Ogromne głazy leżą też na szlaku wiodącym na Łysicę od strony Świętej Katarzyny. Dzięki nim wiadomo, że szczyt już blisko,
coraz bliżej,
i bliżej...
Ja jednak szłam w odwrotnym kierunku i do Świętej Katarzyny zeszłam, a po drodze przysiadłam na chwilę przy drewnianej kapliczce świętego Franciszka. Wzniesiono ją w XIX wieku w stylu charakterystycznym dla budownictwa świętokrzyskiego.
Tuż obok kapliczki bije źródełko mające moc leczenia oczu. Legenda mówi, że w zamierzchłych czasach na Łysicy stał zamek. Mieszkały w nim dwie księżniczki: Agata i Jadwiga. Pewnego razu zajechał do nich rycerz. Agata wpadła mu w oko. Wtedy Jadwiga, podła zazdrośnica, próbowała siostrę otruć. Zamiar się nie powiódł. Niedoszła zabójczyni i rycerz zginęli marnie, a ocalała Agata gorzko opłakiwała ich śmierć. Jej łzy nadały cudowną moc źródełku.
Od kapliczki do Świętej Katarzyny już tylko dwa kroki. Gdzieś tam po drodze stoi pomnik Żeromskiego. Szukałam, szukałam, nie znalazłam. Może skrył się w Puszczy Jodłowej?
Święta Katarzyna – osada letniskowa, w której w 1910 roku założono pierwsze schronisko turystyczne na terenie zaboru rosyjskiego. Drewniany, niepozorny budyneczek wciąż tam stoi.
To nie schronisko. Ten budynek stoi obok klasztoru, tuż przy szlaku na Łysicę
Jakie są początki Świętej Katarzyny? Pod koniec XIV wieku pewien rycerz, któremu znudziło się wojowanie, postanowił zostać pustelnikiem, a na swoją siedzibę wybrał niewielką osadę zamieszkałą przez leśnych ludzi. Z pomocą benedyktynów ze Świętego Krzyża zbudował drewniany kościół, w którym umieścił ozdobioną klejnotami figurkę świętej Katarzyny. Figurka dała nazwę miejscowości. Miała też cudowną moc. Uzdrowiła królewicza Władysława, syna Zygmunta II Wazy, który zachorował w czasie podróży z Krakowa do Warszawy.
U schyłku XV wieku w Świętej Katarzynie powstał klasztor bernardynów. Królewicz, już jako król Władysław IV, podarował zakonnikom srebrne wotum i zasłonę ołtarza tkaną złotem.
Pierwotnie klasztor miał stanąć na polanie, niedaleko źródełka świętego Franciszka, jednak materiały budowlane w cudowny sposób przenosiły się na inne miejsce – to, na którym dziś możemy go oglądać. Wtedy też wzniesiono kościół pw. świętej Katarzyny Panny i Męczenniczki. Na początku XIX wieku bernardynów zastąpiły siostry bernardynki. Klasztoru nie można zwiedzać. Siostrzyczki obowiązuje klauzura – żyją „w odosobnieniu i milczeniu, w ustawicznej modlitwie i ochoczej pokucie…”
Nieopodal klasztoru, po drugiej stronie szlaku na Łysicę, stoi osiemnastowieczna kapliczka cmentarna rodziny Janikowskich. Przed nią dwa groby: jeden z powstania styczniowego, drugi – z czasów II wojny światowej.
Kapliczka jest mała, biała, niepozorna, i nikt by o niej nie wiedział, gdyby małoletni Stefan Żeromski i jego szkolny kolega Jan Stróżecki nie wyryli na jej wewnętrznej ścianie swoich podpisów. Stało się to 2 sierpnia 1882 roku, ale podpisy są wciąż widoczne. Akt wandalizmu późniejszego pisarza stał się dobrem narodowym. Żeromski pisał w Puszczy Jodłowej:
„W kapliczce leśnej można pewno i dziś jeszcze czytać napisy po ścianach, ostatni raz bielonych – na szczęście! – przed powstaniem. Jeden z nich, wyryty jakimś ostrzem, głosił słowa mało zrozumiałe:
SZCZYT MOICH CIERPIEŃ
ZRÓWNAŁ SIĘ Z TĄ GÓRĄ 1863
Nie było imienia i nie było nazwiska […].
Obok tego oświadczenia […] widniały wydrapane na murze nazwiska: «Stefan Żeromski, uczeń klasy drugiej», a niżej, tuż pod tamtym: «Jan Strożecki, uczeń klasy drugiej». O ile ów, z roku 1863, zanadto pilnie swe nazwisko zataił, o tyle my dwaj, uczniowie klasy drugiej, czyniliśmy wówczas, dla uwiecznienia naszych, co się tylko dało, co było w naszej mocy. […] Ale – o Janku! Jeśli siostry zakonne na któreś Godne Święta odmalują kapliczkę bożą u podnóża Łysicy na leśnym skraju, i twoje jedyne epitaphium, i ślad mej glorii, największego poety między Łysicą i Radostową Górą, wniwecz pójdzie, w nieme i martwe wapno się zamieni, tak samo jak chwała rycerza w dole”.
Obawy Żeromskiego okazały się nieuzasadnione. Siostry zakonne nie zamalowały napisu. Ciekawe, czy kiedy wydrapywał swoje nazwisko, przypuszczał, że będzie największym twórcą między Łysicą i Radostową Górą?
Rekonstrukcja dworu w Ciekotach. Stefan z rodzicami
Żeromski nazywał Góry Świętokrzyskie „górami domowymi”, najściślejszą ojczyzną. Poświęcił im wiele miejsca w swojej twórczości. Dzieciństwo spędził w Ciekotach położonych nad rzeką Lubrzanką u stóp wspomnianej Góry Radostowej, w dzierżawionym przez rodziców majątku. Z okien dworku widział szczyt Łysicy. O Ciekotach pisał:
„Zabudowania w Ciekotach były stare, nędzne, krzywe, zaniedbane; ów dwór, niby taki sam jak soplicowski, to rzeczywiście był mały, krzywy, odrapany, stary dworek z małym ganeczkiem na dwóch słupkach. [...] Ciekoty był to najgorszy folwark w majoracie. [...] W Ciekotach można było zachwycać się tylko śliczną dziką okolicą, niczym więcej”.
I tą okolicą się zachwycał. Jeździł konno, wspinał na pobliskie góry, polował w okolicznych lasach.
Rekonstrukcja dworu w Ciekotach
Szczęśliwe lata pisarza nie trwały długo. Żeromski wyjechał do szkół. Wkrótce zmarła matka. Do Ciekot przyjeżdżał na wakacje. Pejzaże dzieciństwa uwiecznił w Dziennikach:
„Wieczorem wyszedłem. Jest już księżyc, którego tak bardzo pragnąłem. Słońce zaszło już dawno. Księżyc kąpie się w wodzie. Kontury dworku naszego tak się cudownie, otulone w lip ramiona, od zachodniego słońca odbijały, żem go nie poznał. […] Staw, w którym łagodnie siwo zarysowana odbija się Łysica, ujęty w ramiona tatarakowych zarośli, nad którym stare wierzby i olbrzymie olchy w niebo strzelają, był tak cichy, kiedy niekiedy tylko płetwą ryby trącony, że zdał mi się jedną srebra bryłą, zwierciadłem odbijającym cuda natury. Dworek nasz biały odbił się w tym zwierciadle całkowicie ze swym gankiem, tak prześlicznie dzikim obrośniętym winem, z swymi błyszczącymi oknami, z lipami, modrzewiem, wierzbami i gruszą…”
Rekonstrukcja dworu w Ciekotach
„Gdym wyszedł na górę, skąd jak na dłoni wioskę moją widać było, zapłakałem tak serdecznie… […]. Przeczuwałem, że do wioski mej nigdy już nie powrócę… Z daleka widać było na podwórku ojca w krześle, cały ukochany mój dworek, krajobraz tak sercu bliski, Wilków, lasy, łąki, Łysicę – wszystko, co biedny sam na świecie – przeczuwałem, że żegnam na zawsze”.
Staw w Ciekotach i Łysica
Przeczucia stały się rzeczywistością. Po śmierci ojca i przejściu Ciekot w obce ręce świętokrzyski krajobraz stał się dla Żeromskiego rajem utraconym. Do bliskich stron powracał w twórczości literackiej. Ciekoty to Radostów z opowiadania W sidłach niewoli, Gawronki z Syzyfowych prac, Głogi z Ludzi bezdomnych, Wygnanka z Popiołów, Ciernie z Urody życia czy Nawłoć z Przedwiośnia.
Przed dworem w Ciekotach. Widok na Łysicę
W 1919 roku Żeromski próbował odkupić majątek. Pisał podania do Ministerstwa Rolnictwa i Dóbr Państwowych, ale odpowiedzi nie otrzymał. Do Ciekot nigdy nie wrócił, ani jako właściciel majątku, ani w odwiedziny. Jednak los Gór Świętokrzyskich nie pozostał mu obojętny. W 1925 roku powołano Komitet Obrony Puszczy Jodłowej. Pisarz wprawdzie do niego nie należał, ale wspierał jego działania. Puszczę Jodłową zakończył wezwaniem: „Puszcza jest niczyja – nie moja ani twoja, ani nasza, jeno boża, święta!”
Dwór, w którym wychował się Żeromski, spłonął w 1901 roku. Kilka lat temu na jego miejscu stanął nowy, stylizowany na ten, w którym pisarz spędził dzieciństwo.
Rekonstrukcja dworu w Ciekotach. W głębi Szklany Dom
W pokojach wiszą obrazy i fotografie, stoją meble i choć – z wyjątkiem klęcznika matki – nie należały do rodziny pisarza, czułam się tak, jakby dawni dzierżawcy Ciekot na chwilę wyszli do ogrodu.
Pokój przyszłego pisarza (choć w rzeczywistości własnego nie miał).
Na biurku list miłosny młodego Żeromskiego do kuzynki Ludwiki
Rodzice pisarza. Jedyne zachowane zdjęcie matki, Józefy z Katerlów
Współczesna biblioteka
Naprzeciwko dworu jest Szklany Dom – nowoczesne Centrum Edukacyjne.
Lubię chodzić śladami znanych ludzi, więc i do Ciekot trafiłam. Bardzo dziękuję pracownikom Szklanego Domu za umożliwienie mi zwiedzenia dworu przed godzinami otwarcia i przekazanie wielu informacji o Żeromskim. Dzięki ich życzliwości miałam więcej czasu, by pochodzić po łagodnych, porośniętych Puszczą Jodłową „domowych górach” pisarza. Podobnie jak on, mam do nich słabość.
Podczas pisania tego tekstu korzystałam z następujących książek:
H. Mortkowicz-Olczakowa, O Stefanie Żeromskim. Ze wspomnień i dokumentów, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1965.
Największe atrakcje ziemi Świętego Krzyża, Regionalna Organizacja Turystyczna Województwa Świętokrzyskiego, Kielce 2015.
Parki narodowe na weekend, Pascal, Bielsko-Biała 2000.
Stefan Żeromski. Budziciel sumień, De Agostini, Warszawa 2008.
P. Wojtyś, Z sercem w plecaku, czyli wędrówki po drogach i bezdrożach Ziemi Świętokrzyskiej i Sandomierskiej, Wydawnictwo Graftur, Kielce 2015.
S. Żeromski, Dzienniki, t.1, Zakład Narodowy im Ossolińskich, Wrocław 2006.
S. Żeromski, Puszcza Jodłowa, [w:] S. Żeromski, Świętokrzyskie sercem Polski, Staszowskie Towarzystwo Kulturalne, Kielce 2004.
Oraz artykułu:
T. Roth, Magiczne góry ze Świętym Krzyżem, „Poradnik Domowy” 2003, nr 9.
Legenda o dumnej Pani pochodzi z Legend świętokrzyskich Jerzego Stankiewicza, a legenda o jeleniu z Godek Józefa Ozgi-Michalskiego. Obie można przeczytać w osadzie średniowiecznej w Hucie Szklanej.
sierpień 2014 i 2015