Mazowsze na ludowo
Mazowsze nie obfituje w zabytki architektury. Nie może konkurować z regionami, które szczycą się pałacami, zamkami, starymi, drewnianymi świątyniami. Mazowieckie równiny nie zapierają tchu w piersiach. Nijak im do gór, morza czy mazurskich jezior. Nie znaczy to, że tereny nad środkowym biegiem Wisły nie oferują nic ciekawego. Mazowsze może pochwalić się folklorem. Mazowiecka wieś Lipce Reymontowskie przeszła do literatury, a powieść ją opiewająca została uhonorowana Literacką Nagrodą Nobla. Łowickie pasiaki zachwycają nie tylko miłośników ludowości. Skanseny w Maurzycach i Sierpcu przenoszą w czasie tysiące turystów, chcących zobaczyć, jak to ongiś bywało. A koncerty zespołu „Mazowsze” od ponad siedemdziesięciu lat sławią polski folklor na całym świecie.
Zapraszam więc na ludowe Mazowsze. Nie trzeba czytać całego tekstu, można przeskoczyć do:
Lipce Reymontowskie
Łowicz
Maurzyce
Sierpc
Karolin – siedziba Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”
Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze” – trudne początki
Mazowszańskie ciekawostki
Lipce Reymontowskie
Tę wieś zna każdy Polak, który z własnej woli albo przymuszony przez nauczyciela w szkole przeczytał Chłopów Władysława Stanisława Reymonta. Znają ją też niektórzy Anglicy, Bułgarzy, Czesi, Francuzi, Niemcy, Rosjanie, Szwedzi i przedstawiciele wielu innych narodowości, bo za powieść jej twórca dostał Literacką Nagrodę Nobla, a to wiązało się nie tylko ze sporymi pieniędzmi, lecz także z przekładami Chłopów na języki obce.
Droga Reymonta do sławy była wyboista. Przyszły noblista urodził się w 1867 roku jako szóste dziecko organisty ze wsi Kobiele Wielkie, Józefa Rejmenta. Ojciec chciał, żeby syn podobnie jak on przygrywał do mszy, ale mały Staś (takie było pierwsze, dane na chrzcie imię pisarza) uczyć się nie lubił, wolał łazić po polach i czytać. Został krawcem, lecz kariery w tym fachu nie zrobił. Ciągnęło go do aktorstwa, przyłączył się więc do wędrownej trupy teatralnej i ruszył w drogę. Na właściwe tory sprowadził go ojciec, który w 1888 roku załatwił mu pracę pomocnika dróżnika kolejowego we wsi Lipce. Wtedy Staś zmienił nazwisko na Władysław Stanisław Reymont.
Do dziś na skraju wsi zachował się niewielki murowany dom, w którym mieszkał przyszły autor Chłopów. Prowadzi do niego ciągnąca się wzdłuż torów „Droga sławy Wł.S. Reymonta”. Dom jest w rękach prywatnych i nie można go zwiedzać. Niedługo obok budynku stanie pomnik pisarza. Postument i projekt pomnika są gotowe.
Już jako pracownik kolei Reymont przejawiał talent literacki, niestety jeszcze niedoceniany. Pewnego dnia, gdy pełnił służbę, pociąg zabił człowieka. Reymont sporządził sprawozdanie ze zdarzenia, wysłał je naczelnikowi i taką oto otrzymał odpowiedź: „Zwracam nowelkę, proszę o ścisły raport z wypadku”.
Kilka lat później inny wypadek na kolei finansowo ustawił Reymonta niemal na całe życie. 13 lipca 1900 roku pisarz po półrocznym pobycie w Paryżu wrócił do Polski. Dręczyły go problemy zdrowotne i pieniężne, będące wynikiem licznych podróży i wystawnego stylu życia. Miewał też nastroje depresyjne, które leczył romansami. W Warszawie odebrał honorarium za zbiór nowel W jesienną noc i koleją wracał do domu, do Wolbórki. Wtedy doszło do tragedii – zderzyły się dwa jadące z naprzeciwka pociągi. Było pięć ofiar śmiertelnych i siedemnastu rannych, wśród nich Reymont. Miał rozciętą głowę, złamane żebro i ogólnie był poobijany. Pisarz trafił do szpitala praskiego w Warszawie. Jego rany zagoiły się szybko, ale stan psychiczny pogorszył tak bardzo, że Reymont wpadał w omdlenia i „spazmatyczne szlochy”. Miał jednak na tyle przytomności umysłu, by wynająć adwokata (również pisarza i krytyka literackiego) Cezarego Jellentę i wystąpić o sowite odszkodowanie.
Po siedmiu miesiącach od wypadku Reymont otrzymał ponad trzydzieści osiem tysięcy rubli, co skomentował w swoim dzienniku: „...dosyć jeśli na pogrzeb, za mało jeśli na życie” (on sam domagał się stu tysięcy rubli). Trochę minął się z prawdą, bo dzięki kwocie, którą dostał, pospłacał długi, i nie martwiąc się o przyszłość, mógł spokojnie pisać Chłopów. Do uzyskania przez Reymonta tak ogromnego odszkodowania przyczynił się dyrektor praskiego szpitala, Jan Roch Raum, który sfałszował dokumentację medyczną, wykazując znacznie poważniejsze obrażenia ciała pisarza. Odniesione rany miały rzekomo uniemożliwić mu dalszą pracę literacką. Czas pokazał, że władze umysłowe Reymonta były w pełni sprawne.
Reymont pisał Chłopów w Paryżu i w Bretanii. Wykorzystał swoje wspomnienia sprzed lat, kiedy pracował w Lipcach (wtedy jeszcze nie Reymontowskich) i przyglądał się wiejskiej społeczności. W roku 1967 pracownicy Polskiego Radia odwiedzili wieś i spotkali się z mieszkańcami, którzy pamiętali pisarza: „Moja mama była rok młodsza od Reymonta. Mówiła, że on wszędzie bywał, na weselu, chrzcinach. Opowiadała, że był bardzo wścibski i trochę zamknięty w sobie. Mało mówił z chłopami. Ale jeśli chciał napisać taką piękną książkę o Lipcach, to musiał tylko słuchać i myśleć”.
Niektórzy do dziś są przekonani, że główny bohater Chłopów, Maciej Boryna, pochodził z Makowa, wsi oddalonej o dwie stacje od Lipiec, tym bardziej że wśród mieszkańców Makowa wciąż spotyka się to nazwisko. W Lipcach Reymontowskich na nowym cmentarzu jest symboliczna mogiła Boryny z 1958 roku.
Na starym cmentarzu stoi modrzewiowa kaplica, w 1950 roku wpisana do rejestru zabytków
Chłopi powstawali w latach 1901–1908. Tuż przed przekazaniem powieści do druku, Reymont zdecydował się wprowadzić do tekstu kilka poprawek. Poprawiał tak długo, aż napisał Chłopów od nowa. Całkowicie zatracił się w świecie swoich bohaterów. Unikał znajomych, siedział w domu i pisał codziennie „od dziewiątej do pierwszej, a czasem i całe poobiedzie”. Był zmęczony, bo „trzy dni z rzędu tańczył na weselu”, oczywiście w wyobraźni. Fantazję i spostrzegawczość miał ogromne i dzięki nim znakomicie sportretował życie lipieckich chłopów na przełomie XIX i XX wieku. Powieść podzielił na cztery części, bo rytm chłopskiego życia – oprócz zasad rządzących wiejską społecznością – wyznaczały cztery pory roku.
Trzynastego listopada 1924 roku Reymont za Chłopów otrzymał Literacką Nagrodę Nobla. Czekał na nią od 1918 roku, kiedy to Akademia Umiejętności przedstawiła jego kandydaturę do tego wyróżnienia. Gdy w końcu je dostał, był tak schorowany, że nie umiał wykrzesać z siebie radości: „Sława wszechświatowa i człowiek, który bez zmęczenia wielkiego nie potrafi się rozebrać. To istna ironia życia, urągliwa i prawdziwie szatańska”. Stan zdrowia uniemożliwił mu osobiste odebranie nagrody. W jego imieniu otrzymał ją polski przedstawiciel dyplomatyczny w Szwecji, Alfred Wysocki. Reymont zmarł rok później, 5 grudnia 1925 roku.
Z Chłopów:
Lipce jawiły się [...] jakby na dłoni, leżały nieco w dole nad ogromnym stawem, modrzącym się kiej lustro spod białawej a leciuchnej przysłony, obsiadły wodę kręgiem niskich, szerokich chałup, co jak kumy w sobie wielce podufałe, przysiadły w sadach jeszcze nagich […]. Wokół zaś, jak jeno dojrzeć, stały sinym wiankiem lasy i rozlewały się pola nieprzejrzane, leżały wsie dalekie, wsie kieby te szare liszki przywarte do ziemi, a w sady pochowane.
Jacek Malczewski, Portret Władysława Reymonta (Reymont na tle Lipiec). Muzeum Narodowe w Warszawie
Lipce Reymontowskie leżą w powiecie skierniewickim, w północno-wschodniej części województwa łódzkiego. Dawniej nazwa wsi brzmiała Lipicze, Lypcze, Lipcie, potem Lipce, a od roku 1983 – Lipce Reymontowskie. Historia wsi sięga XIV wieku. W 1338 roku założył ją arcybiskup Janisław na terenach po wykarczowanym lesie. Znalazło to odzwierciedlenie w herbie Lipiec: po lewej stronie tarczy jest krzyż otoczony kłosami, po prawej – dość silnie ukorzeniona lipa, od której pochodzi nazwa wsi. Jej korzenie to sołectwa, wchodzące w skład gminy. Zwieńczeniem herbu jest otwarta księga – Chłopi Reymonta.
Wyrazem wdzięczności mieszkańców wsi dla Reymonta jest niewielkie muzeum regionalne jego imienia, gromadzące pamiątki po pisarzu.
Muzeum mieści się w ceglanych budynkach działającej od XIX wieku manufaktury włókienniczej Winklów.
Początki manufaktury sięgają 1889 roku. Wówczas w Lipcach osiadł Ludwik Winkiel, wykwalifikowany przędzalnik. Wybudował drewniany dom mieszkalny i budynek gospodarczy, w którym urządził zgrzeblarnię i przędzalnię wełny. Zakład rozwijał się, bo w okolicy nie miał konkurencji, a zapotrzebowanie na wełnę wśród miejscowej ludności było wielkie. We wrześniu 1924 roku syn Ludwika, Jan Winkiel, rozpoczął barwienie wełny. Kilka lat później wybudował nowy dom mieszkalny i budynki produkcyjno-gospodarcze. Manufaktura Winklów tkała słynne łowickie pasiaki, kilimy, narzuty, a nawet krajki harcerskie. W dziewiarni wyrabiano wełniane pończochy, skarpety i rękawiczki. Początkowo siłę napędową stanowił kierat konny, który w 1937 roku został zastąpiony silnikiem spalinowym. Silnik uruchomiał też prądnicę wytwarzającą prąd do oświetlenia budynków.
Manufaktura produkowała na potrzeby miejscowej ludności, ale jej wyroby można było kupić też na targu w Jeżowie oraz w założonym przez Jana Winkla w 1934 roku sklepie galanteryjno-bławatnym w Skierniewicach. Sklep istniał do 1939 roku. Dwa lata później przestała działać tkalnia, potem stopniowo zamykano zgrzeblarnię, przędzalnię i dziewiarnię. Najdłużej pracowała farbiarnia, bo aż do grudnia 1974 roku. W budynkach zachował się cały ciąg produkcyjny służący niegdyś do wyrobu łowickich pasiaków.
W muzeum odtworzono wnętrze chałupy, w jakiej mieszkał Maciej Boryna i jego kochliwa żona Jagna.
W izbie najważniejsze miejsce zajmował „święty kącik”, stojący przy ścianie naprzeciwko drzwi. Tworzył go ustawiony na stole, ozdobiony kwiatami ołtarzyk składający się z krucyfiksu, lichtarzy, figurek świętych i aniołków. Nad ołtarzykiem wieszano obrazy o treści religijnej.
W izbie stały meble służące do przygotowywania i spożywania posiłków oraz przechowywania domowych sprzętów i ubrań: kredensy, kufry, szafy i skrzynie. Oprócz nich były krzesła, ławy, łóżka i kołyski. Wszystkie miały walory użytkowe i estetyczne – pięknie zdobione, stroiły chałupę. Oprócz nich urody domowi dodawały wykonane z bibułki kwiaty, wieńce, palmy, pająki oraz wycinanki. Na podłodze leżały chodniki, na łóżkach pasiaste narzuty, haftowane prześcieradła, poduszki z koronkowymi wstawkami, a na stołach serwety i obrusy. Wiele z tych domowych ozdób gospodynie wykonywały samodzielnie.
Wiejskie kobiety były też doskonałymi tkaczkami. Wełniano-lniane samodziały tkały ręcznie na warsztatach tkackich. Cechą charakterystyczną tkaniny łowickiej są różnokolorowe pasy, których układ i kolory zmieniały się na przestrzeni lat. Do końca XIX stulecia przeważał kolor czerwony, na początku XX wieku stopniowo zastępowano go pomarańczowym, potem, w latach 20. żółtym, a następnie zielonym i niebieskim. Wszystkie barwy miały kilka odcieni. Modyfikacjom podlegała też szerokość pasów.
Odświętny strój kobiecy składał się z kiecki. Jej pasiasty dół przepasywano wełnianym fartuchem, którego brzegi obszyte były czarną aksamitną taśmą, haftowaną w kolorowe kwiaty. Górę najczęściej szyto z czarnego aksamitu, zdobionego wielobarwnym haftem o motywach roślinnych. Całość uzupełniała biała, wyszywana koszula oraz haftowana chustka. Stroju dopełniały sznurowane trzewiki.
Odświętny strój męski składał się z wełnianych pomarańczowych spodni, czarnego lejbika, białej sukmany z wełny samodziałowej, białej lnianej koszuli i pasa. Dopełnieniem stroju był czarny kapelusz z barwnym otokiem i czarne buty z cholewami.
W latach 2002–2003 na terenie przyległym do muzeum stanęła skromniutka Zagroda Ludowa, która przenosi nas w czasy Jagny, Antka i Macieja Byrony. Składają się na nią dwie chałupy, stodoła, obora i spichlerz. Nad zagrodą czuwa Matka Boska Lipiecka, czyli dość oryginalny wieniec dożynkowy z 2013 roku.
Bliżej głównego budynku muzeum stoją drewniane rzeźby, będące pokłosiem Ogólnopolskiego Pleneru Rzeźbiarskiego Lipce Reymontowskie 2001. Przedstawiają postacie znane z powieści. Żeby deszcz ich nie uszkodził, schowano je pod daszki, co sprawia, że są mało widoczne, a o zrobieniu dobrego zdjęcia można pomarzyć.
Jagna Borynowa
Zwiedzając Lipce Reymontowskie, warto zatrzymać się przy stojącym w centrum wsi kościele parafialnym pw. Znalezienia Krzyża Świętego. Wybudowano go w stylu neogotyckim w latach 1866–1867 na miejscu starszego, zniszczonego obiektu, a rozbudowano w latach 30. XX wieku.
W Lipcach Reymontowskich jest miejsce, które wywarło na mnie ogromne wrażenie. To niesamowita Galeria Staroci i Pamiątek Regionalnych – prywatne muzeum prowadzone przez państwa Marię i Zbigniewa Staniów.
Widziałam wiele prywatnych muzeów i izb regionalnych. Zdarza się, że ich właściciele zbierają, co popadnie, a potem to, co znaleźli, ustawiają na chybił trafił i całość – pokryta kurzem – tworzy coś na kształt rupieciarni. W odróżnieniu od nich Galeria Staroci i Pamiątek Regionalnych zachwyca nie tylko liczbą eksponatów, ale też sposobem ich zaprezentowania.
Galeria powstała dzięki zainteresowaniom pana Zbigniewa, który od lat kolekcjonuje przedmioty związane z historią i folklorem Lipiec Reymontowskich oraz okolicznych wsi – terenów dawnego Księstwa Łowickiego. Pan Zbigniew znalezione sprzęty własnoręcznie odnawia, niekiedy ratując je od całkowitego zniszczenia. Sam tworzy ludowe wycinanki, a pani Maria – bibułkowe pająki.
Pamiątki zgromadzone zostały w kilku budynkach, między innymi w spichrzu z 1886 roku. Przed wejściem do każdego budynku wisi tabliczka informująca, co znajduje się wewnątrz. A wewnątrz są skarby kultury ludowej, których mogłoby pozazdrościć niejedno muzeum etnograficzne.
Są sprzęty gospodarstwa domowego, zaprzęgi konne, ludowe stroje, ozdoby, haftowane makatki, obrazy, przedmioty kultu religijnego, stare dokumenty, fotografie, znaczki pocztowe i pocztówki z widokami okolicznych miejscowości. Wszystkie eksponaty zostały podzielone tematycznie i starannie ułożone. Jednym słowem, piękno (bajecznie kolorowe), ład i porządek.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/143-mazowsze-na-ludowo#sigProIde271227bbc
Pan Zbigniew zbiera też przedmioty związane z Władysławem Reymontem. W osobnej izbie można zobaczyć ponad sto wydań Chłopów, w tym pierwsze wydania polskie, amerykańskie, angielskie, włoskie, hiszpańskie i czeskie. Są też pamiątki związane z filmem Chłopi z 1973 roku, między innymi autografy niemal wszystkich aktorów w nim grających, materiały prasowe dokumentujące pracę ekipy filmowej, a nawet autentyczne eksponaty z filmu, jak krzyż z domu Boryny, brony, które stały przy kuźni, narzędzia kowalskie, szopka bożonarodzeniowa.
I tu kilka słów o ekranizacji Chłopów. Gdy reżyser Jan Rybkowski przystępował do pracy, wybrał okolice Lipiec, te same, które Reymont opisał w powieści. Chałupa Dominikowej, czyli matki Jagny, była autentyczną chałupą, która stała w Lipcach przy dzisiejszej ulicy… Dominikowej. Podobnie pobliski staw, w którym kobiety prały, a dzieci jeździły na łyżwach. Ponieważ w samych Lipcach nie zachowało się dużo wiejskiej architektury, większość scen plenerowych kręcono w oddalonym o siedem kilometrów Pszczonowie. Tu wykorzystano kościół, plebanię, która dziś stoi w skansenie w Maurzycach, i dom przemieniony w karczmę. Na potrzeby filmu scenografowie zbudowali kuźnię wyposażoną w autentyczne sprzęty. W okolicach kręcono też inne sceny. W przysiółku Góry wieziono Jagnę na wozie z gnojem. Pomiędzy Pszczonowem, Retniowcem i Chlebowem chłopi walczyli o las. Przy drodze z Makowa na Święte Laski i Święte Nowaki mieszkańcy wsi witali powracających z więzienia synów, mężów i ojców.
Jan Rybkowski, Emilia Krakowska i statyści. Zdjęcie zrobione w Galerii Staroci i Pamiątek Regionalnych
W filmie statystowali mieszkańcy Lipiec i Pszczonowa. Początkowo Rybkowski planował zatrudnić tylko statystów z Pszczonowa, w którym powstało najwięcej scen. Mieszkańcy Lipiec znaleźli się na planie filmowym dzięki pani Helenie Pintarowej. Pani Helena wystąpiła w programie telewizyjnym Tele-Echo, gdzie wykrzyczała do kamery, że film będą o Lipcach kręcić, a lipczoki nie będą grali. Reżyser musiał ustąpić. Statyści z Lipiec byli dowożeni do Pszczonowa autokarami. Pani Helena zagrała matkę młynarza.
Wróćmy do Galerii Staroci i Pamiątek Regionalnych. Niektóre eksponaty stoją na zewnątrz, na przykład ul, kierat, wóz drabiniasty. Jest też miejsce na ognisko i wiata, w której można posilić się, gdy pogoda nie dopisuje.
W replice chatki łowickiej działa Antykwariat Wiejski, w którym można kupić pamiątki: pocztówki, łowickie skrzynie posagowe, kołowrotki, stare „święte” obrazy i nowe, o tematyce wiejskiej, malowane przez córkę państwa Staniów, Magdę.
W 2010 roku Galeria Staroci i Pamiątek Regionalnych otrzymała certyfikat Perła w Koronie Województwa Łódzkiego, zajmując trzecie miejsce w plebiscycie na dziesięć najciekawszych, spośród najnowszych, atrakcji turystycznych województwa łódzkiego.
Lipce Reymontowskie leżą na obszarze dawnego Księstwa Łowickiego, którego stolicą był Łowicz.
Łowicz
Początki osadnictwa na terenie dzisiejszego Łowicza i jego okolic nie są znane. W XII wieku Bolesław Krzywousty przekazał dobra ziemskie wokół miasta arcybiskupom gnieźnieńskim. Pod ich rządami Łowicz rozkwitł, stając się znaczącym ośrodkiem handlu i rzemiosła. W XV stuleciu kasztelania łowicka została całkowicie wyłączona spod władzy królewskiej. Od XVI do XVII wieku arcybiskupi tytułowali się książętami łowickimi, co sprawiło, że mieszkańcy Łowicza i okolic do dziś nazywani bywają Księżakami. W połowie XVIII wieku nazwa Ducatus Loviciensis, czyli Księstwo Łowickie, po raz pierwszy pojawiła się w dokumentach.
Wojny ze Szwedami spustoszyły miasto. Zniszczony został zamek, część miejskiej zabudowy oraz okoliczne wsie. Arcybiskupi przenieśli swoją rezydencję do Skierniewic, ale o Łowiczu nie zapomnieli. Za ich sprawą miasto powoli wracało do życia. Próbą odbudowy jego dawnego znaczenia było ustanowienie w 1668 roku kolegium pijarskiego, jednego z pierwszych w Polsce. Kilkadziesiąt lat później prymas Michał Radziejowski rozpoczął budowę seminarium duchownego, ale mimo tych wysiłków Łowicz do dawnej świetności już nie wrócił.
Po drugim rozbiorze Polski dobra arcybiskupie zostały przejęte przez władze pruskie, potem cesarz Napoleon podarował je marszałkowi Louisowi Davoutowi. W roku 1820 car Rosji przekazał Księstwo Łowickie namiestnikowi Królestwa Polskiego, wielkiemu księciu Konstantemu. Jego żona, piękna Joanna Grudzińska, otrzymała tytuł księżnej łowickiej. Granice Księstwa oznaczono wtedy słupami.
Książę Konstanty, pełniący również funkcję naczelnego wodza armii, słynął z okrucieństwa wobec podwładnych, ale dla swoich łowickich poddanych okazał się „ludzkim panem”. Przede wszystkim zniósł pańszczyznę, którą zastąpił czynszem. Mieszkańcy Księstwa Łowickiego zaczęli się bogacić, a co za tym idzie, dbać o wygląd chałup i przyodziewek. Pojawił się barwy strój łowicki, z charakterystycznymi pasiastymi spódnicami i pomarańczowymi spodniami.
Kultura Księżaków powoli zanika. Pozostałe po nich pamiątki gromadzi Muzeum w Łowiczu, mieszczące się w budynku dawnego seminarium duchownego. Budowę gmachu, w stylu barokowym, rozpoczęto w 1689 roku. Fundatorem był prymas Michał Radziejowski, a projektantem królewski architekt Tylman z Gameren. Budynek przeznaczono na seminarium księży misjonarzy. W 1830 roku przeniesiono je do Warszawy, a gmach zaadaptowano na potrzeby oświaty i aż do wybuchu drugiej wojny światowej mieściły się w nim szkoły – z krótką przerwą na czas powstania styczniowego, kiedy było tu więzienie.
Najcenniejszym fragmentem muzeum jest barokowa kaplica pw. świętego Karola Boromeusza, patrona zgromadzenia misjonarzy. Ściany i sklepienie zdobią malowidła iluzoryczne przedstawiające życie świętego. Uchodzą za najpiękniejsze barokowe freski na północ od Alp. Ich autorem jest mistrz florencki, Michał Anioł Palloni. Kaplica pełniła funkcje sakralne do 1939 roku.
Na pierwszym piętrze muzeum znajduje się dział historyczny przybliżający dzieje Łowicza i ziemi łowickiej, a na drugim – dział etnograficzny, ukazujący kulturę ludową Księżaków. Można zobaczyć tu kilkadziesiąt kompletnych strojów ludowych, niezliczone wersje kolorystyczne łowickich pasiaków, barwne wycinanki, bibułkowe pająki zawieszone u sufitu i bukiety z papierowych kwiatów.
Do muzeum należy też niewielki skansen usytuowany w ogrodzie. Składają się nań dwie oryginalne zagrody chłopskie z tradycyjnie przystrojonymi izbami. Ściany chałup, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, zostały pomalowane na charakterystyczny dla łowickiego zdobnictwa niebieski kolor. Dodatkowo szczyty budynków ozdobiono białymi wzorami, tzw. fiorami.
Przy obejściach stoją kapliczki i ule w różnych kształtach.
Muzeum stoi przy starym rynku, od 1917 roku zwanym Rynkiem Tadeusza Kościuszki. Przez kilka stuleci pełnił on funkcje handlowe. W dawnych wiekach jego środek zajmował ratusz, zbudowany w stylu gotyckim i ozdobiony podcieniami. Spłonął w czasie wielkiego pożaru miasta w 1525 roku. Na jego miejscu stanął nowy gmach, jednak gdy wybudowano ratusz na nowym rynku, stracił on znaczenie jako siedziba władz miejskich i został zamieniony na skład soli i siedzibę bractwa prasołów, czyli handlarzy solą. Budynek rozebrano w połowie lat 20. XIX wieku.
Obecny budynek ratusza wzniesiono w 1828 roku według projektu Bonifacego Witkowskiego i Jakuba Kubickiego. Jest dwukondygnacyjny i ma charakterystyczną wieżę z zegarem wygrywającym miejskie kuranty. Uchodzi za jeden z najciekawszych przykładów architektury klasycystycznej w Polsce. Na piętrze znajduje się sala radziecka, czyli miejsce posiedzeń Rady Miejskiej. Zdobią ją malowidła z 1918 roku autorstwa Józefa Lamparskiego, przedstawiające herby dawnych województw i ziem Królestwa Polskiego, herby Rzeczypospolitej i Łowicza oraz portrety Henryka Sienkiewicza, Tadeusza Kościuszki, Kazimierza Wielkiego, Jana Łaskiego i Stanisława Staszica.
W elewację ratusza wmurowano tablice przypominające znaczące dla miasta wydarzenia historyczne. W 1790 roku w Łowiczu Tadeusz Kościuszko zlustrował 9. Regiment Pieszy Koronny. Trzy lata później zatrzymał się tu król pruski Fryderyk Wilhelm, a w 1806 roku w jednej z kamienic nocował Napoleon Bonaparte.
Przy rynku stoi kilka ciekawych budowli, wśród nich późnobarokowy, ale dość skromnie wyglądający pałac biskupi. Zbudowano go w 1687 roku jako dwór dziekanów, z fundacji Wojciecha Krajewskiego, ówczesnego dziekana łowickiego. W latach 1871–1992 był siedzibą sufragana łowickiego, a dziś jest rezydencją biskupa łowickiego.
Po prawej stronie pałacu stoi kuria wikariuszy, wzniesiona – w kształcie podkowy – około 1730 roku z fundacji arcybiskupa Tomasza Potockiego. Na dziedzińcu ustawiono osiemnastowieczną figurę świętego Jana Nepomucena. Dziś w budynku jest restauracja.
Po lewej stronie pałacu stoją dwie ciekawe budowle. Pierwsza to Brama Prymasowska, zbudowana z kamienia w połowie XVII wieku według projektu Tomasza Poncino. Niegdyś zamykała prywatną drogę do zamku, omijającą zabudowania miejskie. W obecne miejsce trafiła w 1941 roku.
Druga budowla to dawna kustodia – klasycystyczny budynek, na początku XIX wieku wzniesiony w miejscu drewnianej kanonii. Budynek był siedzibą sekretarza kapituły.
Na rynku odbywają się uroczystości miejskie i religijne. Największym wydarzeniem jest uroczysta procesja Bożego Ciała, przypominająca o ludowych tradycjach Księżaków. Wzięłam w niej udział w 2022 roku.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/143-mazowsze-na-ludowo#sigProId045a837b9f
W Łowiczu jest też nowy rynek, zwany Rynkiem Jana Kilińskiego, do którego można dotrzeć ulicą Zduńską. Wzdłuż niej stoją urokliwe dziewiętnasto- i dwudziestowieczne kamieniczki.
Pewnie, że wrzuciłam
W okolicy nowego rynku zachował się dawny średniowieczny układ urbanistyczny Nowego Miasta, lokowanego w 1405 roku przez arcybiskupa Mikołaja Kurowskiego. Otaczające rynek kamienice pochodzą z XVI i XVII wieku. Niektóre zostały przebudowane lub odbudowane w późniejszych stuleciach, na przykład budynki stojące w południowej pierzei, które nie przetrwały drugiej wojny światowej. Przez wieki nowy rynek pełnił funkcje miejskiego targowiska. Handel był głównych źródłem bogactwa miasta. Na rynku organizowano jarmarki, na których swoimi wyrobami handlowali miejscowi rzemieślnicy: piwowarzy, rzeźnicy, młynarze, szynkarze, kowale, garncarze, krawcy i zduni. Odchodzące od rynku ulice stanowiły zaplecze targowe – ustawiano przy nich kramy rzemieślnicze i jatki. Największy jarmark organizowano 21 września, w dniu świętego Mateusza.
Zdjęcie zrobiłam w innym miejscu Łowicza,
ale ta barwna, pełna fantazji starsza pani tak bardzo mi się podoba, że musiałam ją pokazać
W pierwszej połowie XV wieku na rynku stanął drewniany ratusz. W 1539 roku zastąpiono go murowanym z pięciokondygnacyjną wieżą, pokrytą ołowianym dachem. Ponad sto lat później wieża runęła i zniszczyła budynek. Nigdy go nie odbudowano.
Łowicki nowy rynek to jeden z trzech zachowanych w pierwotnej formie trójkątnych rynków w Europie. Podobne są w Bonn i w Paryżu. W latach 2005–2006 przeprowadzono jego rewitalizację. Polegała – jak w przypadku większości polskich rynków – na pokryciu go kostką brukową. Uwidoczniono w niej układ fundamentów dawnego renesansowego ratusza. Rynek zdobi też fontanna, wokół której ustawiono ławki.
W roku 2007 nowy rynek w Łowiczu otrzymał nagrodę Towarzystwa Urbanistów Polskich w kategorii „Zrewitalizowana przestrzeń publiczna”. Dziś byłby murowanym kandydatem do nagrody w kategorii „Polska betanoza”. Trudno o rynek mniej przyjazny mieszkańcom. Zdjęcia, które poniżej zamieszczam, zrobiłam w letni, upalny dzień. Co na nich widać? Widać pustkę. Temperatura na „zrewitalizowanym” rynku była bliska piekielnej. Żar i ani grama cienia. Nieliczni łowiczanie siedzieli pod niewielkimi drzewkami, które uchowały się na obrzeżach placu.
Są miasta, które ponownie rewitalizują wybetonowane rynki i sadzą na nich zieleń. Oby Łowicz do nich dołączył.
W jednym z przewodników przeczytałam, że Łowicz mógłby dostarczyć biskupowi Ignacemu Krasickiemu tematów do Monachomachii – satyrycznego utworu wykpiwającego słabostki sług bożych. Faktycznie, wielość kościołów w Łowiczu rzuca się w oczy. Gdy po raz pierwszy zwiedzałam miasto – a byłam w nim kilka razy – odniosłam wrażenie, że w dawnych czasach liczba duchownych znacznie przewyższała liczbę jego świeckich mieszkańców.
W zachodniej pierzei starego rynku wznosi się ogromny gmach bazyliki katedralnej pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i świętego Mikołaja. Pierwsza drewniana świątynia w Łowiczu została ufundowana około 1100 roku. Na początku XV stulecia prymas Polski, arcybiskup Wojciech Jastrzębiec, nadał jej tytuł kolegiaty. Obecna bazylika pochodzi z połowy XV stulecia. W połowie XVII wieku bracia Tomasz i Andrzej Poncino przebudowali ją w stylu barokowym. Świątynia została otoczona zespołem kaplic, a jej podziemia są miejscem spoczynku dwunastu prymasów Polski.
Dzisiejszy kościół stanowi mieszankę stylów renesansowego, barokowego i rokoka. Z obu jego stron stoją olbrzymie wieże. Główne wejście wiedzie przez barokowy portal z herbem fundatora „Pomian” w kartuszu.
Wnętrze świątyni jest renesansowo-barokowe. W prezbiterium podziwiać można pochodzący z drugiej połowy XVIII wieku rokokowy ołtarz główny z obrazem Wniebowzięcia Matki Boskiej i rzeźbami przedstawiającymi ewangelistów i cherubinów, wykonanymi przez Jana Jerzego Plerscha. Przy ścianach stoją siedemnastowieczne stalle kanonickie.
Arkadowe filary oddzielające nawę główną od bocznych pokryte są dekoracją stiukową. W nawie głównej jest siedem barokowych ołtarzy, a wzdłuż naw bocznych – sześć kaplic z ozdobnymi portalami, między innymi kaplica Jezusa Ukrzyżowanego, kaplica Świętej Trójcy i najstarsza, szesnastowieczna kaplica świętej Wiktorii.
Kiedy przed laty po raz pierwszy zwiedzałam bazylikę, na ołtarzach bocznych leżały łowickie pasiaki. Gdy byłam tam po raz ostatni – podczas świąt Bożego Ciała w 2022 roku – zastąpiły je proste białe obrusy. Przyznam, że wolałam pasiaki.
Bazylika otoczona jest murem zbudowanym na początku XX wieku. Na szczycie południowej furty stoi figura świętego Jana Nepomucena z 1775 roku. W XVIII stuleciu obok świątyni wzniesiono dzwonnicę według projektu Szymona Bogumiła Zuga.
Niedaleko bazyliki stoi kościół pijarski pw. Najświętszej Maryi Panny i świętego Wojciecha, zwany perłą baroku. Został zbudowany w latach 1672–1680 z fundacji kasztelana gostyńskiego Jana Szamowskiego, chłopa z Bobrownik Wojciecha Zimnego i kilku innych darczyńców. Kościół został uroczyście konsekrowany w lipcu 1749 roku. Na przełomie XVII i XVIII wieku rozbudowano go z fundacji arcybiskupa Michała Radziejowskiego. Gospodarzami świątyni i kolegium są ojcowie pijarzy. Przybyli do Łowicza w połowie XVII stulecia. Prowadzili szkołę z bogatą biblioteką, teatrem, kapelą i drukarnią.
Przy kolegium odbywały się Kapituły Prowincjalne. Na jednej z nich w roku 1753 staraniem księdza Stanisława Konarskiego została uchwalona reforma szkolnictwa pijarskiego, która przyczyniła się do powołania Komisji Edukacji Narodowej. W ramach represji po upadku powstania styczniowego zakon skasowano.
Kościół nie zawsze pełnił funkcje, do jakich został przeznaczony. W roku 1794 wojska niemieckie umieściły w nim rannych, w czasie kampanii napoleońskiej były tu składy wojskowe i stajnie, a w 1914 roku Niemcy urządzili szpital dla jeńców rosyjskich. Potem kościół zamieniono na garaż dla samochodów wojskowych i magazyn bielizny. W latach międzywojennych świątynia pełniła funkcję kościoła szkolnego i garnizonowego. Ojcowie pijarzy powrócili do Łowicza w 1958 roku i znów prowadzą działalność edukacyjną.
Wnętrze kościoła zachwyca bogatym wystrojem. Sklepienie i ściany pokryte są freskami przedstawiającymi sceny z życia świętego Wojciecha. Ich autorstwo nie jest znane. Przypisuje się je pijarowi Łukaszowi Limeckiemu lub włoskiemu malarzowi Michałowi Aniołowi Palloniemu. Barokowy ołtarz główny zaprojektował Bartłomiej Bernatowicz. Na uwagę zasługuje też boczny ołtarz z rzeźbą Matki Boskiej Łaskawej oraz dwiema rzeźbami Salomona i Mojżesza. Przypuszcza się, że ich autorem jest Jan Jerzy Plersch.
Najstarszą murowaną świątynią Łowicza jest kościół pw. Świętego Ducha oraz świętych Katarzyny i Mateusza, wzniesiony w 1404 roku z fundacji arcybiskupa Mikołaja Kurowskiego, najprawdopodobniej jako podmiejski kościół szpitalny. W XV stuleciu przy kościele działała szkółka parafialna. Świątynia była wielokrotnie niszczona, między innymi podczas pożaru w 1753 roku. Jej odbudowa trwała kilkanaście lat. W 1778 roku dobudowano zachodnią fasadę kościoła. Do świątyni przylegają cztery kaplice: świętych Kryspina i Kryspiniana – cechu szewców, Świętej Trójcy – cechu rymarzy, Matki Boskiej Różańcowej oraz świętego Walentego (od 1910 roku nazywana kaplicą Matki Boskiej Częstochowskiej).
Uwagę zwraca wmurowany w zewnętrzną ścianę kaplicy Matki Boskiej Różańcowej renesansowy nagrobek z piaskowca,
przypuszczalnie Barbary z Sarnowskich Kraśnickiej
Większość wyposażenia kościoła – w tym prawie wszystkie ołtarze, eklektyczne, wykonane z drewna, polichromowane i złocone – pochodzi z przełomu XIX i XX wieku. Z tego samego okresu są malowidła o tematyce religijnej, zdobiące sklepienie i ściany.
Około 1400 roku do Łowicza przybyli ojcowie dominikanie. Z fundacji arcybiskupa Mikołaja Kurowskiego wzniesiono dla nich kościół i klasztor. Na początku XIX wieku dominikanie zostali zmuszeni do opuszczenia klasztoru. Przenieśli się do Sochaczewa. Prusacy ograbili klasztor, a ocalałe wyposażenie świątyni przeniesiono do innych kościołów. Ołtarze trafiły do kościoła w Piątku oraz kościoła pw. Świętego Ducha i kościoła pijarów w Łowiczu. Organy wywieziono do Chruślina, a żelazne drzwi z datą „1561” znajdują się w zbiorach muzeum łowickiego. W latach 1818–1829 klasztor przebudowano na koszary wojsk polskich. Później przejęli je Moskale. W prezbiterium urządzili salę balową, a na piętrze – cerkiew i kino wojskowe. Na początku pierwszej wojny światowej budynki zajęli Niemcy, którzy przeznaczyli je na elektrownię miejską. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości w gmachu stacjonował 10. Pułk Piechoty. W listopadzie 1947 roku w budynku ulokowano zespół szkół, które są tu do dziś.
Obok szkoły stoi pomnik Józefa Piłsudskiego.
Na cokole znajdują się dwie tablice z nazwiskami żołnierzy 10. Pułku Piechoty poległych w wojnie bolszewickiej
Oprócz pijarów i dominikanów do Łowicza przybyli też ojcowie bernardyni. Pojawili się w 1468 roku. W latach 70. XV wieku z fundacji arcybiskupa Jana Gruszczyńskiego zbudowano dla nich drewniany kościół pw. świętego Bartłomieja. Pod koniec XVI stulecia stanęła murowana świątynia z zakrystią oraz biblioteka i refektarz. W kościele chowani byli fundatorzy. Znajdowały się tam nagrobki Wiktora Raczyńskiego, księżnej Katarzyny Zbarskiej, stolnika rawskiego i dworzanina Wawrzyńca Kaweckiego, dwóch prymasów oraz członków rodziny Walewskich z Walewic. Wszystkie zostały zniszczone po 1805 roku przez Prusaków. Kilka lat później budynek klasztorny przebudowano na koszary wojskowe, a kościół służył łowickim ewangelikom i prawosławnym. W okresie międzywojennym w budynkach znalazło siedzibę Państwowe Seminarium Nauczycielskie i Szkoła Ćwiczeń. Po wojnie w gmachu mieściło się Liceum Pedagogiczne oraz Studium Nauczycielskie i Kolegium Języków Obcych. W 2018 roku budynki nabył jeden z łowickich przedsiębiorców. Ma w nich powstać hotel i Centrum Edukacji Historycznej.
W Łowiczu rezydują też siostry bernardynki. Barokowy kościół pw. Najświętszej Maryi Panny i świętej Klary oraz zabudowania klasztorne zostały wzniesione w pierwszej połowie XVII wieku według projektu Tomasza Poncino, z fundacji Marcina Sadowskiego, kasztelana gostynińskiego, i jego żony Magdaleny z Walewskich. Wewnątrz świątyni jest pięć ołtarzy – wszystkie z drewna, polichromowane i złocone. Klasztor objęty jest klauzurą.
Następny łowicki kościół, pw. świętych Leonarda i Małgorzaty, to pozostałości dawnego prezbiterium. Przyjmuje się, że światynię wzniesiono już w XII wieku. Po jej pożarze w 1635 roku zbudowano obecny, późnorenesansowy kościół z fundacji A.K. Cebrowskiego. W XVII stuleciu powołano przy nim Instytut świętego Leonarda mający na celu opiekę nad biednymi chłopcami, tzw. Bartoszkami. Kościół prowadził też szpital pełniący funkcję przytułku i domu starców. Obecnie jest tu kościół akademicki.
W sąsiedztwie stoi ceglany kościół mariawitów. Parafia mariawicka w Łowiczu została założona w 1908 roku. Dwa lata później wzniesiono kościół według projektu Jana Zaze. Powstała budowla w stylu neogotyckim, typu bazylikowego, na planie krzyża łacińskiego. Wyposażenie kościoła jest bardzo skromne. W ołtarzu głównym znajduje się Chrystus Ukrzyżowany, na prawo od ołtarza obraz Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, po stronie lewej – metalowa ambona. Na antepedium ołtarza (jedynego w kościele) widnieje herb Łowicza. Przed kościołem znajduje się statua Maryi Panny, stanowiąca pamiątkę konsekracji biskupiej w 1910 roku.
W latach 1838–1839 w Łowiczu stanął murowany zbór ewangelicki. Jego projektantem był Jan Łuczaj. Modyfikacje w elewacji wprowadził Henryk Marconi. Budynek ma oryginalną fasadę z monumentalnym sześciokolumnowym portykiem i stiukowym okiem opatrzności w tympanonie. Między oknami w elewacjach bocznych znajdują się wieńce z liści laurowych. Obok kościoła stoi murowana dzwonnica z 1866 roku. Dziś ewangelicy modlą się w kaplicy w dawnej plebanii, a kościół w 1991 roku kupił artysta malarz Andrzej Biernacki i otworzył w nim Galerię Browarną.
W samym tylko centrum Łowicza naliczyłam dziewięć kościołów – sporo jak na niewielkie miasteczko.
Ciekawym świeckim zabytkiem Łowicza jest zespół neogotyckich budowli generała Stanisława Klickiego, wzniesionych według projektu Karola Krauzego w latach 20. XIX stulecia. Klicki był uczestnikiem walk o niepodległość Polski – od obrony Konstytucji 3 Maja do powstania listopadowego – oraz dowódcą dywizji strzelców konnych w Królestwie Polskim. Sztab dywizji stacjonował w Łowiczu. Tu też mieszkał generał. Pozostały po nim zespół budowli składa się z pałacyku, kaplicy, domku dozorcy i baszty, będącej częścią nieukończonego założenia pseudowarownego. W ściany budowli wmurowane są liczne średniowieczne i renesansowe elementy z rozebranego zamku prymasowskiego. W 1963 roku basztę odbudowano z przeznaczeniem na stanicę harcerską. W pałacyku, pozostającym w rękach prywatnych, mieści się galeria malarstwa współczesnego Zofii i Romana Artymowskich oraz izba pamięci poświęcona generałowi.
Na peryferiach zabytkowego centrum Łowicza stoi dawny Dom Księży Emerytów. Tworzą go dwa późnoklasycystyczne budynki z pierwszej połowy XIX wieku, zbudowane według projektu Henryka Marconiego. Do 1936 roku połączone były fasadą kościoła pw. świętego Jana Chrzciciela, spalonego na początku wojny. Jego resztki rozebrano, a budynki mieszkalne odbudowano w latach 50. XX wieku.
Na przeciwległym końcu zabytkowego centrum miasta stoi budynek dawnej łaźni miejskiej, zbudowanej w 1905 roku z funduszy kasy miejskiej. Głównym inicjatorem jej powstania był prezes Towarzystwa Higienicznego, lekarz szpitala świętego Tadeusza, Stanisław Stanisławski, późniejszy pierwszy burmistrz Łowicza w niepodległej Polsce. Początkowo łaźnia – dość prymitywna – nie spodobała się mieszkańcom. Dopiero doinwestowanie jej kwotą dziesięciu tysięcy rubli przez Towarzystwo Higieniczne umożliwiło ponowne jej otwarcie, 13 października 1912 roku, jako Zakładu Kąpielowego. Łaźnia zbudowana jest na planie litery L, wejście do niej zdobią dwie kolumny z trójkątnym naczółkiem.
Jeśli ktoś – tak jak ja – będzie zwiedzał Łowicz na piechotę, a do domu wracał pociągiem, to idąc na dworzec, minie klasycystyczne budynki poczty. Od 1829 do 1839 roku stał w tym miejscu gmach poczty konnej. W dwóch symetrycznych skrzydłach budynku znajdowały się stajnia i wozownia karetek pocztowych. W roku 1830 zatrzymał się tu Fryderyk Chopin, udający się w podróż do Francji. Budynek, zniszczony po wybuchu drugiej wojny światowej, został odbudowany w 1950 roku.
Na koniec coś z wojennej historii miasta. Na błoniach nad Bzurą stoi pomnik – trzy betonowe słupy splątane drutem kolczastym. Symbolizują Polaków, Żydów i żołnierzy radzieckich więzionych i zamordowanych w dwóch niemieckich obozach pracy pod Łowiczem, w Małyszycach i Kapitule. Pierwszy został założony jesienią 1940 roku nad Bzurą w trzech barakach, drugi powstał na terenie dawnego młyna, przy wschodniej granicy miasta. Początkowo w obu Niemcy przetrzymywali Żydów pracujących przy regulacji rzek Bzury i Uchanki. Latem 1941 roku wszyscy trafili do warszawskiego getta. Ich miejsce zajęli jeńcy sowieccy. Masowo umierali z wycieńczenia i chorób, a niezdolnych do pracy dobijano. Po nich do obozów przybyli Polacy schwytani w łapankach, skazani za handel żywnością, ubój zwierząt lub nieodprowadzanie kontyngentów. Więźniowie pracowali przy regulacji Bzury, porządkowaniu dróg i ulic, a od drugiej połowy 1944 roku również przy kopaniu okopów i budowie umocnień obronnych na wschód od Łowicza. Przez pięć lat obozy były miejscem męczeństwa setek ludzi trzech narodowości, bitych, głodzonych, zmuszanych do pracy ponad siły.
Maurzyce
Gdyby ktoś chciał zobaczyć, jak dawniej żyli mieszkańcy Księstwa Łowickiego, powinien pojechać kilka kilometrów na północny zachód od Łowicza do Maurzyc. Jest tam niewielki skansen, podlegający Muzeum w Łowiczu. Jego historia sięga lat 70. ubiegłego wieku, kiedy to zakupiono i przeniesiono tu pierwsze budynki. Prace nabrały tempa pod koniec lat 80. Dziś na terenie obejmującym blisko dwadzieścia hektarów stoi ponad czterdzieści różnego typu obiektów, reprezentujących dziewiętnasto- i dwudziestowieczne budownictwo z terenów dawnego Księstwa. Są wśród nich domy mieszkalne, stodoły, obory, lamusy, brogi i kapliczki. Jest strażnica, wiatrak, kuźnia, kościół, plebania i piec chlebowy. Niektóre to budynki oryginalne, inne – rekonstrukcje.
Budynki rozmieszczono tak, by ukazać dwa typy dawnej wsi: starszy – owalnicę i młodszy – ulicówkę.
Owalnicę – „starą wieś” charakteryzującą się placem wioskowym otoczonym przez zagrody – odtworzono w głębi skansenu, w jego południowo-zachodniej części. Takie wsie występowały na terenie Księstwa Łowickiego przed uwłaszczeniem chłopów w pierwszej połowie XIX wieku. W „starej wsi” znajduje się zagroda zamknięta, tzw. okólnik. W jej skład wchodzi chałupa ze Złakowa Borowego, należąca niegdyś do słynnej twórczyni ludowej, Justyny Grzegory. Wnętrze chałupy, zarówno ściany, jak i sufit, udekorowano bukietami z bibułki i kolorowymi wycinankami. Takie strojenie izb było łowicką specjalnością. Chociaż trudno to sobie wyobrazić, wycinano je nożycami do strzyżenia owiec. Ozdoby naklejano bezpośrednio na ściany, belki stropowe i kafle pieców. Z czasem, gdy stały się bardziej misterne, najpierw naklejano je na białe kartki. Są trzy podstawowe typy wycinanek: okrągłe „gwiozdy”, prostokątne „kodry” i pionowe „tasiemki”.
Po uwłaszczeniu chłopów w Księstwie Łowickim zaczęto budować wsie typu ulicówka lub rzędówka, charakteryzujące się zabudową wzdłuż drogi. Taką „nową wieś” odtworzono bliżej wejścia do skansenu, w jego północno-zachodniej części. Składa się na nią pięć gospodarstw i trzy wolnostojące budynki mieszkalne.
Chałupy, o charakterystycznych szerokich frontach, pochodzą z drugiej połowy XIX wieku. Do skansenu trafiły ze Złakowa Borowego. Między nimi stoi cembrowana studnia z żurawiem. Domy wyglądają tu atrakcyjniej niż te ze „starej wsi”, bo ich zewnętrzne ściany pomalowano na niebiesko, a szczyty ozdobiono fiorami. Izby wyposażone są w oryginalne sprzęty, meble i narzędzia.
W pierwszym budynku urządzono wiejską szkołę i mieszkanie nauczyciela z okresu międzywojennego.
Obok szkoły stoi zagroda, którą tworzą budynek mieszkalny i kamienno-ceglana obora, stodoła oraz lamus. Wewnątrz chałupy widać powszechny w XIX wieku podział na izbę świąteczną i roboczą. Dalej stoi budynek mieszkalny, tzw. czworak, zaadoptowany na cele administracyjne, i szalowana chałupa, która w sezonie zamienia się w karczmę.
Izbę w jednej z chałup poświęcono poetce i hafciarce Bronisławie Skwarnej z Chąśna. W 2014 roku rodzina twórczyni przekazała Muzeum w Łowiczu liczne obiekty stanowiące wyposażenie izby: meble, dewocjonalia, naczynia, tkaniny, odzież, dokumenty, dyplomy i fotografie. Dary umożliwiły odtworzenie wnętrza domu pani Bronisławy. Zobaczyć można ołtarzyk domowy ustawiony na komodzie z lat międzywojennych z gipsową figurką Matki Bożej Niepokalanej, wiszący nad nią obraz Matki Boskiej Częstochowskiej, stolik (maszynę Singera), przy którym haftowała, oraz łóżko, wokół którego gromadziła pamiątki związane z życiem rodzinnym i twórczością.
Obie wsie – „starą” i „nową” – oddziela zrekonstruowany wiatrak typu koźlak.
W skansenie stoi też drewniany kościół pw. świętego Marcina. Trafił tu z Wysokienic, wsi położonej na południowych krańcach Księstwa Łowickiego. Świątynię zbudowano w 1758 roku w stylu barokowym z fundacji arcybiskupa gnieźnieńskiego Adama Komorowskiego. Ma kryty gontem dach z wieżyczką, zakończoną sygnaturką. Wewnątrz zachował się oryginalny wystrój. Stojąca obok, również drewniana dzwonnica jest nieco młodsza, bo pochodzi z lat 70. XVIII stulecia. Nieopodal znajduje się budynek plebanii z Pszczonowa z przełomu XIX i XX wieku.
Dopełnieniem budowli sakralnych są kapliczki i przydrożne krzyże.
Ciekawym budynkiem jest kamienno-ceglana remiza strażacka – rekonstrukcja strażnicy ze Złakowa Borowego z 1913 roku. Pod stojącym obok brogiem wyeksponowano zabytkowe pojazdy strażackie i elementy ich wyposażenia.
Skansen w Maurzycach organizuje imprezy, takie jak Majówka w Skansenie, Niedziela w Skansenie czy Żniwa. Dają one nie tylko możliwość podpatrzenia dawnego życia Księżaków, ale też wzięcia udziału w warsztatach tworzenia rękodzieła: wyplatania koszy z wikliny, haftowania, robienia naczyń z gliny i łowickich wycinanek.
W sierpniową noc 2019 roku nad skansenem w Maurzycach przeszła trąba powietrzna. Poważnie uszkodziła cztery stodoły, które musiano ustawić na nowo, zniszczyła strzechy kilku domów, powaliła wiele drzew. Straty oszacowano na niemal milion złotych.
W skansenie w Maurzycach byłam kilka razy – przed wichurą i po niej – i za każdym razem towarzyszyło mi uczucie niedosytu. Wieś kojarzy mi się z kwiatami w ogródkach, zielenią i zwierzakami, a tam pusto i biednie. Wiosną trochę uroku dodają kwitnące bzy, a latem dość rachityczne kwiatki rosnące pod chałupami, ale to za mało. Skansen w Maurzycach to bardzo ubogi krewny drugiego mazowieckiego skansenu – w Sierpcu.
Muzeum Wsi Mazowieckiej w Sierpcu wywodzi się z Muzeum Etnograficznego utworzonego w 1971 roku. Pierwotnie miało to być miejsce, gdzie ludowi rzeźbiarze z Sierpca i okolic mogliby wystawiać swoje prace. Muzeum mieściło się w stojącym w centrum miasta ratuszu, będącym w tym czasie siedzibą władz miejskich. Początkowo zajmowało tylko dwie sale, w 1979 roku otrzymało cały budynek.
Na początku lat 70. pojawił się pomysł utworzenia parku etnograficznego w mieście, wokół siedemnastowiecznej chaty zwanej Kasztelanką. Ostatecznie park zbudowano trzy kilometry od Sierpca. Na prawie sześćdziesięciu hektarach, tam gdzie rzeka Sierpienica wpada do Skrwy, powstała wieś jak za dawnych czasów. Pierwsi odwiedzający mogli zobaczyć ją w 1985 roku.
Dom sołtysa
W skansenie odtworzono typową dla północno-zachodniego Mazowsza dziewiętnastowieczną wieś, zwaną rzędówką lub ulicówką. Po jednej stronie drogi stoją zagrody, po drugiej są pola. Budynki, głównie z drewna sosnowego, pokryte są słomianymi strzechami. Otoczone drewnianymi płotkami obejścia toną w kwiatach. Wokół ruch i gwar. Na podwórkach biegają kury, kaczki chodzą gęsiego, a gęsi posykują na zwiedzających. Na łąkach za stodołami pasą się krowy, kozy i owce. Jest nawet bocian, co kiedyś nie odleciał do ciepłych krajów i zamieszkał w tej wsi malowanej.
Wzdłuż drogi rosną wierzby i brzozy. Wśród nich kryje się kapliczka.
Do każdej chałupy można zajrzeć. Ich wystrój zmienia się wraz z porami roku. I tylko zamocowane w drzwiach płyty pleksi nieco utrudniają zrobienie zdjęcia.
Na skraju wsi stoi drewniany kościół z Drążdżewa. Wybudowano go w 1744 roku z fundacji księdza biskupa Jana Chryzostoma Krasińskiego. Przez lata pełnił funkcję kaplicy, bo parafię w Drążdżewie erygowano dopiero w 1911 roku. Kościół otrzymał wezwanie Najświętszego Serca Jezusowego. W roku 1997 we wsi zbudowano murowaną świątynię i kościół przestał być potrzebny. Ze względu na jego dużą wartość historyczną i estetyczną podjęto decyzję o przeniesieniu go do skansenu. Prace związane z rozbiórką, transportem i ponownym złożeniem świątyni trwały rok, od 2006 do 2007.
W skansenie są dwa zespoły dworskie. Bardziej okazałym jest zrekonstruowany budynek dworu z Bojanowa, otoczony parkiem krajobrazowym. Obok stoi oryginalna siedemnastowieczna kapliczka z miejscowości Dębsk.
Drugi dwór, przeniesiony z wsi Uniszki Zawadzkie, ustawiono nieco na uboczu i łatwo go przeoczyć.
Sierpc upodobali sobie filmowcy. Nakręcono tu kilkadziesiąt filmów, nie zawsze związanych z ziemią mazowiecką. Na potrzeby Ogniem i mieczem Jerzego Hoffmana w skansenie stanęła makieta dworu Kurcewiczów w Rozłogach. Zbudowano ją na polanie w jarze rzeki Sierpienicy. Tu nakręcono sceny z Ewą Wiśniewską i Izabellą Scorupco.
Jedną z najstarszych budowli w skansenie jest osiemnastowieczna karczma „Pohulanka”. Przed nią padł pierwszy klaps filmu Pan Tadeusz Andrzeja Wajdy. Na potrzeby filmu zamieniła się w karczmę Jankiela, przed którą Żyd wykonał swój mistrzowski koncert na cymbałach. Karczma zagrała też w dramacie historycznym Juliusza Machulskiego Szwadron. Rosyjski hrabia Fiodor Jeremin podkochiwał się w spotkanej tu polskiej szlachciance Emilii Petersilge. Wnętrze karczmy wykorzystano również w scenie spotkania Wołodyjowskiego, Zagłoby i Bohuna w Ogniem i mieczem.
Przed zagrodą z Rzeszotar Zawad kręcono sceny z dobrzyńską szlachtą z Pana Tadeusza – radę oraz przygotowania do zajazdu. W tym samym miejscu zrealizowano kilka scen z Ogniem i mieczem: ukraińskie wesele, walkę Zagłoby z żołnierzami Bohuna i odbicie Zagłoby przez pana Michała. W Sierpcu sfilmowano też scenę pokazującą opustoszałą ukraińską wieś i konny przejazd Bohuna. Koło kuźni z Żuromina przejechały wojska napoleońskie w Panu Tadeuszu. Najnowszą dużą produkcją filmową nagrywaną w skansenie był serial Stulecie Winnych.
Skansen w Sierpcu organizuje spotkania i wystawy prezentujące mazowieckie zwyczaje świąteczne: Niedzielę Palmową, Wielkanoc, Gry i Zabawy Wielkanocne (zwyczaje związane z Lanym Poniedziałkiem), Boże Narodzenie oraz imprezy plenerowe: powitanie wiosny, majówkę, Dzień Dziecka, miodobranie, żniwa, wykopki, ferie czy Mazowiecki Dzień Integracji Osób z Niepełnosprawnością. Towarzyszą im kiermasze rękodzieła, konkursy (na najpiękniejszą palmę wielkanocną), warsztaty, występy zespołów regionalnych, pikniki, pokazy pracy twórców ludowych i tańce na dechach. Zwiedzający mogą też pomóc gospodarzom w pracy, chociażby w zbieraniu kartofli, które potem pieką w ognisku.
W skansenie można też trochę pomieszkać. W 2015 roku zbudowano tu Hotel Skansen Conference & Spa, który zapewnia rozrywki miejskie i wiejskie: basen, zabiegi odmładzające, wyśmienitą kuchnię, konne przejażdżki, spacery po lesie i wycieczki kajakiem rzeką Skrwą.
Trudno mi było opuścić to cudowne miejsce, ale chciałam jeszcze zobaczyć sam Sierpc. To niewielkie miasto i można je obejść w godzinę, góra dwie. Tu, gdzie dziś leży, za czasów piastowskich był gród kasztelański. Prawa miejskie otrzymał w 1322 roku.
Pod koniec XV stulecia w Sierpcu i jego okolicach szalało morowe powietrze. Ludzie marli jak muchy. Z pomocą ruszyła Matka Boża. W 1483 roku ukazała się płockiemu klerykowi Andrzejowi i przemówiła: „Jestem Rodzicielką Zbawiciela całego świata, która ma litość nad upadkiem grzesznych i utrapionych ludzi, a przeto rozkazuję tobie, abyś szedł i opowiadał duchownym i świeckim tego miasta, aby ku czci mojej tu niezwłocznie kościół był zbudowany, jeżeli chcą, aby to powietrze ustało”. Niestety, ani duchowni, ani mieszkańcy Sierpca nie uwierzyli klerykowi. Zaraza dalej zbierała żniwo. Matka Boża dała sierpczanom drugą szansę. Tym razem na swoją pośredniczkę wybrała zmarłą kobietę z Brzozia koło Brodnicy. Poleciła jej „wrócić do ciała”, iść do Sierpca i nakazać budowę kościoła. Widać to przekonało mieszkańców miasta. Do Sierpca zaczęli przybywać pątnicy. Każdy doświadczał łask, za które składał hojne dary. Z nich to, zgodnie z prośbą Matki Bożej, zbudowano drewnianą kaplicę i zaraza ustała. To legenda, ale faktem jest, że na wzgórzu zwanym Loret do dziś stoi zespół klasztorny, którego historia sięga czasów wielkiej zarazy.
Fundatorami drewnianej kaplicy byli bracia Prokop i Feliks Sierpscy. Na początku XVI stulecia kaplica spłonęła. W roku 1513 staraniem Prokopa Sierpskiego zbudowano nowy kościół, tym razem murowany, w stylu gotyku krzyżackiego, pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny.
W latach 20. XVII stulecia Zofia Potulicka, właścicielka części Sierpca, sprowadziła z Chełmna sześć benedyktynek, które wkrótce zasiliły grono największych właścicieli ziemskich na Mazowszu. Potulicka przepisała im połowę Sierpca i przyległe wioski: Dąbrówkę, Żarówkę, Studzieniec, Rochocin, Szczutowo, Blizne, Urszulewo, Susk, Dziembakowo i Rogieniczki, a także kilka młynów – prawie sto pięćdziesiąt włók ziemi.
Dla sióstr wybudowano drewniany klasztor, który na początku XVIII wieku spłonął. Biskup płocki Andrzej Załuski z funduszy własnych i księżnej Radziwiłłowej zbudował murowany. W roku 1794 w Sierpcu wybuchł pożar, który strawił wiele budowli. Klasztor i kościół przyklasztorny też ucierpiały. Ogień zniszczył dach i wyposażenie wnętrza świątyni. Benedyktynkom udało się je obudować.
W roku 1864 klasztor zaklasyfikowano do tzw. nieetatowych, co wiązało się z zakazem przyjmowania nowych sióstr. Kiedy kilkanaście lat później zostało ich mniej niż osiem, zakon zlikwidowano, a zakonnice przeniesiono do Łomży. Przy okazji zamknięto też działającą przy klasztorze szkołę dla dziewcząt. W zrujnowanym kościele miała powstać cerkiew, ale staraniem księdza Karola Kowalskiego kościół wyremontowano i pozostawiono w rękach katolików.
W latach zaborów, w dwudziestoleciu międzywojennym i w czasie drugiej wojny światowej w budynku klasztornym było więzienie. W 1945 roku wycofujący się Niemcy spalili w nim ponad czterystu Polaków. Dwa lata później w zrujnowanym klasztorze osiadły benedyktynki – repatriantki z Nieświeża. Dziś zespołowi kościelno-klasztornemu w Sierpcu znów grozi zagłada. Osuwa się skarpa, na której stoi.
Najcenniejszym zabytkiem kościoła jest czternastowieczna rzeźba Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Stoi w ołtarzu głównym i słynie łaskami, o których świadczą akta kościelne i liczne wota dziękczynne.
U podnóża skarpy, na której stoją klasztor i kościół, jest murowania kapliczka ze studnią. Niektórzy twierdzą, że zaczerpnięta z niej woda ma moc uzdrawiania. Ma to związek z cudem, który wydarzył się na początku XVII wieku. Do studni stojącej na dziedzińcu klasztornym wpadło dziecko. Nie utopiło się, lecz całe i zdrowe wypłynęło w studni dolnej. Ludzie zaczęli wokół studni odprawiać nabożeństwa, a wodę pić dla poratowania zdrowia. Do kapliczki nie dotarłam. Ruszyłam przez most nad Sierpienicą i doszłam do niewielkiego kościoła pw. Świętego Ducha.
Początki kościoła nie są znane. Wiadomo, że stał już w XVI wieku, a jego budowniczymi byli murator Jan z Przasnysza i jego synowie Mikołaj i Piotr. Świątynia otrzymała wystrój gotycki. Kościół niemal całkowicie spłonął podczas pożaru, który w 1614 roku nawiedził miasto. Po odbudowie zyskał wyposażenie barokowe. Podczas remontu w 1958 roku przywrócono mu pierwotny wygląd. Odsłonięto między innymi gotycką polichromię przedstawiającą sceny Sądu Ostatecznego – typowe dla ówczesnej Europy religijne wizualizacje końca świata. Po zdjęciu tynków okazało się, że malowidła pokrywają wszystkie ściany i sufit. Ze względu na ich fatalny stan pozostawiono jedynie fragmenty w prezbiterium. Przez prawie pół wieku dalej zniszczały. Dopiero w latach 1998–2001 przeprowadzono prace konserwatorskie.
Kościół pierwotnie był kaplicą szpitalną. Obok niego stał drewniany przytułek zbudowany w latach 1518–1519 z fundacji króla Zygmunta Starego. Mogli znaleźć w nim schronienie biedni, chorzy i samotni. W roku 1597 wydano specjalne ustawy, zgodnie z którymi szpital nie przyjmował „pijaniców, kosterów albo nierządnych”. W XIX wieku przytułek zlikwidowano, a kościół przeszedł pod administrację proboszcza sierpeckiego. Po reformie administracyjnej z 1981 roku świątynia została uznana za filię parafii świętych Wita, Modesta i Krescencji i jest nią do dziś.
Kościół pw. Świętego Ducha został zbudowany z cegły i kamieni polnych. Jest niewielki, jednonawowy. Na ołtarzu głównym umieszczono rzeźbę Świętej Trójcy, tak zwany Tron Łaski, przypisywaną szkole Wita Stwosza.
Wokół świątyni znajdował się cmentarz. Początkowo chowano na nim zmarłych pensjonariuszy przytułku, a po jego likwidacji – mieszkańców parafii. Do naszych czasów nie przetrwał żaden nagrobek ani epitafium, chociaż jeszcze w 2006 roku wewnątrz na ścianie północnej wisiała tablica epitafijna jednej z parafianek.
Niedaleko kościoła pw. Świętego Ducha stoją miejskie jatki. Wybudowano je w 1830 roku w stylu neogotyckim. Pełniły funkcję zarówno hal targowych, jak i jatek rzeźniczych. Z dwudziestu pomieszczeń osiem służyło piekarzom, a dwanaście rzeźnikom. Żydowscy mieszkańcy miasta mogli zaopatrzyć się w nich w mięso koszerne. W latach PRL-u połowę pawilonów zajmowali rzeźnicy, prowadzący handel mięsem. Pozostałe przejął Miejski Handel Detaliczny. Dziś jatki mają charakter usługowy.
Ulicą Bernardyńską, wzdłuż której stoją stare drewniane domy, dotarłam do najstarszego zabytku Sierpca, kościoła pw. świętych Wita, Modesta i Krescencji.
Dokładna data jego budowy nie jest znana. Kościelne przekazy mówią, że parafia powstała tu w już 1003 roku. Wtedy na miejscu dawnej świątyni pogańskiej postawiono kościół farny. Prawdopodobnie wznieśli go benedyktyni, którzy czcili jego patronów. Wskazuje na to kilka faktów: w murach prezbiterium zachowały się fragmenty kamiennego kościoła romańskiego, a ponadto od XII wieku kult świętego Wita zaczął w Polsce zanikać.
Obecny kościół stanął na przełomie XIV i XV wieku. W 1520 roku staraniem Jana Sieprskiego, ówczesnego współwłaściciela miasta i proboszcza kościoła, został konsekrowany. Wtedy też dobudowano wieżę. Świątynia została rozbudowana przez Andrzeja Sierpskiego, wojewodę rawskiego i starostę płockiego. Budowniczymi najprawdopodobniej byli Jan z Przasnysza i jego synowie, którzy wznieśli też inne kościoły w mieście. Do jego budowy, oprócz cegieł, użyto kamieni polnych i młyńskich (w dolnych kondygnacjach wieży). W 1569 roku do południowej, najstarszej części kościoła dostawiono kaplicę, przewidzianą na miejsce pochówku fundatorów – rodziny Sieprskich.
Kościół kilkakrotnie padał ofiarą pożarów. Po ostatnim, który wybuchł w 1794 roku, odbudowano go dopiero pięćdziesiąt lat później. W czasie drugiej wojny światowej we wnętrzu świątyni był niemiecki magazyn. Kościół został gruntownie wyremontowany w latach 50. XX wieku.
Ołtarz główny, pochodzący z pierwszej połowy XVIII stulecia, jest barokowy z elementami rokokowymi. Zdobią go rzeźby świętych Stanisława i Wojciecha oraz aniołów. Centralną część ołtarza zajmuje współczesna kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej i obraz patronów świątyni.
Niedaleko kościoła stoi budynek mieszczący Urząd Gminy i Radę Gminy. Zazwyczaj władze miejskie zajmują ratusz, ale w Sierpcu w ratuszu ma swoją siedzibę Muzeum Wsi Mazowieckiej. Z powodu epidemii było zamknięte – pewnie jeszcze kiedyś tam wrócę.
Budynek ratusza wzniesiono w 1841 roku przy starym rynku (dziś placu Kardynała Wyszyńskiego) jako murowaną budowlę w stylu klasycystycznym. Kryje go dwuspadowy dach z czworoboczną wieżyczką zegarową, zwieńczoną ażurową latarnią na dzwon. Fasadę główną zdobi balkon z żeliwną balustradą, umieszczony nad wejściem. Do wybuchu drugiej wojny światowej w budynku swoją siedzibę miały magistrat, burmistrz i policja. Tu odbywały się też posiedzenia Rady Miejskiej.
W latach 30. XIX wieku w Sierpcu mieszkała spora grupa ludności pochodzenia niemieckiego. Byli to przeważnie kupcy i rzemieślnicy, najczęściej wyznania ewangelicko-augsburskiego. Dla nich to w 1837 roku erygowano parafię ewangelicką. W latach 1911–1913 wzniesiono kościół w stylu neogotyckim.
Gdy po zakończeniu drugiej wojny światowej Niemcy opuścili Polskę, systematycznie okradano go i niszczono. Pod koniec 1946 roku świątynię przekazano w dzierżawę kościołowi rzymskokatolickiemu. Została wyremontowana i już w następnym roku odprawiano w niej nabożeństwa, głównie dla młodzieży szkolnej. Pod koniec 1968 roku przeszła na własność parafii rzymskokatolickiej, a w grudniu 1981 roku, po przeprowadzeniu niezbędnych remontów, konsekrowana. Jej patronem został święty Stanisław Kostka. Kościół kilkakrotnie przebudowywano. Zniknęły między innymi charakterystyczne dla świątyń ewangelickich empory. Obok świątyni stoi wieża pełniąca też funkcję dzwonnicy. Dzwon pochodzi z czasów pierwotnego kościoła z 1913 roku – przetrwał obie wojny światowe.
Na koniec zapraszam na krótki spacer po Sierpcu, w którym zachowało się sporo starych, często drewnianych budynków. Szkoda, że niektóre niszczeją.
Jest i nowy Sierpc, europejski.
Karolin – siedziba Państwowego Zespołu Ludowego Pieśni i Tańca „Mazowsze”
Siedzibą zespołu „Mazowsze” jest Karolin, położony w południowej części Otrębus, niedaleko Warszawy. W latach 1875–1902 majątek należał do rodziny Bobrowskich. Jego nazwa pochodzi od imienia żony Feliksa Bobrowskiego – Karoliny. W 1902 roku, po śmierci męża, Bobrowska przekazała grunt w formie darowizny Towarzystwu Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Psychicznie i Nerwowo chorymi z przeznaczeniem na sanatorium. Pałac, czyli główny gmach sanatorium, oraz tzw. Biały Domek, w którym mieszkali lekarze, zostały wzniesione w latach 1909–1911 według projektu Czesława Domaniewskiego.
Sanatorium w Karolinie działało do wybuchu pierwszej wojny światowej, kiedy to zamieniono je na niemiecki szpital wojenny. Po zakończeniu wojny Towarzystwo nie miało wystarczająco dużo pieniędzy, by utrzymywać sanatorium, oddało więc Karolin w dzierżawę Warszawskiemu Towarzystwu Dobroczynności, które założyło tu dom dla sierot z Rosji. Sanatorium ponownie otwarto w lutym 1932 roku. Do wybuchu drugiej wojny światowej działało jako miejsce wypoczynku warszawskiej inteligencji. Jego dyrektorem został doktor Wacław Knoff.
W roku 1941 aktorka teatralna i filmowa Mira Zimińska uzyskała zgodę władz niemieckich na prowadzenie w Karolinie, wraz z doktorem Knoffem, domu wypoczynkowego dla warszawskich pisarzy. Po zakończeniu wojny i upaństwowieniu majątku pani Mira wybrała Karolin na siedzibę założonego razem z Tadeuszem Sygietyńskim, zespołu „Mazowsze”.
Członkowie zespołu zajęli pałac, najokazalszą budowlę Karolina. Na parterze mieściły się sypialnie dla chłopców, na piętrze – dla dziewcząt. Nauka przedmiotów ogólnokształcących oraz zajęcia z teorii muzyki i śpiewu odbywały się w pięciu salach lekcyjnych. Grę na instrumentach młodzież ćwiczyła także w sypialniach, a taniec – w holu na parterze i na piętrze. W pałacu działała też świetlica, w której prowadzono zajęcia z haftu, wycinanek i malowania na szkle. Na parterze, przy głównym wejściu, była kancelaria, a w suterenie kuchnia, magazyn żywności i stołówka.
W zabudowanych loggiach balkonowych zaczęto gromadzić pamiątki z zagranicznych wyjazdów, co dało początek mazowszańskiemu muzeum. Dziś w pałacu jest Centrum Folkloru Polskiego, otwarte we wrześniu 2021 roku. Byłam i świetnie się bawiłam (zdjęcia z CFP na końcu tekstu).
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/143-mazowsze-na-ludowo#sigProId00d9197ad4
Od strony południowej pałac w Karolinie zdobią taras i podwójne schody. W 2002 roku z inicjatywy dawnych mazowszan przed pałacem stanął pomnik Tadeusza Sygietyńskiego, dłuta Bohdana Chmielewskiego.
Na tyłach pałacu jest zabytkowa aleja lipowa przecinająca park. W latach 30. XX wieku, gdy w Karolinie działało sanatorium, w parku wyznaczone były miejsca do odpoczynku, czyli leżenia w lesie sosnowym, i kąpieli słonecznych, a także baseny i boiska sportowe do koszykówki, krokieta i kręgli. Po wojnie park stał się miejscem spacerów młodych mazowszan, pani Miry i jej psa Gizeli.
W latach 1950–1951 do pałacu dobudowano dwie sale dla powiększającego się zespołu. Pierwsza powstała jako miejsce prób tanecznych, druga, znacznie mniejsza, przeznaczona była na zajęcia chóru. Obydwa budynki nazwano „barakami” – małym i dużym. W pierwszej sali, zwanej późnej baletową, Tadeusz Sygietyński przygotowywał „Mazowsze” do premierowego koncertu w Teatrze Polskim w Warszawie, który odbył się 6 listopada 1950 roku. Chociaż sala miała być budynkiem tymczasowym, służyła artystom ponad sześćdziesiąt lat.
W latach 1953–1955 po obu stronach pałacu zbudowano dwie murowane oficyny. Budynek po lewej stronie przeznaczono na bursę dla młodzieży, dzięki czemu w pałacu zwolniły się pomieszczania na sale lekcyjne i pokoje dla administracji. Oficyna po prawej stronie, zwana Wawelem (nazwa pochodzi od kasetonowego sufitu we wnętrzu), pierwotnie miała zastąpić tymczasowe baraki i służyć jako miejsce prób zespołu. Ostatecznie umieszczono tam założoną przez Tadeusza Sygietyńskiego orkiestrę „Mazowsza” wraz z magazynem instrumentów, a w latach 70. XX wieku również studio nagrań.
Miejscem, w którym w latach 1950–2009 zbiegały się główne drogi komunikacyjne Karolina, jest przeszklony łącznik między „barakami” a gmachem pałacu. W łączniku, po lewej stronie, była klatka schodowa prowadząca do pałacu i znajdujących się tam biur, garderób, stołówki i gabinetu dyrektorki, Miry Zimińskiej-Sygietyńskiej. Po prawej stronie była sala prób. Każdego dnia przez drzwi łącznika przychodzili mieszkający z bursie tancerze. Tymi samami drzwiami wchodzili na próby generalne czy koncerty muzycy, na co dzień ćwiczący w „Wawelu”.
W przerwie między zajęciami artyści „Mazowsza” odpoczywali na ławkach ustawionych przed wejściem do łącznika. Dziś stoi tam rzeźba z lat 60. XX wieku przedstawiająca Tadeusza Sygietyńskiego i mazowszan w regionalnych strojach. Jej autorem jest Teodor Butyniec, artysta ludowy, wieloletni kierownik pracowni krawieckiej „Mazowsza”.
Przed pałacem był niegdyś ukwiecony zakątek. Stały tam zadaszona bujawka, stolik kawowy i kilka krzeseł. Uroku dodawało mu siedem kwietników – betonowych miśków, które pani Mira otrzymała po koncertach w Rzeszowie. Zimińska spędzała tam wolne chwile, przyjmowała znajomych i przysłuchiwała się próbom, odbywającym się w barakach.
Od 1949 roku Mira Zimińska, Tadeusz Sygietyński oraz pedagodzy i kierownicy administracji „Mazowsza” mieszkali w Białym Domku. To właśnie tu Sygietyński skomponował większość utworów dla zespołu. W latach 70. XX wieku w budynku były mieszkania pracownicze, pralnia, magiel i stolarnia.
Obok Białego Domku stały zabudowania gospodarcze: stajnie, wozownia, murowana kotłownia i lodownia. Dawne stajnie zaadaptowano na garaże dla beżowej warszawy, będącej samochodem zespołu, gazika, którym dowożono do Karolina zaopatrzenie, i citroena Sygietyńskiego, a po jego śmierci – czarnej wołgi, którą przywożono z Warszawy Mirę Zimińską-Sygietyńską. Dziś w budynku dawnej stajni jest karczma.
W latach 1950–1960 w parku działała letnia scena zespołu, zbudowana na pozostałościach przedwojennej zabudowy uzdrowiskowej sanatorium. Nie miała widowni, więc na każdy koncert ustawiano krzesła przynoszone w baraków. Wokół sceny stały kwietniki. W roku 1951 na deskach sceny letniej Tadeusz Makarczyński nakręcił dokumentalny film o zespole „Mazowsze”.
Kilkanaście lat temu w Karolinie powstał nowoczesny budynek zwany Matecznikiem.
Państwowy Zespół Ludowy Pieśni i Tańca „Mazowsze” – trudne początki
Jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym znany kompozytor i dyrygent Tadeusz Sygietyński marzył, by w Polsce nie powtórzył się los Janków Muzykantów, uzdolnionych wiejskich dzieci, którym nie dane było rozwijać talentu. W czasie drugiej wojny światowej, gdy wybuchło powstanie warszawskie, wraz z Mirą Zimińską znalazł schronienie w piwnicy. Pani Mira po latach wspominała: „Nowy tuman kurzu wypełnił piwnicę… Po chwili Tadeusz mówi: Słuchaj, ale jeśli przeżyjemy, to daj mi słowo, że pojedziemy na wieś i te piosenki… […] Daj mi słowo – powtórzył. W świetle migocącej świecy zobaczyłam jego oczy… Odpowiedziałam: No dobrze, jeżeli przeżyjemy, to pojedziemy na wieś i trochę ci pomogę. Ale najpierw przeżyjmy”. Przeżyli i ruszyli w Polskę na poszukiwanie małych śpiewaków, grajków i tancerzy. Chodzili po domach, pytali w szkołach, przysłuchiwali się kościelnym chórom. Sygietyński notował nazwiska i adresy najzdolniejszych dzieci, a od rodziców i dziadków zbierał ludowe teksty i melodie.
Centrum Folkloru Polskiego
Trzy lata później, 8 listopada 1948 roku, Ministerstwo Kultury i Sztuki wydało dekret: „Poleca się obywatelowi Tadeuszowi Sygietyńskiemu zorganizować Ludowy Mazowiecki Zespół Pieśni i Tańca. [...] I mianuje się obywatela z dniem dzisiejszym kierownikiem artystycznym tego zespołu”.
Centrum Folkloru Polskiego. Sala poświęcona Tadeuszowi Sygietyńskiemu
Nowo powstały zespół nie miał siedziby. Twórcy „Mazowsza" otrzymali kilka propozycji lokalowych. Pierwszą był pałac Branickich w Białymstoku, ale został odrzucony jako zbyt wystawny i za daleko od Warszawy. Szukano bliżej stolicy, jednak proponowane pałace w Jabłonnie, Otwocku i Radziejowicach były albo za bardzo zniszczone, albo zbyt duże i trudne w utrzymaniu. Pani Mira pomyślała wówczas o Karolinie, niedaleko Podkowy Leśnej: „I blisko stolicy, i dojazd kursującą już kolejką niezbyt kłopotliwy, i budynek, nie marmurowy pałac, dzieciaki będą się w nim czuły lepiej niż w pałacu Branickich, wokół duży park, za nim piękna nasza ziemia mazowiecka. Spokój, cisza".
Pałac w Karolinie
W Karolinie działał wówczas dom wypoczynkowy dla tych, których „chwila dziejowa" wysadziła z siodła lub wytrąciła z równowagi. Prowadziła go doktor Ludwika Feist-Knoffowa. Sygietyński podpisał z nią umowę, że dzieci będą tam „na trochę”. Jak się okazało, zostały na wiele lat. Parter budynku zajęty był przez kuracjuszy oraz literatów szukających spokoju do pracy, dzieci zamieszkały więc na pierwszym piętrze. Wyposażenie pokoi, które zajęły, było skromne. Stały w nich łóżka, na nich leżały słomiane sienniki, buraczkowe koce z podpinką i poduszki wypchane sianem. Każde dziecko otrzymywało też kawałek mydła i ręcznik.
Pierwszy skład „Mazowsza” przed pałacem w Karolinie.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
Od samego początku między dziećmi a pensjonariuszami Karolina trwała wojna o pokoje, podsycana przez panią Mirę. Jej podopieczni wygrali – wypłoszyli konkurentów krzykiem, śmiechem, tupaniem oraz „awariami” prądu. Wkrótce w Karolinie przebywała już niemal setka dziewcząt i chłopców, a także instruktorzy różnych specjalności, nauczyciele przedmiotów ogólnokształcących, pracownicy umysłowi i fizyczni.
Młodzież zamieszkała w pałacyku: dziewczęta na górze, chłopcy na dole. Od godziny 22.00 obowiązywała cisza nocna i zakaz odwiedzin. W odpowiedzi na restrykcje chłopcy ułożyli wierszyk.
Nam na piętro wstęp wzbroniony,
Jest to dla nas smutna rzecz,
Bo tam mamy przyszłe żony,
nas stamtąd pędzą precz.
Wspólne mieszkanie dziewcząt i chłopców trochę panią Mirę – przed wojną słynącą ze swobodnego trybu życia – martwiło. Również rodzice odwiedzający dzieci czuli pewien niepokój. Zdarzało się, że ze wsi przyjeżdżała matka po córkę, bo ksiądz rozgrzeszenia nie chciał dać. Twierdził, że do komunistycznego burdelu dziecko oddała. Ale wówczas na prośbę pani Miry dziecko siadało do fortepianu i grało. I matka bez rozgrzeszenia musiała się obyć, bo córka była „jako ta dziedziczka”.
Panny dziedziczki i Tadeusz Sygietyński.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
Niemniej, by uniknąć przykrych sytuacji, pani Mira postanowiła zdobyć stojący niedaleko pałacyk, należący do rodziny Toeplitzów. Budynek był niezamieszkany, czasami tylko odbywały się w nim zebrania partyjne. W połowie lat 50. nadarzyła się okazja. Do Karolina zjechali premier Cyrankiewicz i wicepremier Berman. Dzieci zaśpiewały, zatańczyły, stanęły do wspólnego zdjęcia. Na pożegnanie premier zapytał, czy im czego nie potrzeba. Potrzeba im było pałacyku Toeplitzów, który natychmiast dostały. Oburzył się na to minister gospodarki komunalnej: „Kabaretowa aktorka zabiera domy potrzebne do szkolenia partyjnego”. Nic jednak nie wskórał. W pałacyku zamieszkali chłopcy. Do Karolina wrócili, gdy obok głównego budynku stanęła bursa, „najgorsza na świecie”, bo zagrzybiona.
Pałacyk Toeplitzów
Większych skandali damsko-męskich, a raczej dziewczyńsko-chłopackich w Karolinie nie było. Ale jak to między młodymi, romanse kwitły i zdarzyło się dziesięć małżeństw z rzędu. Pierwszą małżeńską parą w „Mazowszu” byli Henryka Dziełak i Eugeniusz Włoczkowski. Ślub odbył się na początku lat 50. Świadkiem był Sygietyński. Rodzinę założył też brat Eugeniusza, Józef. Poślubił Józefę Bartnik. Gdy urodził im się syn, dali mu na imię Tadeusz, na cześć zmarłego kilka miesięcy wcześniej Sygietyńskiego.
Nauka w holu na piętrze pałacu.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004, fot. J. Baranowski
Najwięcej, bo aż sześćdziesiąt pięć procent mazowszańskich dzieci pochodziło ze środowiska chłopskiego, trzydzieści procent z robotniczego, a reszta z rzemieślniczego, związanego z wsią. Było to źródłem kłopotów ze znalezieniem personelu. Zdarzało się, że kandydatki do pracy odmawiały: „Pani Miro, niech pani powie, na co nam to przyszło, żeby «takim» usługiwać. Żebym ja, wie pani, jestem z towarzystwa, mój mąż był na wysokim stanowisku, żebym ja teraz z takimi chamami obcowała codziennie".
W magazynie kostiumów.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004, fot. St. Dąbrowiecki
Pierwsze dzieci, które trafiły do Karolina, miały po kilkanaście lat. Sygietyński z każdym z rodziców podpisywał rodzaj umowy: „Córkę nieletnią oddaję pod opiekę Sygietyńskiemu i że kosztować ją to nic nie będzie”. Dzieci miały zapewniony bezpłatny internat, odzież, bieliznę i obuwie, opiekę wychowawczą i lekarską, przygotowanie artystyczne do występowania na scenie, na które składały się śpiew, taniec i gra na instrumentach, oraz wykształcenie teoretyczne. W Karolinie Janki Muzykanty zamieniały się w artystów.
Centrum Folkloru Polskiego
Przez pierwsze lata działalności „Mazowsza” nowe dzieci pojawiały się w Karolinie niemal codziennie. Jednak większość nie zagrzewała tam długo miejsca, bo nie radziła sobie na egzaminach. Egzaminy wstępne odbywały się tak, że dzieci o nich nie wiedziały. Śpiewały piosenki albo tańczyły, a Tadeusz Sygietyński i pani Mira wybierali te, które miały ładny głos i dryg do tańca. Potem następował test indywidualny, znacznie trudniejszy. Z pierwszej powojennej grupy jedynie co szóste dziecko zostało członkiem zespołu. Odchodzili niezdolni, ale też uzdolnieni, lecz niekoleżeńscy.
Wśród tych, którzy zostali, była Krysia Jusińska, która przyjechała z Klembowa. Była jednocześnie najstarszą i najmłodszą mazowszanką. Najstarszą, bo trafiła do Karolina 27 grudnia 1948 roku, najmłodszą, bo miała wtedy dwanaście lat. W „Mazowszu” były jeszcze cztery takie maluchy: Marysia Bartczak, Ela Pawlewska, Ola Polańska i Aurelia Michalska. Sygietyński szczególnie o nie dbał. Czasami zabierał je do Podkowy Leśnej do „Bachusa” na ciastka i oranżadę.
Najmłodsze mazowszanki.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
W czasie występów „Mazowsza” Krysia Jusińska śpiewała piosenkę Za borem. Warto poszukać na Youtube
Mazowszańskie dzieci nie miały lekko. Każdy ich dzień wypełniony był niemal od świtu do nocy. Rano pobierały nauki – uczniowie szkoły podstawowej w Kaniach, a gimnazjaliści w Pruszkowie. Po powrocie był obiad, po nim zajęcia ze śpiewu i tańca, z przerwą na podkurek, czyli podwieczorek. Potem znów lekcje, kolacja i często śpiew do późnego wieczora.
Lekcje w Karolinie.
Archiwum PZLPiT. „Mazowsze”
Do Karolina trafiały ubogie dzieci, ale z rodzinnych wsi i miasteczek przywoziły posag cenniejszy niż pieniądze – ludowe piosenki i tańce. Takim posagiem były: Kukułeczka, Kawaliry, Bandoska, Pod borem czy Za stodołą. Piosenka Dwa serduszka, kilka lat temu przypomniana w filmie Zimna wojna, trafiła do „Mazowsza” dzięki Bogusi Witomskiej, która dołączyła do zespołu w 1950 roku. Ona pierwsza ją śpiewała.
Kadr w filmu Zimna wojna
Wszystkie piosenki były opracowywane muzycznie przez Tadeusza Sygietyńskiego, a tekstowo przez panią Mirę. Oni sami też tworzyli repertuar „Mazowsza”. Zimińska w jednym ze starych zbiorów znalazła piosenkę Furman z połowy XIX wieku, którą później przez wiele lat śpiewał Stanisław Jopek. Latem 1948 roku Sygietyńscy wybrali się do Dusznik. Pan Tadeusz podróż powrotną do Warszawy spędził w korytarzu, pisząc muzykę do piosenki Ej, przeleciał ptaszek. Słowa do niej ułożyła pani Mira, a śpiewała młoda Irenka Wiśniewska, znana później jako Irena Santor.
Irena Wiśniewska (Santor), pierwsza od lewej.
Fot. Internet
Wybitna pieśniarka wspominała: „Któregoś razu [Sygietyński - przyp. AB] zapytał: Znasz Ej, przeleciał ptaszek? Zaśpiewaj. Spróbuj trochę wyżej… O, właśnie tak. Od tej pory będziesz miała sześćdziesięciu wrogów i czterdziestu przyjaciół – zażartował tak, bo w naszym stuosobowym chórze było aż sześćdziesiąt dziewcząt. A ja właśnie zostałam solistką „Mazowsza”! To on pierwszy skomponował piosenkę specjalnie dla mnie. Nosiła tytuł Śpij, dziecinko, śpij. Szanował nas – swoje dzieci – choć byliśmy przy nim tacy maleńcy… Znał nas na pamięć”. Dzięki Ej, przeleciał ptaszek Irena poznała swojego męża, Stanisława Santora, który wykonywał w niej solo na skrzypcach.
Irena Wiśniewska (Santor) śpiewa Śpij, dziecinko, śpij.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze” , Warszawa 2004
Sygietyńscy uważali, że dzieci powinny występować w strojach ludowych, przez niektórych uważanych za zbyt ciężkie i nieporęczne w tańcu. Przy tworzeniu kostiumów współpracowali z Wandą Modzelewską, ziemianką-chłopomanką, zakochaną w folklorze. Wszyscy troje przemierzali wsie, by w skrzyniach, kufrach, schowkach na strychu i w komorze szukać kiecek, chustek i zapasek, które nosiły wiejskie babcie i prababcie. Przy okazji prosili o pokaz tańców. Nieśmiałość chłopów Sygietyński przełamywał „siwuchą”.
Krystyna Greniuk w stroju łowickim i kurpiowskim.
Krystyna Jusińska w stroju rzeszowskim.
Zdjęcia z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004, fot. St. Zimoch, R. Barcikowski
Tadeusz Sygietyński zajmował się sprawami muzycznymi, a pani Mira „całą resztą”, czyli wychowaniem, ubraniem, karmieniem, poprawnym zachowaniem i higieną młodzieży. Uchodziła za tyrankę, która żelazną ręką trzyma swoją – dość pokaźną – gromadkę. Kłopotów wychowawczych nie brakowało. Do Karolina przybywały zaniedbane i zahukane dzieciaki, które bardzo szybko nabierały wigoru. Na porządku dziennym były gonitwy po schodach, korytarzach czy zjeżdżanie po poręczach. Do „złego zachowania” dochodziły problemy z wysławianiem się, siorpaniem przy stole i higieną. Dzieci były zawszone. Pani Mira zdobyła zagraniczny proszek i chciała posypywać im główki, ale spotkała się ze sprzeciwem: „Dwie dziewczyny, siostry, zamknęły się w pokoju i powiedziały, że nigdy nie wyjdą i nie pozwolą się zhańbić”.
Źródłem nieporozumień były też ubrania, te do ćwiczeń i te na co dzień. Dziewczyny odmawiały zakładania do tańców krótkich, przewiewnych spodenek, no bo jak będą w takich gaciach przed chłopakami wyglądać.
Te gacie...
Zdjęcie z książki: W. Matuszewski, Kalendarium Państwowego Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze im. Tadeusza Sygietyńskiego.
T. 1, (Lata 1948-1973) Czas narodzin i rozkwitu, Brwinów 2018
Pani Mira z trudem, ale zapewniła dzieciom niezbędną garderobę „od butów i skarpet, porcięt i spódniczek, po nocne koszule”. Ubrania kazała szanować. Jej wychowanki wspominały: „Zawsze pani Zimińska ustalała, kiedy ubieramy się w kretonowe bluzki, w bordo kanadyjki i w czerwone berety takie wielkie, że uszów nie było nam widać”.
Oficjalne stroje mazowszanek. Centrum Folkloru Polskiego
Sygietyńscy starali się dzieci ukulturalnić, dlatego zabierali je na przeróżne uroczystości, wystawy, przedstawienia czy koncerty. Przed każdym wyjściem odbywała się inspekcja: „Żadna panna kraśniejąca za bardzo szminką nie mogła przekroczyć progu, zbyt pretensjonalne stroje były wyrugowane zupełnie”. Pani Mira dbała nie tylko o dobry gust swych wychowanek, ale też o to, by dzieci z biedniejszych domów nie czuły się pokrzywdzone i w zespole nie było zawiści. Zapanowanie nad gromadą młodych mazowszan nie było łatwe, ale – jak pisała pani Mira: „za nasz wysiłek i sprawione kłopoty odpłacały się z nawiązką swoim zapałem, entuzjazmem niemal, swym nieskażonym jeszcze talentem”.
Centrum Folkloru Polskiego
Dzieci potrafiły się odwdzięczyć, ale władze państwowe – nie. Pani Mira przez sześć lat nie była etatowym pracownikiem „Mazowsza”, lecz „osobą prywatną”, działającą hobbistycznie. Zresztą sam Sygietyński nie był zwolennikiem oficjalnego zatrudnienia jej w „Mazowszu”, bo obawiał się niepotrzebnych komentarzy. Pani Mira, chociaż pracowała ofiarnie, irytacji nie kryła. Dopiero w połowie 1954 roku dostała stanowisko reżysera.
Wcześniej jednak mazowszańska młodzież zmusiła panią Mirę do opuszczenia Karolina. Jej trudny charakter i twarde metody wychowawcze sprawiły, że niektórzy wychowankowie poskarżyli się odpowiednim władzom. Sygietyński stanął po stronie Miry. Odsunięto go więc od pracy w „Mazowszu”. Zespołem pokierował Józef Wiłkomirski. Jedna z mazowszanek, Marysia Malaszkówna, wspominała: „Bez serca profesora Sygietyńskiego i bez ręki pani Miry zespół zaczął katastrofalnie podupadać. Prawdopodobnie stało się to jasne nie tylko dla nas. Do Karolina zjeżdżały ministerialne komisje. Panie i panowie kręcili głowami, na długie godziny zamykali się z przedstawicielami dyrekcji, radzili, odjeżdżali. A chór śpiewał gorzej i gorzej. Z tańcami szło jeszcze jako tako, ale na przykład dyscyplina pracy w zespole była daleka od ideału”.
W Karolinie.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004, fot. Z. Rytel
Pod nowym kierownictwem zespół dał dwa koncerty w hali Mirowskiej w Warszawie. Na pierwszy przyszła pani Mira, wyszła zdegustowana. Po powrocie do domu powiedziała Tadeuszowi: „Co oni z tym zespołem zrobili. To straszny spektakl”. Na drugi koncert wybrał się Sygietyński. Dostrzegli go młodzi mazowszanie. Chłopcy zeskoczyli ze sceny, wnieśli go na ramionach… Młodzież otoczyła go, całowała, mówiąc: „Wracaj do nas, profesorze, wracaj do nas”. Dziewiątego maja 1954 roku, po czternastu miesiącach nieobecności, Mira i Tadeusz wrócili do Karolina.
Centrum Folkloru Polskiego
We wrześniu 1950 roku Sygietyńscy otrzymali oficjalną informację, że w drugiej połowie listopada „Mazowsze” ma wyjechać na trzytygodniowe występy do Związku Radzieckiego. W Karolinie zaczęły pojawiać się „prześwietne komisje” z Ministerstwa Kultury i Sztuki, które miały sprawdzić, czy dzieci dorosły do „spełnienia swego posłannictwa względem polskiej sztuki ludowej”. Jedna z komisji wyrzuciła z repertuaru zespołu kilka piosenek, między innymi Ej, przeleciał ptaszek i Furman, jako „nieludowe”, „nieładne”, „nienadające się”. Druga komisja, której przewodniczył wiceminister Władysław Sokorski, pochyliła się nad programem występów. Sokorski rzucał propozycjami. Chciał, by pierwszą część koncertu otwierała pieśń Pochód przyjaźni, po której młodzież zaśpiewać miała utwór o planie sześcioletnim, następnie piosenki ludowe, a na zakończenie – zatańczyć mazura. Część drugą występów proponował rozpocząć pieśnią o Stalinie, a zakończyć oberkiem. Wyjazd do ZSRR odłożono. Wcześniej nastąpił polski debiut zespołu.
Centrum Folkloru Polskiego
Pierwszy publiczny występ „Mazowsza” odbył się 6 listopada 1950 roku na scenie Teatru Polskiego w Warszawie i stanowił fragment akademii z okazji trzydziestej trzeciej rocznicy rewolucji październikowej. Na widowni zasiadło grono dygnitarzy z premierem Cyrankiewiczem na czele. Poszczególne punkty programu zapowiadał Wojciech Siemion. „Mazowsze” rozpoczęło występ pieśniami „zaangażowanymi”: Pochód przyjaźni, Zetempowska huta, Oj, kak stało zieleno. Dopiero po nich wykonało „swoje” utwory.
Pani Mira wspominała: „Tadeusz […] był bardzo zdenerwowany, palił papierosa za papierosem, bez przerwy zażywał jakieś proszki. Dla mnie pierwszy występ Mazowsza był większym przeżyciem niż wszystkie moje premiery w różnych kabaretach i teatrach. Wszelkimi siłami starałam się ukryć mój stan przed młodzieżą, być naturalna, wesoła, by podtrzymać ją na duchu”. Sukces „Mazowsza” był ogromny. Karolińska młodzież zachwyciła nie tylko świetnym przygotowaniem pieśni i tańców, lecz także talentem, wdziękiem, naturalnością i prostotą.
Pierwszy koncert „Mazowsza”
fot. Dymitr Sprudin/Fototeka Filmoteki Narodowej
Ponieważ występ „Mazowsza” w listopadzie 1950 roku był tylko częścią okolicznościowej imprezy politycznej, za prawdziwą premierę pani Mira uznawała dwa koncerty, które odbyły się w dniach 14–16 kwietnia 1951 roku w teatrze Roma. Po zakończeniu drugiego Tadeusz Sygietyński został udekorowany Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.
Koncerty w Związku Radzieckim zostały przełożone na maj 1951 roku. Przed wyjazdem młodzież poszła do kościoła na mszę świętą, którą zamówiła ze składkowych pieniędzy w intencji powodzenia tournée. Wybuchł skandal! W bratnim Kraju Rad „Mazowsze” dało dwanaście koncertów, które oglądało ponad dwadzieścia trzy tysiące widzów.
Występy w Związku Radzieckim. Na dworcu w Mińsku.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
Trzy lata później „Mazowsze” zdobyło publiczność Paryża. Początki nie były łatwe. Ludowy zespół zza żelaznej kurtyny nie cieszył się popularnością. Wszystko zmieniło się, gdy w gazetach pojawiło się zdjęcie mazowszanki Krysi Bujnowskiej, która wybrała wolność. Dzięki jej ucieczce – z zespołu i z Polski – widownia każdego dnia wypełniona była po brzegi.
Koncerty w Paryżu były wielkim, ale też ostatnim triumfem Sygietyńskiego. Henryk Bielski wspominał: „Nieoczekiwanie wielkie wrażenie na tamtej publiczności zrobiła Bandroska. Wywołała burzę oklasków. Bisujemy raz, drugi, trzeci… Sygietyński opuścił batutę, dyrygował jedynie oczyma. Patrzył na nas, mrucząc pod nosem tekst. I nagle po policzkach pociekły mu łzy”.
Głazy przed pałacem w Karolinie upamiętniające zagraniczne koncerty zespołu
Tadeusz Sygietyński zmarł 19 maja 1955 roku. Kilka miesięcy wcześniej poślubił panią Mirę. Zapewnił jej w ten sposób prawa do swojej muzyki. Zrobił to tak późno, bo musiał poczekać na rozwód. Pani Mira została szefową „Mazowsza”. Codziennie o dziewiątej rano czarna wołga przywoziła ją z Warszawy do Karolina, gdzie pracowała w swoim gabinecie, w salach prób i pracowniach krawieckich. Czuwała nad całością spraw artystycznych i administracyjnych. Wieczorem, również wołgą, wracała do swojego mieszkania na Krakowskim Przedmieściu.
Biurko pani Miry. Centrum Folkloru Polskiego
Mira Zimińska-Sygietyńska kierowała zespołem czterdzieści lat. Bogusław Kaczyński, który dobrze ją znał, stwierdził: „Poświęciła mu swoje najlepsze lata i swoją karierę na estradzie i w filmie. […] Znalazła sens życia w pracy z zespołem, tworzyła spektakle, będąc otoczona młodzieżą, którą kochała”.
Zimińskiej wrogów nie brakowało. Etnografowie zarzucali jej fałszowanie folkloru, bo nie wahała się łączyć górę od jednego, a spódnicę od drugiego kostiumu, żeby tylko tancerka wyglądała atrakcyjnie na scenie. Zmieniała słowa piosenek, skracała zwrotki, ucinała refreny. Z krytykami nie walczyła, przyznając: „Aby Mazowsze mogło podbić świat i oczarować muzyką chopinowską w swoim nastroju i stylu, przetwarzaliśmy melodie, słowa piosenek, a także stroje, w delikatnej stylizacji folkloru, z zachowaniem charakteru danego regionu”. Z Bogusławem Kaczyńskim była bardziej szczera: „Wiesz, nie mów tego nikomu, ale Mazowsze to jest kabaret ludowy”.
Mira Zimińska-Sygietyńska zmarła 26 stycznia 1997 roku. „Mazowszem” kierowała niemal do śmierci. Brała udział we wszystkich koncertach, również zagranicznych. W wieku dziewięćdziesięciu pięciu lat wybrała się z zespołem za ocean. Miała dwa tysiące czterysta trzydzieści dni niewykorzystanego urlopu.
Centrum Folkloru Polskiego
- Hymnem „Mazowsza” jest Ukochany kraj. Na świecie, w środowiskach polonijnych, pieśń jest drugim hymnem narodowym.
- Na każdy koncert „Mazowsze” zabiera około tysiąca kostiumów i dwadzieścia ton bagażu.
- W ciągu jednego występu każdy artysta przebiera się od ośmiu do dziesięciu razy, a na zmianę kostiumu ma nie więcej niż trzy minuty.
- Podstawą fryzury tancerek są dwa warkocze. Włosy często są doczepiane, ale nigdy sztuczne, zawsze prawdziwe. Komplet warkoczy kosztuje około dwóch i pół tysiąca złotych.
- Na scenie obowiązuje makijaż. Malują się również panowie. W męskiej kosmetyczce jest podkład, puder, kredka do oczu i tusz do rzęs. Jeśli któryś z panów ma przerzedzone włosy, stosuje preparat do barwienia skóry. Wszystkie kosmetyki stoją w garderobach w drewnianych pudełkach.
- Najdroższym strojem jest cieszyński ze względu na ręcznie robioną biżuterię, która jest pozłacana i posrebrzana. Koszt całego stroju sięga dwudziestu tysięcy złotych. Najcięższym strojem jest łowicki – waży czternaście kilogramów.
- Wiele elementów strojów wymaga krochmalenia starą metodą, by nie łapały wilgoci ani brudu i były sztywne. Wykrochmalona bluzka – sztywna jak tektura – może powodować otarcia, dlatego tancerze zakładają podkoszulki.
- W „Mazowszu” występowały piosenkarka Irena Santor i aktorka Lidia Korsakówna. Ta druga zagrała Hankę Ruczajównę, czyli „dziewczynę z Mazowsza”, w Przygodzie na Mariensztacie Leonarda Buczkowskiego, z muzyką Czesława Aniołkiewicza i piosenkami Tadeusza Sygietyńskiego. Korsakówna w filmie nie zaśpiewała. Wyręczyła ją Santor. Premiera Przygody na Mariensztacie odbyła się 25 stycznia 1954 roku. W filmie zagrało prawie całe „Mazowsze”.
Przygoda na Mariensztacie.
Zdjęcie z książki: A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004
- W 1963 roku „Mazowsze” wystąpiło w filmie Żona dla Australijczyka obok Elżbiety Czyżewskiej i Wiesława Gołasa, a w 1999 roku – zatańczyło poloneza w filmie Pan Tadeusz Andrzeja Wajdy.
- W 1956 roku pracę artystyczną w „Mazowszu” rozpoczął Stanisław Jopek. Wybitny tenor i tancerz szybko stał się solistą zespołu. Śpiewał w trzydziestu sześciu językach, między innym w chińskim, japońskim, fińskim czy arabskim.
- W zespole najczęściej pracuje się do czterdziestego piątego roku życia. Pensje artystów wynoszą od tysiąca czterystu złotych brutto dla młodszych adeptów do dwóch tysięcy złotych brutto dla pracowników po dwudziestu latach pracy.
- W ciągu siedemdziesięciu lat działalności „Mazowsze” dało ponad siedem tysięcy koncertów dla dwudziestu trzech milionów ludzi w pięćdziesięciu krajach. W Karolinie wokół dziedzińca przed pałacem stoją olbrzymie kamienie. Wyryto nazwy krajów, w których „Mazowsze” występowało.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/143-mazowsze-na-ludowo#sigProIdac5d0dbc49
Centrum Folkloru Polskiego
Bibliografia
K. Burzyńska, Bez krochmalu nie ma efektu, „Mazowsze. Serce Polski” 2018, nr 4, s. 6–9.
B. Kaczyński, rozm. Łukasz Dobrzyński, Szkoła artyzmu, „Świat. Podróże i kultura” wrzesień 2008, s. 64–65.
S. Koper, Mira Zimińska-Sygietyńska, Działała metodą faktów dokonanych, „Retro” 2022, nr 3, s. 36–37.
W. Matuszewski, Kalendarium Państwowego Ludowego Zespołu Pieśni i Tańca Mazowsze im. Tadeusza Sygietyńskiego. T. 1, (Lata 1948-1973) Czas narodzin i rozkwitu, Brwinów 2018.
A. Mizikowska, Tadeusz Sygietyński i jego „Mazowsze”, Warszawa 2004.
Polska na weekend, Pascal, Bielsko-Biała, 2000.
60-lecie zespołu Mazowsze, „Świat. Podróże i kultura” wrzesień 2008, s. 66.
Informacje dostępne w zwiedzanych obiektach.