"Lalka" Bolesława Prusa, czyli o miłości w Warszawie
O Warszawie w Lalce Bolesława Prusa napisano kilka książek i kilkanaście artykułów. Powstało też wiele prezentacji przygotowanych przez uczniów stołecznych liceów, które bez trudu można znaleźć w internecie. Czy jest więc sens pisać kolejny tekst na ten temat? Tak. Dla samej przyjemności spacerowania po Warszawie, robienia zdjęć miejscom związanym z bohaterami powieści, porównywania ich z fotografiami ukazującymi stolicę drugiej połowy XIX wieku, poznawania historii budynków i ulic, które bezpowrotnie zniknęły z mapy miasta. A także dla przyjemności czytania wspaniałej powieści, która – bez szkolnego przymusu – jest wyśmienitą lekturą, pełną trafnych spostrzeżeń o ludzkiej naturze i o potrzebie kochania.
Widok na plac Zamkowy z Krakowskiego Przedmieścia
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
Henryk Markiewicz w posłowiu do wydania Lalki z 1982 roku napisał: ...przed Prusem żaden z powieściopisarzy polskich nie zdobył się na tak wszechstronną i dociekliwą monografię artystyczną wielkiej namiętności.
Pisarz głównym bohaterem powieści uczynił Stanisława Wokulskiego – czterdziestopięcioletniego kupca galanteryjnego, niedoszłego naukowca i wdowca po znacznie starszej od siebie żonie – który zakochuje się w pięknej Izabeli Łęckiej, pannie z arystokratycznego rodu, mocno już zubożałej, lecz wciąż zachowującej wielkopańskie maniery. By zdobyć jej przychylność, Wokulski zdolny jest do wielkich poświęceń, które czynią zeń postać zarazem komiczną i tragiczną.
Śledząc poczynania Wokulskiego i osób mu bliskich, poznajemy Warszawę lat 70. XIX wieku. Te dwa wątki – historię miasta i dzieje nieszczęśliwiej miłości – połączyłam w tekście.
Kursywą zaznaczyłam cytaty z Lalki. Wszystkie pochodzą z wydania z 1982 roku, które ukazało się nakładem Państwowego Instytutu Wydawniczego.
W Warszawie wyznaczono trasę spacerową śladami Lalki. Jej schemat znajduje się w bramie kamienicy,
w której jest księgarnia im. Bolesława Prusa, przy Krakowskim Przedmieściu 7 (nowy sklep Wokulskiego).
Miejsca będące poszczególnymi etapami spaceru zostały zaznaczone literą L
Między Zygmuntem a Kopernikiem, czyli słowo o Bolesławie Prusie
Teatr Wielki, czyli tam, gdzie Wokulski stracił głowę
Pałac Jabłonowskich, czyli podniebna eskapada panny Izabeli
Mieszkanie Wokulskiego, czyli wędrówka słońca
Kościół Świętego Krzyża, czyli baronowa Krzeszowska daje na msze
Szkoła Główna, czyli od subiekta do studenta
Krakowskie Przedmieście, czyli dwa sklepy Wokulskiego
Hotel Europejski, czyli Wokulski świętuje
Kościół karmelitów, czyli Wokulski w konfesjonale
Winiarnia Lesisza, czyli kto skoczy z Nowego Zjazdu
Nowy Zjazd, czyli spacery pana Rzeckiego
Aleje Ujazdowskie, czyli w dzielnicy wyższych sfer
Plac Ujazdowski, czyli wspomnień czar
Ogród Botaniczny, czyli geniusz czy wariat?
Łazienki Królewskie, czyli w pogoni za Izabelą
Dolina Szwajcarska, czyli na obiedzie u Łęckich
Ogród Saski, czyli rozmyślania przed wyścigiem
Pole Mokotowskie, czyli zabawa w wyścigi
Lasek Bielański, czyli ząb barona Krzeszowskiego
Ulica Krucza, czyli kamienica Łęckich
Ulica Miodowa, czyli dylemat Pana Boga
Kościół świętego Aleksandra, czyli pan Ignacy zarządza kamienicą
Powiśle, czyli miniatura kraju
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, czyli „Farewell, miss Iza, farewell!”
Między Zygmuntem a Kopernikiem, czyli słowo o Bolesławie Prusie
Wszystko to roiło się między dwoma długimi ścianami kamienic pstrej barwy, nad którymi górowały wspaniałe fronty świątyń. Na obu zaś końcach ulicy, niby pilnujące miasta szyldwachy, wznosiły się dwa pomniki. Z jednej strony król Zygmunt stojący na olbrzymiej świecy pochylał się ku Bernardynom, widocznie pragnąc coś zakomunikować przechodniom. Z drugiego końca nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku...
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/146-lalka-boleslawa-prusa-czyli-o-milosci-w-warszawie#sigProId94fbdf065f
Wyznaczona przez dwa pomniki ulica to Krakowskie Przedmieście, tło większości warszawskich rozdziałów Lalki. Sama powieść, chociaż powstawała w wynajmowanym przez Prusa mieszkaniu przy ulicy Kruczej, właśnie na Krakowskim Przedmieściu ujrzała światło dzienne. Stało się to 29 września 1887 roku na łamach „Kuriera Codziennego”. Lalka, jak wiele innych powieści tego czasu, najpierw ukazywała się w odcinkach w gazecie. W formie książkowej wydano ją 1890 roku nakładem Gebethnera i Wolffa.
(źródło: Polona / domena publiczna)
(źródło: Polona /domena publiczna)
Od 1887 roku przez pewien czas siedzibą redakcji „Kuriera Codziennego” był dawny pałac Wesslów, zwany potocznie Pocztą Saską, stojący na przecięciu Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Trębackiej.
Również przy Krakowskim Przedmieściu, na skwerze imienia księdza Jana Twardowskiego, stoi pomnik twórcy Lalki. Przed drugą wojną światową w tym miejscu była osiemnastowieczna kamienica, w której mieściła się redakcja oraz drukarnia „Kuriera Warszawskiego”, najpopularniejszego wówczas dziennika ukazującego się w stolicy. Bolesław Prus był jednym z jego redaktorów. W latach 70. i 80. XIX wieku publikował tam swoje Kroniki tygodniowe, felietony, których głównym tematem było życie mieszkańców Warszawy.
Siedziba „Kuriera Warszawskiego”
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Pomysł uczczenia pisarza pomnikiem pojawił się już w 1916 roku na łamach „Tygodnika Ilustrowanego”. Powrócono do niego dopiero w latach 60. XX wieku w audycji radiowej Matysiakowie. Pomnik, autorstwa Anny Kamieńskiej-Łapińskiej, został odsłonięty 15 stycznia 1977 roku. Przedstawia pisarza jako lekko pochylonego, starszego już pana, przyglądającego się miejscu, które dobrze znał, a które tak bardzo zmieniło się od jego czasów. Pomnik stoi trochę ukryty w zaroślach. Niektórzy twierdzą, że to z powodu przypadłości Prusa. Cierpiał bowiem na agorafobię, czyli lęk przestrzeni. Otoczony krzewami czuje się bezpiecznie.
Na Krakowskim Przedmieściu mieszkał też Stanisław Wokulski, tu miał swoje sklepy, w kościele karmelitów wspomógł wielkanocną kwestę, stąd skręcił w ulicę Karową i zszedł na Podwale, tu przeżywał nieszczęśliwą miłość do Izabeli Łęckiej. Ale wszystko zaczęło się gdzie indziej.
Teatr Wielki, czyli tam, gdzie Wokulski stracił głowę
Pochowawszy żonę Małgorzatę, primo voto Mincel, Wokulski odsunął się nieco od sklepu, a znowu zbliżył się do książek. I może z galanteryjnego kupca zostałby na dobre uczonym przyrodnikiem, gdyby znalazłszy się raz w teatrze, nie zobaczył panny Izabeli.
A stało się to za sprawą pana Ignacego Rzeckiego. Ten bowiem widząc, jak przyjaciel marnieje w oczach, nieopatrznie mu poradził:
– Idź, Stachu do teatru... Grają dziś Violettę; przecież byliście na niej z nieboszczką ostatni raz...
[Wokulski] Zerwał się z kanapy, na której czytał książkę, i rzekł:
– Wiesz... masz rację... Zobaczę, jak to dziś wygląda...
Potem poszedł do teatru i na drugi dzień nie mogłem go poznać: w starcu ocknął się mój Stach Wokulski. Wyprostował się, oko nabrało blasku, głos siły...
Nie Violetta to sprawiła, lecz Izabela.
Siedziała w loży z ojcem i panną Florentyną, ubrana w białą suknię. Nie patrzyła na scenę, która w tej chwili skupiała uwagę wszystkich, ale gdzieś przed siebie, nie wiadomo gdzie i na co. Może myślała o Apollinie...
Teatralna publiczność
(źródło: https://www.narodowy.pl)
Cóż, Wokulski Apollinem nie był, przynajmniej nie dla panny Izabeli. Za to ona całkowicie zawładnęła jego życiem. Odtąd mało pamiętał o sklepie i o książkach, lecz ciągle szukał okazji do widywania obiektu swych westchnień w teatrze, na koncertach, odczytach lub na spacerach w Łazienkach. Podczas jednego z takich spacerów panna Izabela wspomina o Erneście Rossim, włoskim aktorze, świetnym odtwórcy ról szekspirowskich, który swoją osobą zaszczycił Warszawę w czerwcu 1878 roku.
Ernesto Rossi
(źródło: https://encyklopediateatru.pl)
Doprawdy, wstydzę się za nasze miasto!... Ja, gdybym była publicznością (ale publicznością rodzaju męskiego), zasypałabym go wieńcami, a ręce spuchłyby mi od oklasków... Tu zaś oklaski były dość skąpe, a o wieńcach nikt nie myśli... My istotnie jesteśmy jeszcze barbarzyńcami...
Wokulskiemu dwa razy nie trzeba było powtarzać. Udowodnił, że barbarzyńcą nie jest. Do teatru ściągnął niemal cały personel swojego sklepu, każdemu przydzielając zadanie: wręczenie kwiatów i albumu z widokami Warszawy i warszawianek lub owacje na umówiony sygnał. Rzecki, którego rzecz jasna wizyta w teatrze nie ominęła, poczynił ciekawe spostrzeżenia:
Kiedy piękne oblicze panny Izabeli wyrażało najwyższy zachwyt, wtedy Wokulski pocierał sobie ręką wierzch głowy. A wówczas, jak na komendę, z galerii i z paradyzu odzywały się gwałtowne oklaski i wrzaskliwe okrzyki: „Brawo, brawo Rossi!...”. Zdawało się nawet panu Ignacemu, że gdzieś w tym chórze odróżnia zmęczony głos inkasenta Obermana, który pierwszy zaczynał wrzeszczeć, a ostatni milknął.
„Do diabła – pomyślał – czyżby Wokulski dyrygował klakierami”.
xxx
Teatr Wielki – gdzie Wokulski stracił głowę – stoi na miejscu dawnego Marywilu, gmachu przypominającego dzisiejsze centra handlowo-usługowe, wzniesionego przez królową Marysieńkę Sobieską. W roku 1819 miasto nabyło Marywil, a kilka lat później zapadła decyzja o budowie tam nowej siedziby dla sceny narodowej. Poprzednio teatr mieścił się w budynku na placu Krasińskich, zbyt małym na potrzeby aktorów i widzów.
Teatr Wielki
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
Projektantem był Antonio Corazzi, który pozostawił jedną z marywilskich kamienic jako skrzydło budynku, a drugie – identyczne – dobudował. Uroczyste otwarcie gmachu nastąpiło w lutym 1833 roku. Składał się z korpusu głównego mieszczącego salę teatralną oraz dwóch skrzydeł bocznych i był jedną z najbardziej monumentalnych budowli w ówczesnej Europie. W zamyśle architekta budynek miał być bardzo dekoracyjny, ale na skutek represji po powstaniu listopadowym projekt zmieniono i gmach pozbawiono malowideł ściennych, płaskorzeźb, rzeźb i triumfalnej Kwadrygi Apollina, która miała zdobić fronton.
Władze carskie nie zgodziły się też na nazwę Teatr Narodowy, dlatego nazwany został Teatrem Wielkim. Teatr zainaugurował swoją działalność operą Cyrulik sewilski Gioacchina Rossiniego i baletem Zabawa tancerska Karola Kurpińskiego. W drugiej połowie XIX wieku przed budynkiem założono dwa skwery, które około 1900 roku ogrodzono żelazną balustradą, i posadzono drzewa. We wrześniu 1936 roku przed prawym skrzydłem gmachu odsłonięto pomnik Wojciecha Bogusławskiego.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej budynek teatru był stertą gruzu. Zachowała się jedynie oryginalna fasada od strony placu Teatralnego. Odbudowa, według projektu Bohdana Pniewskiego, trwała do 1965 roku. Powojenną działalność teatr rozpoczął Halką Stanisława Moniuszki. Twórca opery został uhonorowany podwójnie – przed gmachem odsłonięto jego pomnik.
W 2002 roku fasada Teatru Wielkiego została zwieńczona rzeźbą Kwadryga Apollina, zgodnie z intencją Corazziego sprzed prawie dwóch stuleci. Rzeźbę zaprojektowali profesorowie warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, Antoni Myjak i Antoni J. Pastwa.
Pałac Jabłonowskich, czyli podniebna eskapada panny Izabeli
Po wieczorze spędzonym w teatrze pana Rzeckiego dręczyły nocne koszmary.
Śniło mu się czy tylko przywidywało, że ciągle jest w teatrze i że widzi Wokulskiego z szeroko otwartymi oczyma, zapatrzonego w jedną lożę. W loży tej siedziała hrabina, pan Łęcki i panna Izabela. Rzeckiemu zdawało się, że Wokulski patrzy tak na pannę Izabelę.
– Niepodobna! – mruknął – Stach nie jest aż tak głupi...
Tymczasem (wszystko w marzeniu) panna Izabela podniosła się z fotela i wyszła z loży, a Wokulski za nią, wciąż patrząc jak człowiek zamagnetyzowany. Panna Izabela opuściła teatr, przeszła plac Teatralny i lekkim krokiem wbiegła na ratuszową wieżę, a Wokulski za nią, wciąż patrząc jak człowiek zamagnetyzowany. A potem z ganku ratuszowej wieży panna Izabela, uniósłszy się jak ptak, przepłynęła na gmach teatralny, a Wokulski, chcąc lecieć za nią, runął z wysokości dziesięciu pięter na ziemię.
– Jezus! Maria! – jęknął Rzecki, zrywając się z łóżka.
Pałac Jabłonowskich (dawny ratusz) i plac Teatralny
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
Fatalne zauroczenie Wokulskiego trafnie podsumował doktor Szuman w rozmowie z Rzeckim:
Tu chodzi o grubszą rybkę, o pannę Łęcką, w którą ten wariat wdeptał bez ratunku. Już zaczyna poznawać, jakie to ziółko, cierpi, gryzie się, ale oderwać się od niej nie może. Najgorsza rzecz spóźnione amory, osobliwie, kiedy trafią na takiego diabła jak Wokulski.
– Cóż się znowu stało? Przecie wczoraj był w ratuszu na balu?
– Właśnie był dlatego, że ona była, a i ja tam byłem dlatego, że oni oboje byli. Ciekawa historia! – mruknął doktór.
xxx
Plac Teatralny – do około 1840 roku zwany placem Marywilskim – rozciąga się między Teatrem Wielkim a pałacem Jabłonowskich, czyli dawnym ratuszem miejskim. Plac został ukształtowany w latach 20. XIX wieku i był jednym z najważniejszych miejsc Warszawy. Tu koncentrowało się kulturalne, administracyjne i handlowe życie miasta. Plac pełnił też ważną funkcję komunikacyjną. Po drugiej wojnie światowej postanowiono nie odbudowywać zniszczonego pałacu Jabłonowskich, stanowiącego jego północną pierzeję. W latach 60. na pustym placu naprzeciwko Teatru Wielkiego ustawiono pomnik Bohaterów Warszawy – Nike.
Plac Teatralny
(źródło: Polona / domena publiczna)
Pałac Jabłonowskich wzniesiono w latach 1773–1785 dla Antoniego Jabłonowskiego, według projektów Jakuba Fontany i Domenica Merliniego. W latach 1817–1819 budynek został przekształcony w ratusz miejski, przejmując funkcje rozebranego ratusza na Rynku Starego Miasta. Po pożarze w 1863 roku budynek powiększono, dodając mu wieżę z zegarem i czatownią dla oddziału straży pożarnej. W części gmachu zajmowanej przez magistrat znajdowała się wysoka na dwa piętra sala balowa, zwana Aleksandrowską, jedna z najwspanialszych w mieście. Odbywały się w niej uroczyste przyjęcia, odczyty, koncerty i bale na cele dobroczynne. Na jednym z takich balów byli Wokulski, panna Izabela i doktor Szuman.
Sala Aleksandrowska w ratuszu (pałacu Jabłonowskich), fot. Konrad Brandel
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Ratusz spłonął podczas powstania warszawskiego, jego resztki zostały rozebrane. Podczas odbudowy w latach 1995–1997 wiernie zrekonstruowano fasadę. Za nią kryje się nowoczesny biurowiec.
Na dziedzińcu leżą ocalałe fragmenty żeliwnych podpór z sali balowej
Fragment fundamentów dziewiętnastowiecznej wieży
Po odbudowie pałacu Nike trafiła w okolice Trasy W-Z.
Mieszkanie Wokulskiego, czyli wędrówka słońca
Prus nie podał adresu kamienicy, w której Wokulski wynajmował mieszkanie. Dał jednak pewne wskazówki:
Z drugiego końca [Krakowskiego Przedmieścia] nieruchomy Kopernik, z nieruchomym globusem w ręku, odwrócił się tyłem do słońca, które na dzień wychodziło spoza domu Karasia, wznosiło się nad pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk i kryło się za dom Zamoyskich jakby na przekór aforyzmowi: „Wstrzymał słońce, ruszył ziemię”. Wokulski, który w tym właśnie kierunku wyglądał ze swojego balkonu, mimo woli westchnął, przypomniawszy sobie, że jedynymi wiernymi przyjaciółmi astronoma byli tragarze i tracze, nieodznaczający się – jak wiadomo – zbyt dokładną znajomością zasługi Kopernika.
Balkon Wokulskiego
(źródło: S. Godlewski, L.B. Grzeniewski, H. Markiewicz, Śladami Wokulskiego, Warszawa 1957)
Skoro Wokulski z balkonu widział pomnik Kopernika oraz dom Karasia, pałac Staszica i dom Zamoyskich, to tropiciele adresów bohaterów Lalki uznali, że musiał mieszkać na rogu ulicy Oboźnej i Krakowskiego Przedmieścia, w kamienicy oznaczonej numerem 4, faktycznie należącej do Wiktora Świerkowskiego. Tylko tam w latach 70. XIX stulecia był balkon. Nie wszyscy się z tym zgadzają. W kamienicy nie było apartamentów, które mogłyby zadowolić osobę tak majętną jak Wokulski, a ponadto okolice te nie były wymarzonym miejscem dla człowieka ciążącego ku arystokracji. W pałacu Karasia mieściła się spelunka „Pod Karasiem”, a w samej kamienicy – knajpa „Mały Karaś”. Dlatego też Ludwik Grzeniewski i Juliusz Wiktor Gomulicki mieszkanie Wokulskiego sytuują przy ulicy Krakowskie Przedmieście 7, czyli tam, gdzie był jego nowy sklep, a dziś jest księgarnia im. Bolesława Prusa.
Niemniej przyjęło się, że Wokulski mieszkał przy Krakowskim Przedmieściu 4, i w 1937 roku potwierdzono ten fakt pamiątkową tablicą wmurowaną w fasadę budynku. Kamienica została spalona w 1944 roku. Jej ruiny przetrwały kilka lat. Rozebrano je w 1950 roku, a następnie na części posesji wzniesiono Dom Turysty, który w niczym nie przypomina dziewiętnastowiecznej budowli.
Pomnik Kopernika – który Wokulski widział ze swojego balkonu – został uroczyście odsłonięty 11 maja 1830 roku. Stanął na Krakowskim Przedmieściu, przed pałacem Staszica, ówczesną siedzibą Towarzystwa Przyjaciół Nauk. Pomysłodawcą uczczenia wielkiego astronoma był Stanisław Staszic, który pokrył większość kosztów przedsięwzięcia. Pomnik jest dziełem duńskiego rzeźbiarza Bertela Thorvaldsena. Uczony ubrany jest w grecką tunikę, przysłoniętą profesorską togą. W jednej ręce trzyma sferę armilarną, a w drugiej cyrkiel. Pomnik nie zmienił się od czasów Lalki, z małym wyjątkiem. Wtedy ogrodzony był żelazną barierką.
Na zdjęciu w tle widać nie pałac Staszica, lecz pałac Zamoyskich
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
W XIX wieku okolice pomnika Kopernika były swoistą giełdą pracy. Gromadzili się tam, wspomniani w cytowanym fragmencie powieści, tracze zajmujący się rżnięciem drewnianych bali do budowy domów i zabudowań gospodarczych oraz szatkownicy szatkujący kapustę. W większości byli to weterani kolejnych przegranych powstań narodowych.
Tracze warszawscy
(źródło: Internet)
Dziś na placyku wokół pomnika widnieje model Układu Słonecznego uwieczniony w De revolutionibus orbium coelestium, a pod Kopernikiem gromadzą się turyści.
Dom Karasia był okazałym budynkiem wzniesionym w 1772 roku dla Kazimierza Karasia, marszałka prywatnego króla Stanisława Augusta, według projektu Jakuba Fontany. Stał między dzisiejszymi ulicami Oboźną i Kopernika. Rodzina Karasiów zajmowała jedno piętro, a resztę przeznaczyła na wynajem. Pod koniec XVIII wieku budynek został sprzedany i od tamtej pory często zmieniał właścicieli. Początkowo eleganckie apartamenty wynajmowali dygnitarze, przedstawiciele arystokracji i bogaci mieszczanie. Od połowy XIX wieku pałac stawał się zwykłą kamienicą czynszową. W czasach Lalki na parterze mieściła się wspomniana spelunka „Pod Karasiem”. Budynek rozebrano w 1913 roku. Po drugiej wojnie światowej na pustym placu po nim zbudowano parking.
Dom Karasia
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Miejsce, gdzie kiedyś stał dom Karasia
Pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk, czyli dzisiejszy pałac Staszica, wzniesiono w 1823 roku staraniem Stanisława Staszica, według projektu Antonia Corazziego. Pierwotnie w pałacu mieściło się wspominane Towarzystwo, później Akademia Medyko-Chirurgiczna, która pozostawała tu aż do 1862 roku. Przemianowana na wydział lekarski Szkoły Głównej Warszawskiej została przeniesiona do pałacu Kazimierzowskiego, a w pałacu Staszica siedzibę znalazło gimnazjum męskie. Jednocześnie urządzono w nim prawosławną kaplicę pod wezwaniem Cyryla i Metodego. Wkrótce po wydaniu Lalki pałac przebudowo w stylu bizantyjskim i obłożono pstrokatą majolikową cegłą. Po odzyskaniu niepodległości przywrócono mu dawny wygląd. Pałac, zniszczony podczas ostatniej wojny, został odbudowany w pierwotnym kształcie. Obecnie jest siedzibą instytutów Polskiej Akademii Nauk.
Pałac Towarzystwa Przyjaciół Nauk, czyli dzisiejszy pałac Staszica, fot. Konrad Brandel
(źródło: Polona / domena publiczna)
Wędrówka słońca, którą obserwuje Wokulski, kończy się za domem Zamoyskich, potocznie zwanym pałacem, chociaż służył on za zwykłą kamienicę czynszową. Wbrew pozorom budynek nie stoi przy Krakowskim Przedmieściu, lecz przy Nowym Świecie 67 i 69. W drugiej połowie XVII wieku właścicielem posesji był Jan Wielopolski. Zbudował tu pałac i założył ogród. W roku 1802 pałac kupiła Anna z Zamoyskich Sapieżyna. Kilkanaście lat później majątek przeszedł na własność hrabiego Andrzeja Zamoyskiego, który w latach 1843–1846 przebudował pałac według projektu Henryka Marconiego. Fasada została ozdobiona tympanonem z płaskorzeźbami przedstawiającymi sceny mitologiczne.
W roku 1863 budynek został skonfiskowany, po tym jak ukryci w nim spiskowcy dokonali zamachu na namiestnika carskiego Fiodora Berga. W ramach represji z okien pałacu zrzucono fortepian Chopina. W czasach Lalki pałac należał do władz wojskowych. Podczas powstania warszawskiego został zniszczony, a po wojnie odbudowany w dawnym kształcie. Mieszczą się w nim wydziały Uniwersytetu Warszawskiego.
Kościół Świętego Krzyża, czyli baronowa Krzeszowska daje na msze
Naprzeciwko mieszkania Wokulskiego, po drugiej stronie Krakowskiego Przedmieścia, stoi kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża. Jest taki, jak w czasach Lalki, tyle że ma uboższe wnętrze. W powieści pojawia się tylko raz, gdy baronowa Krzeszowska daje Maruszewiczowi pieniądze, aby zamówił trzy msze:
Więc – mówiła baronowa w drugim pokoju – niechże pan zaniesie do Św. Krzyża te dziewięć rubli na trzy wotywy, na intencję, ażeby Bóg go [barona Krzeszowskiego] upamiętał... Nie – dodała po chwili nieco zmienionym głosem. – Niech będzie jedna wotywa za niego, a dwie za duszę mojej nieszczęśliwej dzieweczki.
Kościół Świętego Krzyża
(źródło: Polona / domena publiczna)
Kościół pod wezwaniem Świętego Krzyża został wzniesiony w stylu barokowym w latach 1679–1696 według projektu nadwornego architekta królewskiego Józefa Szymona Belottiego.
Późnobarokową fasadę zaprojektował Jakub Fontana. Zdobią ją rzeźby Jana Jerzego Plerscha. Dwie wieże nakryte hełmami są autorstwa Józefa Fontany, ojca Jakuba. W 1858 roku na schodach przed kościołem ustawiono figurę Chrystusa dźwigającego krzyż, według projektu Andrzeja Pruszyńskiego. Fundatorem rzeźby był hrabia Andrzej Zamoyski, którego pałac sąsiadował z kościołem.
W kościele odbywały się uroczyste nabożeństwa, patriotyczne manifestacje i pogrzeby wybitnych Polaków.
W 1683 roku król Jan III Sobieski zawierzył w nim Bogu siebie i ojczyznę przed wyprawą na Wiedeń, a w 1792 roku odbyło się uroczyste posiedzenie Sejmu Czteroletniego z okazji pierwszej rocznicy uchwalenia Konstytucji 3 maja. Po jej zakończeniu na terenie ogrodu botanicznego wmurowano kamień węgielny pod budowę Świątyni Opatrzności Bożej. Kościół ucierpiał podczas drugiej wojny światowej, zwłaszcza w czasie walk powstańczych. Odbudowano go w latach 1945–1953.
Tablica poświęcona Bolesławowi Prusowi w kościele Świętego Krzyża
W lewej nawie kościoła jest cudowny obraz świętego Tadeusza Judy, patrona spraw trudnych i beznadziejnych. Gdyby Wokulski czasami tam zaglądał, być może wszystko potoczyłoby się inaczej.
Szkoła Główna, czyli od subiekta do studenta
W młodości Wokulski zarabiał na życie jako subiekt, ale ciągnęło go do nauki. Przypomnijmy rozmowę radcy i ajenta.
– […] Zaczekaj pan... Piętnaście... siedemnaście... osiemnaście... Było to w roku 1860... Jadaliśmy wtedy u Hopfera. Znałeś pan Hopfera?...
– Phi...
– Otóż Wokulski był wtedy o Hopfera subiektem i miał już ze dwadzieścia parę lat.
– W handlu win i delikatesów?
– Tak. I jak dziś Józio, tak on wówczas podawał mi piwo, zrazy nelsońskie...
– I z tej branży przerzucił się do galanterii? – wtrącił ajent.
– Zaczekaj pan – przerwał radca. – Przerzucił się, ale nie do galanterii, tylko do Szkoły Przygotowawczej, a potem do Szkoły Głównej, rozumie pan?... Zachciało mu się być uczonym!...
Ajent począł chwiać głową w sposób oznaczający zdziwienie.
– Istna heca – rzekł. – I skąd mu to przyszło?
– No, skąd! Zwyczajnie – stosunki z Akademią Medyczną, ze Szkołą Sztuk Pięknych... Wtedy wszystkim paliło się we łbach, a on nie chciał być gorszym od innych. W dzień służył gościom w bufecie, a w nocy uczył się […].
– I poszedł do tej Szkoły Przygotowawczej?
– Poszedł i nawet zdał egzamin do Szkoły Głównej. No, ale co pan powiesz – ciągnął radca, uderzając ajenta w kolano – że zamiast wytrwać przy tej nauce do końca, niespełna w rok rzucił szkołę.
– Cóż robił?
– Otóż, co... Gotował wraz z innymi piwo, które do dziś dnia pijemy, i sam w rezultacie oparł się aż gdzieś koło Irkucka.
– Heca, panie – westchnął ajent handlowy.
Szkoła Główna
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Dziś w gmachu Szkoły Głównej ma siedzibę Instytut Archeologii Uniwersytetu Warszawskiego
Jest w Lalce taka symboliczna scena opisująca porzucenie przez Wokulskiego posady u Hopfera, którą nauczyciele dręczą uczniów szkół średnich. Pan Ignacy Rzecki wspomina:
W początkach 1861 roku Stach podziękował Hopferowi za miejsce. Zamieszkał u mnie […], rzucił handel, a natomiast począł chodzić na akademickie wykłady jako wolny słuchach.
Dziwne było jego pożegnanie ze sklepem; pamiętam to, bo sam po niego przyszedłem. Hopfera ucałował, a następnie zeszedł do piwnicy uściskać Machalskiego, gdzie zatrzymał się kilka minut. Siedząc na krześle w jadalnym pokoju, słyszałem jakiś hałas, śmiechy chłopców i gości, alem nie podejrzewał figla.
Naraz (otwór prowadzący do lochu był w tej samej izbie) widzę, że z piwnicy wydobywa się para czerwonych rąk. Ręce te opierają się o podłogę i tuż za nimi ukazuje się głowa Stacha raz i drugi. Goście i chłopcy w śmiech.
– Aha! – zawołał jeden stołownik – widzisz, jak trudno bez schodów wyjść z piwnicy? A tobie zachciewa się od razu skoczyć ze sklepu do uniwersytetu!... Wyjdźże, kiedyś taki mądry... Stach z głębi znowu wysunął ręce, znowu chwycił się za krawędź otworu i wydźwignął się do połowy ciała. Myślałem, że mu krew tryśnie z policzków.
– Jak on się wydobywa... Pysznie się wydobywa!... – zawołał drugi stołownik.
Stach zaczepił nogą o podłogę i po chwili był już w pokoju. Nie rozgniewał się, ale też nie podał ręki żadnemu koledze, tylko zabrał swój tłomoczek i szedł ku drzwiom. – Cóż to, nie żegnasz się z gośćmi, panie doktor!... – wołali za nim stołownicy Hopfera.
Przeniósłszy się do mnie, pracował po całych dniach i nocach, aż mnie nieraz złość brała. Wstawał przed szóstą i czytał. Około dziesiątej biegł na kursa, potem znowu czytał. Po czwartej szedł na korepetycję do kilku domów […] i wróciwszy do domu, znowu czytał i czytał, dopóki zmorzony snem nie położył się już dobrze po północy. […] Czas wolny od nauki poświęcał Stach na próby balonem.
Pałac Kazimierzowski. Siedziba rektoratu Uniwersytetu Warszawskiego
W tym czasie Wokulski kochliwy raczej nie był, chociaż dobry los zesłał mu Kasię Hopfer, córkę dawnego pracodawcy.
– Dajże mi spokój z Kasią!... – przerwał. – Dziewczyna dobra z kośćmi, nieraz ukradkiem przyszywała mi oberwany guzik do palta albo podrzucała mi kwiatek na okno, ale ona nie dla mnie, ja nie dla niej.
– Gołąbek, nie dziecko! – wtrąciłem.
– W tym całe nieszczęście, bo ja nie jestem gołąbek. Mnie przywiązać mogłaby tylko taka kobieta jak ja. A takiej jeszczem nie spotkał.
(Spotkał taką w szesnaście lat później i dalibóg, że nie ma się czym cieszyć!...).
Budynki Uniwersytetu Warszawskiego
Szkoła Główna Warszawska była wyższą uczelnią założoną w Warszawie w roku 1862 z polskim językiem wykładowym. Powołał ją dyrektor Komisji Rządowej Wyznań Religijnych i Oświecenia Publicznego Aleksander Wielopolski na mocy ukazu cara Aleksandra II. Mieściła się w budynkach zamkniętego w 1831 roku przez władze rosyjskie Uniwersytetu Warszawskiego. Miała cztery wydziały: filologiczno-historyczny, lekarski, matematyczno-fizyczny oraz prawa i administracji. W Szkole Głównej kształcili się wybitni przedstawiciele pozytywizmu polskiego, między innymi Bolesław Prus, Aleksander Świętochowski i Henryk Sienkiewicz. Kursem wstępnym do Szkoły Głównej była Szkoła Przygotowawcza.
Budynek Wydziału Prawa i Administracji
W roku 1869 Szkoła Główna została przekształcona w Cesarski Uniwersytet Warszawski, z rosyjskim językiem wykładowym. W czasie pierwszej wojny światowej uniwersytet został przeniesiony do Rostowa nad Donem, gdzie do końca lipca 1917 roku działał jako Cesarski Uniwersytet Warszawski w mieście Rostowie nad Donem, a następnie jako Uniwersytet Doński.
Dawny budynek Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego
Jesienią 1915 generał Hans von Beseler utworzył polskojęzyczny Uniwersytet Warszawski i nadał mu statut. Wtedy też po raz pierwszy zaczęły studiować w nim kobiety. Na początku lat trzydziestych XX wieku uniwersytet stał się największą polską uczelnią – wykładało w nim 250 profesorów i docentów, a naukę pobierało 10 000 studentów.
Pomnik studenta
W czasie drugiej wojny światowej uniwersytet został zamknięty, zbiory i wyposażenie wielu pracowni wywiezione do Niemiec, a budynki uniwersyteckie częściowo przekształcone w koszary żandarmerii. Wykładowcy zorganizowali tajne nauczanie, czyli zajęcia ze studentami w prywatnych mieszkaniach, będące formą polskiego ruchu oporu. Wojenne straty uczelni były ogromne. Życie straciło wielu profesorów, budynki zostały zniszczone w sześćdziesięciu procentach, a zbiory niemal w osiemdziesięciu. Uniwersytet wznowił działalność w 1945 roku.
Tablica ku czci Bolesława Prusa
na gmachu Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego
Gmach Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego
Krakowskie Przedmieście, czyli dwa sklepy Wokulskiego
Przez kilka lat po śmierci stryja [Jana Mincla] synowcy prowadzili wspólnie sklep na Podwalu i dopiero około 1850 roku podzielili się w ten sposób, że Franc został na miejscu z towarami kolonialnymi, a Jan z galanterią i mydłem przeniósł się na Krakowskie...
Dokładnie na Krakowskie Przedmieście 9. Wygląd sklepu znamy z relacji pana Ignacego Rzeckiego:
Szybko biegnąc przez ulicę, przypatrywałem się miastu, które po Paryżu wydawało mi się brudne i ciasne, a ludzie posępni. Sklep J. Mincla na Krakowskim Przedmieściu łatwo znalazłem; ale na widok znanych miejsc i szyldów serce zaczęło mi się tak trząść, żem chwilę musiał odpocząć.
Spojrzałem na sklep – prawie taki jak na Podwalu: na drzwiach blaszany pałasz i bęben (może ten sam, który widziałem w dzieciństwie), w oknie talerze, koń i skaczący kozak... Ktoś uchylił drzwi i zobaczyłem w głębi zawieszone u sufitu: farby w pęcherzach, korki w siatce, nawet wypchanego krokodyla.
Za kontuarem, blisko okna, siedział na starym fotelu Jan Mincel i ciągnął za sznurek kozaka...
W rzeczywistości na Krakowskim Przedmieściu pod numerem 9 stała kamienica należąca do znanego warszawskiego fotografa Karola Beyera, wzniesiona w 1864 roku. Zaprojektował ją Józef Orłowski. Budynek był niezwykle dekoracyjny. Zdobił go zaokrąglony narożnik zwieńczony belwederkiem, dwanaście alegorycznych posągów oraz medaliony z postaciami sławnych Polaków. Budynek, chociaż uszkodzony podczas powstania warszawskiego, przetrwał wojnę. Ruiny niestety rozebrano, a w latach 1948–1949 na ich miejscu wybudowano gmach zaprojektowany przez Bohdana Pniewskiego. Stoi prostopadle do Krakowskiego Przedmieścia, z frontem do ulicy Królewskiej, i w niczym nie przypomina dziewiętnastowiecznej budowli.
Kamienica Karola Beyera
(źródło: Polona / domena publiczna)
i budynek, który stoi na jej miejscu
W roku 1870 z Irkucka wrócił Wokulski. Przez rok szukał zajęcia (Kupcy nie dawali mu roboty, gdyż był uczonym, a uczeni nie dawali mu także, ponieważ był eks-subiektem), a potem ożenił się z Małgorzatą Minclową, która akurat została wdową po Janie Minclu (– Sprzedał się starej babie – mówili znajomi – ten niby to Brutus!... Uczył się, awanturował się i... klap). Po czterech latach małżeńskiej katorgi (Ale też miał on krzyż pański z babą!) Minclowa zmarła, wysmarowawszy się likworem (który damom w wieku miał przywracać świeżość i wdzięk młodości), a Wokulski odziedziczył zasobny sklep i 30 000 rubli w gotowiźnie, na którą pracowały dwa pokolenia Minclów.
Wokulski umiejętnie powiększał majątek odziedziczony po Minclach i obok starego sklepu zaczął budować nowy – przy Krakowskim Przedmieściu 7.
Panna Izabela na Krakowskim już z daleka zobaczyła szyld z napisem: J. Mincel i S. Wokulski, a o jeden dom bliżej nowy, jeszcze niewykończony sklep o pięciu oknach frontu, z lustrzanymi szybami. Z kilku pracujących rzemieślników i robotników jedni od wewnątrz wycierali szyby, drudzy złocili i malowali drzwi i futryny, inni umocowywali przed oknami ogromne mosiężne balustrady.
– Cóż to za sklep budują? – spytała panny Florentyny.
– Chyba dla Wokulskiego, bo słyszałam, że wziął obszerniejszy lokal.
„Dla mnie ten sklep!” – pomyślała Panna Izabela, szarpiąc rękawiczkę.
Budowę prawdziwego domu przy Krakowskim Przedmieściu 7, czyli neorenesansowej kamienicy Józefa Grodzickiego, rozpoczęto 5 lipca 1851 roku, a ukończono rok później. Projektantem był Henryk Marconi. Oryginalną ozdobę budynku stanowiły posągi i kompozycje alegoryczne wieńczące attykę, wykonane przez uczniów Szkoły Sztuk Pięknych.
Trzykondygnacyjny budynek mieścił na parterze osiem sklepów z miejscami na szyldy, co było nowością w ówczesnym budownictwie. W roku 1877 na parterze był sklep rosyjskiego kupca Istomina, a w latach 1878–1879 Christian Tour założył w budynku cukiernię. Aby mogła powstać, połączono w jeden lokal trzy osobne dotąd sklepy. Prus musiał widzieć budowę cukierni i swoje spostrzeżenia wykorzystał, opisując powstanie nowego sklepu Wokulskiego.
Nowy sklep Wokulskiego.
Zdjęcie tablicy informacyjnej w przejezdzie bramnym kamienicy przy Krakowskim Przedmieściu 7
Jego wygląd znamy z relacji starego subiekta:
...Mamy tedy nowy sklep: pięć okien frontu, dwa magazyny, siedmiu subiektów i szwajcara we drzwiach. Mamy jeszcze powóz błyszczący jak świeżo wyglancowane buty, parę kasztanowatych koni, furmana i lokaja – w liberii.
W początkach maja wprowadziliśmy się do nowego sklepu, który obejmuje pięć ogromnych salonów. W pierwszym pokoju, na lewo, mieszczą się same ruskie tkaniny: perkale, kretony, jedwabie i aksamity. Drugi pokój zajęty jest w połowie na te same tkaniny, a w połowie na drobiazgi do ubrania służące: kapelusze, kołnierzyki, krawaty, parasolki. W salonie frontowym najwykwintniejsza galanteria: brązy, majoliki, kryształy, kość słoniowa. Następny pokój na prawo lokuje zabawki tudzież wyroby z drewna i metalów, a w ostatnim pokoju, na prawo są towary z gumy i skóry.
Fotomontaż Jana Malarskiego z 1936 roku ukazuje, jak mniej więcej mógł wyglądać sklep Wokulskiego
(z jednym wyjątkiem: zgodnie z postanowieniami władz zaborczych
wszystkie napisy publiczne – a więc i szyldy sklepowe – musiały mieć z lewej strony wersję rosyjską, a z prawej polską)
(źródło: S. Godlewski, L.B. Grzeniewski, H. Markiewicz, Śladami Wokulskiego, Warszawa 1957)
W czasie powstania warszawskiego budynek przy Krakowskim Przedmieściu 7 został wypalony, przetrwały tylko – w doskonałym stanie – mury zewnętrzne. Część frontową domu odbudowano pod koniec 1946 roku, ale bez rzeźb pierwotnie wieńczących attykę. Na parterze znalazła siedzibę księgarnia Państwowego Instytutu Wydawniczego, potem ogromna Księgarnia Naukowa Domu Książki. Przed oknem księgarni stała opisana w Lalce mosiężna bariera, ale po jakimś czasie zniknęła.
Dziś w powieściowym sklepie Wokulskiego mieści się Księgarnia Naukowa im. Bolesława Prusa.
Na ścianach przejazdu bramnego wiszą tablice informacyjne związane z powieścią, trasa ścieżki literackiej „Lalka” Bolesława Prusa i plakaty z filmu z Beatą Tyszkiewicz i Mariuszem Dmochowskim w rolach głównych.
Oba sklepy Wokulskiego były nie tylko miejscami pracy, ale też mieszkaniami pana Rzeckiego.
Pan Ignacy od dwudziestu pięciu lat mieszkał w pokoiku przy sklepie [przy Krakowskim Przedmieściu 9]. W ciągu tego czasu sklep zmieniał właścicieli i podłogę, szafy i szyby w oknach, zakres swojej działalności i subiektów; ale pokój pana Rzeckiego pozostał zawsze taki sam. Było w nim to samo smutne okno, wychodzące na to samo podwórze, za tą samą kratą, na której szczeblach zwieszała się być może ćwierćwiekowa pajęczyna, a z pewnością ćwierćwiekowa firanka niegdyś zielona, obecnie wypławiała z tęsknoty za słońcem.
Po otworzeniu sssklepu przy Krakowskim Przedmieściu 7 pan Ignacy przeniósł się do nowego mieszkania, położonego w oficynie kamienicy.
Wchodzę... słowo honoru – salon!... Meble kryte utrechtem, na stołach albumy, w oknie majoliki... Pod ścianą biblioteka...
– Masz tu – mówi Staś [Wokulski], pokazując bogato oprawione książki – trzy historie Napoleona I, życie Garibaldiego i Kossutha, historię Węgier.
Z książek byłem bardzo kontent, ale ten salon, muszę przyznać, zrobił na mnie przykre wrażenie. Staś spostrzegł to i, uśmiechnąwszy się, nagle otworzył drugie drzwi.
Boże miłosierny!... ależ ten drugi pokój to mój pokój, w którym mieszkałem od lat dwudziestu pięciu. Okna zakratowane, zielona firanka, mój czarny stół... A pod ścianą naprzeciw moje żelazne łóżko, dubeltówka i pudło z gitarą...
W latach 80. XIX stulecia w „pokoiku Rzeckiego” mieściła się kuchnia cukierni Toura. W latach 30. XX wieku obok zakratowanego okna mieszkania starego subiekta wielbiciele Lalki wmurowali tablicę pamiątkową. Oficyny wraz z mieszkaniem Rzeckiego przetrwały drugą wojnę światową. Potem wyburzono je, a tablica zaginęła.
Tu były oficyny z mieszkaniem pana Rzeckiego
Podwórkowy bruk. Może pamięta czasy starego subiekta?
Dziś tablica upamiętniająca pana Rzeckiego znajduje się w bramie kamienicy
Hotel Europejski, czyli Wokulski świętuje
W czasach Prusa Hotel Europejski był najelegantszym i najbardziej luksusowym hotelem w stolicy, nic więc dziwnego, że właśnie tam – w sali Pompejańskiej – odbyła się uroczystość z okazji otwarcia nowego sklepu Wokulskiego. Dokładne sprawozdanie z tego wydarzenia daje Rzecki:
Główna uroczystość, czyli obiad, odbyła się w wielkiej sali Hotelu Europejskiego. Salę ubrano w kwiaty, ustawiono ogromne stoły w podkowę, sprowadzono muzykę i o szóstej wieczór zebrało się przeszło sto pięćdziesiąt osób. Kogo tam nie było!… Głównie kupcy i fabrykanci z Warszawy, z prowincji, z Moskwy, ba nawet z Wiednia i z Paryża. Znalazło się też dwu hrabiów, jeden książę i sporo szlachty. O trunkach nie wspominam, gdyż naprawdę nie wiem, czego było więcej: listków na roślinach zdobiących salę czy butelek. Kosztowała nas ta zabawa przeszło trzy tysiące rubli, ale widok tylu jedzących osób był zaiste okazały.
Hotel Europejski, fot. Konrad Brandel
(Fot. Konrad Brandel, źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Sala Pompejańska w Hotelu Europejskim
(źródło: Archiwum Państwowe w Warszawie)
Budowę Hotelu Europejskiego rozpoczęli w 1855 roku trzej przedsiębiorczy arystokraci: Władysław i Ksawery Pusłowscy oraz Aleksander Przeździecki. Gmach był wznoszony etapami według projektu Henryka Marconiego. Za sztukaterie, stiukowe zdobienia oraz freski odpowiadali jego dwaj synowie: Karol i Leander. Po śmierci Marconiego pracami kierował Marceli Berendt. Chociaż hotel został otwarty 1 stycznia 1857 roku, budowa ciągnęła się jeszcze dwadzieścia lat. Powstał trzypiętrowy gmach w stylu neorenesansowym, o zaokrąglonych narożnikach. Gościom oferowano dwieście czterdzieści pokoi, salę Pompejańską, trzy apartamenty w stylu Ludwika XV i Ludwika XVI oraz salon empirowy.
Wnętrze kawiarni Lourse'a w Hotelu Europejskim, fot. Maksymilian Fajans
(źródło: Muzeum Narodowe w Warszawie)
Europejski był pierwszym nowoczesnym hotelem w Warszawie. Pokoje zostały wyposażone w łazienki, w 1877 roku uruchomiono w nim pierwszą w mieście hydrauliczną windę osobową, a na początku XX wieku zainstalowano centralne ogrzewanie.
W 1944 roku budynek spłonął i częściowo się zawalił. Po wojnie został przejęty przez Ministerstwo Obrony Narodowej. Po kilku latach włączono go do sieci hoteli Orbis. Do prawowitych właścicieli wrócił w 2005 roku. Po remoncie, w 2018 roku otwarto w nim hotel Raffles Europejski Warsaw.
Kościół karmelitów, czyli Wokulski w konfesjonale
W Wielki Piątek z rana Wokulski przypomniał sobie, że dziś i jutro hrabina Karolowa i panna Izabela będą kwestowały przy grobach.
„Trzeba tam pójść i coś dać – pomyślał i wyjął z kasy pięć złotych półimperiałów. – Chociaż – dodał po chwili – posłałem im już dywany, ptaszki śpiewające, pozytywkę, nawet fontannę!... To chyba wystarczy na zbawienie jednej duszy. Nie pójdę”.
Po południu jednak zrobił sobie uwagę, że może hrabina Karolowa liczy na niego. A w takim razie nie wypada cofać się lub złożyć tylko pięć półimperiałów. Wydobył więc z kasy jeszcze pięć i wszystko zawinął w bibułkę.
„Co prawda – mówił do siebie – będzie tam panna Izabela, a tej nie można ofiarować dziesięciu półimperiałów”.
Więc rozwinął swój rulon, znowu dołożył dziesięć sztuk złota i jeszcze raz namyślał się: „Iść czy nie iść?...”
„Nie – powiedział – nie będę należał do tej jarmarcznej dobroczynności.”
Rzucił rulon do kasy i w piątek nie poszedł na groby.
Ale w Wielką Sobotę sprawa przedstawiła mu się z całkiem nowego punktu.
„Oszalałem – mówił. – Więc jeśli nie pójdę do kościoła, gdzież ją spotkam?... Jeżeli nie pieniędzmi, czym zwrócę na siebie jej uwagę?... Tracę rozsądek...”.
Kościół karmelitów na Krakowskim Przedmieściu
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Kościół przetrwał wojnę.
Wygląda tak, jak za czasów Lalki.
Wokulski trochę jeszcze się pomiotał i w końcu ruszył w stronę kościoła. Gdy był na miejscu, zbliżył się do hrabiny Karolowej i położył swój rulon półimperiałów („Boże – pomyślał – jak głupio muszę wyglądać z tymi pieniędzmi”), zamienił kilka słów z paniami i jego misja była skończona. Kościoła jednak nie opuścił.
[…] w pobliżu drzwi skręcił w boczną nawę. Tuż przy grobie Chrystusa, naprzeciw stolika hrabiny, stał w kącie pusty konfesjonał. Wokulski wszedł do niego, przymknął drzwiczki i niewidzialny, przypatrywał się pannie Izabeli. Trzymała w ręku książkę, spoglądając od czasu do czasu na drzwi kościelne. Na twarzy jej malowało się zmęczenie i nudy.
Schronienie Wokulskiego
Drzwi, na które smętnym okiem spoglądała panna Izabela
W nawie, u konfesjonału, u drzwi kaplicy grobowej widać było zgięte postacie klęczących. Niektórzy czołgali się do krucyfiksu na podłodze i ucałowawszy go, kładli na tacy drobne pieniądze wydobyte z chustki do nosa. W głębi kaplicy, w powodzi światła, leżał biały Chrystus otoczony kwiatami. Zdawało się Wokulskiemu, że pod wpływem migotliwych płomyków twarz jego ożywia się, przybierając wyraz groźby albo litości i łaski.
Hrabina Karolowa i panna Izabela kwestowały w kościele pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i świętego Józefa Oblubieńca na Krakowskim Przedmieściu, potocznie zwanym kościołem karmelitów. Świątynia przetrwała wojenne zawieruchy i wygląda tak, jak za czasów Lalki.
Kościół został wzniesiony w latach 1661–1681 w stylu barokowym dla zakonu karmelitów bosych. Jego projektantem był Isidoro Affaita. Pod koniec XVIII wieku otrzymał monumentalną klasycystyczną fasadę z kamienia, zaprojektowaną przez Efraima Schroegera. Nad głównym wejściem znajduje się tablica inskrypcyjna upamiętniająca jej fundatora – Karola Radziwiłła „Panie Kochanku”, herbu Trąby. Cennym zabytkiem wnętrza jest ołtarz główny przypisywany Tylmanowi z Gameren. Dziś świątynia jest kościołem warszawskiego Wyższego Seminarium Duchownego.
Kaplica Grobu Chrystusowego, zaprojektowana przez Henryka Marconiego w 1862 roku, jest przy prezbiterium. Znajduje się w niej pochodząca z połowy XIX wieku rzeźba Chrystusa złożonego w grobie, dłuta wybitnego rzeźbiarza Tomasza Oskara Sosnowskiego. Niestety, kaplica jest odnawiana. Nie mogłam jej zobaczyć.
Tomasz Oskar Sosnowski jest również autorem rzeźby Anioł zmartwychwstania
Winiarnia Lesisza, czyli kto skoczy z Nowego Zjazdu
Między kościół karmelitów i Dziekankę – dawny zajazd, a dziś akademik – wciska się budynek seminarium duchownego. W czasach Lalki w jego części mieścił się skład hurtowy win, koniaków, likierów i porteru Karola Lesisza. Ową winiarnię chwali znajomy Rzeckiego, Machalski: Zajechałem na „Dziekankę”, ale było mi tak tęskno, żem zaraz poszedł do Lesisza, do piwnicy... To, panie, piwnice!... żyć, nie umierać!
W głębi winiarnia Lesisza.
W czasach Lalki na Krakowskim Przedmieściu nie było jeszcze pomnika Adama Mickiewicza.
Wzniesiono go w 1898 roku. Zamiast niego stała fontanna, która dziś jest przed kinem Muranów
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
W winiarni u Lesisza rozgrywa się jedno z najdziwaczniejszych wydarzeń, jakich doświadczył stary subiekt:
Musiałem być bardzo nietrzeźwy, skoro przywidziało mi się, że pan Leon proponuje, ażeby kto z obecnych skoczył z Nowego Zjazdu na bruk idącej pod nim ulicy, i że na to wszyscy umilkli jak jeden mąż, a wielu pochowało się za beczki.
– Więc nikt nie zdecyduje się na próbę?!... – krzyknął pan Leon, załamując ręce.
Milczenie. W piwnicy zrobiło się pusto.
– Więc nikt?... nikt?
– Ja – odpowiedział jakiś prawie obcy mi głos.
Spojrzałem. Przy dogorywającej świeczce stał Wokulski.
Wysokość łuków Nowego Zjazdu dochodziła do trzynastu metrów. Sądząc z dalszej opowieści Rzeckiego, „skok” był zakamuflowaną przez Prusa – ze względu na cenzurę – akcją konspiracyjną, prawdopodobnie jednym z ataków skierowanych przeciw władzy carskiej. Po tym wydarzeniu Wokulski trafił do Irkucka.
xxx
Budynek, w którym była winiarnia Lesisza, przetrwał drugą wojnę światową. Ocalały też solidne piwnice. W latach Polski Ludowej mieściły się tam Centralne Piwnice Win Importowanych oraz winiarnia „U Hopfera”. Obecnie budynek jest częścią seminarium duchownego.
Sąsiadująca z nim Dziekanka to zabytkowa kamienica o ciekawej budowie. Ma klasycystyczną fasadę z charakterystyczną niszą, pośrodku której znajduje się brama wjazdowa. W dawnych czasach, gdy w kamienicy był zajazd, nisza ułatwiała manewrowanie pojazdami. Dziedziniec wewnętrzny otaczają niższe oficyny z drewnianymi galeriami.
Dziekanka została zbudowana w miejscu dworu dziekana kapituły kolegiackiej świętego Jana. Dwór spłonął w 1656 roku i nigdy nie został odbudowany. W latach 1770–1784 kapituła warszawska postawiła tam kamienicę – scholasterię, czyli siedzibę kanonika. Od roku 1830, przez prawie sto lat, w budynku mieścił się zajazd, a od 1900 roku działał tam również kantor służących, czyli coś w rodzaju pośredniaka dla poszukujących pracy. Budynek został spalony w 1944 roku i odbudowany w latach 1946–1948 z przeznaczeniem na akademik dla studentek. Dziś w Dziekance mieszkają studenci Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina.
Odsłonięcie pomnika Adama Mickiewicza. W głębi Dziekanka i winiarnia Lesisza
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Nowy Zjazd, czyli spacery pana Rzeckiego
W przeddzień licytacji kamienicy Łęckich pan Ignacy Rzecki wybrał się na przechadzkę:
...na tych medytacjach upłynął mu czas do zamknięcia sklepu. Głowa go trochę bolała, więc wyszedł na spacer na Nowy Zjazd i wróciwszy do domu, wcześnie spać się położył.
W pierwszej połowie XIX wieku planowano zbudować stały most na Wiśle. Zaczęto od budowy wiaduktu, który powstał w latach 1844–1846 w bezpośrednim sąsiedztwie Zamku Królewskiego. Nosił on nazwę wiaduktu Pancera, od nazwiska jego projektanta Feliksa Pancera. Była to konstrukcja o siedmiu ceglanych łukowych sklepieniach, wspartych na sześciu filarach i dwóch przyczółkach. Biegnący po wiadukcie trakt otrzymał nazwę Nowy Zjazd. Mostu nie wybudowano, a Nowy Zjazd przez wiele lat ułatwiał dojazd do mostu łyżwowego znajdującego się u wylotu ulicy Bednarskiej.
Wiadukt Pancera
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
Stały most łączący oba brzegi Wisły wybudowano dopiero w roku 1864. Był to most Aleksandryjski, bardziej znany jako most Kierbedzia, od nazwiska jego konstruktora Stanisława Kierbedzia. Od tego momentu Nowy Zjazd stał się fragmentem głównej arterii prowadzącej z lewobrzeżnej Warszawy na Pragę. Wiadukt został wysadzony w powietrze po powstaniu warszawskim. Pozostałości rozebrano w latach 1947–1949 podczas budowy Trasy W-Z. Jedynym ocalałym elementem wiaduktu była tablica upamiętniająca jego budowę, znajdująca się kiedyś przy Bramie Grodzkiej Zamku Królewskiego, obok fragmentów dwóch pierwszych trzonów Kolumny Zygmunta.
Nowy Zjazd, fot. Konrad Brandel
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Fragment Trasy W-Z
Pan Ignacy często spacerował po Nowym Zjeździe. Zapewne miał on dla niego szczególne znaczenie, bo nim wjechał do Warszawy, kiedy w lutym 1853 roku przybył tu z Zamościa.
Piątego dnia, przed wschodem słońca stanęliśmy na Pradze. Ale że fur było mnóstwo, a łyżwowy most ciasny, więc ledwie koło dziesiątej zajechaliśmy do Warszawy. Muszę dodać, że wszyscy moi współpasażerowie znikli na Bednarskiej ulicy jak eter octowy, zostawiając po sobie mocny zapach.
Most łyżwowy, o którym wspomina pan Ignacy, służył Warszawie przez kilka dziesięcioleci, ale nie zaspokajał w pełni potrzeb komunikacyjnych mieszkańców miasta i przyjezdnych. Korzystano z niego tylko kilka miesięcy w roku. Montowano go na łodziach wczesną wiosną i rozbierano późną jesienią (z czego wynika, że Rzecki jednak nie mógł przejechać nim w lutym). W roku 1864 otwarto most Kierbedzia, a łyżwowy sprzedano do Włocławka. Po drugiej wojnie światowej w miejscu zburzonego mostu Kierbedzia zbudowano most Śląsko-Dąbrowski.
Most Kierbedzia, fot. Konrad Brandel
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Most Śląsko-Dąbrowski
Ulica Bednarska, przy której wysiedli towarzysze podróży Rzeckiego, wspinając się ostro do góry, łączy Powiśle z Krakowskim Przedmieściem.
Dziś jedna z najładniejszych warszawskich ulic (moim zdaniem) niegdyś była wąwozem, którym płynął strumień. Gdy w XV wieku w okolicy powstały pierwsze zabudowania, drogę nazwano ulicą Gnojową, bo wywożono tędy śmieci i gnój z miasta. Obecną nazwę ulica otrzymała przed rokiem 1743. Pochodzi od bednarzy zamieszkujących jej górną część. Przez wiele lat ulica Bednarska była drogą dojazdową do mostu łyżwowego. Na początku XIX wieku wzdłuż ulicy wzniesiono szereg klasycystycznych kamienic, w których otwarto hotele dla podróżnych przybywających do Warszawy, a także zachowany do dzisiaj budynek łaźni należący do Teodozji Majewskiej.
Ten pałacyk to dawne łaźnie. Dziś mają tu siedzibę Wydział Dziennikarstwa, Informacji i Bibliologii
Uniwersytetu Warszawskiego oraz Akademickie Radio Kampus
Po wybudowaniu mostu Kierbedzia i likwidacji mostu łyżwowego ulica Bednarska stała się spokojną, urokliwą uliczką – i taką jest do dziś.
Aleje Ujazdowskie, czyli w dzielnicy wyższych sfer
Aleje Ujazdowskie to druga co do ważności – po Krakowskim Przedmieściu – ulica Lalki. Jej zaczątkiem była Droga Kalwaryjska, wytyczona w latach 1724–1731 z inicjatywy króla Augusta II Mocnego, według projektu Joachima Daniela Jaucha. Swój początek brała na placu Trzech Krzyży. Wzdłuż drogi ustawiono dwadzieścia osiem kapliczek, a w okolicach dzisiejszego placu na Rozdrożu zbudowano Grób Chrystusa. Droga z czasem straciła znaczenie i kapliczki rozebrano.
Widok Alej Ujazdowskich z placu Trzech Krzyży
W drugiej połowie XVIII stulecia śladem Drogi Kalwaryjskiej wytyczono nową drogę, włączoną w Trakt Królewski. Tak powstały Aleje Ujazdowskie. W XIX wieku wzdłuż ulicy zaczęto budować wystawne kamienice, wille i pałace dla arystokracji i przemysłowców. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w niektórych ulokowały się ambasady. W latach okupacji utworzono tu dzielnicę niemiecką.
W tej kamienicy w czasie wojny mieszkał Franz Kutschera, zwany katem Warszawy
Aleje, poważnie zniszczone podczas powstania warszawskiego, zostały odbudowane i zachowały charakter szerokiej, zadrzewionej ulicy z pałacami i ozdobnymi kamienicami.
Za czasów Bolesława Prusa Alejami Ujazdowskimi, zwanymi Aleją Ujazdowską, chodzono na spacery lub jeżdżono w odkrytym powozie. Droga wiodła do Łazienek, ogrodu botanicznego, Doliny Szwajcarskiej, na plac Ujazdowski i Pole Mokotowskie.
Jan Konopacki, W Alejach
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Przy alejach były apartamenty hrabiny Karolowej i zapewne pałac księcia. Tu też znajdowało się mieszkanie wynajmowane przez Łęckich.
Pan Tomasz Łęcki z jedyną córką, Izabelą, i kuzynką, panną Florentyną, nie mieszkał we własnej kamienicy, lecz wynajmował lokal złożony z ośmiu pokojów, w stronie Alei Ujazdowskiej. Miał tam salon o trzech oknach, gabinet własny, gabinet córki, sypialnię dla siebie, sypialnię dla córki, pokój stołowy, pokój dla panny Florentyny i garderobę, nie licząc kuchni i mieszkania dla służby, składającej się ze starego kamerdynera Mikołaja, jego żony, która była kucharką, i panny służącej Anusi. Mieszkanie miało wielkie zalety. Było suche, ciepłe, obszerne, widne. Miało marmurowe schody, gaz, dzwonki elektryczne i wodociągi. Każdy pokój, w miarę potrzeby, łączył się z innymi lub tworzył zamkniętą w sobie całość.
Aleje Ujazdowskie
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Badaczom twórczości Prusa nie udało się ustalić numeru kamienicy, w której mieszkała Izabela z ojcem i panną Florentyną. Wiadomo, że w tamtych czasach kamienice w alejach były tylko w pobliżu placu Trzech Krzyży, po nieparzystej stronie ulicy. Apartamentu Łęckich należy szukać więc gdzieś między placem a wylotem ulicy Wilczej, najprawdopodobniej na pierwszym piętrze, bo tam były najbardziej reprezentacyjne mieszkania.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/146-lalka-boleslawa-prusa-czyli-o-milosci-w-warszawie#sigProId2fd0d97533
Za odchodzącą od Alej Ujazdowskich ulicą Wilczą stoją wille i pałacyki.
Apartamenty hrabiny Karolowej znajdowały się w co najmniej dwupiętrowym pałacyku, wynajętym lub jej własnym, ulokowanym w pobliżu wylotu ulicy Instytutowej, czyli dzisiejszej ulicy Matejki. Wokulski odwiedza ją w Wielką Niedzielę, zaproszony podczas kwesty w kościele karmelitów.
Gdy Wokulski wszedł do przedsionka, siwy szwajcar w czerwonej wstędze ukłonił mu się głęboko i otworzył drzwi do kontramarkarni, gdzie dżentelmen w czarnym fraku zdjął z niego palto. Jednocześnie zaś zabiegł mu drogę Józef, lokaj hrabiny, który dobrze znał Wokulskiego; przenosił bowiem z jego sklepu do kościoła pozytywkę i śpiewające ptaszki.
– Jaśnie pani czeka – rzekł Józef.
Wokulski sięgnął do kamizelki i dał mu pięć rubli, czując że poczyna sobie jak parweniusz.
„Ach, jakiż ja jestem głupi! – myślał – Nie, nie jestem głupi. Jestem tylko dorobkiewicz, który w tym państwie musi opłacać się każdemu na każdym kroku...”
Szedł po marmurowych schodach ozdobionych kwiatami, a Józef przed nim. Na pierwszej kondygnacji miał kapelusz na głowie, na drugiej zdjął go, nie wiedząc, czy robi stosownie, czy niestosownie.
Wokulski u hrabiny poznał prezesową Zasławską, niegdyś – podobnie jak on teraz – nieszczęśliwie zakochaną. Kochała jego stryja. Młodym na drodze do małżeństwa stanęły społeczne przesądy, ale uczucie prezesowej przetrwało.
W okolicy Alej Ujazdowskich mieszkał też książę. Zajmował ogromne mieszkanie na pierwszym piętrze własnego pałacu. Część jego, złożona z gabinetu pana, biblioteki i fajczarni, była miejscem męskich zebrań, na których książę przedstawiał swoje lub cudze projekta dotyczące spraw publicznych.
Plac Ujazdowski, czyli wspomnień czar
Po skończonej wizycie u hrabiny Karolowej Wokulski nie wrócił do domu, lecz poszedł w stronę placu Ujazdowskiego.
Był już na rozległym Placu Ujazdowskim, w którego południowej części znajdowały się zabawy ludowe. Pomieszane dźwięki katarynek, odgłosy trąb i zgiełk kilkunastotysięcznego tłumu ogarniał go jak fala nadpływającej powodzi. Widział jak na dłoni długi szereg huśtawek kołyszących się w prawo i w lewo niby ogromne wahadła o potężnym rozmachu. Potem drugi szereg – szybko kręcących się namiotów, z dachami w różnokolorowe pasy. Potem trzeci szereg – bud zielonych, czerwonych i żółtych, gdzie przy wejściu jaśniały potworne malowidła, a na dachu ukazywali się jaskrawo odziani pajace albo olbrzymie lalki. A we środku placu – dwa wysokie słupy, na które teraz właśnie wspinali się amatorowie frakowych garniturów i kilkurublowych zegarków. Wśród tych wszystkich czasowych a brudnych budynków roił się rozbawiony tłum. […]
Wokulskiemu przypomniały się lata dziecinne. Jakże mu wtedy wygłodzonemu smakowała bułka i serdelek. Jak wyobrażał sobie, siadłszy na konia w karuzeli, że jest wielkim wojownikiem! Jak szalonego doznawał upojenia, wylatując do góry na huśtawce.
Aleja i plac Ujazdowski podczas Świąt Wielkanocnych, rys. Ksawery Pillati
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Plac Ujazdowski zajmował tereny dzisiejszego parku Ujazdowskiego. Pełnił kilka funkcji. Był miejscem manewrów wojskowych i wystaw rolniczych. Co roku na Wielkanoc urządzano tam głośne zabawy ludowe – dokładnie takie, jakie widział i jakie wspominał Wokulski. Jeszcze za życia Prusa plac Ujazdowski przekształcono w park Ujazdowski. Założono go w latach 1893–1896, jako miejski park krajobrazowy.
Park Ujazdowski, fot. C. Kulewski
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Autorem projektu był ówczesny główny ogrodnik Warszawy Franciszek Szanior, staw zaprojektował William Lindley, a kaskadę z granitowych skał i system zasilający w wodę Alfons Grotkowski. Park uroczyście otwarto 10 sierpnia 1896 roku. W lipcu 1965 roku został wpisany do rejestru zabytków. W parku rosną unikatowe drzewa, takie jak platan, orzech czarny, dąb szypułkowy, klon pospolity czy cypryśnik błotny.
W parku ustawiono kilka rzeźb. Jedna z nich – Ewa autorstwa Edwarda Wittiga – wywołała protesty organizacji dewocyjnych. W czasie okupacji park, wraz z całą okolicą, znalazł się w dzielnicy niemieckiej.
W 1945 roku park Ujazdowski został przekazany prawowitym mieszkańcom Warszawy.
Mieszkańcy parku Ujazdowskiego
Ogród botaniczny, czyli geniusz czy wariat?
Po wizycie u księcia Wokulski i Ochocki poszli do ogrodu botanicznego. Wokulski, początkowo niechętny Ochockiemu, widział w nim rywala do serca i ręki panny Izabeli. Potem rozmowa z młodym uczonym przypomniała mu własną nieudaną karierę naukową. Chodzili, chodzili, aż...
Weszli na wzgórze, skąd widać studnię zwaną Okrąglakiem.
Studnia nazywana przez Prusa Okrąglakiem to pozostałości fundamentów nigdy niewzniesionej Świątyni Opatrzności, pod którą kamień węgielny położono uroczyście 3 maja 1792 roku. W latach niewoli, w rocznicę uchwalenia Konstytucji 3 maja, gromadziła się tam patriotycznie nastawiona młodzież. Ze względów cenzuralnych Prus musiał przemilczeć prawdziwą nazwę Okrąglaka. Fundamenty świątyni i tablica pamiątkowa zachowały się do dziś.
Panowie rozmawiali o kobietach i naukach przyrodniczych, po czym Ochocki uścisnął Wokulskiemu dłoń, zbiegł ze wzgórza i zniknął między drzewami.
„Wariat czy geniusz”... – szepnął Wokulski, czując, że sam jest w najwyższym stopniu rozstrojony. – A jeżeli geniusz?...”
Wstał i poszedł w głąb ogrodu, między spacerujących ludzi. […] W Ogrodzie Botanicznym było prawie ciasno; na każdej ulicy tłoczyły się kolumny, gromady, a przynajmniej szeregi spacerujących; każda ławka uginała się pod ciżbą osób. Zastępowano Wokulskiemu drogę, deptano po piętach, potrącano łokciami; rozmawiano i śmiano się ze wszystkich stron. Wzdłuż Alei Ujazdowskiej, pod murem Belwederskiego ogrodu, pod sztachetami od strony szpitala, na ulicach najmniej uczęszczanych, nawet na zagrodzonych ścieżkach – wszędzie było pełno i wesoło. Im więcej ciemniało w naturze, tym gęściej i hałaśliwiej robiło się między ludźmi.
„Zaczyna mi już braknąć miejsca na świecie!...” – szepnął.
xxx
W XVII wieku w miejscu dzisiejszego Ogrodu Botanicznego Uniwersytetu Warszawskiego znajdowały się ogrody królewskie i szklarnie. Car Aleksander I ofiarował te tereny pod obserwatorium astronomiczne i ogród botaniczny. Ogród został założony w 1818 roku pod kierunkiem profesora botaniki Michała Szuberta.
Obserwatorium astronomiczne dawniej
(źródło: Polona / domena publiczna)
i dziś
Pomnik profesora Michała Szuberta
Ogród zajmował powierzchnię ponad dwudziestu dwóch hektarów i obejmował też północną część dzisiejszych Łazienek wraz ze Starą Pomarańczarnią. Profesor podzielił go na trzy części: naukową, pomologiczną i spacerową dostępną dla publiczności.
Wejście od ogrodu botanicznego od strony obserwatorium
Ogród szybko się rozwijał. W roku 1824 rosło w nim około dziesięciu tysięcy gatunków i odmian roślin. Po upadku powstania listopadowego z rozkazu namiestnika Iwana Paskiewicza niemal dwie trzecie powierzchni ogrodu, wraz z Pomarańczarnią i innymi szklarniami, przyłączono do parku Łazienkowskiego. W roku 1846 profesora Szuberta zwolniono z funkcji kierownika.
Przez kilkadziesiąt lat ogrodem zarządzali carscy urzędnicy. Świetnie rozwijająca się placówka zaczęła podupadać. W latach pierwszej wojny światowej ogród botaniczny przeszedł pod zarząd odrodzonego Uniwersytetu Warszawskiego. W czasie powstania warszawskiego wszystkie budynki ogrodowe oraz szklarnie zostały zniszczone, a bogata kolekcja roślin przestała istnieć. Dopiero w latach 80. ogród wrócił do stanu sprzed wojny.
Łazienki Królewskie, czyli w pogoni za Izabelą
Wokulski, podążając tropem panny Izabeli, miał swoją informatorkę. Pani Meliton, bo o niej mowa, zarabiała na życie, swatając młode pary i udostępniając im własne mieszkanie na tajemne schadzki. Między nią i Wokulskim stanął milczący układ:
Wokulski płacił hojnie, a pani Meliton udzielała mu wszelkich informacji o rodzinie Łęckich i związanych z nimi osobach wyższego świata. […] Zawiadamiała go mianowicie, w których dniach hrabina wybiera się ze swoją siostrzenicą na spacer do Łazienek.
Łazienki Królewskie są jednym z najpiękniejszych parków w Polsce. Jego początki sięgają XVII wieku. Wtedy to na polecenie marszałka wielkiego koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego wybudowano Łaźnię. Zaprojektował ją w stylu barokowym holenderski projektant Tylman z Gameren. Łaźnia miała służyć odpoczynkowi, rozrywce i kompletacji. W jej wnętrzu była sala stylizowana na grotę, w której biło źródło. Stanisław Antoni Poniatowski, przyszły król Polski, bawiąc w gościnie u Lubomirskich, zachwycił się Łaźnią i zapragnął mieć ją dla siebie. Akurat szukał miejsca na letnią siedzibę, odkupił więc posiadłość i zaczął jej rozbudowę.
Pierwszym budynkiem postawionym przez Poniatowskiego był Biały Domek
Dzięki dwóm architektom, Domenicowi Merliniemu i Janowi Christianowi Kamsetzerowi, przekształcił barokowy pawilon Łaźni w klasycystyczną rezydencję zwaną pałacem Na Wyspie. Wyspę otaczają dwa duże stawy połączone ze stałym lądem dwoma mostkami. W ciągu swego trzydziestoletniego panowania król Stanisław August starał się przekształcić Rzeczpospolitą w nowoczesne państwo sprawiedliwości, pokoju i porządku. Łazienki Królewskie uznaje się za alegorię jego poglądów i dążeń.
W pałacu Na Wyspie król urządził muzeum, w którym zgromadził ogromną kolekcję obrazów, liczącą według inwentarza 1795 roku 2 289 dzieł najważniejszych artystów i przedstawicieli szkół europejskich XVII i XVIII wieku.
W pałacowej jadalni odbywały się słynne obiady czwartkowe, na które przybywali najwybitniejsi intelektualiści tamtych czasów. Długie dyskusje kończyły się, gdy na stole pojawiał się półmisek suszonych śliwek.
Po śmierci króla Stanisława Augusta Łazienki przeszły na własność jego bratanka Józefa Poniatowskiego. Potem właścicielką rezydencji została jego siostra Maria Teresa z Poniatowskich Tyszkiewiczowa. Ta w 1817 roku sprzedała Łazienki carowi Aleksandrowi I. Romanowowie znacznie je rozbudowali. Powstały wówczas między innymi Świątynia Sybilli i Świątynia Egipska. Na podstawie decyzji magistratu i carskiej administracji Łazienki zostały udostępnione dla publiczności.
Pałac Myślewicki.
Początkowo miał być główną siedzibą Stanisława Augusta,
ale po rozbudowie pałacu Na Wyspie został przekazany bratankowi króla,
księciu Józefowi Poniatowskiemu
Świątynia Sybilli
Po wybuchu pierwszej wojny światowej Rosjanie zabrali wyposażenie wnętrz pałacu i innych budowli Łazienek. Zwrócili je w 1921 roku na mocy traktatu ryskiego. W latach Drugiej Rzeczypospolitej Łazienki jako dawne mienie carskie przeszły na własność Skarbu Państwa.
W 1926 w zachodniej części parku, przy Alejach Ujazdowskich, odsłonięto pomnik Fryderyka Chopina.
W czasie okupacji Łazienki były niedostępne dla Polaków. W maju 1940 roku Niemcy wysadzili w powietrze pomnik Chopina, a po upadku powstania warszawskiego podpalili wnętrza pałacu Na Wyspie. Pożary zniszczyły też inne budynki Łazienek. Po wojnie – pięknie odbudowane – cieszą warszawiaków i rzesze turystów.
Dziś Łazienki wyglądają tak, jak za czasów Lalki.
Łazienki, fot. Maurycy Pusch
(źródło: Polona / domena publiczna)
Znalazłszy się w Łazienkach [Wokulski] wyskakiwał z powozu i biegł nad sadzawkę, gdzie zazwyczaj spacerowała hrabina lubiąca karmić łabędzie. Przychodził zawczasu, a potem padał gdzieś na ławkę, zlany zimnym potem, i siedział bez ruchu, z oczyma skierowanymi w stronę pałacu, zapominając o świecie. Nareszcie na końcu alei ukazywały się dwie kobiece figury, czarna i szara. Wokulskiemu krew uderzyła do głowy.
„One!... czy mnie choć zatrzymają?...”
Podniósł się z ławki i szedł naprzeciw nich jak lunatyk, bez tchu. [...]
Ukłonił się, panie się odkłoniły. Idzie dalej nie odwracając głowy, ażeby się nie zdradzić. Nareszcie ogląda się: obie panie znikły między zielonością. [...]
Wokulski nie miał odwagi wyjść z Łazienek. Chodził po drugiej stronie sadzawki i z daleka przypatrywał się migającej między drzewami szarej sukni. Dopiero później spostrzegł, że przypatruje się aż dwóm szarym sukniom, a trzeciej niebieskiej, że żadna z nich – nie należy do panny Izabeli.
„Jestem piramidalnie głupi” – pomyślał.
Tuż przed licytacją kamienicy Łęckich Wokulski znowu był w Łazienkach.
Surowy chłód parku, zamiast uspokoić, podniecał go. Biegł tak szybko, że chwilami przychodziło mu na myśl: czy nie zwraca uwagi przechodniów? Wtedy zwalniał kroku i czuł, że niecierpliwość go rozsadza.
„Już ich pewno nie spotkam” – powtarzał z rozpaczą.
Tuż nad sadzawką, na tle zielonych klombów, spostrzegł popielaty płaszczyk panny Izabeli. Stała nad brzegiem w towarzystwie hrabiny i ojca i rzucała pierniki łabędziom...
Pałac w Łazienkach
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
Tym razem wysiłki Wokulskiego zostały nagrodzone. Panna Izabela zaszczyciła go wspólnym spacerem. Przechadzali się alejką biegnącą od głównego stawu do Nowej Pomarańczarni. W następnym roku, już po zerwaniu znajomości z próżną panną, Wokulski pojechał do Łazienek, by przywołać wspomnienia.
Wtem zwabione przez kogoś łabędzie rozpuściły skrzydła i uderzając nimi o wodę, przyleciały do brzegu. Zwykły ten widok straszne zrobił wrażenie na Wokulskim: przypomniał mu odjazd panny Izabeli z Zasławka… Jak szalony uciekł z parku, wpadł do dorożki i z zamkniętymi oczyma zajechał do domu.
Mimo doznanego wstrząsu, Łazienki wciąż go przyciągały.
Przeszedł nad stawem i obojętnie przypatrywał się czółnom i łabędziom. Potem skręcił w alejkę ku Pomarańczarni, na której byli wtedy oboje, i powiedział sobie, że… zje śniadanie z apetytem. Ale gdy wracał tą samą drogą, opanował go gniew i z dziką radością złośliwego dzieciaka poprzednie ślady własnych stóp zacierał nogą.
xxx
Nowa Pomarańczarnia, zwana także Nową Oranżerią, została zbudowana w latach 1860–1861 według projektu Adama Adolfa Loewe i Józefa Orłowskiego. Główna sala oranżerii przeznaczona była do przechowywania w zimie roślin egzotycznych, między innymi wielu odmian drzew pomarańczowych przeflancowanych z ogrodu w Nieborowie. Zakupił je car Aleksander II od Zygmunta Radziwiłła. Oprócz nich w Pomarańczarni zgromadzono drzewa kamforowe, magnolie, mirty, granaty i cyprysy. Południowa, przeszklona elewacja zapewniała roślinom dostęp do światła i ciepła słonecznego.
Środkowa część budynku została ozdobiona posągami Vertumnusa i Pomony, mitologicznych bóstw związanych z przemianami pór roku, ogrodami i drzewami owocowymi. Dwa popiersia nad nimi symbolizują Jesień i Zimę. Autorem rzeźb jest Leon Molatyński. Dziś w Nowej Pomarańczarni znajduje się restauracja „Belvedere”.
Nowa Pomarańczarnia
(źródło: Internet)
W Łazienkach jest również Stara Pomarańczarnia, zwana też Starą Oranżerią. Wzniesiono ją w latach 1785–1788 według projektu nadwornego architekta Domenica Merliniego. Mieści się w niej Teatr Królewski, jeden z niewielu w Europie oryginalnych osiemnastowiecznych teatrów dworskich, oraz Królewska Galeria Rzeźby, czyli kolekcja marmurowych posągów i gipsowych kopii najważniejszych dzieł starożytnych i nowożytnych. W oranżerii jest również Galeria Rzeźby Polskiej obejmująca prace niemal wszystkich najwybitniejszych polskich artystów, tworzących od początku XIX stulecia do połowy XX wieku. Za czasów króla Stanisława Augusta Stara Pomarańczarnia – podobnie jak Nowa Pomarańczarnia – służyła do przechowywania egzotycznych drzewek, które latem zdobiły królewskie ogrody.
Wokulski na swej krętej drodze uczuciowej spotkał jeszcze dwie kobiety: panią Helenę Stawską i panią Kazimierę Wąsowską. Z pierwszą bezskutecznie próbował wyswatać go Rzecki, druga – również bezowocnie – samodzielnie chciała go uwieść, bo dostrzegła w nim wielkiego indywidualistę i mężczyznę zdolnego do prawdziwej miłości.
...koło pierwszej, kiedy Wokulski jadł śniadanie, wszedł lokaj pani Wąsowskiej i oświadczył, że pani czeka w powozie.
Gdy wybiegł na ulicę, pani Wąsowska kazała mu wsiąść.
– Zabieram pana – rzekła.
– Czy na obiad?...
– O nie, tylko do Łazienek. Bezpieczniej mi będzie rozmawiać z panem przy świadkach i na wolnym powietrzu.
Ale Wokulski był chmurny i milczał.
W Łazienkach wysiedli z powozu, minęli pałacowy taras i zaczęli spacerować po alei dotykającej amfiteatru.
Wspomniany amfiteatr to teatr Na Wodzie, usytuowany nad brzegiem stawu południowego, zaprojektowany przez drezdeńskiego architekta Jana Chrystiana Kamsetzera, dla którego inspiracją były starożytne ruiny w Herkulanum i rzymskie Forum Romanum. Amfiteatr został otwarty 7 września 1791 roku w rocznicę elekcji Stanisława Augusta na króla Polski. Wystawiono wówczas balet historyczny Kleopatra. Amfiteatr ma półkolistą kamienną widownię ze schodkowo wznoszącymi się siedzeniami. Za czasów Stanisława Augusta widownię zdobiło szesnaście posągów wybitnych dramaturgów. W latach 20. XX wieku zastąpiono je ośmioma rzeźbami poetów autorstwa Stanisława Jakubowskiego.
Teatr Na Wodzie
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
W Łazienkach Wokulski koił też nerwy po spotkaniu z Ochockim w ogrodzie botanicznym.
Poszedł do Łazienek i tu znalazł spokojniejsze ustronie. Na niebie zaiskrzyło się kilka gwiazd, przez powietrze, od Alei, ciągnął szmer przechodniów, a od stawu wilgoć. Czasem nad głową przeleciał mu huczący chrabąszcz albo cicho przemknął nietoperz; w głębi parku kwilił żałośnie jakiś ptak, na próżno wzywający towarzysza; na stawie rozlegał się daleki plusk wioseł i śmiechy młodych kobiet.
Naprzeciw zobaczył parę ludzi pochylonych ku sobie i szepcących. Ustąpili mu z drogi i ukryli się w cieniu drzew. Opanował go żal i szyderstwo.
Rozmyślając nad swym podłym losem, Wokulski zapuścił się w głąb parku.
– Która godzina? – zapytał go nagle jakiś głos zachrypnięty.
– Godzina?
Wokulski przetarł oczy. Przed nim, z mroku, wynurzył się obdarty człowiek.
– Kiedy grzecznie pytają, to grzecznie trzeba odpowiadać – rzekł człowiek i podszedł bliżej.
– Zabij mnie, to sam zobaczysz – odparł Wokulski.
Obdarty człowiek cofnął się. Na lewo od drogi widać było parę ludzkich cieni.
– Głupcy – zawołał Wokulski, idąc naprzód – mam złoty zegarek i kilkaset rubli gotówką... Bronić się nie będę, no!...
Cienie usunęły się między drzewa i któryś rzekł zniżonym głosem:
– Taki to psiakrew, zejdzie, gdzie go nie posieją.
– Bydlęta!... tchórze! – krzyczał Wokulski prawie nieprzytomny.
Odpowiedział mu tętent uciekających
„Gdzie ja jestem?... Jużci, w Łazienkach, ale w którym miejscu?...”
Spotkanie z nocnymi włóczęgami miało miejsce na terenach przylegających do dzisiejszej ulicy Podchorążych, zwanej wówczas Zaokopową. Omijajcie te rejony po zmierzchu.
Dolina Szwajcarska, czyli na obiedzie u Łęckich
„Szanowny Panie! Córka moja koniecznie życzy sobie bliżej poznać Pana. Wola kobiety jest świętą: ja więc proszę Pana na jutro do nas, na obiad (około szóstej), a Pan – nawet nie próbuj wymawiać się. Proszę przyjąć zapewnienie wysokiego szacunku. T. Łęcki”
Wokulski tak osłabł, że musiał usiąść.
Szczęście go przytłoczyło. Nie zdawał sobie biedak sprawy z prawdziwych intencji Łęckich. Wcześniej bowiem między Izabelą a jej ojcem odbyła się taka oto rozmowa:
– Myślę, ojcze, że należałby tego pana zaprosić kiedy na obiad... Chciałabym go poznać bliżej.
– Właśnie od kilku dni miałem cię o to samo prosić!... – odpowiedział uradowany pan Tomasz – niepodobna trzymać się na zbyt etykietalnej stopie z człowiekiem tak użytecznym.
– Naturalnie – wtrąciła panna Izabela – przecież nawet wierną służbę dopuszczamy do niejakiej poufałości.
Następnego dnia Wokulski, siadając do powozu, był bardzo blady i bardzo spokojny, jak człowiek, który idzie naprzeciw niebezpieczeństwu. Niepotrzebnie się obawiał. Przetrwał obiad, podczas którego na chwilę jakby przejrzał na oczy – (Widzę, że odkocham się tu przed końcem obiadu) – i po którym klapki znów mu opadły. Po posiłku jeszcze z kwadrans posiedzieli we troje [Wokulski, panna Izabela i jej ojciec], rozmawiając o niedawnej zabawie w Dolinie Szwajcarskiej na cel dobroczynny, o przybyciu Rossiego i o wyjeździe do Paryża.
Wspomniana zabawa w Dolinie Szwajcarskiej odbyła się 22 czerwca 1878 roku na rzecz Towarzystwa Dobroczynności. Wzięło w niej udział kilka tysięcy osób. Czas umilała im muzyka, koncert, improwizowany teatr, pokaz ogni bengalskich, maskarada oraz tombola. Zabawa trwała do białego rana. Zebrano około sześciu tysięcy rubli, z czego do Towarzystwa Dobroczynności trafiła połowa tej kwoty.
Zabawa w Dolinie Szwajcarskiej
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Chociaż Dolina Szwajcarska pojawia się tylko w tym miejscu powieści, warto poświęcić jej kilka zdań, bo w czasach Lalki była jednym z ulubionych miejsc warszawiaków – ogrodem wypoczynkowo-rozrywkowym położonym przy Alejach Ujazdowskich. Na początku drugiej połowy XVIII stulecia teren, na którym powstała, był pustym polem należącym do wsi Ujazdów. W 1768 roku, z polecenia króla Stanisława Augusta, ojcowie bazylianie rozpoczęli tam budowę kościoła i konwiktu dla młodzieży rosyjskiej osiadłej w Warszawie. Budowy zaniechali z powodu kłopotów finansowych. W 1825 roku majątek przeszedł w ręce Stanisława Śleszyńskiego, który założył tu park publiczny z licznymi pawilonami kawiarnianymi w stylu „architektury szwajcarskiej”. Nazwał go Doliną Szwajcarską.
W połowie XIX stulecia następni właściciele doliny wybudowali gmach mieszczący największą w ówczesnej Warszawie salę koncertową – Salon Wielkiej Alei. Jego projektantem był Ignacy Leon Esmanowski. Występowały w nim najprzedniejsze orkiestry zagraniczne.
Sala koncertowa w Dolinie Szwajcarskiej
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Po powstaniu styczniowym dolina przeszła w ręce kupca bławatnego Antoniego Włodkowskiego, który rozbudował salę koncertową, a przed budynkiem postawił taras. W dolinie zaczęto urządzać zabawy taneczne i maskarady, występy magików, jasnowidzów i połykaczy ognia, organizowano konkursy i wystawy. Zbudowano też korty tenisowe i wrotkarnię, a zimą najwytworniejszą ślizgawkę w stolicy. U schyłku XIX stulecia założono też cyrk letni. Dolina z muzycznego salonu Warszawy stawała się miejscem popularnej rozrywki i zmagań sportowych.
Ślizgawka w Dolinie Szwajcarskiej
(źródło: Wikiedia / domena publiczna)
Na początku XX wieku w wyniku parcelacji gruntów teren Doliny Szwajcarskiej został okrojony i zabudowany. Dziś pozostałością po niej jest miniaturowy ogródek z tarasami i fontanną, zaprojektowany w 1951 roku.
W 2016 roku w Dolinie Szwajcarskiej ustawiono pomnik Henryka Sławika i Józsefa Antalla,
bohaterów drugiej wojny światowej,
dzięki którym uratowano co najmniej pięć tysięcy polskich Żydów
Ogród Saski, czyli rozmyślania przed wyścigiem
Wiadomość od pani Meliton:
…możesz Pan sprawić Beli małą przyjemność. Baron Krzeszowski przyciśnięty potrzebą sprzedał własnej żonie swoją ulubioną klacz, która w tych dniach ma się ścigać i na którą wiele rachował. O ile znam stosunki, Bela byłaby szczerze kontenta, gdyby ani baron, ani jego żona nie posiadali tej klaczy w dniu wyścigów.
W ten oto sposób kupiec galanteryjny stał się właścicielem klaczy wyścigowej o imieniu Sułtanka.
Nareszcie nadszedł dzień wyścigów, pogodny, ale nie za gorący; właśnie jak potrzeba. Wokulski zerwał się o piątej i natychmiast pojechał odwiedzić swoją klacz. Przyjęła go dość obojętnie, ale była zdrowa, a pan Miller pełen otuchy. [...]
Ranne godziny wlokły mu się, jakby do nich zaprzężono woły. Wokulski na chwilę tylko wpadł do sklepu, przy obiedzie nie mógł jeść, potem poszedł do Saskiego Ogrodu, ciągle myśląc: „Czy klacz wygra i czy go panna Izabela pokocha?...”
Klacz wygrała, panna Izabela nie pokochała.
W Lalce wzmianka o Ogrodzie Saskim pojawia się tylko raz. Żaden z bohaterów tam nie bywał. Często natomiast do Ogrodu Saskiego chodził Bolesław Prus, który poświęcił mu kilka szkiców i relacji w pamiętnikach.
Ogród Saski, rys. Stanisław Wolski
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Ogród Saski został założony na przełomie XVII i XVIII wieku przez króla Augusta II Mocnego jako ogród przypałacowy przy pałacu saskim. Był pierwszym publicznym parkiem w mieście. Został udostępniony mieszkańcom Warszawy w maju 1727 roku, ale mogły korzystać z niego tylko osoby porządnie ubrane. W połowie XVIII stulecia król August III Sas wzniósł w ogrodzie Opernhaus (operalnię), czyli pierwszy w Polsce wolno stojący budynek teatralny. Właśnie tu, w listopadzie 1765 roku, premierą komedii Natręci Józefa Bielawskiego, zainaugurował działalność polski Teatr Narodowy.
Sto lat później wybudowano Instytut Wód Mineralnych oraz uruchomiono pierwszy wodociąg miejski, prowadzący wodę z Wisły. Funkcję wieży ciśnień pełnił ustawiony w Ogrodzie Saskim, na sztucznie usypanym wzgórzu, wodozbiór wzorowany na rzymskiej świątyni Westy w Tivoli pod Rzymem. Projektantem wodozbioru, jak również parkowej fontanny, był Henryk Marconi.
Wodozbiór w Ogrodzie Saskim
(źródło: Biblioteka Kongresu USA / Photoglob Company / domena publiczna)
W XIX wieku Ogród Saski został zamieniony w park w stylu angielskim. W 1870 roku wzniesiono tam budynek Teatru Letniego. Jego widownia mieściła aż dziewięćset pięćdziesiąt osób, a na scenie występowała między innymi Helena Modrzejewska. Na początku XX stulecia w teatrze odbyły się pierwsze pokazy polskich filmów. Budynek spłonął we wrześniu 1939 roku.
Teatr Letni w Ogrodzie Saskim, rys. Henryk Pillati
(źródło: Mazwiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
W latach drugiej wojny światowej Ogród Saski był dostępny tylko dla Niemców. Dziś wschodnią granicę parku stanowi jedyny zachowany fragment pałacu Saskiego (a właściwie pałacu kupca Iwana Skwarcowa), czyli kolumnada z Grobem Nieznanego Żołnierza.
Przy głównej alei stoi dwadzieścia jeden rzeźb, powojennych rekonstrukcji barokowych posągów przestawiających między innymi pory roku i cnoty.
Pole Mokotowskie, czyli zabawa w wyścigi
Po krótkiej wizycie w Ogrodzie Saskim Wokulski ruszył w kierunku Pola Mokotowskiego, gdzie znajdowały się tory wyścigowe.
W Alejach Ujazdowskich był taki natłok powozów i dorożek, że miejscami należało jechać stępa, przy rogatce zaś utworzył się formalny zator i musiał czekać z kwadrans, pożerany niecierpliwością, zanim ostatecznie powóz jego wydostał się na Mokotowskie pola. [...] Nareszcie dojechał na miejsce i znowu upłynęło z dziesięć minut, nim służący powrócił z kasy z biletem. Dokoła wozu tłoczyła się ciżba bezpłatnych widzów i huczał gwar tysiąca głosów, a Wokulskiemu wydawało się, że wszyscy mówią tylko o jego klaczy i drwią z kupca, który bawi się w wyścigi.
Na nowym torze wyścigowym, rys. Stanisław Wolski
(źródło: Wikipedia / domena pibliczna)
Bawił się naprawdę dobrze. Był tak pochłonięty wyścigiem, że na chwilę zapomniał o pannie Izabeli.
Klacz wyścigi wygrała, pieniądze z wygranej trafiły na ochronkę dla dzieci, panna Izabela była łaskawa, za to baron Krzeszowski nie przebierał w słowach. Swym zachowaniem uraził pannę Izabelę, za co Wokulski wyzwał go na pojedynek, co zresztą w tamtych czasach było oficjalnie zakazane.
Zabawa w wyścigi
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Tor wyścigów konnych na Polu Mokotowskim powstał w pierwszej połowie XIX wieku dzięki zamiłowaniu ówczesnego namiestnika carskiego Iwana Paskiewicza do koni. W czerwcu 1841 roku odbyła się tam wystawa zwierząt gospodarskich, której częścią była gonitwa koni – pierwsze formalne wyścigi konne w Królestwie Polskim. Pod koniec XIX stulecia urządzono nowy tor wyścigowy, większy od poprzedniego. Leżał wzdłuż ulicy Polnej, stanowiącej wówczas granicę miasta. U szczytu popularności wyścigów gonitwy organizowano dwa razy w roku, w sezonie wiosennym i letnim. Ustanowiono też gonitwę Wielka Warszawska. W roku 1938 wyścigi przeniesiono na nowo wybudowany tor na Służewcu.
Teren Pola Mokotowskiego wykorzystywany był również przez wojsko, a szczególnie przez kawalerię. Przypomina o tym pomnik Tysiąclecia Jazdy Polskiej stojący na granicy z Trasą Łazienkowską.
Dziś Pole Mokotowskie, czyli park imienia Józefa Piłsudskiego, położone jest w centralnej części Warszawy, na obszarze trzech dzielnic: Ochoty, Mokotowa i Śródmieścia.
Lasek Bielański, czyli ząb barona Krzeszowskiego
Wokulski i baron Krzeszowski pojedynkowali się w Lasku Bielańskim. W tamtych czasach Bielany nie należały do Warszawy, były o kilka kilometrów oddalone od jej granic i stanowiły ulubione miejsce wycieczek świątecznych oraz zabaw mieszkańców stolicy.
Bielany pod Warszawą podczas Zielonych Świątek
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
W Lasku Bielańskim baron i trzej jego towarzysze znaleźli już partię przeciwną i dwoma grupami udali się w gęstwinę tuż nad brzegiem Wisły. Doktór Szuman był zirytowany, Rzecki sztywny, Wokulski posępny. Baron, gładząc swój rzadki zarost, przypatrywał mu się z uwagą i myślał: „On musi dobrze karmić się, ten kupczyk. Wyglądam przy nim jak austriackie cygaro przy byku...”
O kilkadziesiąt kroków od niego Wokulski chodził między dwoma sosnami tam i na powrót jak wahadło. Teraz nie myślał o pannie Izabeli; słuchał świergotu ptaków, którymi kipiał cały las, i pluskania Wisły podmywającej brzegi. Na tle odgłosów spokojnego szczęścia natury dziwnie odbijało się szczękanie stempli w pistoletach i trzask odwodzonych kurków. W Wokulskim obudziło się drapieżne zwierzę; cały świat zniknął mu sprzed oczu, a został tylko jeden człowiek, baron, którego trupa miał zawlec do nóg obrażonej panny Izabeli.
Panna Izabela otrzymała tylko kawałek barona, mianowicie ząb wybity mu przez Wokulskiego.
Po oddaniu strzałów „do pierwszej (barona) krwi” Wokulski i Krzeszowski uścisnęli sobie dłonie i rozstali jak przyjaciele. Powozy wiozące obie strony konfliktu zjechały z górki obok klasztoru kamedułów.
W czasach Lalki do Lasku Bielańskiego jeździło się inną drogą niż dziś. Poczynając od obecnego placu Wilsona, gdzie były rogatki marymonckie, droga wiodła szlakiem dzisiejszych ulic: Słowackiego, Gdańską, Rudzką, Marii Kazimiery, aż do brzegu Wisły. Dalej, drogą tuż nad wodą dojeżdżano na Bielany. Następnie mijano kamienny zdrój i wjeżdżano na dość stromą górę. Wtedy po lewej stronie ukazywał się klasztor kamedułów, a po prawej był las.
Las Bielański jest pozostałością ogromnej mazowieckiej puszczy, w której lubił polować król Władysław IV. W roku 1634 ślubował wystawić klasztor i kościół dla kamedułów sprowadzonych spod Krakowa, jako wotum dziękczynne za polską koronę i zwycięstwo w wojnie smoleńskiej. Lokalizację, na tzw. Polkowej Górze, wybrali sami zakonnicy zgodnie z obowiązującymi ich regułami: poza miastem, na wzniesieniu, w terenie zalesionym. W ten sposób powstało jedno z najbardziej urokliwych miejsc w Warszawie.
Klasztor kamedułów na Bielanach ma też związki z inną polską powieścią – Panem Wołodyjowskim Henryka Sienkiewicza. To w nim schronił się mały rycerz po śmierci Anusi Borzobohatej. Prus nie byłby zachwycony tym, że wplotłam w tekst tę wzmiankę, bo obaj pisarze – delikatnie mówiąc – nie przepadali za sobą.
Ulica Krucza, czyli kamienica Łęckich
„Panie! Ważna wiadomość: za kilka dni Łęckim sprzedają kamienicę, a jedynym kupcem będzie baronowa Krzeszowska, ich kuzynka i nieprzyjaciółka. Wiem z pewnością, że zapłaci za dom tylko sześćdziesiąt tysięcy rubli; a w takim razie resztka posagu panny Izabeli, w kwocie trzydziestu tysięcy rubli, przepadnie. Chwila jest bardzo pomyślna, gdyż panna Izabela postawiona między biedą a wyjściem za marszałka, chętnie zgodzi się na każdą inną kombinację”.
Wiadomość od pani Meliton zelektryzowała Wokulskiego. Już miał pędzić do adwokata w sprawie kupna kamienicy, gdy przypomniał sobie, że nawet jej nie widział. Na szczęście słyszał, że znajduje się gdzieś w okolicy Alej Jerozolimskich.
Skoczył w przejeżdżającą dorożkę i kazał skręcić ku Alei Jerozolimskiej. Na rogu wysiadł i poszedł piechotą w jedną z poprzecznych ulic. Dzień był piękny, niebo prawie bez obłoku, bruk bez kurzu. Okna domów pootwierane, niektóre dopiero myto; figlarny wiatr miotał spódnicami pokojówek, przy czym można było spostrzec, że warszawska służba łatwiej odważa się myć okna na trzecim piętrze aniżeli własne nogi. Z wielu mieszkań odzywały się fortepiany, z wielu podwórek katarynki albo monotonne nawoływania piaskarzy, szczotkarzy, tandeciarzy i im podobnych przedsiębiorców. Tu i ówdzie pod bramą ziewał stróż, odziany w niebieską bluzę; kilka psów goniło się po ulicy, którą nikt nie przejeżdżał; małe dzieci bawiły się odzieraniem kory z młodych kasztanów, którym jeszcze nie zdążyły pociemnieć jasnozielone liście. W ogóle ulica przedstawiała się czysto, spokojnie i wesoło. Na drugim jej końcu widać nawet było odrobinę horyzontu i kępę drzew; lecz wiejski ten pejzaż, niestosowny dla Warszawy, zasłaniano teraz rusztowaniami i ścianą z cegły.
Prus nigdzie w Lalce nie podaje adresu kamienicy Łęckich. Badacze jego twórczości uznali, że był nią dom przy ulicy Kruczej 26. Podczas pisania powieści Prus wynajmował mieszkanie przy ulicy Kruczej 25 – dokładnie naprzeciwko kamienicy pod numerem 26, i być może opisał jej wygląd i życie mieszkańców.
Tu stała kamienica, w której Bolesław Prus wynajmował mieszkanie w czasie, gdy pisał Lalkę
Idąc prawym chodnikiem dostrzegł Wokulski na lewo, mniej więcej w połowie ulicy, dom niezwykle żółtej barwy. Warszawa posiada bardzo wiele żółtych domów; jest to chyba najżółciejsze miasto pod słońcem. Ta jednak kamienica wydawała się żółciejszą od innych i na wystawie przedmiotów żółtych (jakiej zapewne doczekamy się kiedyś) otrzymałaby pierwszą nagrodę […].
„Do licha! – szepnął – zdaje mi się, że to właśnie jest ów dom...”
Istotnie, była to kamienica Łęckich.
Przedwojenna kamienica przy ulicy Kruczej
Zaczął się przypatrywać. Dom był trzypiętrowy; miał parę żelaznych balkonów i każde piętro wybudowane w innym stylu. Za to w architekturze bramy panował tylko jeden motyw: wachlarz. Górna część wrót miała formę rozłożonego wachlarza, którym mogłaby się chłodzić przedpotopowa olbrzymka. Na obu skrzydłach bramy były wyrzeźbione ogromne prostokąty, które w rogach również ozdobiono do połowy otwartymi wachlarzami. Najcenniejszym jednak upiększeniem bramy były umieszczone w pośrodku jej skrzydeł dwie rzeźby przedstawiające główki gwoździ, ale tak wielkich, jakby nimi była przytwierdzona brama do kamienicy, a kamienica do Warszawy.
Przedwojenna kamienica przy ulicy Kruczej
Prawdziwą osobliwość stanowiła sień wjazdowa, posiadająca bardzo lichą podłogę, ale za to bardzo ładne krajobrazy na ścianach. Było tam tyle wzgórz, lasów, skał, potoków, że mieszkańcy domu śmiało mogli nie wyjeżdżać na letnie mieszkania.
Przedwojenna kamienica przy ulicy Kruczej
Podwórko, otoczone ze wszystkich stron trzypiętrowymi oficynami, wyglądało jak dno obszernej studni, napełnionej wonnym powietrzem. W każdym rogu były drzwi, a w jednym aż dwoje drzwi; pod oknem mieszkania stróża znajdował się śmietnik i wodociąg.
Wokulski mimochodem spojrzał w klatkę głównych schodów, do których prowadziły szklane drzwi. Schody zdawały się być mocno brudnymi; za to obok znajdowała się nisza, a w niej nimfa z dzbankiem nad głową i utrąconym nosem. Ponieważ dzbanek miał zabarwienie amarantowe, twarz nimfy żółte, piersi zielone, a nogi niebieskie, można było odgadnąć, że nimfa stoi naprzeciw okna posiadającego kolorowe szyby.
„No tak!...” – mruknął Wokulski tonem, który nie zdradzał zbyt wielkiego zachwytu.
Psy, ganiające się po ulicy Kruczej, szczególnie upodobały sobie kamienicę Łęckich i, częściej niż na innych, składały na niej swoje autografy. W tak skandalicznych warunkach panna Izabela mieszkać nie mogła. Wraz z ojcem i kuzynką rezydowała więc w apartamencie przy Alejach Ujazdowskich, a w kamienicy mieszkali najemcy: pani Stawska z matką i córką, baronowa Krzeszowska oraz studenci, którzy tej ostatniej krwi napsuli.
Przedwojenna kamienica przy ulicy Kruczej
Czy faktycznie kamienica przy ulicy Kruczej 26 należała do Łęckich? Raczej nie, bo w czasach Lalki jeszcze jej nie było. Zbudowano ją kilka lat później. Prus mógł więc mieć na myśli nie konkretny budynek, lecz typową warszawską kamienicę przy ulicy Kruczej lub w jej sąsiedztwie.
Domniemana kamienica Łęckich
(źródło: Fot. Archiwum Warszawy, Referat Gabarytów; https://miastarytm.pl)
Powyższa fotografia „kamienicy Łęckich” pochodzi z lat 30. XX wieku. Jej wygląd różni się od powieściowego opisu. Nie jest trzypiętrowa. Ostatnia kondygnacja to raczej poddasze. Przy ulicy Kruczej stały domy, których frontony bardziej odpowiadały opisowi z powieści.
W tym rejonie Warszawy przetrwało kilka kamienic reprezentujących podobne założenia architektoniczne. Podwórze kamienicy Łęckich mogło wyglądać tak, jak podwórko kamienicy przy Nowogrodzkiej 11, gdzie w latach 70. XX wieku kręcono serial Lalka.
Przy Nowogrodzkiej 15 zachował się dziewiętnastowieczny wodociąg. Nie przetrwały gipsowe figury, oświetlone światłem wpadającym przez kolorowe szkiełka okiennego witrażu, ale w kilku bramach można znaleźć głowy postaci mitologicznych.
Kamienice przy ulicy Kruczej budowano do końca XIX wieku. Na początku XX stulecia wiele parterowych mieszkań przerobiono na sklepy i pracownie modystek. Krucza w niezmienionym kształcie dotrwała do wybuchu powstania warszawskiego, kiedy to stała się stertą gruzu. Znalazła się bowiem w samym środku bronionego przez powstańców południowego Śródmieścia, co naraziło ją na niemiecki ostrzał.
Przez dwa pierwsze powojenne lata po obu stronach Kruczej sterczały wypalone resztki dawnych kamienic. W roku 1948 warszawskie pracownie architektoniczne przygotowały projekt odbudowy ulicy – w całkowicie zmienionej formie, jako część warszawskiego city. Tereny po jej wschodniej stronie przeznaczono na poszerzoną jezdnię, wzdłuż której w latach 50. zbudowano toporne biurowce, siedziby ministerstw i zarządów centralnych. Przedwojenna gwarna Krucza stała się ulicą „do urzędowania”, martwą poza godzinami rozpoczęcia i zakończenia pracy przez rzeszę biurokratów. Ożywiła się, gdy między biurowcami pojawił się Grand Hotel (dziś Mercure Grand Hotel) i bloki mieszkalne, a partery budynków przerobiono na sklepy i knajpki.
W miejscu domniemanej kamienicy Łęckich w latach 50. XX wieku stanął biurowiec.
Z przedwojennych kamienic na ulicy Kruczej ocalało tylko kilka.
Ulica Miodowa, czyli dylemat Pana Boga
Za czasów Lalki ulica Miodowa nie łączyła się z Krakowskim Przedmieściem. Zaczynała się na przecięciu z ulicą Senatorską i dochodziła do ulicy Długiej. Miała tylko jedną przecznicę – ulicę Kapitulną. Kapucyńską wytyczono dopiero po roku 1890, w miejscu rozebranych budynków klasztoru kapucynów. Miodowa była nieco senną, cichą ulicą, wyłożoną brukiem z drewnianej kostki, który tłumił turkot dorożek. Sklepów było niewiele, za to sporo kancelarii notarialnych i adwokackich. Życie na Miodowej koncentrowało się wokół sądów cywilnych i karnych. W wyniku zniszczeń z lat drugiej wojny światowej i późniejszej odbudowy – zwłaszcza przebicia Trasy W-Z – Miodowa zmieniła swój wygląd.
Ulica Miodowa
(źródło: Polona / domena publiczna)
Skrzyżowanie ulicy Miodowej i Kapitulnej
Ulicą Miodową idzie pan Ignacy Rzecki w dniu licytacji kamienicy Łęckich. Podąża za dorożką baronowej Krzeszowskiej:
Dalibóg, że to baronowa Krzeszowska... – mruczy pan Ignacy – Oczywiście, jedzie na licytację... Awantura!...”
Budzą się w nim jednak wątpliwości. Kto wie, czy baronowa jedzie do sądu; może to wszystko plotki?...
„Warto sprawdzić” – myśli pan Ignacy, zapomina o swoich obowiązkach dysponenta i starszego subiekta i poczyna iść za dorożką. Nędzne konie wloką się tak powoli, że pan Ignacy może obserwować wehikuł na całej przestrzeni do kolumny Zygmunta. W tym miejscu dorożka skręca w lewo, a Rzecki myśli:
„Rozumie się, że baba jedzie na Miodową. Taniej kosztowałoby ją podróż na miotle...”
Przez dom Rezlera (który przypomina mu onegdajszą pijatykę!) i część Senatorskiej pan Ignacy dostaje się na Miodową.
Kamienica Rezlera – właściwie Roeslera i Hurtiga, dwóch kupców, którzy w latach stanisławowskich wybudowali olbrzymią jak na owe czasy kamienicę – zapewniała komunikację pieszą w czasach, gdy Miodowa nie dochodziła do Krakowskiego Przedmieścia. W roku 1887 część kamienicy rozebrano, by połączyć obie ulice. Drogę powstałą w miejscu wyburzeń nazwano Nowo-Miodową.
Ulica Miodowa po połączeniu z Krakowskim Przedmieściem
(źródło: Polona / domena publiczna)
Po lewej stronie, w kolorze różowym, kamienica Roeslera
a tu widać kawałek po prawej
W domu Roeslera mieściła się restauracja, w której pan Rzecki spędził poprzedni wieczór (onegdajsza pijatyka!), wracając z przedstawienia Makbeta, podczas którego Wokulski robił za klakiera.
Poszedł nawet (mimo późnej pory) do restauracji, gdzie grała muzyka złożona ze skrzypców, fortepianu i arfy. Zjadł pieczeń z kartoflami i z kapustą, wypił kufel piwa, potem drugi kufel, potem trzeci i czwarty... nawet siódmy... Zrobiło mu się tak jakoś raźnie, że cisnął arfiarce na talerz dwie czterdziestówki i zaczął śpiewać pod nosem. […]
Dopiero gdy na ulicy owionęło go świeże powietrze, oparł się o słup latarni gazowej i spytał:
– Do diabła, czyżbym się upił?... Ba! Siedem kufli!...
Spuśćmy zasłonę miłosierdzia na wczorajsze wybryki pana Ignacego i pozwólmy mu dalej iść ulicą Miodową.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/146-lalka-boleslawa-prusa-czyli-o-milosci-w-warszawie#sigProIdcb125df28a
Tu, przechodząc około składu herbaty Nowickiego, wstępuje na chwilę, ażeby powiedzieć właścicielowi: „dzień dobry” i szybko ucieka dalej, mrucząc: „Co on sobie pomyśli, zobaczywszy mnie o tej godzinie na ulicy?... Naturalnie pomyśli, że jestem najpodlejszy dysponent, który zamiast siedzieć w sklepie, łajdaczy się po mieście... Oto los!...”
Przez pozostałą część drogi do sądu trapi pana Ignacego sumienie. […] Rumieni się i potnieje i już chce wracać do swoich ksiąg (w taki jednakże sposób, ażeby go zobaczył Nowicki), gdy nagle widzi przed sobą dawny pałac Paca. „Tu będzie licytacja!” – mówi pan Ignacy i zapomina o skrupułach.
Skład herbaty Nowickiego mieścił się w pałacu Teppera, dużym szerokim budynku o dwóch wyższych narożnikach, stojącym między pałacem biskupów krakowskich a kościołem kapucynów. Wzniesiono go dla Piotra Teppera, najbogatszego i najbardziej wpływowego bankiera doby stanisławowskiej. W budynku mieściły się: kantor, biura, sklepy, luksusowe apartamenty na wynajem oraz mieszkanie właściciela. W czasie Księstwa Warszawskiego w pałacu gościł Napoleon. Budynek nie przetrwał do naszych czasów. Zniszczony podczas drugiej wojny światowej, rozstał rozebrany. Pod miejscem, na którym niegdyś stał, znajduje się wylot Trasy W-Z.
Mijając skład herbaty Nowickiego, pan Ignacy rumieni się i potnieje, bo podążając za dorożką baronowej, zaniedbuje swoje obowiązki. A subiektem u Nowickiego był jego pierwowzór – Bolesław Morski.
Kamienica Teppera
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Pan Ignacy dochodzi do dawnego pałacu Paca. Pod koniec XVII wieku stał tu jeden z najokazalszych gmachów w Warszawie. Został zbudowany w latach 1681–1687 w stylu barokowym na polecenie Dominika Mikołaja Radziwiłła według projektu Tylmana z Gameren. Mieściła się w nim biblioteka i pierwszy w kraju gabinet historii naturalnej. W roku 1823 budynek nabył generał Ludwik Michał Pac i przebudował go według projektu Henryka Marconiego.
Pałac zyskał charakterystyczną bramę wjazdową, ozdobioną przez Ludwika Kauffmanna płaskorzeźbionym fryzem przedstawiającym konsula rzymskiego Tytusa Flamininusa ogłaszającego wolność miast greckich na igrzyskach w Koryncie. Fryz uchodzi za jedną z najwybitniejszych rzeźb neoklasycystycznych w Warszawie.
Za udział generała Paca w powstaniu listopadowym pałac został skonfiskowany na rzecz Skarbu Państwa. Znalazły w nim siedzibę kancelarie notarialne, warszawski sąd okręgowy i hipoteka. W czasie drugiej wojny światowej pałac został częściowo zniszczony. Odbudowano go od frontu – według projektu Marconiego, a od ogrodu – według projektu Tylmana z Gameren. Dziś w pałacu mieści się Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej.
Czasami można zwiedzać wnętrza pałacu. Mnie udało się w Noc Muzeów
Rozejrzawszy się w sytuacji pan Ignacy przede wszystkim spostrzega, że do gmachu sądowego prowadzą dwie ogromne bramy i dwoje drzwi. Następnie widzi cztery różnej wielkości gromady starozakonnych z minami bardzo poważnymi. Pan Ignacy nie wie, dokąd iść, idzie jednak do tych drzwi, przed którymi stoi najwięcej starozakonnych, domyślając się, że tam właśnie odbywa się licytacja. W tej chwili przed gmach sądu zajeżdża powóz, a w nim pan Łęcki. […] Pan Łęcki wysiada uroczyście z powozu, triumfalnym krokiem zbliża się do drzwi sądowych...
W tej samej chwili do Łęckiego podbiega dżentelmen wyglądający na próżniaka. Pozory jednak mylą, bo jest to adwokat. W przerwach między sprawami sądowymi adwokaci spędzali czas w licznych na Miodowej knajpach. Schronienia w jednej z nich szuka też pan Rzecki.
Pan Ignacy ucieka z sieni [pałacu Paca] aż na drugą stronę ulicy; na rogu Kapitulnej i Miodowej wpada do cukierni i kryje się w tak ciemnym kącie, w którym nie mogłaby już poznać go nawet pani Krzeszowska. Każe sobie podać filiżankę pienistej czekolady, zasłania się podartą gazetą i widzi, że w tym małym pokoiku znajduje się drugi, jeszcze ciemniejszy kąt, w którym mieści się pewien okazałej tuszy jegomość i jakiś zgarbiony Żyd.
Cukiernia na „rogu Kapitulnej i Miodowej” jest wciąż źródłem domysłów varsavianistów. Niektórzy twierdzą, że Prus miał na myśli zakład Arkuszewskiego. Jego lokal był stary, z tradycjami, słynął z dobrej kuchni – serwowano w nim ryby, kołduny, ozory w sosie chrzanowym, polędwicę w śmietanie i flaki. Inni są zdania, że pan Ignacy schował się w „Honoratce”, mieszczącej się w lewej oficynie pałacu Chodkiewiczów, w lokalu po kaplicy anglikańskiej. Dziś jest tu Dom Rzemiosła. Pojawiają się też głosy, że chodzi o Skład Win i Towarów Kolonialnych Józefa Purwina przy dzisiejszej Miodowej 16 albo o sąsiadującą z nim kawiarnię „Pół Czarnej”, w której stary Szlangbaum toczył pertraktacje z podstawionymi licytatorami w dniu sprzedaży kamienicy Łęckich.
Pan Ignacy śpiesznie dopija czekoladę i ucieka z cukierni na ulicę. Już obrzydła mu licytacja, której ma pełne uszy i pełną głowę. Chce w jakiś sposób przepędzić zbywający mu czas i, spostrzegłszy otwarty kościół Kapucynów, kieruje się do niego, będąc pewnym, że w świątyni znajdzie spokój, przyjemny chłodek, a nade wszystko, że tam przynajmniej nie usłyszy o licytacji.
Kościół kapucynów, drzeworyt Michała Starkmana z około 1855 roku
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Wchodzi do kościoła i istotnie znajduje ciszę i chłód, a nadto nieboszczyka na katafalku, otoczonego świecami, które się jeszcze nie palą, i kwiatami, które już nie pachną. Od pewnego czasu pan Ignacy nie lubi widoku trumny, więc skręca w lewo i widzi klęczącą na posadzce w czarnym stroju kobietę. Jest to baronowa Krzeszowska, kornie zgięta ku ziemi; bije się w piersi i co chwilę podnosi chustkę do oczu.
Widok rozmodlonej baronowej nie wydaje się panu Ignacemu ponętny, przechodzi więc na prawą stronę kościoła, i co widzi? Spoza filaru wychyla się średniego wzrostu mężczyzna, energicznie wyprostowany pomimo siwych włosów i szepczący modlitwę z zadartą głową. Rzecki poznaje w nim pana Łęckiego.
Baronowa Krzeszowska prosi Boga, żeby kamienica poszła jak najtaniej, a Łęcki – żeby jak najdrożej. Rzecki śpiesznie opuszcza kościół, zastanawiając się, w jaki też sposób dobry Bóg zadowoli sprzeczne żądania pani baronowej Krzeszowskiej i pana Tomasza Łęckiego?
Kościół Przemienienia Pańskiego, zwany potocznie kościołem kapucynów – w którym przed licytacją spotykają się bohaterowie Lalki – został wzniesiony w stylu barokowym w latach 1683–1694 z fundacji króla Jana III Sobieskiego jako wotum dziękczynne za zwycięstwa pod Chocimiem i Wiedniem. Herb króla, Janina, zdobi fronton budowli. Król osobiście położył kamień węgielny pod budowę świątyni. Wewnątrz znajduje się sarkofag z jego sercem.
Plany kościoła i klasztoru dla braci zakonnych wykonał architekt August Locci. W 1864 roku klasztor został zamknięty, kościół przekazany władzy diecezjalnej, a zakonnicy wywiezieni do Zakroczymia. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę kapucyni powrócili do swojej warszawskiej siedziby. W czasie powstania warszawskiego kościół został znacznie zniszczony. Odbudowano go w 1946 roku. W podziemiach świątyni jest ruchoma szopka bożonarodzeniowa.
Zaproszenie do wnętrza
Przed wejściem do kościoła znajduje się rzeźba kanadyjskiego artysty Timothy'ego Schmalza Bezdomny Jezus. Podobne rzeźby są w ponad stu miejscach na świecie, między innymi w Watykanie, Dublinie, Waszyngtonie, Singapurze, Nowym Jorku, Glasgow, Antwerpii, Manchesterze i w Madrycie.
Kościół świętego Aleksandra, czyli pan Ignacy zarządza kamienicą
Kiedy Wokulski pojechał do Paryża, opiekę nad kamienicą Łęckich, a właściwie już swoją, powierzył panu Rzeckiemu.
Ha! trudno... Posyłam tedy do odprasowania mój kapelusz, płacę dwa złote, na wszelki wypadek biorę do kieszeni krócicę i maszeruję gdzieś aż za kościół Aleksandra.
Stojący na placu Trzech Krzyży kościół pod wezwaniem świętego Aleksandra został wzniesiony w latach 1818–1826 na pamiątkę pierwszego przyjazdu do Warszawy cara Aleksandra I, który wskrzesił Królestwo Polskie i nadał mu konstytucję. Władcę chciano powitać tymczasową bramą triumfalną, a potem na jej miejscu wystawić mu pomnik, ale car nakazał budowę kościoła. Wzniesiono go w stylu klasycystycznym według projektu Piotra Aignera. Świątynia kształtem przypomina rzymski Panteon. Już po wydaniu Lalki, w latach 1886–1894, kościół przebudowano według projektu Piusa Dziekońskiego. Podczas powstania warszawskiego świątynia została zniszczona. Odbudowano ją w pierwotnym kształcie i dziś jest jedynym budynkiem w okolicy ulicy Kruczej wyglądającym tak, jak za czasów Lalki.
Plac Trzech Krzyży i kościół świętego Aleksandra, fot. Konrad Brandel
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Co się zaś tyczy opieki pana Rzeckiego nad kamienicą, to miękkie serce starego subiekta nie przyczyniło się do wzrostu zysków z wynajmu:
Miałem uregulować finanse kamienicy i otóż uregulowałem je tak, że na pewno dochód zmniejszył się o trzysta rubli rocznie. Ha! Może tym rychlej Stach opatrzy się i sprzeda swój nabytek, który wcale nie był mu potrzebny.
Powiśle, czyli miniatura kraju
Gdy Wokulski kupił srebra Łęckich i zapłacił za nie znacznie więcej niż były warte, w jego sklepie przy Krakowskim Przedmieściu pojawiła się panna Izabela. Potraktowała go z góry, a z subiektem-bawidamkiem Mraczewskim flirtowała. Tego dla Wokulskiego było już za wiele.
...złożył księgę, z wolna podniósł się z fotelu i, sięgnąwszy po kapelusz stojący na kantorku, skierował się ku drzwiom. Czuł brak oddechu i jakby rozsadzanie czaszki. […]
Znalazłszy się na ulicy Wokulski stanął na chodniku, jakby namyślając się, dokąd iść. Nie ciągnęło go nic w żadną stronę. Dopiero gdy przypadkiem spojrzał w prawo, na swój nowo wykończony sklep, przed którym już zatrzymywali się ludzie, odwrócił się ze wstrętem i poszedł w lewo. […]
Nieustanny turkot i szmer wydały się Wokulskiemu nieznośnymi, a wewnętrzna pustka straszliwą. Chciał czym się zająć i przypomniał sobie, że jeden z zagranicznych kapitalistów pytał go o zdanie w kwestii bulwarów nad Wisłą. Zdanie już miał wyrobione: Warszawa całym swoim ogromnym ciężarem ciąży i zsuwa się ku Wiśle. Gdyby brzegi rzeki obwarować bulwarami, powstałaby tam najpiękniejsza część miasta: gmachy, sklepy, aleje...
– Trzeba spojrzeć, jak by to wyglądało? – szepnął Wokulski i skręcił w ulicę Karową.
W latach 70. XIX wieku sprawa budowy bulwarów nad Wisłą faktycznie była aktualna. „Kurier Warszawski” z 2 kwietnia 1879 roku donosił o powstaniu towarzystwa polsko-francuskiego, które miało wybudować bulwary kosztem 25 milionów rubli. Projekt nie został jednak zrealizowany.
Marzenia Wokulskiego o wiślanych bulwarach w Warszawie ziściły się dopiero na początku XXI wieku.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/146-lalka-boleslawa-prusa-czyli-o-milosci-w-warszawie#sigProId3169c55d96
Przy bramie wiodącej tam [czyli na ulicę Karową] zobaczył bosego, przewiązanego sznurami tragarza, który pił wodę prosto z wodotrysku; zachlapał się od stóp do głów, ale miał bardzo zadowoloną minę i śmiejące się oczy.
W roku 1878 z Krakowskiego Przedmieścia na ulicę Karową wchodziło się przez oryginalną bramę, zaprojektowaną przez Henryka Marconiego. Wzniesiono ją w 1856 roku tuż po założeniu w Warszawie pierwszych wodociągów, dlatego w jej bocznych kolumnach umieszczono dwa publiczne wodotryski. Brama przypominała ogromny łuk triumfalny, zwieńczony rzeźbą syreny posadowionej w muszli. Syrena, podobnie jak ta staromiejska, była działem Konstantego Hegla. Około 1900 roku bramę oraz sąsiadujące z nią budowle, między innymi pałac Tarnowskich, rozebrano w związku z poszerzeniem ulicy Karowej i budową hotelu Bristol. Syrena trafiła na budynek Inspekcji Sieci Wodociągowej i Kanalizacyjnej przy ulicy Lipowej 2.
Brama niegdyś prowadząca na ulicę Karową
(źródło: Wikipedia / domena publiczna)
Obecne połączenie Krakowskiego Przedmieścia i ulicy Karowej
Na Karowej odetchnął. Zdawało mu się, że jest jedną z plew, które już odrzucił młyn wielkomiejskiego życia, i że powoli spływa sobie gdzieś na dół tym rynsztokiem zaciśniętym odwiecznymi murami.
W czasach Lalki Karowa była wąską uliczką, której dolny odcinek biegł groblą. Do obecnej szerokości powiększono ją w 1900 roku.
Zatrzymał się w połowie drogi i patrzył na ciągnącą się u jego stóp dzielnicę między Nowym Zjazdem i Tamką. [...]
„Nic, nic!... – powtarzał, tułając się po uliczkach, gdzie widać było rudery zapadnięte niżej bruku, z dachami porosłymi mchem, lokale z okiennicami dniem i nocą zamkniętymi na sztaby, drzwi zabite gwoździami, naprzód i w tył powychylane ściany, okna łatane papierem albo zatkane łachmanem. Szedł, przez brudne szyby zaglądał do mieszkań i nasycał się widokiem szaf bez drzwi, krzeseł na trzech nogach, kanap z wytartym siedzeniem, zegarów o jednej wskazówce, z porozbijanymi cyferblatami. […]
– Oto miniatura kraju – myślał – w którym wszystko dąży do spodlenia i wytępienia rasy. Jedni giną z niedostatku, inni z rozpusty.
Powiśle i park Kazimierzowski, fot. Konrad Brandel
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Dziś w połowie drogi znajduje się ślimak, czyli wiadukt im. Stanisława Markiewicza zbudowany w latach 1903–1905 na terenie ogrodów klasztoru wizytek. Wiadukt zdobi jedna z najpiękniejszych warszawskich syrenek. Została wykonana – podobnie jak reszta dekoracji rzeźbiarskich – w 1905 roku przez Jana Woydygę.
Poniżej wiaduktu jest część Powiśla, dzielnicy między Krakowskim Przedmieściem a Wisłą. Tworzą je ulice, którymi wędruje Wokulski: Dobra, Garbarska, Radna, Browarna. W czasach Lalki zamieszkane były przez biedotę. Przed 1939 rokiem Powiśle bardzo się unowocześniło, jednak dopiero po drugiej wojnie światowej nowe budownictwo wyparło resztki ruder pamiętające czasy Prusa.
Aleksander Gierymski, Powiśle
Dzisiejsze Powiśle.
Na ostatnim zdjęciu nowy gmach Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego
Wokulski doszedł do brzegu Wisły i zdumiał się. Na kilkumorgowej przestrzeni wznosił się tu pagórek najobrzydliwszych śmieci, cuchnących, niemal ruszających się pod słońcem, a o kilkadziesiąt kroków dalej leżały zbiorniki wody, którą piła Warszawa.
„O tutaj – myślał – jest ognisko wszelkiej zarazy. Co człowiek dziś wyrzuci ze swego mieszkania, jutro wypije; później przenosi się na Powązki i z drugiej znowu strony miasta razi bliźnich pozostałych przy życiu”.
Zbiorniki wody, czyli fragment działających w tym czasie wodociągów, zbudowanych w latach 1851–1855 przez Henryka Marconiego, stały u zbiegu ulic Karowej i Dobrej. Były to budynki dla maszyn, kotłów i filtrów, z których przewodem biegnącym pod ulicą Karową i placem Saskim tłoczono wodę do zbiornika w Ogrodzie Saskim, a stamtąd rurami rozprowadzano po mieście. Stojący do dziś w Ogrodzie Saskim okrągły budynek, przywodzący na myśl klasyczną świątynię, jest pozostałością tej pierwszej warszawskiej instalacji wodociągowej.
W roku 1877 magistrat warszawski zawarł umowę z inżynierem Williamem Lindleyem na sporządzenie projektu i budowę wodociągów i kanalizacji. Prace rozpoczęto jednak dopiero w 1882 roku.
Pomnik Williama Lindleya na Powiślu
Nad samym brzegiem Wisły leżał stos belek. Wokulski uczuł znużenie, siadł i patrzył. W spokojnej powierzchni wody odbijała się Saska Kępa, już zieleniejąca, i praskie domy z czerwonymi dachami; na środku rzeki stała nieruchoma berlinka.
Dzisiejsza Saska Kępa to zaledwie południowa część dawnej Saskiej Kępy, czyli naturalnej wyspy otoczonej ze wszystkich stron wodami Wisły. Gdy Wokulski spacerował nad rzeką, istniała tam wieś Saska Kępa, należąca do gminy Wawer. Dziś tą nazwą określa się dzielnicę Warszawy leżącą na południe od mostu Poniatowskiego.
Fontanny i widok na praską stronę
Wstał z belek i wrócił do miasta. […] Szedł Oboźną pod górę, rozmarzony, i czuł, że w ciągu kilku godzin, które spędził w nadrzecznej dzielnicy, zaszła w nim jakaś zmiana.
Ulica Oboźna jest dość stroma, dlatego jej część stanowią schodki. Tuż przy nich znajduje się źródełko, a nad nim marmurowa tablica z napisem „1837”.
Powyżej schodków z ulicą Oboźną sąsiadują budynki Uniwersytetu Warszawskiego. Ulica łączy się z Krakowskim Przedmieściem dokładnie tam, gdzie stała kamienica, w której mieszkanie wynajmował Wokulski.
Po powrocie ze spaceru na Powiśle Wokulski wyrzucił z pracy subiekta-bawidamka Mraczewskiego.
Gdy po raz drugi wybrał się nad Wisłę, był w zgoła innym nastroju. Stało się to bowiem w dniu, w którym otrzymał od pana Łęckiego zaproszenie na obiad. Wybiegł ze sklepu na ulicę i ruszył w kierunku Nowego Światu.
Skrzyżowanie Nowego Światu i Alej Jerozolimskich
Ruch na świeżym powietrzu uspokoił go; doszedł do Alei Jerozolimskiej i skręcił nią ku Wiśle. Owiał go rześki wiatr wschodni i zbudził te nieokreślone uczucia, które tak żywo przypominają wiek dziecinny. […] Uśmiechał się do piaskarza wiozącego swój towar nędznym koniem w podługowatej skrzyni, a żebrząca wiedźma wydała mu się bardzo miłą staruszką; cieszył go świst rozlegający się w fabryce i chciał pogadać z gromadką rozkosznych malców, którzy ustawiwszy się na przydrożnym pagórku, ciskali kamieniami w przechodzących Żydów.
Aleje Jerozolimskie, fot. Konrad Brandel
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Podążał w dół, w stronę rzeki. Rozmyślał o przyczynach zaproszenia do Łęckich, a namiętność walczyła w nim ze zdrowym rozsądkiem, który radził: unikaj […] samic innego niż twój gatunku... Nie posłuchał...
Wokulski ocknął się i rozejrzał. Był już niedaleko Wisły, obok drewnianych spichrzów, a przejeżdżające furmanki zasypywały go czarnym pyłem. Szybko zwrócił się ku miastu...
Dziś jeżdżą fury i trują spalinami...
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, czyli „Farewell, miss Iza, farewell!”
Podczas obiadu u Łęckich Wokulski wspomniał o swoich planach wyjazdu do Paryża na Wystawę Powszechną.
– Zazdroszczę panu – odezwała się panna Izabela – Od dwu miesięcy marzę tylko o wystawie paryskiej, ale papa jakoś nie wykazuje skłonności do wyjazdu...
Wokulski skłonność wykazał.
– Merci... – szepnęła panna Izabela.
Wyjazd zbiegł się jednak w czasie z licytacją kamienicy Łęckich. Panna Izabela, dowiedziawszy się, że faktycznym nabywcą domu był Wokulski, zarzuciła mu, że prześladuje jej rodzinę.
– Ja państwa prześladuję!... – rzekł zmienionym głosem. Czyliż znajdziecie sługę... nie... psa wierniejszego ode mnie?... Od dwu lat o jednym tylko myślę, ażeby usunąć wam z drogi każdą przeszkodę.
Nie dane mu było usłyszeć odpowiedzi, bo w salonie zjawił się pan Starski. Na jego widok mocny rumieniec oblał twarz panny Izabeli, a w jej oczach pojawiło się rozmarzenie. Wokulski przestał istnieć. Do Paryża pojechał sam. Wyruszył z dworca Kolei Wiedeńskiej
Na Dworcu Kolei Wiedeńskiej złapał nas [Wokulskiego i Rzeckiego] doktór Szuman.
– Jedziesz do Paryża? – zapytał Stacha.
– A ty skąd wiesz?
– O, ja wszystko wiem. Nawet to, że tym samym pociągiem jedzie pan Starski.
Stach wstrząsnął się.
– Co to za człowiek? – rzekł do doktora.
– Próżniak, bankrut... jak zresztą wszyscy oni – odparł Szuman. – No i eks-konkurent... – dodał.
– Wszystko mi jedno
Szuman nie odpowiedział nic, tylko spojrzał spod oka.
Zaczęto dzwonić i świstać. Podróżni tłoczyli się do wagonów; Stach uścisnął nas za ręce.
– Kiedy wracasz? – zapytał go doktór.
– Chciałbym... nigdy – odpowiedział Stach i siadł do pustego przedziału pierwszej klasy.
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Wrócił jednak i dalej pogrążał się w bezsensownym uczuciu do panny Izabeli.
Pewnego dnia, już w maju, wezwał go pan Łęcki.
– Wyobraź sobie – rzekł do Wokulskiego – musimy jechać do Krakowa. Hortensja jest chora, chce widzieć Belę (zdaje się, że chodzi o zapis), no, a zapewne rada by poznać ciebie... Możesz jechać z nami?...
– W każdej chwili – odparł Wokulski – kiedyż to?
– Powinni byśmy jechać dziś, ale zapewne zejdzie do jutra.
Wokulski obiecał być gotowym na jutro. Kiedy pożegnał pana Tomasza i wstąpił do panny Izabeli, dowiedział się od niej, że jest w Warszawie Starski.
– Biedny chłopak – mówiła, śmiejąc się. – Dostał od prezesowej tylko dwa tysiące rubli rocznie i dziesięć tysięcy ciepłą ręką. Radzę mu, żeby ożenił się bogato, ale on woli jechać do Wiednia, a stamtąd zapewne do Monte Carlo... Mówiłam, ażeby jechał z nami. Będzie weselej, nieprawdaż?...
– Zapewne – odparł Wokulski – tym bardziej że weźmiemy osobny wagon.
– Więc do jutra!
Wokulski załatwił najpilniejsze interesa, na kolei zamówił wagon salonowy do Krakowa, a o ósmej wieczór, wyekspediowawszy swoje rzeczy, był u państwa Łęckich. Wypili herbatę we troje i przed dziesiątą udali się na kolej.
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
W wagonie faktycznie było wesoło. Panna Izabela i pan Starski siedli obok siebie i lekko zarumienieni pogrążyli się w rozmowie. Rozmawiali po angielsku, nieświadomi, że Wokulski ich rozumie. Tematem rozmowy był on sam (nudny i sentymentalny) oraz blaszka, którą podarował pannie Izabeli, a która zaginęła, gdy Izabela dokazywała ze Starskim. W wagonie też zaczęli dokazywać.
Wokulskiemu zdawało się, że się rozpłacze, że wybije okno i wyskoczy z wagonu... Całe szczęście pociąg zahamował na stacji w Skierniewicach. Tam Wokulski na zawsze pożegnał pannę Izabelę: Farewell, miss Iza, farewell!
Wielka miłość kupca galanteryjnego dobiegła końca.
xxx
Dworzec Wiedeński, zwany też dworcem Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, a od 1919 roku dworcem Głównym, był pierwszym dworcem kolejowym w Warszawie. Budowano go od lipca 1844 do czerwca 1845 roku według projektu Henryka Marconiego. Dworzec znajdował się u zbiegu ulicy Marszałkowskiej i Alej Jerozolimskich. Budowla była wyjątkowo piękna. Przypominała dwa stykające się parowozy. Zdobiła ją elewacja w stylu renesansu florenckiego. Główny, dwupiętrowy gmach łączył się oficynami z dwiema wieżami. W zachodniej umieszczono telegraf, a we wschodniej zegar. Długość dworca była równa długości składu pociągu dalekobieżnego i wynosiła 160 metrów. Przed dworcem posadzono dwa rzędy drzew. Całość robiła niezapomniane wrażenie.
`
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Wewnątrz budynku nie było dużej hali dla podróżnych. Przestrzeń została podzielona na niewielkie pomieszczenia, w których umieszczono kasy oraz poczekalnie. Były oddzielne bufety dla pasażerów podróżujących różnymi klasami, osobny bufet dla wojskowych oraz pokoje dla dam i osób z wyższych sfer.
Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej. Sala klasy II, rys. Ksawery Pillati
(źródło: Mazowiecka Biblioteka Cyfrowa / domena publiczna)
Powolna likwidacja dworca Wiedeńskiego rozpoczęła się wraz z budową nowoczesnego dworca Głównego, który miał go zastąpić, oraz warszawskiej linii średnicowej. Przerwał ją wybuch drugiej wojny światowej. Budynki zostały zniszczone podczas bombardowań Warszawy we wrześniu 1939 roku. Zachowane resztki wieży zegarowej wysadzono w powietrze w maju 1947 roku w czasie odgruzowywania tej części miasta. Stała tam, gdzie dziś znajduje się placyk „patelnia” przed wejściem do stacji metra Centrum. Podczas budowy Placu Defilad upamiętniono ją tablicą głoszącą: „Tu stała wieża zegarowa dworca Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej”. Niestety, tablica zginęła podczas budowy metra.
Dziś tam, gdzie niegdyś stał dworzec, znajdują się pawilony podziemnej stacji Warszawa Śródmieście.
O dawnym dworcu przypomina tablica umieszczona w latach 60. XX wieku na jednym z pawilonów
Bibliografia
S. Godlewski, L.B. Grzeniewski, H. Markiewicz, Śladami Wokulskiego, Warszawa 1957.
L. Grzeniewski, Warszawa w „Lalce” Prusa, Warszawa 1965.
P. Waszak, Między Kopernikiem a Zygmuntem, czyli tło warszawskie w Lalce Bolesława Prusa, Warszawa 2006.