Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie - ślub na pięćdziesiąt osiem lat
Kiedy Jarosław Iwaszkiewicz odszedł od ołtarza kościoła w Brwinowie, pokazał swoim przyjaciołom obrączkę na palcu i powiedział: Klamka zapadła, Lechoń stwierdził: No, ale to ślub na sześć tygodni. Bardzo się mylił. Anna i Jarosław przeżyli razem pięćdziesiąt osiem lat.
Na pierwszy rzut oka nie pasowali do siebie. On wielki i powolny, ona drobna i energiczna. Dzieliło ich wiele – pochodzenie, finanse, poglądy polityczne, religia, erotyka. Często kłócili się i trzaskali drzwiami, ale też bardzo kochali i wspierali. Jarosław był impulsywny, potrafił zrobić Annie awanturę o głupstwa, lecz gdy zmarła, nie umiał bez niej żyć. Odszedł dwa miesiące później.
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Zapraszam do zapoznania się z dziejami niezwykłego małżeństwa Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów
oraz historią dwóch podwarszawskich miejscowości,
z którymi związali swoje życie – Brwinowa i Podkowy Leśnej.
Anna, przez członków rodziny i przyjaciół zwana Hanią, urodziła się 17 grudnia 1897 roku w rodzinnym majątku Lilpopów, Brwinowie pod Warszawą. Drewniany dwór, w którym przyszła na świat, stał w miejscu, gdzie dziś jest park miejski imienia 36. pułku Piechoty Legii Akademickiej, między kościołem parafialnym a pałacem rodu Wierusz-Kowalskich.
Była córką Stanisława Wilhelma Lilpopa, pochodzącego z rodziny przemysłowców. On sam nie miał głowy do interesów. Żył z majątku, który parcelował, a działki sprzedawał. Pieniądze przeznaczał na swoje pasje, przede wszystkim myślistwo. Ożenił się z Jadwigą ze Stankiewiczów. Początkowo ich małżeństwo było szczęśliwe, ale gdy Anna miała dwa lata, w domu Lilpopów zaczął bywać pianista Józef Śliwiński. Rozkochał w sobie matkę dziewczynki. Uciekła z nim w świat, tracąc prawo do widywania się z córką. Lilpop z nikim się nie związał, a wychowanie Anny powierzył siostrze, Anieli Pilawitzowej.
Anna z ojcem, Stanisławem Wilhelmem Lilpopem
Zdjęcie – materiały informacyjne przy willi „Aida”
Mała Hania widziała matkę tylko raz, gdy miała osiem lat. Podczas koncertu w operze objęła ją zapłakana, elegancko ubrana pani. Lilpop zareagował dość stanowczo, bezceremonialnie wyciągając córkę z jej objęć. Drugi raz Anna zobaczyła matkę w 1926 roku, gdy była już dorosła. W dzienniku zapisała: Dziwnym zbiegiem okoliczności na rogu placu Trzech Krzyży spotkałam moją matkę, tę dziwną kobietę, której stosunku do mnie nigdy nie mogłam zrozumieć. Nie widziała mnie zresztą i tak minęłyśmy się w ciemności, dalekie sobie jak zawsze. Obie panie spotkały się jeszcze raz – w czasie drugiej wojny światowej – i razem zamieszkały.
Gdy w 1915 roku Rosjanie opuścili Warszawę, podążyło za nimi wielu Polaków, wśród nich Stanisław Wilhelm Lilpop i osiemnastoletnia wówczas Anna. W Moskwie spędziła trzy lata, które wspominała jako „najpiękniejszą fazę swego życia”.
Anna nigdy nie chodziła do szkoły, w domu uczyły ją bony i guwernantki. Mimo braku matury – nad czym ubolewał Iwaszkiewicz – była dziewczyną o dużej wiedzy i kulturze. Interesowała się życiem artystycznym, całkowicie ignorując bogactwo i świat pieniędzy. Amatorsko grała na fortepianie, dużo czytała i bywała w teatrze. Uwielbiała Słowackiego, Wyspiańskiego i rozmowy o sztuce. Te zalety oraz uroda i wdzięk czyniły z niej jedną z najciekawszych warszawianek lat międzywojennych.
Anna Lilpop
Zdjęcie – materiały informacyjne przy willi „Aida”
Na początku 1922 roku Anna była zaręczona z księciem Krzysztofem Radziwiłłem, oficerem polskiego wojska, studentem polonistyki i historii sztuki Uniwersytetu Jagiellońskiego, poetą amatorem i dziedzicem ogromnego majątku. Poznali się kilka lat wcześniej w Moskwie. Obie rodziny niechętnie widziały wspólną przyszłość młodych. Dla księstwa Radziwiłłów ożenek syna z córką fabrykanta był mezaliansem. Dla ambitnego przemysłowca wejście do arystokratycznej rodziny w charakterze parweniusza było afrontem. Pierwsze, nieoficjalne zaręczyny Anny i Krzysztofa zostały zerwane pod naciskiem rodziny narzeczonego. Młodego Radziwiłła wysłano za granicę, żeby o Lilpopównie zapomniał. Jednak uczucie młodych przetrwało i obie rodziny w końcu udzieliły im błogosławieństwa. Dano na zapowiedzi i wtedy pojawił się Jarosław Iwaszkiewicz. Z takim trudem wywalczone zaręczyny Anny i Krzysztofa zostały zerwane. Książę wycofał się z honorem – w opublikowanych wiele lat później wspomnieniach napisał: jestem dumny, bo w ten sposób […] nie ja byłem krzywdzicielem, ale ona wzgardziła księciem.
Anna i Krzysztof
Zdjęcie z książki: L. Włodek, Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów, Kraków 2012
Iwaszkiewicz lubił opowiadać, że niechętna małżeństwu syna księżna Radziwiłłowa modliła się w tej sprawie do świętego Antoniego, obiecując mu ofiarę z rodzinnych sreber. I wtedy – mawiał poeta – święty Antoni posłał mnie.
Leon (takie było metrykalne imię pisarza; imię Jarosław, używane w rodzinie, w oficjalnych dokumentach zapisano dopiero po 1945 roku) Iwaszkiewicz urodził się 20 lutego 1894 roku w Kalniku na Ukrainie, dwieście kilometrów na południowy zachód od Kijowa. Wywodził się ze zubożałej polskiej szlachty. Był późnym dzieckiem rodziców i najmłodszym z rodzeństwa. Między nim a najstarszym bratem Bolesławem było aż dziewiętnaście lat różnicy. Ojciec, powstaniec styczniowy i urzędnik miejscowej cukrowni, zmarł, gdy Jarosław miał osiem lat. Od tej pory chłopiec żył otoczony przez kobiety – matkę i trzy starsze siostry: Helę, Annę, zwaną Nucią, i Jadwigę.
Jarosław Iwaszkiewicz z rodziną w Kalniku na Ukrainie
Zdjęcie Internet
By poratować skromny rodzinny budżet, od wczesnej młodości pracował w bogatych rodzinach jako guwerner. Sam uczył się w gimnazjum w Jelizawietgradzie i na uniwersytecie w Kijowie. Studiował prawo, ale pociągała go sztuka – początkowo muzyka, którą jednak porzucił za radą kuzyna Karola Szymanowskiego. Jego przeznaczeniem stała się literatura. Gdy w 1918 roku opuszczał ogarniętą rewolucją i wojną domową Ukrainę, czuł się poetą i pisarzem. W Warszawie szybko stał się częścią bohemy artystycznej. Ze Skamandrytami – Julianem Tuwimem, Antonim Słonimskim, Janem Lechoniem i Kazimierzem Wierzyńskim – przesiadywał w kawiarni „Pod Pikadorem”, a potem na półpiętrze sławnej „Ziemiańskiej”. W następnym roku do Warszawy przyjechała matka Jarosława z córką Nucią. Siostry Hela i Jadwiga już wcześniej zdobyły posady w Królestwie Polskim.
Grupa literatów na dworcu w Warszawie przed odjazdem na wieczór literacki do Pragi,
widoczni m.in. Jarosław Iwaszkiewicz, Antoni Słonimski, Jan Lechoń, Kazimierz Wierzyński
Anna i Jarosław poznali się 1 lutego 1922 roku w mieszkaniu Lilpopów w Warszawie przy ulicy Górnej 8. Swatką okazał się początkujący pianista Roman Jasiński, który po latach wspominał: Anna żywo się interesowała literaturą i poezją. Coś też słyszała o młodym, kameralnym, lirycznym poecie Iwaszkiewiczu, uchodźcy z Ukrainy. […] Miała ochotę go poznać. Odpowiedziałem spontanicznie: Ależ to drobiazg, pani Haniu! Mogę zaraz do niego zadzwonić i poprosić, żeby przyszedł się pani przedstawić.
Ulica Górnośląska (dawniej Górna) w Warszawie
Zjawił się Jarosław – piękny, wspaniały, wysoki, o interesującej, nieco egzotycznej urodzie, ale w podartych butach i lichym paletku. Biedny jak mysz kościelna, nie wiedział, że za kilka miesięcy stanie z posażną panną Lilpopówną na ślubnym kobiercu.
Jarosław Iwaszkiewicz
Była to miłość od pierwszego wejrzenia. Blisko sześćdziesiąt lat później Jarosław pisał: Pamiętam każdy szczegół tego wielkiego momentu. Chwila, kiedy Hania weszła […] została mi na zawsze w pamięci. Olśniewająca uroda, w gruncie rzeczy banalna, ale z tym tryskającym życiem wewnętrznym, blaskiem niedużych ciemnych oczu i chmurą jasnych, popielatych blond włosów.
Anna Iwaszkiewiczowa
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Od pierwszego spotkania Anny i Jarosława do ich zaręczyn minęły dwa miesiące. 16 kwietnia w warszawskim parku Agrykola młodzi wyznali sobie miłość, przyrzekając, że nie opuszczą się aż do śmierci. Obydwoje dotrzymali danego słowa. Anna wspominała: Pamiętam, z jakim spokojem rano wstałam, poszłam na mszę, a stamtąd na to spotkanie w Agrykoli. Czułam, wiedziałam już podświadomie, że wszystko jest rozstrzygnięte, tak jak nigdy jeszcze w życiu nie czułam, ten wielki spokój, który daje pewność, że idziemy drogą przeznaczenia.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/144-anna-i-jaroslaw-iwaszkiewiczowie-slub-na-piecdziesiat-osiem-lat#sigProIdd9c720189a
Park Agrykola wiosną
Iwaszkiewicz był homoseksualistą, czego nie ukrywał, ale ożenić się chciał. W Książce moich wspomnień pisał: Do małżeństwa zawsze miałem pociąg i od bardzo wczesnej młodości zawsze sobie projekty małżeństw układałem. Jak dzisiaj widzę, projekty te zawsze były pomyślane jako jakieś „urządzenie” sobie życia, oparcie się o przyjaźń w małżeństwie, chęć stworzenia bazy domowej dla siebie i mojej rodziny – nigdy zaś nie jako jakiś płód gwałtownego afektu czy namiętności. Projekty moje zawsze były „rozsądne” – zbyt nawet może rozsądne. Początkującemu koledze po fachu radził: dla poety najważniejsze to bogato się ożenić.
Stanisław Wilhelm Lilpop i ciotka Aniela Pilawitzowa nagłe uczucie Anny do Jarosława uznali za objaw jej niestabilności emocjonalnej. Nie chcieli słyszeć o nowym kandydacie na męża, głodomorze, pederaście, w dodatku poecie. W końcu zgodę dali, ale teść – w którego rodzie wszyscy mieli konkretne zawody albo odziedziczone po przodkach majątki – po ślubie z niedowierzaniem wypytywał świeżo upieczonego zięcia: I tak piórkiem, piórkiem będziesz zarabiał?
Przy tym biurku Iwaszkiewicz będzie piórkiem zarabiał na utrzymanie Stawiska
Na zdjęciu Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Zanim jednak doszło do ślubu, Lilpop rozdzielił młodych, licząc że miłość wywietrzeje im z głowy. Anna spędziła kilka tygodni u kuzynów pod Skierniewicami i w Skolimowie. Jarosław w tym czasie był na Huculszczyźnie. Po latach wspominał: W maju małżeństwo moje wydawało się zupełnie niemożliwe, tak liczne piętrzyły się przed nim trudności. Zamiary nasze małżeńskie wywołały burzę, którą musiałem przeczekać – wybrałem się w tym celu [...] na Huculszczyznę. Na parę miesięcy pogrążyłem się po uszy w czarach tej egzotycznej krainy. Łagodne góry, niebieskawe wąwozy, morza górskich grzbietów pokrytych łąkami, kwiaty, kwiaty i kwiaty – a w tym wszystkim lud osobliwy, inteligentny, ciekawy, malowniczy, posiadający niezwykłą wrażliwość artystyczną – wszystko to zajęło mnie tak bardzo, że czas kwarantanny przeszedł jak tylko można najprędzej.
Jarosław Iwaszkiewicz
Zdjęcie z wystawy plenerowej: Podkowa Leśna – domy – ludzie – idee
W tym czasie Annie udało się przekonać ojca i ciotkę Anielę do swych małżeńskich planów. Między powrotem Jarosława do Warszawy a ślubem minął zaledwie miesiąc. Młodzi nie mieli czasu na omówienie spraw materialnych, które zresztą niewiele ich interesowały. Po prawdzie, nie było też o czym mówić. Iwaszkiewicz wnosił do małżeństwa kufer książek, jedno ubranie i mnóstwo dobrych chęci, a posag Anny też był skromny, bo Lilpop, mimo że miał miliony, pieniędzy dać nie chciał. Co więcej, młodzi podpisali intercyzę – cały majątek Lilpopów został zabezpieczony przed „nieodpowiedzialnym pisarczykiem”.
Jeszcze przed ślubem Anna pierwszy raz zawiozła Jarosława pod Warszawę, do rodzinnego majątku – Brwinowa.
Dzisiejszy Brwinów – rynek i park miejski
Iwaszkiewicz wspominał: Pod koniec miesiąca narzeczona moja zaproponowała mi przejażdżkę koleją do Brwinowa, do jakiejś tam posiadłości jej ojca. Jakież było moje zdziwienie i zachwyt, kiedyśmy niespodziewanie znaleźliśmy się w Podkowie Leśnej! Trzeba pamiętać, że to, czym była wówczas Podkowa Leśna, nie da się porównać z Podkową dzisiejszą. Jeszcze kolejka elektryczna nie przecinała jej lasów, a całość, zgrupowana naokoło podwórza, które posiadało przepiękną romantyczną stodołę z wielkim gotyckim oknem u szczytu, sprawiała wrażenie czegoś dzikiego i o sto mil od miasta leżącego. Las, który wielką podkową otaczał staroświeckie podwórze, wydał mi się prawie dziewiczym i rzeczywiście był bardzo piękny. Stare sosny i – co ważniejsze – dęby rosły tu w wielkiej obfitości. Mój przyszły teść – wielki i znany myśliwy – gospodarował na tym kawałku ziemi, mając na widoku tylko polowanie, pełno więc tutaj było zwierzyny, a i sam las był pomyślany raczej jak jaki park myśliwski niż jako gospodarstwo leśne.
Tak naprawdę Iwaszkiewicz wspominał nie Podkowę Leśną, lecz folwark Wilhelmów, wydzielony z dóbr brwinowskich. W 1866 roku odziedziczył go małoletni Stanisław Wilhelm Lilpop, jego późniejszy teść. Zanim dorósł, na folwarku gospodarowała jego matka, Joanna Lilpop. Pamiątką po niej jest aleja lipowa, uznana dziś za zabytek.
Wzdłuż alei zbudowano osiem domków, które dały początek letnisku Stanisławów. Znajdująca się niedaleko brwinowska stacja kolei warszawsko-wiedeńskiej zapewniała dobrą komunikację z Warszawą i wpłynęła na popularność tego miejsca wśród zamożnych mieszkańców stolicy. Letnisko, wraz z wybudowaną później willą „Aidą”, istniało do wybuchu pierwszej wojny światowej. W wyniku działań wojennych zostało ograbione i zniszczone przez żołnierzy armii austriackiej.
W dwudziestoleciu międzywojennym zabudowania folwarku Wilhelmów (czyli dzisiejszej Podkowy Leśnej) zaczęły znikać. W 1929 roku spłonął spichlerz. Trzy lata później rozebrano kamienną stodołę z gotyckim oknem, o której pisze Iwaszkiewicz. Na jej miejscu zbudowano kościół pw. świętego Krzysztofa.
Do dziś z dawnego folwarku przetrwały dawne czworaki, w których mieści się Urząd Miejski, i mocno przebudowany neogotycki pałacyk myśliwski.
Jednym z ośmiu domków letniska Stanisławów był „Zabytek”. Przez długie lata pełnił różne funkcje. Był siedzibą gajowego, mydlarni, poczty i sklepu. Nie przetrwał do naszych czasów. Dziś w Podkowie Leśniej stoi nowy „Zabytek”, w którym jest restauracja. Zachowała się natomiast willa „Aida”, o której sporo jeszcze napiszę.
Wróćmy jednak do przedślubnych czasów Iwaszkiewiczów.
Jako oficjalny narzeczony Jarosław bywał częstym gościem u Lilpopów. Nie wspominał tych wizyt najlepiej. Raziło go skąpstwo rodziny przyszłej żony – częstowano go filiżanką herbaty, a przed kolacją dawano do zrozumienia, że czas do domu. Winił za to ciotkę Anielę Pilawitzową, z którą przyszło mu później mieszkać pod jednym dachem prawie czterdzieści lat. Po latach pisał: Gdybym zdawał sobie sprawę ze wszystkich trudności, jakie ściągnie na mnie małżeństwo z osobą pochodzącą z takiej rodziny jak Hania, na pewno bym się zawahał w mojej decyzji. Niestety, nie miał daru przewidywania przyszłości i 12 września 1922 roku złożył Annie przysięgę małżeńską.
Stało się to w drewnianym kościółku parafialnym pw. świętego Floriana w Brwinowie, tym samym, w którym dwadzieścia cztery lata wcześniej Anna została ochrzczona.
Stary kościół w Brwinowie
Zdjęcie Internet
Kościółka dawno już nie ma. Obecną murowaną świątynię zaczęto wznosić pięć lat po ślubie Iwaszkiewiczów, w 1927 roku. Najpierw na froncie drewnianej świątyni dostawiono wieżę z dzwonami. Potem zbudowano mury zewnętrzne i nawy boczne, które otoczyły dawną świątynię. Na koniec wykonano strop, dach i rozebrano drewniane ściany dawnego kościoła. Prace trwały dziesięć lat.
W nowej świątyni pozostawiono wyposażenie dawnej – pięć ołtarzy, rokokową ambonę z drugiej połowy XVIII wieku i barokową nastawę chrzcielnicy. Na chórze umieszczono organy zakupione w 1855 roku.
Na ślubie Anny i Jarosława nie zabrakło przyjaciół pana młodego, czyli przedstawicieli warszawskiej cyganerii artystycznej: Iwaszkiewicz nieco najadł się strachu: Ja przyjechałem do Brwinowa z moją matką z Milanówka, a pociąg z Warszawy miał przywieść moją narzeczoną z rodziną i wszystkich moich przyjaciół. Z pewnym niepokojem czekałem na stacji. […] Pociąg zajeżdża, wysiada z pierwszego wagonu tylko Grydzewski, z olbrzymim bukietem białych róż. Miał mi dostarczyć te róże, ale powiada, że więcej nikogo nie ma. Serce mi bije, struchlałem. Jak to, więc i mnie zrobiła taki kawał? Ale to tylko żart. Z ostatniego wagonu wysiada moja narzeczona, w szarym kostiumie, za nią mój przyszły teść w białym, letnim krawaciku, i cała banda.
Ta banda to Jan Lechoń, Julian Tuwim z żoną Stefanią, Antoni Słonimski, Wilam Horzyca, Emil Breiter. Na ich widok przyjaciółka Anny pytała: Któż to są ci wszyscy tacy jacyś dziwni? Rzeczywiście wyglądali dziwnie, bo jeszcze nie byli eleganckimi panami z „Ziemiańskiej” czy „Zodiaku”, a ich sława – dumnie krocząca ulicami Warszawy – do Brwinowa nie dotarła.
Świadkiem na ślubie Iwaszkiewiczów był Karol Szymanowski, dystyngowany, trochę pochylony, trochę kulejący, z wiecznym papierosem w ustach. Nie dowierzał, pytał pana młodego ściszonym głosem: Czy ty naprawdę się żenisz? Mój Boże, czy to możliwe, Jarosiu?
Miesiąc miodowy Iwaszkiewiczowie spędzili w Zakopanem.
Tak Annę i Jarosława widział Witkacy
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Gdy wrócili do Warszawy, chcieli mieszkać sami, ale ulegli namowom teścia i zamieszkali tam, gdzie się poznali – przy Górnej 8, wtedy już Górnośląskiej 24 – wraz z całą rodziną Lilpopów, co dla Jarosława nie było łatwe. Tuż po powrocie z Zakopanego usłyszał, jak Hania szczegółowo opowiada ciotkom dzieje ich pierwszej nocy miłosnej, która zresztą wypadła, dzięki najrozmaitszym jej „wyrachowaniom”, tydzień po ślubie. Anna wykazała się brakiem dyskrecji, ale Jarosław nie był jej dłużny, informując swych czytelników: Nawiasem mówiąc, nasz stosunek małżeński zawsze bardziej podobny był do zabiegu higienicznego niż do miłosnej manifestacji naszych zawsze głębokich uczuć, a to dzięki tysięcznym zabiegom i przygotowaniom mojej żony „przed” i „po, co potrafiło odebrać cały urok miłosnemu aktowi.
Mimo tych przeszkód Iwaszkiewiczowie doczekali się dwóch córek. W lutym 1924 roku na świat przyszła Maria, a w maju 1928 roku – Teresa.
Jarosław z córkami Marią i Teresą
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Iwaszkiewiczowie zimą zajmowali pokój na Górnośląskiej, a miesiące letnie spędzali w Podkowie Leśnej, w starej, drewnianej, wilgotnej i zmurszałej willi „Aida”. Zostawali tam do późnej jesieni, czasem do listopada, pod koniec za jednych już towarzyszów mając rozwielmożnione myszy, które przestawały się […] bać i przychodziły po swoje porcje chleba jak po należność.
Od 1928 roku „Aida” wielokrotnie zmieniała właścicieli.
Groziła jej ruina, ale po kilku remontach odzyskała dawny blask i została wpisana do rejestru zabytków
„Aida” to obszerny dom z drewna modrzewiowego, zbudowany na planie litery L, na wysokiej ceglanej podmurówce, pokryty dwuspadowym dachem. Jego szczyty zdobi ornament przedstawiający dwa smoki.
Z trzech stron otoczony jest cienistymi werandami. „Aida” była jednym z kilku domów mieszkalnych w folwarku Wilhelmów, stała na skraju lasu i przez lata pełniła funkcję letniego domu rodziny Lilpopów. Gdy po raz pierwszy zawitali tam Iwaszkiewiczowie, dom był zaniedbany ograbiony przez Niemców w 1914 roku, a potem przez okoliczną ludność. Brakowało najniezbędniejszych mebli, których Anna i Jarosław szukali w komórkach, na strychach i spichlerzach. Z Warszawy przywozili pianino i mieszkało im się dobrze w tym dziwacznym domostwie, pełnym starych przedmiotów i młodego życia.
Tam, przez kilka miesięcy w roku byli sami, bez rodziny Hani na głowie, za to w wyborowym towarzystwie pisarzy, poetów i muzyków.
Iwaszkiewicz wspominał: Najważniejsze było to, że nie czuliśmy się tutaj skrępowani, prowadziliśmy gospodarstwo na własną rękę i mogliśmy przyjmować tutaj, kogośmy chcieli. Parę pokoi w willi zajmowali także zawsze nasi kuzynostwo Wacławowie Lilpopowie, którzy mieli syna w wieku naszej starszej córeczki. [...] Odwiedzali nas często w tym pustkowiu przyjaciele, jak Antoni Słonimski, Staś Baliński, Olek Landau, Roman Jasiński, któremu zawdzięczam poznanie mojej żony, przyjaciółka mojej żony Irena, podówczas Malinowska, później Łempicka, a wreszcie Karol Szymanowski i Jerzy Liebert.
Wieczorem siadywaliśmy przy okrągłym marmurowym stole, przy świecach, tocząc nigdy nie kończące się rozmowy na wszystkie możliwe tematy. Przede wszystkim o poezji. Bardzo nam bliski Słonimski czytywał zawsze w „Aidzie” wszystkie nowo powstające wiersze, o których ja i moja żona mieliśmy bardzo wysokie mniemanie [...]. Tutaj, w „Aidzie”, otrzymywaliśmy od Lechonia pierwsze numery „Cyrulika Warszawskiego” – najlepszego pisma humorystycznego, jakie kiedykolwiek w Polsce wychodziło. Jedną z wielkich zalet naszego towarzystwa było poczucie humoru. Toteż bezpośrednio po rozmowach o poezji i czytaniu wierszy przechodziliśmy do znakomitych kawałów, opowiadań i kalamburów, w których Lechoń i Słonimski celowali.
Jarosław Iwaszkiewicz, Mieczysław Rytard, Anna Iwaszkiewiczowa i Jerzy Liebert na ławeczce przed „Aidą”
Zdjęcie – materiały informacyjne przy willi „Aida”
Podkową Leśną oczarowany był Karol Szymanowski. Zachwycał się wszystkim, począwszy od piaszczystej, typowo mazowieckiej, pustej podówczas zupełnie, obrzeżonej starymi wierzbami drogi, która prowadziła od stacji brwinowskiej do Podkowy. [...] W przepysznym lesie podkowiańskim zrobiliśmy niejeden wspaniały spacer – ulubioną dróżką Karola była ścieżka wzdłuż strumyka, tak zwany Froschweg, gdzie było podówczas mnóstwo poziomek i dzikich malin. Pamiętam, jak podczas pierwszego naszego spaceru po tej drodze Karol, zachwycony Podkową i „Aidą” wyznał mi, że zazdrości mi tego zakątka tak stworzonego do pracy i tak zacisznego, a położonego w takiej bliskości Warszawy.
Ulubiona trasa spacerowa Karola Szymanowskiego to dzisiejszy Rezerwat Przyrody Parów Sójek
W „Aidzie” Iwaszkiewicz zaczął pisać „na serio”. Tu powstały jego powieści Księżyc wschodzi i Zmowa mężczyzn. Otaczający willę las i ogród stały się scenerią jednego z najbardziej znanych jego opowiadań Brzezina.
...lata w „Aidzie” mijały spokojnie, nasza mała córeczka chowała się zdrowo, pracy nieliterackiej miałem mało i z żoną było mi bardzo dobrze. Znalazłem w niej najlepszego przyjaciela. A kiedy wstawałem zmęczony od białego papieru, na którym z fizyczną prawie przyjemnością stawiałem równe rzędy liter, mogliśmy wyjść na dalekie spacery po pustej Podkowie, której nie tknęła jeszcze siekiera.
Iwaszkiewiczowie z córką Marysią i siostrami Jarosława, Jadwigą i Heleną, na schodach werandy w „Aidzie”
Zdjęcie – materiały informacyjne przy willi „Aida”
Tym bardziej zasmuciły ich plany budowy kolejki elektrycznej przez Podkowę, parcelacji gruntów i ich zabudowy. Jeszcze przed pierwszą wojną światową Stanisław Wilhelm Lilpop wraz ze słynnym polskim urbanistą Tadeuszem Tołwińskim stworzył plany przyszłego osiedla, wykorzystując popularną wówczas ideę miast ogrodów, opracowaną przez londyńczyka Ebenezera Howarda. Nazwał je Podkową Leśną od szpaleru starych dębów okalających pola folwarku Wilhelmów. Wybuch wojny sprawił, że plany porzucił. Do ich realizacji przystąpił dopiero w 1925 roku. Wówczas to podpisał umowę z Bankiem Związku Spółek Zarobkowych oraz spółką „Siła i Światło”, budującą trasę kolei elektrycznej z Warszawy do Grodziska Mazowieckiego. Powstała spółka „Miasto Ogród Podkowa Leśna” mająca na celu budowę podwarszawskiego osiedla mieszkaniowego. Jego projektantem został znany urbanista i architekt Antoni Jawornicki. Układ ulic – tworzących podkowę – odzwierciedlał nazwę miejscowości. Nazwy ulic – pochodzące od nazw kwiatów, drzew, ptaków i ssaków – wymyślił podobno bajkopisarz Benedykt Hertz, mieszkający tu od 1930 roku. Lilpop zachował dla swojej rodziny czterdzieści pięć hektarów.
Stanisław Wilhelm Lilpop i jego dzieło – Podkowa Leśna
Zdjęcie z wystawy plenerowej: Podkowa Leśna – domy – ludzie – idee
W 1926 roku przystąpiono do parcelacji gruntów i sprzedaży pierwszych działek. Kupili je pracownicy spółki „Siła i Światło”. Wiele budynków powstało w latach 1928–1929 po uruchomieniu linii Elektrycznej Kolei Dojazdowej, dziś WKD.
Stacja Podkowa Leśna Główna
Do sierpnia 1930 roku wybudowano prawie sto willi. Tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej w Podkowie Leśnej było już trzysta zabudowanych działek.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/144-anna-i-jaroslaw-iwaszkiewiczowie-slub-na-piecdziesiat-osiem-lat#sigProIdbaa089619e
W Podkowie miało powstać osiedle Skamandrytów – domy poety Juliana Tuwima, krytyka Stefana Napierskiego oraz administratora „Wiadomości Literackich” i „Skamandra” Antoniego Bormana. Ostatecznie osiedle nie zostało zbudowane, a dziś na rogu ulic Gołębiej i Bażantów – tam, gdzie Skamandryci mieli zamieszkać – stoi figurka upamiętniająca Stanisława i Jana Lilpopów zamordowanych podczas drugiej wojny światowej.
W latach 30. ubiegłego wieku w Podkowie Leśnej Wschodniej dom wybudowała natomiast rodzina związanej ze Skamandrytami Ireny Krzywickiej, pisarki, feministki, propagatorki świadomego macierzyństwa, antykoncepcji i edukacji seksualnej, synowej Ludwika Krzywickiego i kochanki Tadeusza Boya-Żeleńskiego, słowem jednej z najbarwniejszych postaci lat międzywojennych. Jej książka Wyznania gorszycielki jest nieocenionym źródłem informacji o życiu warszawskiej cyganerii artystycznej.
Irena Krzywcka
Zdjęcie z wystawy plenerowej: Podkowa Leśna – domy – ludzie – idee
„Szklany dom” Krzywickich, stojący przy ulicy Sosnowej, to modernistyczna willa, której projekt – niezwykle nowoczesny – budził mieszane uczucia. Miał płaski dach i stał odwrócony tyłem do ulicy. W jednym z pokojów Krzywicka utworzyła pierwszą w Podkowie Leśnej bibliotekę publiczną. Książki, sygnowane „Szklana Willa”, znajdują się dziś w Muzeum Iwaszkiewiczów na Stawisku.
Dom Ireny Krzywickiej
W północno-wschodniej części Podkowy Leśnej powstał park o powierzchni czternastu hektarów. Zaprojektował go warszawski ogrodnik-architekt Leon Danielewicz. Zbudowano korty tenisowe i tor saneczkowy. Wzniesiono też budynek klubu sportowego – zwany dziś Pałacykiem Kasyno – według projektu architekta Juliusza Dzierżanowskiego, który wzorował się na kasynie w uzdrowisku Vichy we Francji. W czasie drugiej wojny światowej w klubie działały restauracja, kasyno, a nawet oddział Szpitala Wolskiego. Dziś jest siedzibą Centrum Kultury i Inicjatyw Obywatelskich.
Podkowa Leśna zmieniała swoje oblicze, ale te zmiany przygnębiały Jarosława:
...cała praca zaczęła się od niszczenia tego, co istnieje, od rąbania toporem najpiękniejszych okazów drzew i od przebijania ulic, na których nikt nie mógł jeszcze mieszkać. Nowe i młode życie miało wejść tutaj, ale tymczasem znikały najpiękniejsze partie lasu, znikały kwiaty, gencjany i złotogłowy, znikały dzwonki, których kwiatowe kiście sięgały mojej matce i żonie powyżej głowy. Cywilizacyjne zniszczenie zabierało nam nasz ukochany zakątek. Musiało to nastąpić prędzej czy później, ale bardzo to nas martwiło. Tym sposobem rozpoczęła się zagłada starej Podkowy. Samotność „Aidy” kończyła się, mój teść przystąpił do budowy nowego domu w innej części swojego majątku, którą nazywaliśmy Stawiskiem.
Dom na Stawisku
Przed podpisaniem aktu darowizny Lilpop oznajmił córce i zięciowi: daję wam trzydzieści pięć hektarów, abyście nigdy nie mieli kłopotów z reformą rolną. Okazał się bardzo przewidujący. Budowa domu, według projektu Stanisława Gadzikiewicza, rozpoczęła się na początku 1927 roku. Anna i Jarosław wprowadzili się do niego tuż po narodzinach młodszej córki Teresy, w 1928 roku.
Zamieszkali wszyscy razem – Iwaszkiewiczowie i Lilpopowie. Głównym właścicielem był Lilpop, faktyczną gospodynią ciotka Aniela Pilawitzowa, a Anna z mężem uchodzili za „gorsze państwo”. Władzę nad Stawiskiem faktycznie przejęli dopiero po śmierci ciotki, w 1955 roku. Jarosław wspominał: Spędziłem z tą kobietą pod jednym dachem trzydzieści trzy lata. To kawał czasu. Nie była ani dobra, ani mądra, choć za taką uchodziła. Ale była potężną indywidualnością, która rzucała cień na całe nasze życie, aż do samej śmierci.
Dom na Stawisku był ogromny i całkowicie urządzony, ale – jak twierdził Iwaszkiewicz – bez gustu. Pełny myśliwskich trofeów parter należał do Lilpopa i ciotki Anieli. Anna i Jarosław wraz z córkami, Marią i Teresą, zamieszkali na piętrze. Urządzili tam gabinet pisarza, pokój stołowy, bibliotekę i sypialnie. Z czasem dom, otoczony lasami, polami i stawami – od których posiadłość wzięła nazwę – stał się ich miejscem na ziemi.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Stawisko leży na granicy Podkowy Leśnej i Brwinowa, rodzinnego majątku Lilpopów, zakupionego w 1861 roku przez Stanisława Lilpopa, dziadka Anny.
Iwaszkiewicz pisał: Brwinów! Zawsze miała ta osada dla mnie jakiś tajemniczy wdzięk. Dopiero się ostatnio okazało, że to wdzięk od tysięcy lat zamieszkałej siedziby ludzkiej, która po prostu dyszała wielowiekową kulturą. Faktycznie, ludzie mieszkali na terenie dzisiejszego Brwinowa już około 8 000 lat p.n.e. Natrafiono tu na ślady jednego z największych w ówczesnej Europie ośrodków hutnictwa opartego na zasobach rudy darniowej.
W 1902 roku Stanisław Lilpop rozpoczął parcelację i sprzedaż dóbr brwinowskich. Jednym z pierwszych osadników był Zygmunt Bartkiewicz, ekscentryczny pisarz i publicysta, malarz i kolekcjoner sztuki.
Zygmunt Bartkiewicz
Zdjęcie – materiały informacyjne przy Zagrodzie
Iwaszkiewicz znał Bartkiewicza: Gdy wyjeżdżam od siebie, mijam siedzibę sąsiada, która ma krótszą, ale łatwiej sprawdzalną historię. [...] Sąsiadem tym przed laty był Zygmunt Bartkiewicz, którego pisarstwo polubiłem na długo przed tym, nim go poznałem. Jego nowele staropolskie były moją ulubioną lekturą w młodości, jeszcze w Kijowie.
Bartkiewicz wybudował dworek Zagroda, wykorzystując elementy rozbieranego kościoła o nieustalonej lokalizacji. Nad wejściem umieścił wizerunek Matki Bożej, witrażowe okno wstawił w pokoju, a chrzcielnicę umieścił przed domem, na trawniku w kształcie serca. Do dziś przetrwała tylko część ogrodu otaczającego dworek. Nadal rosną w nim drzewa sadzone ręką gospodarza. Zachowały się też rzeźby, amfory i ławeczka.
Bartkiewicz wprowadził się do Zagrody wraz ze swoją drugą żoną, malarką Eugenią, w 1912 roku. Warto wspomnieć, że jego pierwszą żoną była Mieczysława Ćwiklińska. Ich małżeństwo nie trwało jednak długo. Bartkiewicz lubił kawiarniane życie. Wieczorami wracał do domu i – opętany chorobliwą zazdrością – strzelał z rewolweru pod łóżko młodej żony. Początkowo Ćwiklińska przymykała na to oko, ale z czasem zachowanie męża zaczęło przyprawiać ją o roztrój nerwowy. Wspominała: Był typem cygana w modnym wówczas stylu młodopolskim, uważał, że wszystko mu wolno, a żona powinna wybaczać. Po kilkunastu miesiącach jej cierpliwość się skończyła i zażądała rozwodu.
Od 1975 roku w Zagrodzie ma siedzibę Towarzystwo Przyjaciół Brwinowa, którego władze przyczyniły się do wpisania dworku i parku do rejestru zabytków. Towarzystwo gromadzi pamiątki i dokumenty związane z Brwinowem. W Zagrodzie odbywają się imprezy artystyczne, wystawy, koncerty i spotkania autorskie.
Pozostałością po planach utworzenia w Zagrodzie skansenu archeologicznego są repliki wykopalisk z okolic Ślęży
(w tym ślężańskiego niedźwiedzia) przekazane przez muzeum archeologiczne
Innym osadnikiem, który na początku XX wieku kupił od Lilpopa ziemię w Brwinowie, był Tadeusz Wierusz-Kowalski. W historii miasta zapisał się jako pierwszy prezes zarządu Ochotniczej Straży Pożarnej, powołanej do życia w 1910 roku, oraz jako fundator wozu bojowego z pompą strażacką. Letnią rezydencją rodziny Wierusz-Kowalskich był pałac, wybudowany w latach 1936–1937 według projektu architekta Stanisława Grochowicza. Po drugiej wojnie światowej pałac trafił w ręce Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego, a po przeniesieniu SGGW do kampusu w Warszawie, zaczął podupadać. Dziś w pięknie odrestaurowanym budynku mieści się Dom Kultury.
Wracajmy jednak do Iwaszkiewiczów na Stawisko.
Zarówno Anna, jak i Jarosław zajmowali się literaturą. Na Stawisku powstały Brzezina, Panny z Wilka, wiersze z tomu Lato 1932, sztuka Lato w Nohant. Anna była autorką esejów poświęconych pisarzom francuskim, angielskim i niemieckim oraz tłumaczką na język polski powieści Marcela Prousta i Juliusza Verne’a. Francuski znała świetnie. Znakomity tłumacz Jerzy Lisowski przyznał, że nikt tak jak ona nie był w stanie oddać po polsku słynnej proustowskiej frazy, zachowując całą jej lekkość i wdzięk. Anna pisała też pamiętniki.
Dom na Stawisku
W latach międzywojennych Stawisko stało się ośrodkiem życia kulturalnego. Bywali tu Skamandryci, Maria Dąbrowska, Pola Gojawiczyńska, Witold Lutosławski, Czesław Miłosz, Zofia Nałkowska, Karol Szymanowski, Andrzej Panufnik i Artur Rubinstein.
Iwaszkiewicz sam też bywał gościem u sąsiadów w Otrębusach i Karolinie. Na samym początku mojego mieszkania w Podkowie pamiętam naradę dotyczącą budowy szosy do Warszawy. Narada odbywała się w sąsiednim dworze, w Otrębusach, u Teodora Toeplitza […]. Obrady toczyły się w dolnym salonie. Z okien tego salonu roztaczał się daleki widok: na wprost widniał okazały drewniany budynek, którego od parku w Otrębusach nie dzieliły żadne przegrody. [...] Spytałem Teodora Toeplitza, co to za dom. Odpowiedział: To jest sanatorium, dom wypoczynkowy dla nerwowo chorych. Nazywa się Karolin. Tak po raz pierwszy ujrzałem owo centrum Mazowsza, osławiony i wsławiony potem Karolin. Bywałem tam nie raz jako gość Tadeusza i Miry Sygietyńskich i całego znakomitego zespołu.
Pałacyk Toeplitzów w Otrębusach
Jarosław Iwaszkiewicz z dziewczynami z Mazowsza
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
Wspólne życie Jarosława z rodziną żony przebiegało burzliwie. Głową domu pozostawała ciotka Aniela Pilawitzowa, która rządziła żelazną ręką, ale dość chaotycznie i służba systematycznie okradała dom. Iwaszkiewiczowie ciągle borykali się z kłopotami finansowymi. Ich źródłem było skąpstwo Lilpopa i ciotki Anieli, którzy twierdzili, że młodzi nie znają wartości pieniądza. Jarosław kłócił się z teściem i dalszymi krewnymi żony, a nawet z nią samą. Po latach przyznał: Nie mam łatwego charakteru z pożyciu i jestem często bardzo rozdrażniony, zwłaszcza jeżeli nie widzę w stosunku do siebie tego, co mi się wydaje należnym. Ze smutkiem się przyznaję, że dochodziło nawet do tłuczenia talerzy. Raz, jeszcze w „Aidzie”, kiedy zmęczony przyjechałem do domu po pracy i nie zastałem obiadu dla siebie.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów na Stawisku. Weranda kiedyś i dziś
Prawnuczka Anny i Jarosława, Ludwika Włodek, jeden z rozdziałów swojej książki Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów, zatytułowała Babcia była taka nieżyciowa. Anna nie była dobrą gospodynią, bo nie zaprzątała sobie głowy rzeczami przyziemnymi. Wyrosła w mieszczańskiej rodzinie. Nauczono ją francuskiego i gry na pianinie, ale nie miała pojęcia o prowadzeniu domu, czego uczono dziewczęta w domach szlacheckich. Jej edukacja pozwalała brylować na salonach, ale nic a nic nie była pomocna w układaniu się ze służbą czy dozorowaniu gospodarstwa. Anna nigdy nie potrafiła dopilnować kucharki ani innych osób pracujących w majątku, ponadto była roztrzepana, ciągle się spóźniała, o czymś zapominała.
Jarosław potrzebował spokojnego życia rodzinnego, a Anna nie potrafiła mu tego zapewnić. W jednym z listów do córek skarżył się: Mama wrzuciła klucz do szafy do miski klozetowej i zadowolona poszła na daleki spacer między kwitnące wrzosy. W innym bolał nad fatalnym stanem swojej bielizny i martwił się, że gdyby zdarzył mu się wypadek, wszyscy zobaczyliby jego połatane gacie. Upust swojemu żalowi dał w Dzienniku: Bylebym tylko przynosił pieniądze i żeby babcia Pilawitzowa nie miała kłopotów, i aby pani Pogrozińska miała pończochy. Moje skarpetki nikogo nie obchodzą.
Dom na Stawisku
Anna miała masę drobnych dziwactw, między innymi manię czystości. Myła się kilka razy dziennie, a drzwi otwierała łokciem, bo brzydziła się klamki, której wszyscy dotykali. Na wakacje zabierała własne naczynia i pościel, a po przyjeździe wszystkie meble przecierała szmatką nasączoną spirytusem. To samo robiła na Stawisku po wizytach chorującego na gruźlicę Jerzego Błeszyńskiego, kochanka Jarosława. Lękała się zbyt bliskich kontaktów z również chorym na gruźlicę Karolem Szymanowskim i... księdzem, który spotykając się z wieloma ludźmi, musiał być – zdaniem Anny – przesiąknięty bakteriami.
Anna Iwaszkiewiczowa
Zdjęcie z wystawy plenerowej: Podkowa Leśna – domy – ludzie – idee
Mania czystości Anny kolidowała z jej upodobaniem do noszenia starych, dziwacznych ubrań. Na wielkich galach i przyjęciach prezentowała się świetnie, ale na co dzień chodziła ubrana jak dziadówka: w ciepłych skarpetach, drewniakach, omotana kilkoma chustami. Zresztą i pod wytworne suknie zakładała ciepłe majtki, bo bała się przeziębić.
Anna miała też jedną wadę – oceniała ludzi po wyglądzie. Jeśli ktoś obdarzony był urodą, od razu zyskiwał jej przychylność, mniej urodziwy musiał postarać się, by zasłużyć na jej względy. Między innymi dlatego miała słabość do przystojnego Gierka, choć w zasadzie komunistów nie lubiła.
Z drugiej strony wszyscy, którzy znali Annę, podkreślali jej dobroć, szlachetność, wrażliwość, inteligencję i skromność. Nie miała wielkopańskich fochów. Z szacunkiem odnosiła się do pracowników Stawiska i wymagała tego od innych członków rodziny.
Anna Iwaszkiewiczowa
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów na Stawisku
Iwaszkiewicz, który sam nie stronił od romansów, miał pretensje do Anny o jej miłostki. Moja żona znała Karola [Szymanowskiego – przyp. AB] jeszcze z czasów moskiewskich [...] i była wówczas o krok od zakochania się w nim. Teraz to niebezpieczeństwo minęło. Wprawdzie po pewnej wizycie u mojej matki, która mieszkała w sąsiedztwie Podkowy, w Milanówku, [...] urządziłem mojej żonie wielki skandal za rzekomy flirt z Karolem, który także moją matkę odwiedzał, ale były to tylko kaprysy nieznośnego męża. Przedmiotem zazdrości Iwaszkiewicza byli też Antoni Słonimski i Jerzy Liebert.
Jarosław Iwaszkiewicz z żoną w towarzystwie Wilama Horzycy (pierwszy z lewej),
Kazimierza Wierzyńskiego (drugi z lewej), Zofii Nałkowskiej (trzecia z lewej), Ferdynanda Goetela (piąty z lewej)
Anna była bardziej wyrozumiała i akceptowała „przyjaźnie intymne” Jarosława, jak nazywał swoje związki homoseksualne. Choć niektórzy twierdzą, że jako narzeczona nie miała pojęcia o skłonnościach przyszłego męża, nie jest to prawdą. Iwaszkiewicz wspominał: Hania oczywiście wiedziała (i to nie z plotek, ale z moich ust), kogo poślubia. Nie miała nic przeciwko temu. Nie lubiła tylko, gdy w listach do niej za dużo pisał o swoich chłopcach.
O homoseksualizmie Iwaszkiewicza było i jest powszechnie wiadomo. On sam nie ukrywał tego i był jednym z pierwszych pisarzy, którzy dali temu wyraz w literaturze, wystarczy wspomnieć Sławę i chwałę. W roku 1974 Stefan Kisielewski w swoich Dziennikach pisał: A w ogóle dziwne jest z tymi pederastami: wydaje się, że coraz ich więcej, klan osobliwy. A król to Iwaszkiewicz.
Na początku 1953 roku na Stawisku pojawił się młody, przystojny chłopak z Brwinowa, Jerzy Błeszyński, najlepszy tancerz w miasteczku i wielka namiętność Iwaszkiewicza. Różniło ich wszystko: pochodzenie, sytuacja rodzinna i finansowa, wykształcenie, zainteresowania. Błeszyński był robotnikiem, Iwaszkiewicz – jednym z najważniejszych ówczesnych pisarzy i posłem na Sejm. Błeszczyński miał niewiele ponad dwadzieścia lat, Iwaszkiewicz przekroczył sześćdziesiątkę. Kilka lat później okazało się, że Jerzy choruje na gruźlicę. Dzięki pomocy pisarza jeździł po sanatoriach, ale nie chciał być kuracjuszem w piżamie. Nie przestrzegał lekarskich zaleceń, palił papierosy, niezdrowo się odżywiał, zimą jeździł na motorze. Skrajnie wycieńczony, zmarł w maju 1959 roku w szpitalu płucnym w Turczynku. Jego śmierć mocno dotknęła Iwaszkiewicza.
Jerzy Błeszyński
Zdjęcie Internet
Pisarz nie wziął udziału pogrzebie Jerzego, lecz pojechał do Sandomierza, by odzyskać równowagę. Kilka miesięcy później zanotował: Kocham Cię, mój drogi – i nikt Cię tak nie kochał i nie będzie kochał, a w liście do Anny wspomniał: Skonstatowałem, że dopóki żył Jurek, interesowała mnie współczesność, dzisiaj już tylko wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia sprzed roku i sprzed trzydziestu lat.
Nekrolog innego z dawnych kochanków pisarz skomentował w Dziennikach: Wacek Mila! Ze zdziwieniem przeczytałem lata, 64! dzieci, wnuki, itd. Dla mnie to zawsze 29-letni chłopiec niespecjalnie piękny, ale bardzo przystojny, o przepięknym ciele, który odegrał w moim życiu sporą rolę. Był bardzo męski i bardzo dobry, uczynny, nic mnie nie kosztował, lubił miłość i był już wtedy […] nadzwyczajnym, namiętnym kochankiem. Już nie pamiętam, jakeśmy się poznali. Po prostu na ulicy, był granatowym policjantem. Był po męsku czuły i bardzo delikatny.
Homoseksualne skłonności pisarza były tematem dowcipów. Kiedyś jechał samochodem z szoferem. W pewnym momencie samochód stanął. Iwaszkiewicz spytał: Co się stało? Przejechało chłopca – odpowiedział kierowca. A czy ładny? – dopytywał Iwaszkiewicz.
Niektórzy biografowie twierdzą, że Anna też miała podobne fascynacje. W latach 1925–1926 weszła w bliską znajomość z Marią Morską, aktorką i deklamatorką, jedną z najciekawszych kobiet środowiska skamandryckiego. Była żoną matematyka Bronisława Knastra, ale lubiła kobiety. Anna poznała ją dzięki Antoniemu Słonimskiemu, który – bez wzajemności – kochał się w Marii. Panie zaprzyjaźniły się, ale gdy ich związek zaczął niebezpiecznie skręcać, Anna się wycofała.
Maria Morska
Zdjęcie Internet
W listopadzie 1930 roku Stanisław Wilhelm Lilpop odebrał sobie życie. Zrobił to w łazience hotelu „Polonia”. Powody samobójczego kroku ojca Anny nie są znane. Faktem jest, że miewał stany depresyjne i leczył się w zakładzie dla nerwowo chorych. Zostawił list pożegnalny: Do mojej córki jedynej! Bóg Wszechmogący mi wybaczy, a Ty, Haniu, ukochana, z Jarosławem, Anielciu najdroższa, Maniusiu i moi najbliżsi – darujcie mi ten czyn. Ja dłużej tak żyć nie mogę, męczę się strasznie, brak mi już sił. Żegnajcie i módlcie się za mnie…
Stanisław Wilhelm Lilpop
Zdjęcie z wystawy plenerowej: Podkowa Leśna – domy – ludzie – idee
Z dnia na dzień Anna i Jarosław zostali milionerami. Jednak klan Lilpopów nie oddał Iwaszkiewiczowi Stawiska, lecz zatrudnił administratora Jana Lenczewskiego, którego rządy niemal doprowadziły majątek do ruiny. Jarosław, dążąc do niezależności finansowej, rozpoczął karierę w dyplomacji. Jesienią 1932 roku objął stanowisko sekretarza poselstwa polskiego w Danii.
Anna – podobnie jak ojciec – miała skłonności do depresji. Pierwsze symptomy choroby psychicznej pojawiły się u niej w 1931 roku. Wyjechała wówczas na kurację do Monachium, gdzie leczyła się z „manii” i „objawów nerwowych”. W październiku 1934 roku jej stan zdrowia znacznie się pogorszył, a w styczniu następnego roku był już bardzo zły. Anna przestała wstawać z łóżka, ubierać się, chowała się przed ludźmi. Na początku lutego pojechała do Jarosława do Kopenhagi. Tam nastąpiło załamanie nerwowe. Pod koniec marca Iwaszkiewicz umieścił Annę w sanatorium dla nerwowo chorych w Batowicach. Stamtąd trafiła do Tworek. Leżała w dużej sali, nie otwierała oczu, nie jadła, jęczała. Po jakimś czasie zgodziła się na spotkanie z ciotką Anielą, której oznajmiła, że jest skazana na potępienie, za co wini swojego spowiednika, bo rozgrzeszał ją zamiast karać.
Dom na Stawisku
W tym czasie Iwaszkiewicz otrzymał stanowisko pierwszego sekretarza konsulatu w Brukseli. Domem oraz dziećmi, Marią i Teresą, opiekowała się ciotka Pilawitzowa oraz siostry Jarosława.
Wkrótce okazało się, że Anna wróciła z Danii w odmiennym stanie. By nie pogarszać jej choroby, zapadła decyzja o aborcji. Nie wiadomo, czy podjęła ją sama ciotka Aniela, czy poprosiła o radę Jarosława. Na pewno nie zadecydowała o tym Anna, być może nawet nie była świadoma, że spodziewa się dziecka. Jesienią Annę zaczęto wypuszczać na krótkie przepustki, a zimą Jarosław wrócił do Polski. Zrezygnował z kariery dyplomatycznej, by ratować żonę. Codziennie jeździł do niej do szpitala.
Irena Krzywicka wspominała: Wszedł do wagonu, wielki, piękny, wspaniały i wszystkie oczy, jak zazwyczaj, obróciły się ku niemu. Siadł przy mnie i rozmawiał wesoło. Sądziłam, że jedzie do Warszawy. Ale oto nadeszła stacja Tworki, Jarosław wstał dość gwałtownie i wyszedł z wagonu. Widziałam przez okno, jak w bramie szpitala złamał się niejako wpół, jak zgięty niemal, z opuszczonymi ramionami wszedł do szpitalnego parku. Zmiana, jaka zaszła w tym momencie w jego sylwetce, była wstrząsająca.
Brama prowadząca do szpitala w Tworkach
Szpital w Tworkach zbudowano pod koniec XIX wieku, dzięki staraniom grupy polskich psychiatrów i społeczników. Teren pod jego budowę zakupiła w 1882 roku Rada Dobroczynności i Użyteczności Publicznej od ziemianina Franciszka Kryńskiego. Pierwsze budynki wzniesiono w latach 1888–1891. W dwudziestoleciu międzywojennym szpital rozbudowano. Powstały ceglane pawilony dla pacjentów i zaplecze administracyjno-gospodarcze. Tworki można określić mianem miasta ogrodu, bo wszystkie budynki toną w zieleni. Dziś szpitalna zabudowa i park mają status zabytku.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/144-anna-i-jaroslaw-iwaszkiewiczowie-slub-na-piecdziesiat-osiem-lat#sigProIda59d98eb4e
Wśród zabudowań szpitala stoi kościół pw. Przemienienia Pańskiego. Zbudowano go w 1904 roku jako cerkiew dla rosyjskich pracownikach placówki. Jej patronem został święty metropolita kijowski Aleksy. Cerkiew działała do 1915 roku, kiedy to Rosjanie opuścili Królestwo Polskie i wywieźli całe jej wyposażenie. W 1928 budynek został przejęty przez kościół katolicki. Wyposażenie przeniesiono z kaplicy katolickiej, która istniała od początku funkcjonowania szpitala w budynku administracyjnym. W prezbiterium umieszczono obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, którego autorem był pacjent szpitala Bolesław Wisłocki.
Jarosław zabrał Annę ze szpitala i przywiózł na Stawisko. Tam rozmawiał z nią, karmił, dawał jej do zrobienia proste czynności, jak porządkowanie książek czy notatek. Z czasem stan Anny zaczął się poprawiać. Iwaszkiewicz nazwał to triumfem nad śmiercią duchową, nad chorobą Hani. Krzywicka pisała: Był to naprawdę heroiczny okres w życiu Jarosława i tylko ten, kto go wówczas znał, mógł ocenić jego straszliwy wysiłek i nieustającą dobroć i cierpliwość w tym staraniu, aby wyrwać żonę ze szponów nieszczęścia i choroby. Ostatecznie Annę wyleczył wybuch drugiej wojny światowej. A Iwaszkiewicz swoje doświadczenia z czasów choroby żony wykorzystał w książce Matka Joanna od Aniołów.
Anna i Jarosław
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jaroslawa Iwaszkiewiczów w Stawisku
Po powrocie do Polski Iwaszkiewicz zastał Stawisko w stanie zapaści finansowej. Sprawcą był wspomniany administrator Lenczewski, który zajmował się majątkiem w latach 1932–1938. Lilpopowie darzyli go ogromnym zaufaniem i dali mu dostęp do wszystkich dokumentów i sejfów. Kiedy sytuacja stała się katastrofalna, Lenczewski próbował odpowiedzialnością za nią obarczyć Iwaszkiewicza. Gdy mu się to nie udało, popełnił samobójstwo. Sejf okazał się pusty, a majątek zadłużony.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Wtedy klan Lilpopów powierzył prowadzenie majątku Jarosławowi: Teraz ty sobie to wszystko weź, najwyżej sprzedasz. Iwaszkiewicz był już wtedy znanym literatem, nieźle więc zarabiał. Uratował Stawisko „piórkiem, piórkiem” i wreszcie stał się panem we własnym domu. Po kolei wykupywał zastawione przez Lenczewskiego działki, a w czasie wojny sprzedawał je, dzięki czemu mogła przetrwać jego rodzina i dziesiątki pozbawionych dachu nad głową ludzi, którzy na Stawisku znaleźli schronienie.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Lata okupacji były „najetyczniejszym okresem” życia Iwaszkiewiczów. Oboje włączyli się w pomoc ofiarom wojny. Jarosław rozdzielał fundusze przyznane na zapomogi przez delegaturę rządu, Anna załatwiała kryjówki i fałszywe dokumenty dla ukrywających się Żydów. Kiedyś omal nie przepłaciła tego życiem. Wybrała się do getta, by przekazać pieniądze znajomej rodzinie żydowskiej i zgubiła drogę na aryjską stronę.
Działania żony wspierał Jarosław, przed wojną niekryjący swych antysemickich poglądów. Na jego pomoc mogła liczyć między innymi Irena Krzywicka, najpierw po wybuchu wojny, kiedy przyjął ją pod swój dach, potem w chwili największej rozpaczy, gdy zmarł jej ukochany syn Piotruś: …i wtedy przyjechał Iwaszkiewicz. Tego mu nie zapomnę, bo chociaż nie mówiliśmy ze sobą, siedział, trzymał mnie za rękę. Jarosław był zdolny do takich rzeczy. Przyjechał z Podkowy w obliczu tego nieszczęścia…
Za pomoc Żydom Iwaszkiewiczowie zostali pośmiertnie odznaczeni medalem Sprawiedliwi wśród Narodów Świata.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
W czasie wojny dom na Stawisku pełen był ludzi. Stał się nie tylko przystanią dla każdego, kto potrzebował pomocy, ale też salonem literackim. W weekendy na obiady – serwowano kaszę, ale za to na angielskiej porcelanie – przyjeżdżali znajomi pisarze i artyści, wśród nich Jerzy Andrzejewski, Krzysztof Kamil Baczyński i Czesław Miłosz. W czasie tych wizyt często czytali swoje teksty. Iwaszkiewiczowie pełnili funkcję gospodarzy, ale też tworzyli. Jarosław napisał Książkę moich wspomnień, Nowele włoskie, Ciemne ścieżki, a Anna – esej o sztuce pisarskiej Conrada.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Po wybuchu powstania warszawskiego na Stawisku przebywało po kilkadziesiąt osób dziennie. Schronienie znaleźli tam Jerzy Andrzejewski, Stanisław Dygat, Pola Gojawiczyńska z córką, Czesław Miłosz, Witold Lutosławski, Władysław Tatarkiewicz, Jerzy Waldorff oraz wiele innych bardziej lub mniej znanych osób, bo Iwaszkiewiczowie nikomu nie odmawiali pomocy. Niektórzy spędzali na Stawisku jedną czy dwie noce i szli dalej, inni zostawali na dłużej. Był to ogromny wysiłek dla Anny i Jarosława, bo wszystkich trzeba było nakarmić, położyć spać, wysłuchać wojennych historii, podtrzymać na duchu.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Nie tylko każdy pokoik, lecz każdy dosłownie kąt był na noc traktowany jako legowisko do spania stałych i chwilowych mieszkańców. Pod biurkiem w gabinecie Jarosława spał Andrzejewski z rodziną, na podeście schodów – Roman Jasiński. W sypialni Iwaszkiewiczów, drugie łóżko zajął Wilam Horzyca z żoną.
Iwaszkiewiczowie starali się zachować pozory normalności. Na obiady i kolacje duży stół w jadalni przykrywano pięknym obrusem, na którym stawiano porcelanową zastawę. Gości, czasami ponad dwadzieścia osób, sadzano według wieku i urzędu. Po czym wnoszono dania – najczęściej zsiadłe mleko z ziemniakami, pomidory i ogórki.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Jerzy Waldorf wspominał, że codziennie rano Iwaszkiewicz, majestatyczny i spokojny, wychodził ze swej sypialni starannie ogolony, w kolorowym jedwabnym szlafroku, z tureckim fezem na głowie, po czym zapewniał wszystkich, że sytuacja wojenna jest korzystniejsza niż poprzedniego dnia, a Niemcy niedługo się wycofają. Wieczorami organizował dyskusje na wybrany temat albo grał na fortepianie.
W latach drugiej wojny światowej rodzina Iwaszkiewiczów znacznie się powiększyła.
W 1940 roku na Stawisku zjawiła się matka Anny, Jadwiga Śliwińska. Początkowo mieszkała w Podkowie Leśnej Wschodniej i u córki bywała gościem, na stałe wprowadziła się rok przed śmiercią. Zajęła dawny pokój swego byłego męża Stanisława Wilhelma Lilpopa. Jej relacje z Anną były chłodne: ...do późnego wieku nie lubiła widywać swojej córki, a i pod schyłek życia, zamieszkawszy na Stawisku, stanowczo wolała pana domu, postawnego mężczyznę! Śliwińska wyróżniała się niezależnością, inteligencją i elegancją. Do późnego wieku nosiła makijaż i wyszukane ozdoby. Swym wytwornym wyglądem zyskała sobie przezwisko – Babunia Koczkodan.
Portret matki Anny
Zdjęcie zrobione w Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
W listopadzie 1943 roku przyjechał ze Związku Radzieckiego starszy brat Jarosława, Bolesław, wraz z żoną Wandą i dziećmi. Teresa, młodsza córka Iwaszkiewiczów, wspominała: Wszyscy robili koszmarne wrażenie […]. Byli tak strasznie ubrani, tacy zaniedbani, tacy sowieccy. Nie ideologicznie. Nie, raczej z wyglądu tacy byli – toporni, biedni, tandetni. Mimo że Polska była okupowana, trwała wojna, było biednie, to dzieliła nas przepaść cywilizacyjna. Bolesław niedługo cieszył się Polską. W 1945 roku zmarł na zapalenie płuc.
W 1943 roku Iwaszkiewiczowie przygarnęli dwie dziewczynki z Zamojszczyzny. Uratowali je z transportu do Niemiec. Kolejarze odstawili na bocznicę wagon wypełniony dziećmi. Kto mógł, zabierał je do siebie. Na Stawisko trafiły Stasia i Jadzia Durasówny. Po wojnie udało się odnaleźć ich rodziców. Dziewczynki wróciły w rodzinne strony, ale z Iwaszkiewiczami utrzymywały kontakt.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Na początku 1947 roku Anna i Jarosław przyjęli jeszcze jedno dziecko, Wiesia Kępińskiego. Jego rodzice zginęli w pierwszych dniach powstania warszawskiego podczas rzezi Woli. Jemu udało się uciec. Po wojnie opisał swoje losy w liście do „Ekspresu Wieczornego”. Zainteresowali się nim Iwaszkiewiczowie, trafił więc na Stawisko, gdzie był traktowany jak syn.
W 1944 roku na świat przyszedł pierwszy wnuk Iwaszkiewiczów, Maciek, syn ich starszej córki Marii. Dwa lata później pojawiła się wnuczka Anusia. Maria nie ukrywała, że macierzyństwo nie jest jej powołaniem. W rezultacie sąd pozbawił ją prawa opieki nad dziećmi, a przyznał je ojcu Stanisławowi Włodkowi i Annie Iwaszkiewiczowej. Dzieci mieszkały na Stawisku u dziadków. Jarosław w ich wychowanie się nie wtrącał. Codziennie wiele godzin spędzał w swoim gabinecie, gdzie pisał. Wtedy dzieci musiały być cicho, bo potrafił „ryknąć, że aż strach”.
Jarosław Iwaszkiewicz z córką Teresą i wnukiem Maćkiem
Zdjęcie z książki: L. Włodek, Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów, Kraków 2012
Anna starała się zastąpić im matkę. W swoim Dzienniku zapisała: w stosunku do dziecka obowiązki nasze są bez granic; winniśmy mu wszystko bez zastrzeżeń, ponieważ dałyśmy mu życie, o które nie prosiło. W czasie roku szkolnego pilnowała, by wnuki odrobiły lekcje, a wakacje spędzała z nimi w Ustce, Rabce i na Jaszczurówce.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Stawisko przetrwało wojnę w nienaruszonym stanie. W odróżnieniu od innych majątków pozostało w rękach Iwaszkiewiczów, bo Jarosław szybko odnalazł się w nowej, powojennej rzeczywistości. W 1945 roku został prezesem Związku Zawodowego Literatów Polskich i redaktorem naczelnym „Życia Literackiego”. Początkowo również Anna sądziła, że wszystko dobrze się ułoży. Obydwoje brali udział w przyjęciach w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, cieszyli z odbudowy kraju, na przykład trasy W-Z. Anna szybko oprzytomniała, romans Jarosława z nową władzą też trochę wyhamował. Zlikwidowano redagowane przez niego „Nowiny Literackie”, w 1949 roku pozbawiono go funkcji prezesa Związku Literatów. Na otarcie łez został posłem. Odwdzięczył się wierszem do Bieruta, którym Annie – niechętnie nastawionej do komunistów – „zrobił wielką przykrość”. Nie tylko zresztą jej, wielu będzie mu go wypominać przez długie lata.
Światowy Kongres Intelektualistów w Obronie Pokoju. Jarosław przemawia...
Dobre układy z władzą ułatwiały Iwaszkiewiczowi karierę. W odróżnieniu od innych pisarzy nie miał kłopotów z drukiem swej twórczości, w roku 1959 ponowie został prezesem Związku Literatów Polskich, był laureatem nagród państwowych i orderów: Budowniczego Polski Ludowej i Polonia Restituta. W 1970 roku dostał Nagrodę Leninowską, uchodzącą za radziecki substytut Pokojowej Nagrody Nobla. Anna uznała przyjęcie komunistycznej nagrody za poniżające. Ponadto sądziła, że przekreśli to szanse Jarosława na Literacką Nagrodę Nobla. Ucieszył ją natomiast doktorat honoris causa Uniwersytetu Jagiellońskiego, przyznany Jarosławowi w 1979 roku. Rok wcześniej, na zjeździe Związku Literatów Polskich w Katowicach, Iwaszkiewicz otrzymał mundur galowy i tytuł honorowego górnika, miał też służbowy samochód. Pochlebiało mu to, bo był łasy na honory i zaszczyty.
Z czytelnikami na targach książki
Pod koniec lat 60. stosunki Iwaszkiewicza z częścią środowiska kulturalnego, zwłaszcza zaangażowaną w działania opozycyjne, zaczęła się psuć. W marcu 1954 roku trzydziestu czterech intelektualistów – wśród których byli znajomi pisarza: Słonimski, Andrzejewski, Parandowski, Ważyk – podpisało list do Cyrankiewicza. Domagali się w nim „zmiany polskiej polityki kulturalnej”. Iwaszkiewicza wśród sygnatariuszy nie było. Uważał, że więcej można osiągnąć dogadywaniem się z władzą niż spektakularną, ale w gruncie rzeczy bezsensowną akcją. Sprawa Listu 34 zakończyła wieloletnią znajomość Iwaszkiewicza i Słonimskiego.
Zjazd literatów w Pławowicach w posiadłości Ludwika Hieronima Morstina
z okazji pobytu w Polsce tłumacza Paula Cazina.
Antoni Słonimski i Jarosław Iwaszkiewicz jeszcze jako przyjaciele (lata międzywojenne)
Wydarzenia z marca 1968 roku Iwaszkiewicz nazwał faszyzmem, a Gomułce powiedział: Nie dlatego z narażeniem życia chroniłem Żydów w czasie okupacji, żeby teraz przyłączyć się do tej nagonki. Protestów jednak nie podpisywał, a tych, którzy to zrobili, uważał za narwanych głupców. W sytuacjach wymagających zajęcia stanowiska Iwaszkiewicz salwował się ucieczką, chętnie za granicę. Tym razem pojechał do Włoch.
Iwaszkiewicz dbał o własne interesy, ale dzięki swojej pojednawczej postawie wobec władz nieraz udawało mu się coś ugrać w indywidualnych sprawach. Wyciągnął z więzienia Melchiora Wańkowicza i sprzeciwił się usunięciu ze Związku Literatów pisarzy uznanych przez PZPR za wrogów w latach 1967–1968. Nie pomógł natomiast własnemu wnukowi Maćkowi, który trafił do więzienia za przerzucanie przez granicę w Tatrach literatury emigracyjnej.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Na Stawisku nie działo się najlepiej. Dom był duży i trudny w utrzymaniu. Ciotka Pilawitzowa, jedyna osoba, przed którą pracownicy majątku czuli respekt, była coraz starsza, a ani Anna, ani Jarosław nie lubili zajmować się codziennymi sprawami. Iwaszkiewicz mówił, że cała okolica żyje ze Stawiska – z drobnych kradzieży, oszustw. Anna chciała dom sprzedać, ale Jarosław się sprzeciwił. Zachował go nie tylko dla własnej (wątpliwej) wygody, ale też dla żony, wiedząc, że jest on elementem jej duchowej tożsamości.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Pociechą były zwierzęta, które na Stawisku darzono wielką czułością. Anna poświęciła im książkę Nasze zwierzęta, wydaną w 1978 roku.
Ulubieńcem Iwaszkiewicza był pies Trop. W swoim Dzienniku zanotował: Okropnie pokochałem małego Tropka. Hania pyta się, co ty widzisz w tym psie? Jak to co? Pokochał mnie i będzie kochał do końca mojego czy swego życia, nie będzie się żenił ani rozwodził, nie będzie naciągał mnie na pieniądze, nie będzie pisał książek i szukał protekcji, nie obszczeka mnie wśród innych psiaków, nie będzie miał ambicji, które przerosną jego uczucia, a najwyżej będzie się napierał kawałka sera. Czyż to nie najlepszy przyjaciel.
Jarosław Iwaszkiewicz z psami
Zdjęcie Internet
Trop i drugi pies Medor zagościły w sercu i w łóżku Iwaszkiewicza. Na starość Anna wyniosła się z małżeńskiej sypialni. Psy ciągle się tam pchały, dała więc Jarosławowi wybór: ja albo psy. Wybrał psy. Anna zajęła dawny pokój córki Teresy. Jednak po jakimś czasie wróciła, bo jak w liście do wnuczki pisał Iwaszkiewicz: Babci pewnie ksiądz Francuz w Paryżu kazał sypiać z mężem i teraz sypia koło mnie na miejscu Tropka, ku wielkiemu mojemu utrapieniu, bo tłucze się do 12 w nocy i powoli przewleka cały chłam ze swojego pokoju do mojego. Ale czasami w nocy to przyjemniej, że się kogoś ma obok i nie czuje się tej wielkiej samotności.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Iwaszkiewicz bardzo przeżył odejście ulubieńca: Śmierć Tropka jest dla mnie czymś niespodziewanie okropnym. Po tym samym można wnioskować, jak bardzo już jestem stary, że to zdarzenie, dla innych ludzi błahe, stało się dla mnie tak ciężkim przeżyciem i niechybnie pchnęło mnie o parę lat w stronę własnego grobu. W dodatku ubrdałem sobie, że zaraz za progiem wieczności czeka na mnie Tropek i będzie się tak bardzo cieszył po swojemu z mojego przyjścia. Zachęca mnie ta myśl do śmierci, ale strasznie gorszy Hanię... Niecałe cztery tygodnie po Tropku Jarosław pożegnał Medorka. Pisarz poczuł się stary i niepotrzebny.
Annę gorszyła wizja Tropka w życiu pozagrobowym, bo była głęboko religijna. Codziennie chodziła do kościoła parafialnego w Podkowie Leśnej. Należy mu się krótka wzmianka, bo jest niezwykły. W roku 1932 zawiązał się Komitet Budowy Kościoła, którego członkowie uznali, że w mieście ogrodzie musi znaleźć się kościół ogród. Jego projekt wykonał profesor Bruno Zborowski. Zainspirował go polski pawilon prezentowany na wystawie w Paryżu w 1925 roku. Miał szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Środki na budowę kościoła pochodziły od mieszkańców Podkowy, w tym członków Automobilklubu Rzeczypospolitej Polskiej. Kościół wybudowano w 1933 roku. Jego patronem został święty Krzysztof opiekujący się podróżnikami, kierowcami i lotnikami.
Granit, z którego wykonano schody zewnętrzne,
pochodzi z rozebranego w latach dwudziestych soboru świętego Aleksandra Newskiego w Warszawie
Projekt ogrodu otaczającego kościół wykonał Zygmunt Hellwig. Po drugiej wojnie światowej prace nad ogrodem wstrzymano, wznowiono je dopiero w 1964 roku. Został podzielony na osiem sektorów tematycznych, wśród których są: ogród biblijny, ptasi raj, ogród ziołowy.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/144-anna-i-jaroslaw-iwaszkiewiczowie-slub-na-piecdziesiat-osiem-lat#sigProIdc676c90baf
Gdy Anna była chora, ksiądz raz w tygodniu przynosił jej komunię na Stawisko. Wiara była dla niej lekiem na całe zło: Naprawdę w głowie się nie mieści, żeby w czasach, kiedy ciągle wszyscy rozpaczają nad chuligaństwem i innymi sprawami u młodzieży, można jeszcze sprzeciwiać się wychowaniu religijnemu, które jest jedyną po prostu deską ratunku. Dlatego bolała nad tym, że jej wnuczka Magda, córka Teresy, nie będzie przystępować do Pierwszej Komunii. Wcześniej, w tajemnicy przed córką i zięciem, zorganizowała Magdzie chrzciny.
Zwierzęta w przykościelnym ogrodzie w Podkowie Leśniej
Jarosław w kościele pojawiał się raz w roku, w Niedzielę Palmową. Podczas wizyt proboszcza na Stawisku, traktował go trochę protekcjonalnie, jak dziedzic plebana. Kiedyś porozstawiał wszędzie figurki i portreciki Lenina oraz inne komunistyczne gadżety, za co Anna bardzo się na niego pogniewała. Jarosław miewał przebłyski wiary. Anna pokazywała mu drogę do Boga, ale z przekory nie chciał nią podążać. Co więcej, pobożność żony go irytowała: Najgorsze jest, że czasami zaczynam mówić z nią, wspominać dawne czasy, jak mąż z żoną, jak z pełnowartościowym człowiekiem – i w pewnym momencie spostrzegam, że ona wszystko sprowadza do zagadnienia mojego bywania w kościele czy odmawiania pacierza.
Anna i Jarosław Iwaszkiewiczowie
Zdjęcie Internet
Pod koniec lat 70. Anna musiała przejść dwie ciężkie operacje w narkozie. Po wyjściu ze szpitala nie wróciła już do dawnej formy. Dręczyły ją dawne lęki, wyrzuty sumienia, przestała interesować się wnukami, czas spędzała z mężem i psami. Na jakiś czas straciła mowę i słuch. Miewała nieobecny, przerażony wyraz twarzy. Jeszcze głębiej zanurzała się w religijności. Często wychodziła z domu i krążyła po okolicy. Spacerowała w szarym płaszczu z kapturem, wyglądającym jak mnisi habit. Nie reagowała na ludzi, nie poznawała ich. Modliła się półgłosem: Boże, Boże, dlaczego tyle cierpienia. Znów czuła się potępioną grzesznicą. Iwaszkiewicz stwierdził u żony te same urojenia religijne co przed laty, ale nie chciał jej leczyć, uważając, że na swój sposób jest szczęśliwa. Anna zawsze powtarzała, że nie ma nic gorszego niż umrzeć rodzinie na święta. Zmarła 23 grudnia 1979 roku.
Rzeźby przedstawiające Annę I Jarosława.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Została pochowana na cmentarzu parafialnym w Brwinowie, w pobliżu ojca i ciotki Anieli. Mszę odprawił ksiądz Jan Twardowski. Po pogrzebie Jarosław nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przesiadywał w pokoju, w którym zmarła, i pisał wiersze do nowego tomu. Za radą przyjaciół pojechał do Paryża, ale i tam nie zaznał spokoju.
Tęsknił za Anną. Do Romana Jasińskiego, dzięki któremu ponad pół wieku wcześniej ją poznał, napisał: Złoty mój, zawsze Cię w sercu chowam za to, że za twoim pośrednictwem znalazłem ten skarb jedyny, który był moją miłością, moją męką, moim strachem – i w gruncie rzeczy wszystkim, naokoło czego splotło się moje życie, moja twórczość, moje istnienie. Pięćdziesiąt osiem lat pożycia – to jest kawał czasu.
W lutym Iwaszkiewicz przeprowadził się do małego pensjonatu w Sailly pod Paryżem, tam dostał krwotoku. Zawiadomiono polską ambasadę, zabrano go do Polski, gdzie zmarł 2 marca 1980 roku. Przeżył Annę o dwa miesiące.
Iwaszkiewicz zawczasu wydał dyspozycje odnośnie do swojego pochówku: Pragnę mieć pogrzeb katolicki i pochowanym być bezwzględnie w Brwinowie. Gdziekolwiek bym umarł, ciało winno być przewiezione do Stawiska i wystawione w bibliotece na dole domu, na dębowym, starym stole. Przez otworzenie drzwi w małym buduarku na werandę można będzie stworzyć przepustowość dla życzliwych i gapiów, którzy tu pospieszą. Tutaj też winny odbyć się wszelkie „straże”, „składania wieńców” i tym podobne przykre obrzędy. Mogą się odbyć nawet mowy. Nabożeństwo w kościele i przeniesienie na cmentarz winno mieć najskromniejsze formy, przy udziale tylko najbliższych. Proszę, żeby nie było na chórze żadnych specjalnych muzyk. Grób winien być murowany i pozostawione w nim miejsce na trumnę mojej żony.
Nie wspomniał ani słowem o galowym mundurze górniczym, w którym został pochowany, ani o górniczej orkiestrze dętej, która grała, gdy ze Stawiska wynoszono trumnę. Kościół wypełniły takie tłumy, że zabrakło miejsca dla delegacji rządowej: pod kioskiem, przy wyjeździe z tunelu, od dżdżu schowany stoi Jabłoński i inne dostojniki. A co wiatr zmieni kierunek, to oni pod inną ściankę.
Anna i Jarosław leżą w jednej mogile na cmentarzu w Brwinowie. Obok nich spoczywają starsza córka Maria, ojciec Anny Stanisław Wilhelm Lilpop, ciotka Aniela Pilawitzowa, siostry Jarosława – Helena i Jadwiga, oraz matka Maria Iwaszkiewiczowa z najstarszym synem Bolesławem.
Iwaszkiewicz miał do sentyment do brwinowskiego cmentarza. Pisał: Gromadzi on dziesiątki, setki moich krewnych, przyjaciół i znajomych. Na cmentarzu w Brwinowie czuję się jak w rodzinie. A ma ten cmentarz wdzięk specjalny. Porośnięty starymi, podniebnymi drzewami, zawsze okryty kwiatami i spadłymi na mogiły liśćmi, zawsze jest piękny, a zwłaszcza o jesiennej, zadusznej porze. Pośrodku tego cmentarza stoi stara drewniana kapliczka. Napis na frontonie kapliczki stwierdza, że fundatorem jej jest Eustachy Marylski, dziedzic majątku Książenice.
Kapliczka przed renowacją...
Brwinowski cmentarz utworzono na początku XIX wieku. Klasycystyczna drewniana kaplica Marylskich, o której wspomina Iwaszkiewicz, została wybudowana obok dworu w Książenicach w połowie XVIII wieku. Na cmentarz przeniesiono ją w 1857 roku.
...i po niej
Jednym z przyjaciół pisarza, który znalazł na brwinowskim cmentarzu miejsce ostatniego spoczynku, jest Zygmunt Bartkiewicz, sąsiad z Zagrody. Leży z żoną Eugenią, która przeżyła go o dwadzieścia jeden lat. Trudno znaleźć ich grobowiec, bo stoi tyłem do drogi.
Zgodnie z wolą Iwaszkiewicza wyrażoną w testamencie dom na Stawisku stał się własnością państwa i został przeznaczony na Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów. Jarosław – wbrew rodzinie – chciał zachować „bezcenną wartość, jaką jest Stawisko jako całość”, upamiętnić miejsce, w którym powstawały jego wiersze i powieści: Znaczenie naszego domu jako domu ma wagę ogólnonarodową i tego ani Hania, ani tym bardziej wnuki nie rozumieją. Wypływa to z tego, że nie znają i nie doceniają znaczenia mojej twórczości. Wysuwał też praktyczne argumenty. Wiedział, jak dużo kosztuje utrzymanie majątku, i zdawał sobie sprawę, że żaden z jego potomków temu nie podoła. Muzeum otwarto w 1989 roku.
Dla dzieci i wnuków konieczność opuszczenia Stawiska była niezwykle trudna. Na otarcie łez otrzymali działki w Podkowie Leśnej i kilka rodzinnych pamiątek. W jednym z wywiadów prawnuczka Iwaszkiewiczów Ludwika Włodek stwierdziła: Dziś z perspektywy czasu myślę, że może była to dobra decyzja. Na pewno moja rodzina nie byłaby w stanie tego Stawiska utrzymać. No i rzeczywiście jest to unikalne miejsce. Zachowała się tam cząstka świata, który nie przetrwał.
Muzeum im. Anny i Jarosława Iwaszkiewiczów w Stawisku
Życie Iwaszkiewiczów zostało dobrze udokumentowane przez nich samych, ich potomków, znajomych i badaczy literatury. Fragmenty ich wypowiedzi zaznaczyłam kursywą.
Bibliografia
J. Iwaszkiewicz, Książka moich wspomnień, Wydawnictwo Literackie, Kraków-Wrocław 1983.
J. Iwaszkiewicz, Podróże do Polski, Wydawnictwo „Alfa”, Warszawa 1987.
I. Krzywicka, Wyznania gorszycielki, Czytelnik, Warszawa 1995.
P. Mitzner, Hania i Jarosław Iwaszkiewiczowie. Esej o małżeństwie, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2000
T. Potkaj, Homoseksualiści – tęczowe podziemie PRL, „Retro” 2016, nr 7.
L. Włodek, Pra. O rodzinie Iwaszkiewiczów, Kraków 2012.