Podlasie - u Pana Boga za piecem
W czerwcu 2012 roku byłam na Podlasiu, w krainie sielskiej, anielskiej, rozsławionej przez filmy z cyklu U Pana Boga… Podlasie to chyba najbardziej różnorodny region w Polsce, nie tyle pod względem krajobrazowym, ile etnicznym i religijnym. Niewielki obszar przez stulecia zamieszkiwali katolicy, ewangelicy, wyznawcy prawosławia i islamu oraz Żydzi. I wciąż tam mieszkają. Świadectwem ich współistnienia są zabytki architektury: kościoły katolickie, cerkwie, meczety i synagogi, budynki mieszkalne – zwykłe domy i pałace – oraz cmentarze. Kilka dni to za mało, by zobaczyć całą mieszankę kulturową, jaką oferuje Podlasie, ale i tak sporo widziałam.
Kwaterę miałam w Supraślu, maleńkim i spokojnym miasteczku ukrytym w Puszczy Knyszyńskiej. Ale zwiedzanie Podlasia zaczęłam od Białegostoku.
Wprost z dworca ruszyłam do rezydencji Branickich. W połowie XVII wieku pałac trafił w ręce Jana Klemensa Branickiego jako wiano wniesione przez żonę Aleksandrę Katarzynę, córkę Stefana Czarnieckiego. Wnuk Branickiego, również Jan Klemens, sprawił, że pałac stał się jednym z najpiękniejszych w kraju. Był okazały i urządzony z takim przepychem, że zwano go Wersalem Podlaskim, Wersalem Polskim lub Wersalem Północy.
Pałac Branickich pełnił funkcję ważnego środka kultury. Mieściły się z nim teatr i biblioteka, odbywały koncerty i występy baletowe. Gośćmi Branickich byli znani artyści i ludzie nauki, między innymi Elżbieta Drużbacka, pierwsza polska poetka, która pisała: „Raj białostocki każdemu otwarty w zupełnej szczęśliwości, w doskonałej rozkoszy wszystkich kontentujący, przez Adama stracony, przez Jana przywrócony”. Być może Jan Klemens Branicki w ten sposób rekompensował sobie przegraną w walce o polski tron. Królem został jego szwagier, Stanisław August Poniatowski. Po śmierci Branickich pałac przechodził z rąk do rąk. Kupił go między innymi car Aleksander z przeznaczeniem na letnią rezydencję. Przez prawie sto lat pałac był siedzibą Instytutu Panien Szlachetnie Urodzonych. Przebudowano go wówczas, a z parku, usytuowanego na tyłach budynku, usunięto nagie posągi.
Branicki zadbał też o rozwój miasta. Za jego czasów Białystok przeżywał rozkwit. Po pożarze, który zniszczył go w połowie XVIII wieku, został odbudowany według wzorów francuskich i saskich. Zapełnił się murowanymi budynkami, obowiązkowo obsadzonymi drzewami. W tym czasie zbudowano między innymi miejski ratusz.
Ratusz znajduje się na Rynku Kościuszki. W XVIII wieku nie był siedzibą władz, lecz handlarzy, a wieża zegarowa – punktem obserwacyjnym straży pożarnej. Po wybuchu drugiej wojny światowej został rozebrany. Na jego miejscu miał stanąć pomnik Stalina. Wódz daremnie na niego czekał – wkroczyły wojska niemieckie i białostocką starówkę zrównały z ziemią. W latach pięćdziesiątych ratusz został odbudowany. Mieści się w nim Muzeum Okręgowe.
Budynkiem dominującym na Rynku Kościuszki jest jednak nie ratusz, lecz neogotycki kościół z początków XX wieku wyglądem nawiązujący do kościoła pw. świętego Floriana na warszawskiej Pradze.
Powstał jako przybudówka do siedemnastowiecznego kościoła farnego – najstarszego zabytku w mieście. W ten sposób ominięto carski zakaz budowy nowej świątyni katolickiej, a przybudówka okazała się kilkakrotnie większa od świątyni, do której została dobudowana. Dziś oba kościoły tworzą zespół Bazyliki Archikatedralnej Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Przed wejściem do archikatedry stoi pomnik Jana Pawła II.
W Białymstoku jest też inna świątynia katolicka, która zrobiła na mnie ogromne wrażenie. To kościół pw. świętego Rocha, będący jednym z oryginalniejszych współczesnych polskich budynków sakralnych. Pod koniec XVIII wieku Jan Klemens Branicki zbudował na wzgórzu świętego Rocha kaplicę. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości przystąpiono do budowy przy kaplicy kościoła. Konkurs na projekt świątyni wygrał profesor Politechniki Warszawskiej Oskar Sosnowski. Projektant chciał, żeby podobne kościoły powstały na terytorium całej Polski i tworzyły „kamienną formę litanii do Najświętszej Maryi Panny”. Na stronie internetowej kościoła czytamy: „Zaproponowana świątynia łączyła ideę Matki Boskiej jako »Gwiazdy Zarannej« z litanii do Matki Boskiej z nowatorskimi formami architektonicznymi. Miała być pomnikiem wdzięczności Bogu za odzyskaną przez Polskę niepodległość”. Wdzięczność musiała być wielka, bo kościół jest ogromny. Świątynię budowano długie lata, nawet w czasie drugiej wojny światowej. Została konsekrowana w 1946 roku.
Równie imponujący jak kościół pw. świętego Rocha jest sobór świętego Mikołaja – główna świątynia prawosławna miasta. Został zbudowany w pierwszej połowie XIX wieku w stylu klasycystycznym na planie greckiego krzyża.
Wnętrze przebogate. Obejrzałam wszystko centymetr po centymetrze, zajrzałam nawet za ikonostas. Mam nadzieję, że będzie mi to wybaczone. Nie robiłam zdjęć, te które tu zamieszczam, to reprodukcje pocztówek. Można je kupić, podobnie jak inne pamiątki, w świątyni.
Od 1992 roku w soborze świętego Mikołaja przechowywane są relikwie świętego męczennika młodzieńca Gabriela Zabłudowskiego. Gabriel urodził się w latach osiemdziesiątych XVII wieku w Zwierkach. Gdy miał sześć lat, został uprowadzony i wywieziony do Białegostoku. Tam zmarł, najprawdopodobniej w wyniku ran zadanych mu podczas tortur. Po kilku dniach jego zwłoki odnaleziono na skraju rodzinnej wsi – nie nosiły śladów rozkładu. Gabriela pochowano na cmentarzu nieopodal cerkwi w Zwierkach. Gdy po trzydziestu latach otworzono grób, okazało się, że jego ciało pozostało nietknięte. Uznano to za cud. Ciało Gabriela złożono w podziemnej cerkiewnej krypcie. Po kilku latach cerkiew spłonęła, ale ciało Gabriela ocalało. Nieszczęsny Gabriel długo nie mógł zaznać spokoju. Jego relikwie wędrowały z kościoła do kościoła, a w latach trzydziestych XIX wieku znalazły się nawet w Muzeum Ateizmu w Mińsku. Miejmy nadzieję, że w soborze świętego Mikołaja zostaną na zawsze. W 1820 roku Gabriel został zaliczony do grona świętych, jest patronem dzieci i młodzieży.
Ikona św. męczennika młodzieńca Gabriela Zabłudowskiego
Relikwiarz św. Gabriela
W podziemiach soboru świętego Mikołaja znajduje się druga cerkiew, której patronem jest święty Serafin z Sarowa. Nie widziałam jej. Kiedyś nie przygotowywałam się zbyt dokładnie do wycieczek i teraz widzę, jak wiele rzeczy mi umknęło. Pisząc o soborze świętego Mikołaja, warto dodać, że Białystok jest największym w Polsce skupiskiem wyznawców prawosławia. W mieście działa aż jedenaście prawosławnych parafii.
Wszystkie opisane miejsca znajdują się niedaleko białostockiego dworca. Można je obejrzeć w ciągu kilku godzin.
Głównym celem mojej podróży na Podlasie było supraskie Muzeum Ikon. Jest piękne, nastrojowe, głównie dzięki przyćmionemu światłu, które zapala się po wejściu do sal i gaśnie po ich opuszczeniu, oraz cichym, dochodzącym jakby z oddali, cerkiewnym śpiewom. Oprowadzał nas, bo chodzi się w grupach, równie uroczy przewodnik. Miał wybitny dar opowiadania, piękny głos i – jak sam przyznał – kochał swoją pracę. Dowiedziałam się między innymi, że święty Mikołaj daje nie tylko prezenty, ale też mężów. Muzeum mieści się w pałacu opatów, na terenie prawosławnego monasteru męskiego – zespołu klasztornego ojców bazylianów.
Najważniejszym budynkiem monasteru jest cerkiew Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Budynek powstał w XVI wieku w stylu gotycko-bizantyjskim. Niestety, po drugiej wojnie światowej z cerkwi niewiele zostało. Świątynię odbudowano dopiero w połowie lat osiemdziesiątych. Jej wnętrze, mimo ozdób, sprawia wrażenie surowego. Może dlatego, że ikony wiszą na ceglanych ścianach. Cerkiew zwiedziłam dokładnie, również z przewodnikiem, tyle że już indywidualnie. Pogadaliśmy trochę o różnicach między liturgią katolicką a prawosławną – tych, którzy unikają spowiedzi, mogę pocieszyć. Prawosławni mają jeszcze gorzej. Spowiadają się oko w oko z popem – nie ma konfesjonału. Na nabożeństwie prawosławnym też byłam, nawet na dwóch. Są śpiewane. Muszę przyznać, że śpiew wyłącznie męski na nabożeństwie porannym (w cerkwi świętego Jana Teologa, pełniącej funkcję świątyni parafialnej) zrobił na mnie dużo większe wrażenie niż śpiew mieszany na nabożeństwie wieczornym w cerkwi Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. Odnosiłam wrażenie, że każdy modli się po swojemu. Ludzie wchodzili, wychodzili, palili świeczki (ja też), całowali ikony, żegnali się, kłaniali – ale jakoś tak każdy inaczej i w innym czasie. Trzy razy w ciągu nabożeństwa zakonnik chodził z kadzidełkiem wśród wiernych i okadzał – mnie tylko raz, bo potem chyba się zorientował, że jestem „niewierna”. Prawie wszystkie kobiety miały zakryte włosy. Całe nabożeństwo, które trwało około dwóch godzin, stałam. Ławki są po bokach, ale tylko dla starszych i chorych. Po nabożeństwie pop osobiście żegnał się z wiernymi, a była ich garsteczka. Warto było iść – długo, ale „baśniowo”.
Początki supraskiego monasteru wiążą się z legendą. Pod koniec XV wieku w pobliskim Gródku powstał prawosławny klasztor. Jednak zbyt bujne życie dworskie, jakie kwitło w osadzie, nie sprzyjało modlitwom. Bazylianie szukali spokojniejszego zakątka. Zdali się na los: zrobili drewniany krzyż i rzucili go do rzeki Supraśl. Krzyż zatrzymał się w miejscu, gdzie dziś wznosi się klasztor. Wydarzenie to, nieważne legendarne czy prawdziwe, upamiętniają krzyż i głaz, na którym w języku rosyjskim i polskim wyryto:
W tym miejscu, na Suchym Hrudzie w 1500 r. wg. Latopisu zatrzymał się krzyż puszczony przez mnichów prawosławnych z pobliskiego Gródka na wody rzeki Supraśl (Sprząśli) w poszukiwaniu cichej przystani życia monastycznego i duchowego.
Tu rozpoczyna się historia Monasteru i Supraśla
Jak widać, w dawnych wiekach miejsce to zwało się Hrudzie. To tu wojewoda nowogródzki Aleksander Chodkiewicz postanowił wznieść rodową siedzibę i najprawdopodobniej sam sprowadził na te ziemie bazylianów. Bazylianie systematycznie budowali klasztor. Najpierw powstała obronna cerkiew Zwiastowania Najświętszej Marii Panny, a potem inne zabudowania. Zakonnicy przywieźli relikwię Świętego Krzyża i rękopis o żywotach świętych, zwany Kodeksem supraskim. Bazylianie nie tylko się modlili, okazali się też zdolnymi biznesmenami. Założyli papiernię i drukarnię. To tu wyszły drukiem pieśni Franciszka Karpińskiego Kiedy ranne wstają zorze i Wszystkie nasze dzienne sprawy oraz kolęda Bóg się rodzi, moc truchleje. Bazylianie bogacili się dzięki wianom wnoszonym przez wstępujących do zakonu. Świątynia stała się miejscem ostatniego spoczynku przedstawicieli możnych kresowych rodów. Szerzył się kult Supraskiej Madonny.
Chodkiewiczowie niechętnym okiem patrzyli na rosnące bogactwo i znaczenie bazylianów. Próbowali sprawować nad klasztorem kontrolę. Sytuacja stała się napięta. Jeden z przeorów, opuszczając klasztor, rzucił klątwę: „Doczekam się ja tego, że na tym miejscu będą tylko wróble mieszkać i ćwierkać”. Klątwa zaczęła się spełniać po ostatnim rozbiorze Polski. Ziemie supraskie zajęli Prusacy, którzy w szybkim tempie rozgrabili klasztorny majątek. Dzieła zniszczenia dopełnili w latach drugiej wojny światowej żołnierze radzieccy i Niemcy. Ci pierwsi zrabowali, zdewastowali, a na koniec podpalili budynki klasztorne, drudzy – wysadzili w powietrze cerkiew Zwiastowania Najświętszej Marii Panny. W jej miejscu przez lata „ćwierkały wróble”.
Obok budynków klasztornych stoi drewniany dom kryty gontem z bardzo rzadko spotykanym dachem mansardowym polskim. To dom dawnych klasztornych ogrodników zbudowany w drugiej połowie XVIII wieku. Obok – jeśli dobrze pamiętam – stoją dwa krzyże: katolicki i prawosławny.
Supraśl rozwinął się dzięki przemysłowi włókienniczemu. Po upadku powstania listopadowego pojawili się w nim zgierscy fabrykanci, bracia Zachertowie. Wilhelm Zachert założył pierwszą w mieście fabrykę sukna. Zamieszkał w pałacu opatów na terenie klasztoru. Po kilku latach wykupił okoliczne ziemie, podzielił je na działki i tym samym wytyczył kształt osady, który nie zmienił się do dziś. Za Zachertami do Supraśla przybyli inni fabrykanci, między innymi łódzki przemysłowiec Adolf Buchholtz, który przeniósł swe fabryki bliżej rosyjskich rynków zbytu. Jego syn, również Adolf, od Zacherta kupił dworek położony obok klasztornego parku. Miał w nim zamieszkać z przyszłą żoną, Adelą Marią Scheibler – córką łódzkich przemysłowców. Niestety, skromny dwór nie przypadł do gustu teściowej. Przyzwyczajona do luksusów, nazwała go borsuczą norą. Buchholtz ujął się honorem i dworek rozbudował. Powstał piękny pałacyk w stylu francuskiego i włoskiego renesansu zawierający elementy klasycystyczne i secesyjne.
Jednak fabrykant nie cieszył się nim długo. W czasie budowy, zwolniony z pracy cieśla rzucił na Adolfa klątwę. Klątwa zadziałała nadzwyczaj szybko, bo już rok później Buchholtz wypadł z powozu i po kilku dniach zmarł. Dziś w pałacu ma siedzibę Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera. I jeszcze ciekawostka – na pałacowej wieży bociany uwiły największe w Europie gniazdo. Podobno opuściły je na czas drugiej wojny światowej. Wróciły po wyzwoleniu.
Rodziny Zachertów i Buchholtzów spoczywają na supraskim cmentarzu. Właściwie w Supraślu są dwa cmentarze: katolicki i dawny ewangelicki. Kiedyś był jeden, ale gdy Zachert osiadł w pałacu opatów, brama wjazdowa do jego rezydencji znalazła się w obrębie prawosławnego klasztoru. Żeby mieć bezpośredni dojazd do swoich włości, Zachert zmienił trasę biegnącej przez miasteczko drogi i przeciął cmentarz na pół. Północna strona przypadła ewangelikom, a południowa katolikom. Dziś oba cmentarze należą do parafii katolickiej. Na dawnym cmentarzu ewangelickim podziwiać można grobowce Zachertów i Buchholtzów. Nie bez przyczyny napisałam „podziwiać” – oba są niezwykłe. Starszy, klasycystyczny grobowiec Zachertów powstał pod koniec XIX wieku.
Grobowiec Buchholtzów jest nieco młodszy, ale zdecydowanie bardziej okazały – to „niezwykłej urody perła architektury neogotyckiej”. Ozdobiony ażurowymi wieżyczkami, kolumienkami i kamiennymi figurkami bardziej przypomina zameczek niż grobowiec.
Supraśl ma też dwa kościoły. Pierwszy to kościół parafialny pw. Świętej Trójcy. Powstał w drugiej połowie XIX wieku. Początkowo nie miał wieży, na której budowę mieszkańcy Supraśla nie zdobyli pozwolenia. Wieża została dobudowana dopiero w 1902 roku, a przy okazji kościół nielegalnie przedłużono.
Kościół pw. Świętej Trójcy najlepiej widać z ulicy 3 maja, wzdłuż której stoją domki tkaczy. Powstały w XIX wieku z inicjatywy Wilhelma Zacherta. Przedzielone były na pół: jedna część była mieszkalna, a w drugiej stały warsztaty tkackie. Dziś domki wyglądają trochę jak z bajki: maleńkie, czyściutkie, od ulicy obsadzone drzewami. Zna je każdy, kto oglądał filmy z cyklu U Pana Boga… Niejednokrotnie pojawiają się na ekranie. Ulicą 3 maja idzie, kręcąc biodrami, córka komendanta, gdy niesie kolację dla osadzonego w areszcie pirata drogowego. Tę samą ulicę przemierzają komendant i Marian Cielęcki w drodze do pracy. Komisariatem policji został w filmie dom Kleina – zbudowany pod koniec XIX wieku dom administratora fabryki Buchholtza.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProId0b6e78661c
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProId0b6e78661c
Drugi supraski kościół to dziewiętnastowieczna ewangelicka kircha. Do wybuchu drugiej wojny światowej była świątynią ewangelicko-augsburską, dziś jest kościołem katolickim pw. Najświętszej Marii Panny Królowej Polski. Między obydwoma kościołami jest spory plac, czysty i ukwiecony. Stoi na nim zbudowany w latach trzydziestych Dom Ludowy im. Mariana Zyndram-Kościałkowskiego. Dziś znajduje się z nim kino „Jutrzenka” i restauracja – dają niezły barszcz ukraiński. A tuż obok, w domu kolonijnym, swą siedzibę ma Teatr Wierszalin.
Supraśl jest niewielki, można go obejść jednego dnia, a jak już się wszystko zobaczy, pospacerować wzdłuż rzeki, imienniczki miasta.
Albo pojeździć konno.
Lubię skanseny. Czas jakby się cofnął, wokół cisza i spokój, bo takie miejsca nie należą do najbardziej ulubionych przez turystów. Zazwyczaj jestem jedną z nielicznych zwiedzających. Drugiego dnia mojej wycieczki na Podlasie wybrałam się więc do Białostockiego Muzeum Wsi w Osowiczach. Leży tuż pod Białymstokiem. Można dojechać do niego autobusem komunikacji miejskiej, ale że rzadko chodzi, wybrałam się na piechotę. Usytuowanie skansenu nie jest najlepsze. Tuż obok przebiega droga wylotowa w kierunku Augustowa i dochodzący z niej hałas przeszkadza. Skansen nie jest duży, a niektóre budynki są ogrodzone i niedostępne dla zwiedzających. Składa się z około czterdziestu obiektów przeniesionych z wsi podlaskich: chałup, dworu, leśniczówki, kuźni, wiatraków, kurników, spichlerzy, stodół i przydrożnych krzyży. Osobliwością Białostockiego Muzeum Wsi jest nielegalna leśna bimbrownia – jedyny taki obiekt w Polsce. Produkowano w niej kilkaset litrów spirytusu dziennie. Gdy teraz, pisząc ten tekst, przeglądam informacje o podlaskim skansenie, nadziwić się nie mogę ogromowi jego zbiorów, na mnie zrobił wrażenie bardzo skromnego – ale przyjemnego, jak wszystkie skanseny.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProId2995e55251
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProId2995e55251
Kolejnym punktem programu tego dnia był Wasilków. Żeby do niego dotrzeć, mogłam albo wrócić do Białegostoku i jechać autobusem, albo iść na piechotę. W czasie swoich wycieczek staram się omijać miasta, wybrałam więc wędrówkę. Polami, lasami, w żarze lejącym się z nieba dotarłam do celu. Wasilków to miłe miasteczko z piękną murowaną cerkwią pw. świętych apostołów Piotra i Pawła. Powstała w połowie XIX wieku w stylu rusko-bizantyjskim. Po kilku latach doszczętnie spłonęła od uderzenia pioruna, ale szybko została odbudowana. Do cerkwi wiedzie zabytkowa brama – moim zdaniem bardziej strojna niż sama cerkiew – która jest jednocześnie dzwonnicą.
Minęłam Wasilków i dotarłam do Świętej Wody. Na początku XVIII wieku niejaki „Bazyli papiernik”, zwany tak, gdyż najprawdopodobniej był dzierżawcą papierni bazylianów w Supraślu, stracił wzrok. Pewnego dnia przemył oczy w wodzie ze źródełka bijącego w miejscu zwanym dziś Świętą Wodą i zaczął widzieć. Z wdzięczności za przywrócenie zdrowia Bazyli ufundował nad źródłem drewnianą kaplicę. Poświęcił ją jeden z supraskich bazylianów. Wierni modlili się do umieszczonego w niej cudownego obrazu Matki Bożej Bolesnej. W latach zaborów Święta Woda znalazła się w rękach duchowieństwa prawosławnego. Drewniana kaplica została rozebrana, a na jej miejscu postawiono nową, murowaną. Zgodnie z zasadami Cerkwi ustał kult Matki Bożej Bolesnej, a cudowny obraz został w 1915 roku wywieziony do Rosji. Po odzyskaniu niepodległości przez lata czczono jego kopię. Dziś zastąpił ją obraz namalowany przez Helenę Rabczyńską, matkę księdza proboszcza parafii w Wasilkowie, Wacława Rabczyńskiego. Ksiądz Rabczyński przyczynił się do odbudowy kaplicy w Świętej Wodzie, zniszczonej podczas drugiej wojny światowej.
Powstały też liczne mniejsze kapliczki, grota, która w zamiarach księdza miała być kopią groty z Lourdes we Francji, oraz kalwaria świętowodzka. Z tej ostatniej, zniszczonej w latach pięćdziesiątych, zachowały się niektóre figury.
Z czasem Święta Woda stała się sanktuarium znanym w całej Polsce. Przypomina prawosławną Grabarkę. W latach dziewięćdziesiątych powstała tu Góra Krzyży, zwana też Górą Bożego Miłosierdzia. Wierni zapełniają ją setkami dziękczynnych krzyży wotywnych – wbijają je w ziemię, wieszają jedne na drugich. Święta Woda jest pięknie położona na pagórkowatym terenie, na skraju Puszczy Knyszyńskiej. Nawet nie bardzo przeszkadza przebiegająca obok trasa szybkiego ruchu.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIdbd27a38f21
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIdbd27a38f21
W drodze powrotnej zajrzałam na miejscowy cmentarz, na którym spoczęli ksiądz Rabczyński i jego matka. Warto go odwiedzić ze względu na liczne rzeźby, posągi aniołów, bramy, fontanny i inne ozdoby, zazwyczaj niespotykane w takich miejscach.
Droga biegnąca na wschód od Supraśla zwana była tatarskim gościńcem. Wiedzie bowiem do Kruszynian, wsi, w której mieszkają polscy Tatarzy. W Kruszynianach stoi pochodzący z XVIII wieku meczet, najstarsza muzułmańska świątynia w Polsce. Pięknie położona wśród drzew, otoczona kamiennym murkiem, drewniana budowla z zewnątrz przypomina zwykły wiejski kościółek katolicki. Jednak na wieżyczkach zamiast krzyży ma półksiężyce. Pomalowana jest na kolor ciemnozielony – kolor islamu.
Meczet zwiedziłam, dzięki uprzejmości pana, który akurat go porządkował. Pozwolił mi wejść, oczywiście bez butów, przerwał pracę i opowiedział wszystko na temat polskich Tatarów, ich pochodzenia, zwyczajów i oczywiście wiary. Wnętrze meczetu dzieli się na dwie części: dla kobiet i dla mężczyzn. Właściwe nabożeństwo odbywa się w tej drugiej, i właśnie ją dokładnie obejrzałam: podłoga wyściełana dywanami, na ścianach muhiry – ozdobnie wypisane wersety z Koranu, mihrab – nieduża wnęka wskazująca kierunek Mekki, minbar – niewielkie zadaszone podwyższenie, z którego imam celebruje nabożeństwo. Część przeznaczona dla kobiet jest oddzielona i – jeśli dobrze pamiętam – zasłonięta firankami.
Za meczetem jest muzułmański cmentarz, mizar. Zmarłego chowa się głową w kierunku Mekki. Kiedyś na grobach kładziono kamienie – większy nad głową, mniejszy u stóp zmarłego. Teraz nagrobki nie różnią się wiele od katolickich, tyle że na płycie obok nazwiska widnieje napis w języku tatarskim i półksiężyc z gwiazdą – symbolem objawienia, jakiego doznał w nocy Mahomet. Jedynymi jego świadkami były księżyc i gwiazdy.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIddf9ab807e8
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIddf9ab807e8
Tatarzy osiedli w Kruszynianach w XVII wieku. Według legendy wieś otrzymali pułkownik Samuel Murza Krzeczkowski i jego podkomendni jako dar za uratowanie życia królowi Janowi Sobieskiemu w bitwie pod Parkanami. Ich potomkowie mieszkają tu do dziś, kultywując tradycje religijne i kulturowe.
Z rodzin o korzeniach tatarskich pochodzą Dżennet Połtorzycka-Stampf'l, współautora powieści radiowej Matysiakowie, oraz rzeźbiarka Magdalena Abakanowicz. Polskim Tatarem był aktor Emir Buczacki – Lucjan Kociełło z Nocy i dni. Z Tatarów pochodził ojciec Henryka Sienkiewicza.
Kruszyniany słyną też z Tatarskiej Jurty, w której stołował się książę Karol. Poszłam w jego ślady, ale to ichniejsze jedzonko nie bardzo przypadło mi do gustu. Jakieś pierogi z gotowanym jajkiem w środku. Za to wystrój niczego sobie.
Czekając na autobus powrotny, pokręciłam się trochę po okolicy. Obejrzałam drewniane domki, ustawione szczytem do drogi, w większości pięknie zadbane, niektóre ogrodzone płotkami niczym w skansenie. Jak to dobrze, że w Polsce przetrwały jeszcze takie miejsca.
W pobliskiej stadninie trafiła mi się piękna modelka – bo nie wątpię, że tyle wdzięku może mieć tylko klaczka.
W drodze powrotnej wysiadłam w Krynkach. Tam miałam mniej szczęścia. Pogoda się popsuła, a pożydowskie zabytki, z których słynie miasteczko, albo zostały poprzerabiane, albo zniszczone. Obejrzałam więc ogromny kościół pw. świętej Anny – w końcu to moja patronka.
Następnego dnia zwiedziłam Choroszcz. Jan Klemens Branicki miał tam letnią rezydencję. Wzniósł ją na sztucznej wyspie, co przysporzyło mu kłopotów, bo budynek zaczął się sypać. Niezrażony Branicki kazał go rozebrać i po osuszeniu gruntu odbudować w niezmienionej postaci. Rezydencja zachwycała. Gość Branickiego, dyplomata francuski Pierre Henin, pisał, że poza Francją nie widział nic przyjemniejszego. Otoczenie budynku zdobiły liczne kanały, sadzawki, ogród, przechodzący w zwierzyniec, rzeźby, altanki i mostki – wszystko na wzór Wersalu, bo Branicki był miłośnikiem francuszczyzny. Według wspomnianego dyplomaty pałac i jego otoczenie „charakteryzowała doskonała elegancja”. Letnia rezydencja Branickich gościła znanych polityków i artystów, a także dwóch władców Polski: Augusta III i Stanisława Augusta Poniatowskiego.
Huczne zabawy właścicieli i gości pałacu w Choroszczy opisał Józef Ignacy Kraszewski w Grzechach hetmańskich. Czasy świetności rezydencji skończyły się wraz ze śmiercią Branickiego. Jan Klemens był ostatnim z rodu – choć miał trzy żony, zmarł bezpotomnie.
Dziś w rezydencji Branickich jest Muzeum Wnętrz Pałacowych. Podobało mi się, choć bez fajerwerków, może dlatego, że świeżo w pamięci miałam Kozłówkę, a jej trudno dorównać. Była tam natomiast świetna wystawa czasowa W łazience u pradziadków, prezentująca przeróżne urządzenia służące higienie. Na przykład taka wanna w kształcie buta. Delikwent siedział tam, gdzie obcas, a w samym obcasie było palenisko. Musiało mu być ciepło w tyłek.
Za pałacem rozciąga się piękny, choć trochę zaniedbany park. A w parku jest mostek zakochanych, na którym malolaty przypinają kłódki z wyznaniami miłości.
Pamiętam, że nie mogłam do pałacu trafić. Tym razem „koniec języka za przewodnika” okazał się zawodny. Pani, którą spytałam o drogę, skierowała mnie do wprost do szpitala psychiatrycznego. Szpital, mający zresztą długą i tragiczną historię, zajmuje budynki dawnej fabryki sukna należącej do rodziny Moesów i jest tuż obok pałacu.
W Choroszczy jest też cerkiew. Nie udało mi się zobaczyć jej w środku, bo batiuszka akurat gdzieś się wybrał.
Czekając na autobus powrotny, pokręciłam się trochę po rynku. Stoi tam barokowy kościół z klasztorem dominikanów ufundowany przez Branickiego. Padający deszcz nie sprzyjał robieniu zdjęć.
Wybierając miejsce, w którym spędzę ostatni dzień na Podlasiu, myślałam o Tykocinie – zachowało się tam wiele pamiątek żydowskich. Jednak zmieniłam zdanie i odwiedziłam arboretum w Kopnej Górze, tuż pod Supraślem. Pojechałam rano i przez kilka pierwszych godzin – a siedziałam tam prawie cały dzień – prócz mnie nie było żywego ducha. Łaziłam po dróżkach, aż dotarłam nad staw – piękny, niemal całkowicie pokryty liliami wodnymi. Pochyliłam się, by zrobić im zdjęcie, a gdy podniosłam wzrok, na drugim brzegu ujrzałam sarnę. Potem okazało się, że były dwie. Kręciły się po polanie wokół sporego kamienia. Gdy odeszły, zbliżyłam się do niego. Głaz poświęcony był pamięci jednego z leśników. Może to zbyt górnolotne porównanie, ale przypomniało mi się Pożegnanie z Afryką i lwy na grobie Denysa Fincha Hattona.
Był to chyba najpiękniejszy dzień mojego pobytu na Podlasiu. Nie jestem przyrodnikiem, nie znam nazw drzew, krzewów i innych roślin, dlatego nie będę pisać, co rośnie w arboretum. Myślę jednak, że w tym przypadku słowa nie są potrzebne, wystarczą zdjęcia.
View the embedded image gallery online at:
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIdf19a2ae326
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/17-podlasie-u-pana-boga-za-piecem#sigProIdf19a2ae326
I na koniec kilka słów o mojej supraskiej kwaterze. Jak zwykle znalazłam ją w internecie. Było to chyba pierwsze miejsce, do którego zadzwoniłam… i strzał w dziesiątkę. Trafiłam do domku „Sowa” położonego na skraju miasteczka, tuż przy Puszczy Knyszyńskiej. Jego właściciel odziedziczył go po ojcu rzeźbiarzu, wyremontował i wynajmuje. Warunki, które oferuje, są doskonałe: przytulne pokoje, czyste łazienki, świetnie wyposażona kuchnia.
Właścicielowi „Sowy” jestem bardzo wdzięczna za gościnę i życzliwe zainteresowanie moimi wycieczkami, za rozmowy i dostarczanie mi map, informatorów po okolicy oraz pożyczenie książki o Supraślu. Czułam się u Niego jak u Pana Boga za piecem.
Pisząc o Supraślu, korzystałam z książki W. Załęskiego Spacerem po Supraślu, Supraśl 2004.
czerwiec 2012