Bieszczady - (wcale nie) zielone wzgórza nad Soliną

Najpiękniejszy tydzień jesieni 2013 roku spędziłam w Polańczyku, w Bieszczadach. 

Pierwszego dnia, zaraz po przyjeździe, Polańczyk mnie nie zachwycił. Od części wiejskiej, w której mieszkałam, do końca cypla, z którego widać zaporę, są ze trzy kilometry. Zupełnie nie byłam tego świadoma. Szłam i szłam, minęłam wszystkie sanatoria (zwykłe kilkupiętrowe klocki z balkonami od krańca do krańca), potem lasek, aż w końcu ujrzałam całą masę budek różnego kształtu i maści: dziesiątki wypożyczalni sprzętu wodnego, kramiki z pamiątkami, sklepiki z jedzeniem, kibelki itp. Wszystkie oblepione reklamami – i całe szczęście wszystkie zamknięte. Ale to jeszcze nic, na skraju cypla ktoś kreatywny ustawił kilka słomianych parasoli, zupełnie jak na wyspie Bali. Z zaporą w tle tworzą niezapomniany widok, i może o to chodziło. 
 
021
 
Nad wodę prowadzi piaszczysta, dość brudna plaża, a białe obwódki wysepek i półwyspów nie dodają im uroku. Jeszcze gorzej jezioro wygląda, gdy wyschnie. Widziałam coś takiego w malowniczej skądinąd wsi Wołkowyja.
 
080 
 081
 
 082
 
 083
Właściciele żaglówek powinni pamiętać, że sezon nie trwa wiecznie.
 
Ale wracając do Polańczyka, można powiedzieć, że z bliska wygląda nieszczególnie, za to z daleka pięknie. A z daleka można go sobie pooglądać z punktu widokowego (łagodne wzniesienie – 260 metrów pokonywanych przez niektórych turystów samochodem). Naprawdę można się zachwycić. Chodziłam tam codziennie i obserwowałam, jak zmieniają się kolory liści. Pierwszego dnia nie były zbyt intensywne, ostatniego – aż raziły.
 
 
Kiedyś poszłam rano. Nad jeziorem unosiły się mgły, tworząc niesamowity widok. Mój aparat jest za słaby, by oddać cały urok tego miejsca. 
 
 
W okolicy Jeziora Solińskiego zachowało się sporo cerkwi lub niestety tylko ich ruiny. Czasami o tym, że gdzieś stała świątynia, świadczy dzwonnica, najczęściej parawanowa, taka jak ta, którą trochę później pokażę na zdjęciu z Górzanki.   
Wszystkie ocalałe cerkwie zostały przekształcone na kościoły katolickie, czasami z zachowaniem oryginalnego wyposażenia. W Polańczyku w dawnej cerkwi z początku XIX wieku jest Sanktuarium Matki Bożej Pięknej Miłości. Znalazła w nim schronienie słynąca z łask cudowna osiemnastowieczna ikona Matki Bożej z Dzieciątkiem, pochodząca ze zrujnowanej po wojnie i opuszczonej cerkwi w Łopience. W latach 40. ikonę uratował ksiądz Franciszek Stopa.
 
053
 
Dróżka za kościołem prowadzi do malutkiego, położonego niżej parku. Schodząc, mija się Chrystusa Frasobliwego, a na samym dole zobaczyć można świętego Franciszka, który stoi tam sobie i przemawia do ptaszków. Wierni w potrzebie mogą zwrócić się o pomoc do Panienki lub nabrać wody ze źródełka, zapewne cudownego. 
 
054
 
055
  
Bardziej od Polańczyka podobał mi się graniczący z nim Myczków. Rozłożony na sporym wzniesieniu daje możliwość popatrzenia z góry na okolicę, a – zwłaszcza o tej porze roku – jest na co popatrzeć i co podziwiać. Tylu kolorów jesieni nigdy wcześniej nie widziałam.
 
062 
 
063
 
064
 
W Myczkowie na uwagę zasługuje malutkie Muzeum Bojków. Jego pomysłodawcą jest pan, który od 30 lat gromadzi pamiątki po mieszkańcach tych ziem. Podziwiam ludzi z pasją i cieszę się, gdy ich starania i wysiłki zostają nagrodzone. Tak stało się i tym razem. Pan od gminy dostał siedzibę, z Unii Europejskiej pieniądze i w maju 2013 roku nastąpiło uroczyste otwarcie muzeum. Na tę okoliczność jedna z mieszkanek Myczkowa upiekła tradycyjne torty weselne. Każdy w środek włożone miał gałązki pokryte ciastem i upieczone. Torty szczęśliwie przetrwały kilka miesięcy i miałam okazję je zobaczyć. 
 
 0100
 
Muzeum, jak większość tego typu instytucji, gromadzi pamiątki kultury materialnej, między innymi oryginalne bojkowskie stroje. Ale można w nim też przeczytać wspomnienia mieszkańców bieszczadzkich wsi, pamiętających czasy wojny, walki z bandami UPA i Akcję Wisła. Spisane tak jak mówione, potocznym językiem, są świadectwem wieloletnich cierpień miejscowej ludności. A z ciekawostek – na jednej ze ścian wisi świadectwo moralności, wystawione przez władze świeckie i kościelne. O Bojkach napisałam osobny artykuł Bojkowie - trochę zapomniani. Zamieściłam w nim zdjęcia z muzeum. 
 
W Myczkowie od lat zgodnie stoją obok siebie kościółek katolicki i cerkiew prawosławna. Tyle że teraz cerkiew pełni funkcję kościoła katolickiego, a kościółek – kaplicy. Obie świątynie pochodzą z końca XIX wieku i zostały ufundowane przez ówczesnego właściciela wsi Jana Nepomucena Zatorskiego. Dobry i sprawiedliwy pan utworzył też cmentarz dla wiernych obu obrządków. Po wojnie cerkiew służyła za magazyn GS. Kościół zachował funkcje, do których został przeznaczony, ale okazał się za mały na potrzeby parafii. Ostatniego dnia kwietnia 1997 roku – choć właściwie nie dnia, bo działo się to pod osłoną nocy – proboszcz z Polańczyka wymienił w cerkwi-magazynie kłódki i zaanektował budynek, i tak to w majowe święto pracy magazyn stał się kościołem.   
 
 066
 
065
 
Po sezonie z komunikacją w Polańczyku kiepsko. Więcej autobusów jest w wakacje, jesienią  kursują przeważnie szkolne, tzn. rano odwożą dzieci do szkoły, a po południu je przywożą. Byłam więc zdana na własne nogi. I może dobrze, bo z autobusu nie zauważyłabym wielu cudownych miejsc.
 
Już pierwszego dnia na piechotę poszłam z Soliny do Myczkowiec. Trudno o piękniejszą trasę. Ciągnie się wzdłuż Jeziora Myczkowskiego, też sztucznego, ale całe szczęście wcale tego nie widać.  
 
 
Ale rano miałam zupełnie inne plany. Chciałam zacząć od przejścia się po zaporze w Solinie, którą jak przez mgłę pamiętałam z mojego pierwszego pobytu w tych stronach. A byłam tu wcześniej jako sześcioletnie dziecię. Może trudno w to uwierzyć, ale na zaporę nie trafiłam. Zabłądziłam w Solinie, co wydaje się mało prawdopodobne, a jednak się stało. Nie było kogo spytać o drogę, bo wszyscy jeszcze spali – wystartowałam dość wcześnie. Zamiast na tamę dotarłam do elektrowni. Można ją zwiedzać, podobnie jak wnętrze zapory, jednak moje zwiedzanie ograniczyło się do przeczytania kartki, że nieczynne. Początek więc nie najlepszy. Niezrażona poszłam dalej drogą do Myczkowiec. 
 
Szłam, szłam i najpierw trafiłam do Bóbrki – wsi położonej u podnóży Kozińca i Żukowca. Wieś maleńka, więc nie zatrzymałam się w niej zbyt długo. Pstryknęłam kilka zdjęć drewnianym domkom i powędrowałam dalej w stronę Myczkowiec, czego teraz żałuję, bo w Bóbrce nie brakuje rzeczy godnych zobaczenia. Nie widziałam o pensjonacie „Bazyl”, w którym można obejrzeć pracownię bibułkarstwa, ani o galerii w Domu Pracy Twórczej „Le-Graż”. Trudno, odwiedzę je innym razem.
 
003
 
Po drodze do Myczkowiec minęłam nieczynny kamieniołom na stoku Kozińca oraz malutką białą kapliczkę, tak niepozorną, że ledwo na nią zerknęłam. A tu proszę, ta skromna kapliczka stała się powodem leskiego powstania chłopów. Po zniesieniu pańszczyzny zakopano pod nią księgi dworskie, w których zapisywano zobowiązania chłopów wobec pana, czyli „pańszczyznę”. W latach 30. chciano poszerzyć drogę, a to wiązało się z koniecznością rozebrania kapliczki. Na wieść o tym, że odkopują „pańszczyznę”, okoliczni chłopi chwycili za kosy, widły i siekiery i ruszyli do boju w obronie swoich praw. Doszło do walki. Ponoć rząd wysłał 4000 żołnierzy i samoloty, by przywrócić pokój nad kapliczką. Według jednych źródeł jej obrona pociągnęła za sobą ofiary śmiertelne, według drugich – strat w ludziach nie było. Tak czy inaczej, chłopi dali radę i pańszczyzny nie przywrócono.    
 
Myczkowce są pięknie położone: w dolince, którą płynie San, tworząc urokliwe zakrętasy. Myczkowce mają też swój pomnik przyrody – Skałki Myczkowskie, czyli wznoszącą się tuż nad Sanem skalną ścianę.
 
014
 
Są też jedną z najstarszych wsi w Bieszczadach. Nazwa pochodzi od imienia jej założyciela – Rusina Myczka, czyli Mikołaja. Pierwsze co zauważyłam, zbliżając się do Myczkowiec (oczywiście nie licząc zapory), to kopuła białej, murowanej cerkwi, dziś kościoła parafialnego pw. Matki Bożej Częstochowskiej. Jak większość budowli sakralnych tego rejonu cerkiew miała burzliwą historię. Powstała na początku XX wieku, jako cerkiew pw. świętego Jura, dzięki wspólnemu wysiłkowi zamieszkujących wieś Polaków, Rusinów i Żydów. Trud Polaków nie został jednak doceniony, gdyż zabrakło w niej bocznego ołtarza, przed którym mogliby się modlić. Podczas wojny w cerkwi działało kino dla zatrudnionych przy budowie Linii Mołotowa (w okolicy wciąż można znaleźć jej pozostałości). Po wyzwoleniu stała się magazynem zboża. Wielokrotnie groziła jej rozbiórka. Jednak została dzięki uporowi i poświęceniu mieszkańców wsi.
 
013
 
W Myczkowcach działa oddział Caritasu, a właściwie nowoczesny Ośrodek Wypoczynkowo-Rehabilitacyjny. Każdy znajdzie w nim coś dla siebie: stadninę koni, zwierzyniec czy plac zabaw dla dzieci. Mnie zaciekawiły Ogród Biblijny przedstawiający wydarzenia ze Starego i Nowego Testamentu oraz Centrum Kultury Ekumenicznej. W ogrodzie niewiele miałam do oglądania, bo o tej porze roku śródziemnomorskie roślinki pochowali przed zimą w jakieś zaciszne miejsce. Za to centrum zrobiło na mnie spore wrażenie. Tworzą go malutkie modele cerkiewek ustawione na pagórkach porośniętych rozmaitymi krzaczkami i krzewinkami. Jest ich ponad 150. Na każdym pagórku ukryty jest głośnik, z którego wydobywają się cerkiewne „zawodzenia”. A nad tym prawosławnym światkiem w miniaturze czuwa posąg Jana Pawła II. 
 
098
 
015
 
016
 
017
 
Kilka kilometrów na południe od Polańczyka jest Wołkowyja – miejsce, gdzie wilki wyją. Podczas budowy zapory wysiedlono ludność zamieszkującą niższej położone tereny wsi. Pozostał jedynie murowany kościół z połowy XIX wieku. Początkowo próbowano go ocalić, otoczyć solidnym betonowym murem. Zmieniono jednak zdanie i w 1967 roku kościół został zniszczony. Jedni twierdzą, że wysadzono go w powietrze wraz z całym wyposażeniem, drudzy, że tabernakulum i inne sprzęty liturgiczne udało się przewieźć do Górzanki. Niejako przy okazji zniszczona została też grekokatolicka dziewiętnastowieczna cerkiew. Pozostały po niej jedynie fundamenty, dziś porośnięte trawą i ledwo widoczne, oraz dzwonnica. Świątynię niepotrzebnie zburzyli, bo woda do niej nie sięga.
 
086
 
Nowy kościół katolicki stanął w Wołkowyi dopiero w latach 70. Ponoć pozwolono na jego budowę pod warunkiem, że podpiwniczenie kościoła będzie równocześnie schronem w czasie wojny. Nowoczesna architektura kościoła, nawiązująca do żaglówki, zapewne ze względu na bliskość jeziora, nie bardzo przypadła mi do gustu, mile natomiast zaskoczyło mnie wnętrze, z figurą patrona, świętego Maksymiliana Kolbego, nad ołtarzem.    
 
084
 
085
 
Z Wołkowyi droga wiedzie do wsi Górzanka, w której stoi prześliczna dziewiętnastowieczna drewniana cerkiewka, adaptowana na kościół katolicki. O jej pięknie w dużym stopniu decyduje niezwykłe położenie, na wzgórzu, w otoczeniu olbrzymich, trzystuletnich dębów. Ponoć najstarszy ma lat sześćset. Największym skarbem świątyni jest płaskorzeźbiony ikonostas z XVIII wieku. W obrządku wschodnim niechętnie widziano rzeźby, jako zbyt dosłowne. Płaskorzeźbione postacie, wykonane z drewna i pomalowane, też zdarzają się sporadycznie, dlatego ikonostas z Górzanki uchodzi za rzadkość w Karpatach. W cerkwi trwały prace renowacyjne, miałam więc okazję dokładnie ją obejrzeć. 
 
Jeden dzień poświęciłam na Sanok – gród nad Sanem. Wzdłuż jego brzegów szłam z dworca do skansenu. To około trzech kilometrów. Mniej więcej w połowie drogi minęłam sanocki zamek. Zbudowano go w XIV wieku na wzgórzu, by strzegł przepraw przez rzekę. W zamku znajduje się muzeum, szczycące się największą w Polsce kolekcją ikon oraz pracami Zdzisława Beksińskiego. Nie poszłam, pogoda była zbyt ładna. Przeszłam się za to po rynku, ładniutkim i czyściutkim, otoczonym kamieniczkami z XIX i XX wieku.
 
067
 
W bocznej ulicy, na sanockim deptaku, na jednej z ławeczek rozsiadł się dobry wojak Szwejk, który w Sanoku korzystał z usług pań lekkich obyczajów. Teraz siedzi na tle sklepu z damską bielizną – wygląda na zadowolonego. Ławeczkę Szwejka odsłonięto w 2003 roku, jako piątą na świecie. W uroczystości uczestniczył wnuk pisarza, Richard Hašek. Miejsce, gdzie niegdyś znajdowały się agencja towarzyska i salon masażu, nazwano Zaułkiem Dobrego Wojaka Szwejka. 
 
068
 
Sanok słynie ze skansenu, który uchodzi za największy i najpiękniejszy w Polsce. Może i tak, ale na mnie nie wywarł dobrego wrażenia. W sanockim skansenie wnętrza zwiedzać można jedynie z przewodnikiem, co znaczy, że trzeba za niego dodatkowo zapłacić. W żadnym innym skansenie nie spotkałam się z czymś takim, a widziałam ich już sporo. Obeszłam więc teren, trzeba przyznać bardzo urozmaicony, a do budynków zaglądałam przez szybkę. Czasami można było więcej zobaczyć przez kratę. W sumie wszystkie chałupy w skansenach są do siebie podobne, i na zewnątrz, i od środka. Choć, muszę przyznać, że te łemkowskie, pięknie zdobione, bardzo mi się podobały. Jednak za najciekawsze budowle skansenu uważam dwie świątynie: malutką, uroczą cerkiew unicką z Rosolina i znacznie okazalszą cerkiew łemkowską z Ropek. Aby katolicy nie poczuli się dotknięci, wspomnę też o drewnianym kościele z Bączala Dolnego. 
 
 
W ponury dzień najlepiej zwiedzać miasto, a że trafił mi się taki – na szczęście jeden jedyny – pojechałam do Leska. Lesko powstało dzięki Kmitom. W XVI wieku na urwistym wzniesieniu wybudowali zamek, wokół którego powoli zaczęło powstawać miasto. Zamek był też siedzibą kilku innych znanych magnackich rodów: Stadnickich, Mniszchów, Ossolińskich, Krasińskich. Miał i skromniejszych mieszkańców, np. poetę Wincentego Pola, który – co ciekawe – jest projektantem kolumnady zdobiącej zamek od strony dziedzińca. Dziś może zamieszkać w nim każdy, kogo na to stać, bo zamek przerobiono pensjonat. 
 
056
 
Leski zamek ma swojego ducha. Jeśli gościom dopisze szczęście, mogą spotkać Czarną Damę, która nocą przemyka się po salach i korytarzach. Stanowi ona rzadki przykład ducha wędrującego – do Leska przybyła wraz z Kmitami z zamku Sobień. Ponoć była żoną jednego z przedstawicieli rodu, a po jego śmierci postanowiła do końca swych dni – a jak się okazuje nawet dłużej – nie zdejmować czarnej żałobnej sukni. Mówią, że z baszty zamku w Lesku wiedzie podziemne, tajne przejście do ruin zamku Sobień. Czarna Dama może więc mieć baczenie na obie pozostałości rodowej fortuny.  
 
Lesko zawdzięcza też Kmitom kościół parafialny pw. Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Jego wnętrze tonęło w ciemnościach, więc niewiele widziałam, a szkoda, bo znajduje się w nim rzeźba Matki Bożej z Dzieciątkiem wykonana z białego marmuru przez Giovanniego Berniniego. Najciekawszym – moim zdaniem – zabytkiem Leska jest wielka manierystyczna synagoga. Gdy powstawała, nadano jej charakter obronny i zaopatrzono w okrągłą basztę. Na frontowej ścianie budowli widnieje hebrajski napis: To miejsce przejmuje grozą, bo to dom Boga. Synagoga, zniszczona w czasie wojny, została odbudowana i odremontowana w latach 60. Dziś mieści się w niej galeria wystawiająca prace Bieszczadzkiej Grupy Twórców Kultury. Można je również kupić. Tuż za synagogą, na zalesionym wzgórzu, jest kirkut, założony w pierwszej połowie XVI wieku, a więc jeden z najstarszych w Polsce. Obecnie zamknięty na kłódkę. Miejscowi poinformowali mnie, że właściciele kluczyka do kłódki pobierają opłaty za jej otworzenie – nie sprawdzałam. Przewodniki poddają, że zachowało się tam około 2000 macew.
 
057
 
058
 
Nieopodal – w Lesku wszystko jest w zasięgu ręki – jest maleńki, porośnięty drzewami skwerek, który tworzą dziewiętnastowieczne kamieniczki. Jedna z nich ma ciekawą ozdobę. Kratę balkonową kamienicy wykonano z balustrady, przed wojną otaczającej bimę (podwyższenie) w synagodze.
 
059
 
Cóż jeszcze ciekawego zobaczyć można w Lesku: ślicznie odnowiony ratusz w stylu eklektycznym – obecnie siedzibę burmistrza – i rybią fontannę ze sklepem rybnym w tle.    
 
060
 
Następnym punktem podróży tego dnia była Średnia Wieś, w której stoi najstarszy w Bieszczadach, pochodzący z XVI wieku, kościół katolicki. Tuż za kościelnym murem był kiedyś pałac. W XIX wieku mieszkała w nim wielka i niespełniona miłość Adama Mickiewicza, Henrietta Ewa Ankwiczówna, nota bene również właścicielka Polańczyka. Poeta poznał ją na wakacjach w Rzymie w 1829 roku. Razem zwiedzali wieczne miasto i może by co z tego zwiedzania wynikło, gdyby nie ojciec panienki, który nie widział w Mickiewiczu przyszłego zięcia. Henrietta wyszła za Stanisława Sołtyka, a po jego śmierci za hrabiego Kazimierza Kuczkowskiego. Oba małżeństwa były nieudane. W dodatku drugi małżonek przepuścił dobra Henrietty, łącznie z Polańczykiem. Warto dodać, że Henrietta była pierwowzorem Ewy Horeszkówny z Pana Tadeusza i Ewy z IV części Dziadów. A pałac spaliły bandy UPA. Pozostało tylko kilka starych drzew, które niegdyś go otaczały. 
 
 079
 
Ponieważ do przyjazdu szkolnego autobusu miałam sporo czasu, więc na piechotę poszłam do wsi Berezka. Zachowały się w niej malownicze ruiny całkiem sporej murowanej cerkwi. Nie zwiedzałam ich sama. Miałam towarzystwo w postaci miłego kudłatego pieska, który nagle się do mnie przyłączył. Przez całą drogę do ruinek biegł obok, a właściwie to mnie do nich prowadził, na miejscu szalał w jesiennych liściach, a potem odprowadził do wsi… i znikł tak samo nagle, jak się pojawił. Cieszyłam się z jego obecności, bo w pochmurny dzień ruiny cerkwi, choć imponujące, nie wyglądają sympatycznie, tym bardziej że stoją w bezpośrednim sąsiedztwie cmentarza.  
 
001
 
002
 
Pobyt w Polańczyku nie byłby pełny bez spaceru po tamie (po pierwszej nieudanej próbie udało mi się ją znaleźć;) i oczywiście wycieczki statkiem po Jeziorze Solińskim. Po sezonie trudno zebrać chętnych do tego typu rekreacji, ale po godzinnym oczekiwaniu jakoś się udało. Popłynęliśmy. Szczepanik śpiewał nieśmiertelne Zielone wzgórza nad Soliną. Tyle że wzgórza płonęły czerwienią, z domieszką żółci i brązu.
 
 
Starałam się nie myśleć o tym, że kilkadziesiąt metrów pode mną są zatopione wsie, niegdyś gwarne, tętniące życiem. Historia nie oszczędzała tych ziem i ich mieszkańców, ani podczas wojny, ani w czasie pokoju. Pod wodą znalazła się między innymi ponad pięćsetletnia wieś Solina, od której nazwę zaczerpnęły jezioro i zapora. Pod koniec lat 60. zatopiono 185 gospodarstw, przesiedlono 3000 ludzi, ich gospodarstwa zrównano z ziemią, wykarczowano sady, cmentarz przeniesiono do Zabrodzia. Zimą, gdy poziom wody jest niski, podobno można zobaczyć pozostałości zatopionych gospodarstw, las, murowane kaplice. W książce Andrzeja Szczypiorskiego Mojemu synowi (Biuro Wydawniczo-Propagandowe, RSW „Prasa – Książka – Ruch”, 1974) znalazłam zdjęcia z budowy zapory. 
 
043  041
 
W najbliższej okolicy Polańczyka nie ma typowych szlaków turystycznych, ale można spacerować ścieżkami, których jest mnóstwo, lub wybrać się do parku zdrojowego, by popatrzeć na jezioro – wieczorową porą ma kolor szmaragdowy. 
 
033
 
034
 
097
 
Piękna, z licznymi punktami widokowymi, jest droga łącząca Polańczyk z Wołkowyją. Niestety, jest zbyt porośnięta lasami i kręta, by można bezpiecznie nią wędrować. W dodatku zdarzają się tam watahy wilków. Aż trudno uwierzyć, że grasują w tak sielskiej okolicy.
 
 
Tym razem kwatery miałam dwie. Najpierw mieszkałam w „Dworku Julia”. Pokoik trafił mi się raczej niewielki, obity drewnem, ze spadzistym dachem i malutką łazienką. Ponieważ miejsce miałam zarezerwowane tylko na kilka dni, a ze względu na piękną pogodę postanowiłam przedłużyć pobyt, przeniosłam się do teściów właścicielki. Zamieszkałam „U Józka”. Tam pokój był duży, z balkonem i sporą łazienką z oknem. Obie kwatery mogę polecić, bo obie mają zalety: pierwsza – malutka, bardziej przytulna, druga – większa, bardziej wygodna. Panuje w nich przyjazna atmosfera i są w doskonałym miejscu, bardzo blisko przystanku autobusowego. Tradycyjnie pozdrawiam właścicieli „Julii” i „Józka”.
 
091
 
październik 2013