Dalej droga prowadzi na Bukową Górę. Wdrapałam się na nią wraz z koleżanką – tym razem złamałam zasadę samotnych wypraw i dwa pierwsze dni na Roztoczu spędziłam w towarzystwie. Trasa nie jest uciążliwa; jest tylko jedno strome podejście – trzeba wspiąć się na ponad dwieście schodków.
Szłyśmy nieśpiesznie, delektując się ciszą. Roztoczański Park Narodowy porastają sosny, jodły i buczyny karpackie. Wciąż zamieszkują go dzikie zwierzęta: jelenie, sarny, wilki, rysie, kuny, lisy. Nie widziałyśmy żadnego, były tylko ślady dzików. Z Bukowej Góry roztacza się widok na wieś Sochy, spacyfikowaną podczas drugiej wojny światowej.
Wracając do Zwierzyńca, zahaczyłyśmy o stawy Echo. Zaczął kropić deszcz, który wkrótce przemienił się w burzę. Turystów wymiotło. Zostałyśmy same na platformie, z której pięknie widać stawy.
Gdy deszcz trochę ucichł, wyszły konie. Przez chwilę pasły się w oddali, a potem przebiegły tuż pod nami. Na końcu biegła klacz, która nagle odłączyła się od stada. Stanęła i zarżała. Odpowiedziało jej rżenie dochodzące z krzaków za platformą. Obejrzałyśmy się – w chaszczach stał ogier ze źrebakiem. Od ścieżki, którą biegły konie, oddzielał ich rów wypełniony wodą. Klacz cierpliwie czekała, cały czas nawołując lekkomyślnego małżonka. Wyraźnie miała do niego pretensje: „No gdzieś ty znowu polazł, w dodatku z dzieckiem”. W końcu oba zabłąkane konie ominęły rów i przybiegły. Nastąpiło radosne powitanie, po czym cała trójka dogoniła stado. Niesamowite widowisko.
Koniki polskie – potomkowie tarpana, dzikiego konia leśnego – sprowadzono do Roztoczańskiego Parku Narodowego w 1982 roku. Mieszkają nad stawami Echo, w warunkach półnaturalnych – zimą są dokarmiane. Stawy Echo powstały na przełomie lat 20. i 30. na terenie mokradeł. Są zasilane wodami potoku Świerszcz. Największy staw pełni funkcję kąpieliska. Można zejść na piaszczystą plażę albo pospacerować po wiszących nad nią drewnianych mostkach.
Tak upłynął pierwszy dzień mojej wyprawy na Roztocze.
Dzień drugi
Drugiego dnia wybrałyśmy się do miejscowości Obrocz. Aby jeszcze głębiej doświadczyć bliskości dzikiej roztoczańskiej przyrody, znów wybrałyśmy się leśnym szlakiem… tyle że jego znalezienie graniczyło z cudem. Przedzierałyśmy się przez gęstwiny, wciąż gubiąc niebieskie znaki na drzewach. Jakimś cudem dotarłyśmy jednak do mety. Obrocz – wieś założona w XVI wieku. Na jej skraju, pod samym lasem stoi drewniana kaplica z 1924 roku zbudowana w stylu zakopiańskim. W tym cichym, spokojnym, pachnącym igliwiem i żywicą miejscu można było przez chwilę poczuć się jak na tatrzańskiej polanie.
Do Zwierzyńca wróciłyśmy już bez przyrodniczych eksperymentów, wprawdzie też lasem, ale prostą ścieżką. Wylądowałyśmy blisko miejsca, w którym Unia Europejska odcisnęła swe piętno. Pod hasłem „Twój pomysł, europejskie pieniądze” zrealizowano projekt: odtworzenie zabytkowego układu wodno-pałacowego w Zwierzyńcu wraz z zagospodarowaniem turystycznym – innymi słowy, uporządkowano tereny za budynkami zarządu ordynacji zamoyskiej. Powstało urokliwe miejsce spacerowe: alejki wśród stawów połączonych drewnianymi mostkami.
Do stawów Echo prowadzi wiele dróg. Chyba najpiękniejsza zaczyna się tuż za wspomnianym układem wodno-pałacowym. Przypomina górską ścieżkę, choć zbudowana jest na wydmie. I co miłe, zwłaszcza dla piechurów, nie jest przeznaczona dla rowerzystów. Dostępu bronią specjalne „antyrowerowe” drzwi do lasu. Tego dnia koni nie było. Schroniły się gdzieś przed upałem.
Wieczorem, już sama, przeszłam się nad zalew Rudka. Wiedzie do niego ulica o takiej samej nazwie. Po drodze mijałam wiele starych, ale pięknie utrzymanych, drewnianych domów z charakterystycznymi gankami.
Zwiedziłam też dzielnicę Borek, powstałą w okresie dwudziestolecia międzywojennego. Zachowało się tam sporo starych domów, stanowiących część szlaku architektury drewnianej. Jest tam też najwęższa w Polsce ulica – ulica Wąska, mająca tylko 1,5 metra szerokości. Na samym jej początku stoi biały dom, w którym w 1942 roku w naradzie konspiracyjnej uczestniczył komendant główny AK, generał Stefan Rowecki „Grot”.
Dzień trzeci
Koleżanka wracała do domu, a ja postanowiłam dokładnie zwiedzić Zamość, tę – jak stoi napisane w każdym przewodniku – perłę renesansu. Miasto wybudowano od podstaw. Teren i architekta, Włocha Bernarda Moranda, wybrał kanclerz i hetman wieki koronny Jan Zamoyski. Swą decyzję o budowie ogłosił 10 kwietnia 1580 roku. W ciągu kilkunastu lat między niewielkimi wzgórzami powstało miasto, otoczone fortyfikacjami, których szczątki przetrwały do dziś. W 1992 roku Stare Miasto w Zamościu – civitas optimo (miasto idealne) – zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturowego i Przyrodniczego UNESCO.
Zamość szczyci się najpiękniejszym w Polsce rynkiem, idealnych czworobokiem o wymiarach 100 na 100 metrów, otoczonym wspaniale zdobionymi kamieniczkami z podcieniami. Chyba każdy widział też – jeśli nie osobiście, to na zdjęciu – słynne, wachlarzowate, barokowe schody ratusza i górującą nad miastem ratuszową wieżę, wysoką na 52 metry.
Niestety, nie dane mi było w pełni docenić uroku zamojskiego rynku, choć przymierzałam się do tego trzy razy. Kiedy w piątek, prosto z dworca poszłyśmy go zobaczyć, najpiękniejsze kamieniczki na ulicy Ormiańskiej zasłaniała scena. W niedzielę zrobiłam drugie podejście. Niestety było jeszcze gorzej – trwał w najlepsze Jarmark Hetmański. Rynek szczelnie wypełniały rozmaite budki z wyrobami regionalnymi, oscypkami na gorąco, kiełbaskami na zimno, starociami i nowościami sztuki zdobniczej.
Dałam Zamościowi jeszcze jedną szansę i odwiedziłam go ostatniego dnia pobytu na Roztoczu, mając nadzieję, że z rynku znikną wszelkie szpecące go ustrojstwa. Gdzie tam – cały ratusz przysłaniała ogromna scena. Rozpoczynał się Zamojski Festiwal Kultury. Trudno. Zostawiłam nieszczęsny rynek i połaziłam po otaczających go uliczkach. Znalazłam kamienicę, w której urodził się i mieszkał Marek Grechuta, zaglądałam na podwórka – niektóre zaniedbane, ale większość przyjemna dla oka.
Obejrzałam wystawę malarstwa w siedemnastowiecznej synagodze, jednej z najpiękniejszych, jakie przetrwały drugą wojnę światową.
Zamość to miasto twierdza – jedna z najpotężniejszych w Rzeczypospolitej, szturmem zdobyta tylko raz, i to przez wojsko polskie. Ja też ją zdobyłam, a raczej zwiedziłam jej bastion VII – największy z wszystkich siedmiu bastionów. Jego galeriami strzeleckimi i kazamatami wiedzie podziemna trasa turystyczna. Poszłam tam nie tyle z ciekawości, ile w poszukiwaniu chłodu i cienia – na dworze było upalnie. Muszę przyznać, że podobało mi się. Może to zasługa pani przewodnik, która ciekawie mówiła o mieście, jego fundatorze i kolejnych Zamoyskich.
I tak, założyciel miasta zakazał trąbienia hejnału z ratuszowej wieży w kierunku Krakowa. Kazał też zamurować Starą Bramę Lubelską, przez którą do miasta wprowadzono arcyksięcia austriackiego Maksymiliana, pojmanego w bitwie pod Byczyną. Inny Zamoyski, zwany „Sobiepanem”, zasłynął jako pierwszy na ziemiach polskich organizator przyjęcia w formie szwedzkiego stołu, sprytnie łącząc staropolską gościnność ze zdrowym rozsądkiem. Po zwiedzeniu podziemi można wejść na taras widokowy i – dla odmiany – zobaczyć Zamość z góry.
Przed szesnastowiecznym pałacem Zamoyskich, wielowiekową siedzibą ordynatów, stoi pomnik założyciela miasta – Jana Zamoyskiego. Szczątki ordynata spoczywają w renesansowej katedrze Zmartwychwstania Pańskiego i świętego Tomasza Apostoła, najcenniejszym zabytku sakralnym Zamościa. Kościół powstał zresztą jako rodowe mauzoleum Zamoyskich. W podziemiach chowano ordynatów i członków ich rodzin. Z tyłu, na dziedzińcu jest muzeum, do którego prowadzą pięknie zdobione drzwi.
Jan Zamoyski był człowiekiem światłym i tolerancyjnym. Wiedział, że rozwój miasta zależy od jego mieszkańców. Nadawał więc przywileje, które umożliwiały ludziom różnej narodowości i wyznania osiedlanie się w Zamościu. Najpiękniejsze kamienice – tak bogato zdobione, że wyglądają jak ciastka z kremem – zbudowano w XVII wieku na północnej pierzei rynku dla Ormian, najbogatszych wówczas zamojskich mieszczan. Każda kamienica ma swoją nazwę i historię, prawdziwą lub zmyśloną, często wiążącą się ze zdobiącymi ją detalami architektonicznymi.
Najbliżej ratusza stoi narożna zielona kamienica Wilczkowska. Swój obecny wygląd zawdzięcza rajcy miejskiemu Janowi Wilczkowi. W lewym górnym narożniku widnieje płaskorzeźba przedstawiająca świętego Jana Chrzciciela udzielającego chrztu Chrystusowi oraz herby Zamościa i Stanisława Koniecpolskiego, przez kilka lat właściciela miejscowości.
Sąsiaduje z nią żółta kamienica Rudomiczowska powstała na zamówienie Bazylego Rudomicza, profesora Akademii Zamojskiej. Najskromniej zdobiona, ale za to z najwyższą attyką.
Trzecią, licząc od ratusza, jest kamienica Pod Aniołem. Postawił ją kupiec Gabriel Bartoszewicz. Wnękę na pierwszym piętrze zdobi płaskorzeźba przedstawiająca Gabriela Archanioła z lilią – patrona właściciela kamienicy. Na drugim piętrze widnieją dwa lwy, symbolizujące ochronę domu przed złem – umieszczonym między nimi smokiem.
Obok stoi niebieska kamienica, zwana Szafirową lub Pod Małżeństwem. Wiąże się z nią legenda. Para uwieczniona na froncie budynku nie należała do zgodnych. Mąż, nie mogąc znieść kłótliwej małżonki, oskarżył ją o czary. Kobieta spłonęła na stosie.
Ostatnia kamienica, zwana kamienicą Pod Madonną, zawdzięcza swą nazwę wczesnobarokowej płaskorzeźbie Madonny z Dzieciątkiem depczącej smoka.
Na zamojskiej starówce są jeszcze dwa mniejsze rynki. Jeden to rynek solny, którego nazwa pochodzi od soli przywożonej między innymi z Wieliczki. Na rynku solnym, od początku będącym placem targowym, uwagę zwraca narożna kamienica zdobiona podokiennym fryzem z motywem rośliny w dzbanie.
Zamojskie stare miasto pełne jest zabytków. Wspomniałam tylko o niektórych.
Od kilku kadencji prezydentem Zamościa jest syn Róży i Jana Zamoyskich, Marcin. Mieszka w dawnym folwarku ordynacji w Michalowie koło Szczebrzeszyna.
Dzień czwarty
Krasnobród – roztoczańskie cudeńko. Prześliczne miasteczko, nad którym góruje barokowy kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Ufundowała go Maria Kazimiera d’Arquien, żona Jana „Sobiepana” Zamoyskiego, późniejsza Marysieńka Sobieska, w podzięce za uratowanie zdrowia. To główne sanktuarium Maryjne w diecezji – „roztoczańska Częstochowa” – sławne dzięki małemu, słynącemu z łask obrazkowi Matki Bożej Krasnobrodzkiej.