Na Kaszubach - podróż sentymentalna
Wiele lat temu dwukrotnie spędzałam urlop w nadbałtyckiej wsi Ostrowo, niedaleko Karwi. Dzięki doskonale działającej wakacyjnej komunikacji zwiedziłam kilka kaszubskich miejscowości, między innymi Krokową, Żarnowiec, Swarzewo, Mechowo, Puck i Wejherowo. Po latach postanowiłam znów tam pojechać i zobaczyć, co przetrwało, a co się zmieniło. Miło było powrócić do czasów, kiedy zaczynałam swoje wojaże po Polsce i wszystko wydawało mi się nowe, świeże i zachwycające.
Zatrzymałam się w Wejherowie, które przed laty zrobiło na mnie duże wrażenie, ale na miejscu okazało się, że nie był to dobry wybór. Mieszkałam daleko od centrum, a w dodatku tuż za oknami jeździł pociąg. Nie mogłam przenieść się gdzie indziej, bo odbywał się jakiś odpust czy inne religijne święto i wszystkie kwatery były zajęte. Tę niedogodność zrekompensowała mi wspaniała pogoda.
Ziemie, które opiszę, przez lata stanowiły pogranicze polsko-niemieckie. Zamieszkujący je Kaszubi podlegali wpływom kulturowym obu stron, jednak dziś uważani są za polską grupę etniczną. Działacz regionalny, Florian Ceynowa, wyraził to słowami: Każdy Kaszub to Polak, ale nie każdy Polak jest Kaszubem.
Na wejherowskim deptaku stoi Remus, bohater największej kaszubskiej powieści Żeco i przigodóe Remusa
autorstwa Aleksandra Majkowskiego.
Remus to samotny rycerz i handlarz polskimi książkami zakazanymi przez pruskiego zaborcę.
Kaszubi dbają o zachowanie swego dziedzictwa kulturowego. Chyba wszyscy znają kaszubskie hafty, w których dominują kolory morza: błękitny, niebieski i granatowy. Język kaszubski oficjalnie został uznany za język regionalny, dzięki czemu młodzi Kaszubi mogą zdawać maturę w swojej rodzinnej mowie. W wielu miejscowościach nazwy ulic podane są w dwóch językach – polskim i kaszubskim. Kaszubskie napisy i regionalne ozdoby pojawiają się w restauracjach i sklepach.
W Wejherowie.
Język kaszubski, chociaż brzmi swojsko, niełatwo zrozumieć. Wiele wyrazów wymawia się inaczej niż w języku polskim, a niektóre przedmioty mają zupełnie inne nazwy. Podstawy gramatyki kaszubskiej opracował w 1879 roku wspomniany Florian Ceynowa. Jego dzieło nosiło tytuł: Zarés do Grammatikj Kašébsko-Słovjnskjè Mòvé.
Kaszubi starają się, by turyści mogli zaznajomić się z ich kulturą. W różnych zakątkach Wejherowa napotkać można granitowe kolumny-rzeźby z wyrytymi kaszubskimi literami. Tworzą Szlak Alfabetu Kaszubskiego, dzięki któremu można poznać kaszubski język i zwiedzić miasto.
Właśnie od Wejherowa zacznę moją sentymentalną podróż po Kaszubach.
Nie trzeba czytać całego tekstu, można przeskoczyć do:
Wejherowo
Mechowo
Puck
Rzucewo
Jastrzębia Góra
Swarzewo
Krokowa
Żarnowiec
Jastarnia
Hel
Gdańsk
W odróżnieniu od innych kaszubskich miejscowości Wejherowo nie wykształciło się z wsi, lecz zostało lokowane jako miasto. Uczynił to w XVII stuleciu możnowładca Jakub Wejher. W XIV stuleciu jego przodkowie przybyli na Pomorze z Frankonii, a na przełomie XVI i XVII wieku stali się jednym z najmożniejszych rodów pomorskich.
Z powstaniem miasta wiąże się legenda. W roku 1634 Wejher brał udział w wyprawie smoleńskiej. Podczas oblężenia białoruskiej twierdzy Biała został przysypany w okopie. Podjął wówczas zobowiązanie: obiecał Bogu, że jeśli wyjdzie cało z opresji, ufunduje kościół ku czci Trójcy Przenajświętszej i założy klasztor. Niebiosa go wysłuchały. Został w porę odkopany i szczęśliwie wrócił do domu. Kilka lat później objeżdżał swoje włości. W pewnej chwili natknął się na strumyk o nazwie Biała. Przypomniało mu się wówczas, jak leżał pół żywy w okopie, i pomyślał, że czas wywiązać się z danej obietnicy. Wypowiedział wtedy zdanie, które można nazwać aktem założycielskim Wejherowa: To jest to, czego szukałem. Tak pod Białą ślub złożyłem, tak nad Białą go wypełnię. Nad strumykiem zbudował nie tylko kościół, ale i całe miasto. Wejherowska Wola, dzisiejsze Wejherowo, powstała 28 maja 1643 roku, jako jedyne na Kaszubach miasto prywatne.
W tym samym roku Wejher wzniósł kościół pw. Trójcy Przenajświętszej. Jego zabytkową część rozebrano w połowie XVIII stulecia i postawiono nową świątynię w stylu barokowym. Jej fundatorem był ówczesny właściciel miasta, Piotr Jerzy Przebendowski. Kościół przetrwał w niezmienionym kształcie do lat 20. XX wieku, kiedy to dobudowano do niego transept i nowe prezbiterium. Dzisiejsza kolegiata, mimo przebudowy, w dużej mierze zachowała swój barokowy charakter. We wnętrzu są późnobarokowe ołtarze, rokokowa ambona, chrzcielnica, osiemnastowieczny kuty żyrandol z orłem oraz witraże przedstawiające ornamenty roślinne, postacie świętych i sceny z życia Chrystusa.
Obok świątyni przycupnął zabytkowy szpitalik-przytułek z 1757 roku. Jego fundatorką była pierwsza żona Jakuba Wejhera, Anna Elżbieta. Dziś znajduje się w nim sklep Caritas.
W latach 1648–1651 Jakub Wejher wybudował jeden z najciekawszych dziś zabytków Wejherowa – kościół klasztorny braci mniejszych franciszkanów pw. świętej Anny. Świątynia do naszych czasów zachowała swoją pierwotną bryłę. Jedyną zmianą było przedłużenie jej w XVIII wieku o kilka metrów. Wiązało się to z budową chóru i wstawieniem organów. Początkowo w kościołach franciszkanów nie grano na organach, gdyż sądzono, że jedynym instrumentem godnym chwalenia Boga jest ludzki głos. W XVIII stuleciu zmieniono formułę zakonną i hrabia Ignacy Przebendowski sfinansował przebudowę kościoła, by mógł pomieścić organy.
Kościół wzniesiono z surowej czerwonej cegły, jedynie szczyt jest pięknie zdobiony. Wyposażenie świątyni pochodzi z XVII i XVIII wieku. Składa się na niego pięć późnobarokowych ołtarzy, rokokowa loża patronacka, ambona i malowidło ukazujące założyciela miasta z małżonką.
W bocznym ołtarzu znajduje się słynący łaskami obraz Matki Bożej Wejherowskiej Uzdrowienia Chorych na Duszy i Ciele, autorstwa Andrzeja Stecha.
W podziemiach kościoła jest muzeum ojców franciszkanów. Znajduje się tam stała wystawa poświęcona działalności klasztoru i dziejom rodu Wejherów, między innymi przedmioty i stroje należące do założyciela miasta oraz członków jego rodziny. Obok muzeum są krypty grzebalne. W pierwszej spoczywają franciszkanie zmarli w latach 1658–1809. Druga kryje szczątki rodziny Wejherów: Jakuba i jego dwóch żon, Anny Elżbiety i Joanny Katarzyny, oraz dwóch córek. W trzeciej leżą hrabia Piotr Jerzy Przebendowski i jego żona Urszula. Gdy za pierwszym razem odwiedziłam Wejherowo, udało mi się wejść do krypt. Fundator miasta zachował się w doskonałym stanie – wyglądał (prawie) jak żywy. Tym razem miałam mniej szczęścia.
W roku 1650 Wejhert wybudował ratusz. Niemal sto lat później powstał nowy, bardziej okazały budynek, a w 1908 roku – trzeci, noszący cechy dwóch poprzednich. Ogólną stylistyką nawiązuje do stylu empire. Wyróżnia się ciekawą, bardzo urozmaiconą fasadą, z trzema stylizowanymi szczytami i miedzianą glorietą. Na wieży ratusza znajduje się siedemnastowieczny dzwon. Umieszczona na nim łacińska metryka głosi: Śmierć jest czymś pewnym, niepewnym jest dzień jej przyjęcia, a godzina nieznana nikomu. W roku 1649 Jakub Wejher wojewoda malborski i Anna Elżbieta żona. Z pomocą Bożą odlał mnie Gerard Benningk z Gdańska.
Przed ratuszem stoi pomnik założyciela miasta.
W 2006 roku w ratuszu została otwarta Sala Tradycji i Historii Wejherowa. Oprócz pamiątek związanych z dziejami miasta można zobaczyć tam dwie makiety: zabytkowej części Wejherowa i Kalwarii Wejherowskiej. Widziałam je podczas pierwszej wizyty w Wejherowie i pamiętam wielkie zaangażowanie pracowników muzeum, by pokazać mi jak najwięcej. Czułam się wręcz osaczona…
Na rynku stoi pomnik świętego Franciszka.
Na tyłach ratusza rozciąga się zespół pałacowo-parkowy. Stoi w nim różowy neogotycki pałacyk. Jego budowę rozpoczął w drugiej połowie XVIII wieku ówczesny właściciel tutejszych dóbr, Ignacy Przebendowski. Na zachodnim brzegu rzeki Cedron – tak Jakub Wejher przechrzcił rzekę Białą – chciał wznieść rodzinną rezydencję. Budowy jednak nie ukończył, bo na przeszkodzie stanęły kłopoty finansowe i polityczne, czyli pierwszy rozbiór Polski. Przebendowscy sprzedali majątek szkockiemu kupcowi, Aleksandrowi Gibsonowi, a ten po kilkunastu latach odsprzedał go swojemu siostrzeńcowi, hrabiemu Ottonowi Aleksandrowi von Keyserlingk. W połowie XIX wieku Keyserlingkowie dokończyli budowę pałacu.
W roku 1945 żona i dzieci ówczesnego właściciela majątku, Henryka Keyserlingka, wyjechały do Niemiec. Co stało się z hrabią, nie wiadomo. Po zakończeniu drugiej wojny światowej w pałacu mieściły się posterunek policji, technikum leśne i przedszkole dla dzieci głuchoniemych.
Od 1995 roku budynek jest siedzibą Muzeum Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko-Pomorskiej, największej na świecie instytucji zajmującej się językiem kaszubskim i kulturą Kaszub. Muzeum gromadzi literaturę, prasę, rękopisy, grafiki, muzykalia, materiały kartograficzne i etnograficzne.
W jednej z sal muzeum jest tablica pokazująca Kaszëbsczé nótë, czyli Kaszubskie nuty – tekst ozdobiony obrazkami umieszczonymi na pięciolinii. Jest to gra-zabawa wywodząca się z dziewiętnastowiecznych obyczajów weselnych Pomorza. Na drzwiach domu lub stodole kredą rysowano znaki (tzw. kaszubskie hieroglify), które objaśniano śpiewnym tekstem.
Jedna z sal pałacu służy za Urząd Stanu Cywilnego.
Pałac wyglądem przypomina wille południowych Włoch. Nie jest to jedyne nawiązanie do słonecznej Italii. Podczas remontu w jego wnętrzach odkryto dziewiętnastowieczne polichromie, wykonane w stylu malarstwa pompejańskiego. Przedstawiają uroki włoskiej przyrody i architektury.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/142-na-kaszubach-podroz-sentymentalna#sigProId46578b6acd
Pałac otoczony jest ogrodem dworskim, w którym siedzi pan z akordeonem. Podobno, gdy naciśnie się któryś z klawiszy, rozlega się kaszubska melodia. Akordeonista jest częścią ciekawostki regionalnej – Szlaku Alfabetu Kaszubskiego. Do rzeźby akordeonisty pozował pan Tadeusz Dargacz, Kaszub z dziada pradziada i muzyk od ponad czterdziestu lat grający na akordeonie.
Ogród otaczający pałac przechodzi w park leśny. Stoją w nim kapliczki Kalwarii Wejherowskiej, czwartej – po Zebrzydowskiej, Pakoskiej i Żmudzińskiej – kalwarii powstałej w czasach Rzeczpospolitej Szlacheckiej. Inicjatorem jej utworzenia i głównym fundatorem był Jakub Wejher. Zgodę na budowę kalwarii, zwanej też Kaszubską Jerozolimą, wydał 9 czerwca 1649 roku wojewoda włocławski i pomorski Mikołaj Albert Gniewosz z Aleksandrowa. Ojciec Robert z Werden, jeden z cystersów oliwskich, wyliczył odległości między stacjami przyszłej kalwarii – są one równe odległościom poszczególnych etapów drogi przebytej przez Chrystusa – i krzyżami oznaczył ich lokalizację.
Fundatorami kaplic byli nie tylko Jakub Wejher i członkowie jego rodziny, ale też współpracownicy i przyjaciele. Kościół szybko docenił znaczenie Kalwarii Wejherowskiej, znajdującej się na terenie silnych wpływów reformacji, dlatego w 1661 roku, na prośbę Jakuba Wejhera, papież Aleksander VII wydał bullę przyznającą na dziesięć lat odpust zupełny pątnikom odwiedzającym kalwarię. Liczba pielgrzymów rosła, więc papieski przywilej był kilkakrotnie odnawiany, aż w 1717 roku Kalwaria Wejherowska otrzymała odpust zupełny na wieczność.
Wnętrze jednej z kapliczek.
Wejher postawił jedenaście kaplic. Po jego śmierci budowę kalwarii kontynuowano i dziś liczy ona dwadzieścia sześć kapliczek. Pod każdą znajduje się garść ziemi pochodzącej w Jerozolimy. Żeby wszystkie obejść, trzeba przygotować się na niezły marsz, w dodatku po nierównym terenie, bo kalwaria ulokowana jest na wzgórzach, którym nadano Biblijne nazwy: Góra Oliwna, Syjon i Golgota. Opiekę nad kalwarią sprawują ojcowie franciszkanie. Oto niektóre z kapliczek.
Pocałunek Judasza
Fundatorem kaplicy był Jakub Wejher. Kaplica należy do skromniejszych, jej jedyną zewnętrzną ozdobą jest tak zwany krzyż biskupi. Wnętrze wypełnia malowidło przedstawiające scenę pocałunku Judasza i pojmania Jezusa.
Grób Matki Bożej
Niewielka kaplica stoi u podnóża Góry Oliwnej. Jej fundatorką była Joanna Katarzyna, druga żona Jakuba Wejhera. Kaplica ma dwa małe okienka, przez które wpada niewiele światła, dlatego przywodzi na myśl grobową niszę. To wrażenie potęguje umieszczona na wprost wejścia przeszklona trumna z gipsową figurą Matki Bożej.
Kaplica nad Cedronem
Potok Cedron oddzielał Górę Oliwną od Jerozolimy. Żołnierze prowadzący Chrystusa musieli go przekroczyć. By upamiętnić to wydarzenie, Jakub Wejher wybudował kaplicę w formie mostu. Budowla nie przetrwała do naszych czasów. Dzisiejsza, w stylu neogotyckim, została ufundowana w drugiej połowie XIX wieku przez ówczesnego właściciela Wejherowa, Ottona Keyserlingka. Według pątników woda Cedronu ma w tym miejscu niezwykłą moc.
Brama Jerozolimska
Brama zwana jest też Bramą Wschodnią, Bramą Wód lub Bramą Koni. Przez nią wprowadzono Chrystusa do Jerozolimy. Budowla została ufundowana przez Jakuba Wejhera. Na obu wewnętrznych ścianach bramy znajdują się freski przedstawiające wprowadzenie Chrystusa i pogrzeb Matki Bożej.
Dom Kajfasza
Kaplica, ufundowana przez Jakuba Wejhera, nawiązuje do miejsca urzędowania arcykapłana żydowskiego, do którego w Wielki Czwartek przyprowadzono Chrystusa. Nad wejściem umieszczony jest kogut – symbol zdrady Piotra. Wewnątrz kaplicy znajduje się figura uwięzionego Chrystusa. Dom Kajfasza jest najwyżej położoną kaplicą kalwarii.
Pałac Piłata zwany też Domem Piłata lub Pretorium Piłata
Jedna z większych kaplic, a jednocześnie unikatowa na Pomorzu barokowa budowla na planie krzyża greckiego. Ufundował ją Jakub Wejher. Pretorium to miejsce, w którym rezydował i podejmował decyzje urzędnik rzymski. Właśnie tam Chrystus został osądzony przez Piłata. Nad wejściem znajduje się polichromowana płaskorzeźba Ecce homo (Oto człowiek).
Pałac Heroda
Kaplicę ufundowała druga żona Jakuba Wejhera, Joanna Katarzyna. Jest jedną z okazalszych kaplic kalwarii. Wewnątrz znajduje się siedemnastowieczny ołtarz ukazujący Chrystusa przed Herodem.
Podjęcie Krzyża
Kaplicę ufundowała w drugiej połowie XVII wieku Cecylia Eleonora, młodsza córka Jakuba Wejhera z pierwszego małżeństwa. Wewnątrz jest figura Chrystusa podejmującego krzyż, w otoczeniu żołnierzy. Nad nimi znajduje się ozdobna konstrukcja z piaskowca. Chroniąca piaskowiec ceglana obudowa została wzniesiona w 1866 roku staraniem ówczesnego gwardiana klasztoru franciszkanów.
Spotkanie Chrystusa z Matką Bożą
Najpiękniejsza (moim zdaniem) kaplica kalwarii. Została wzniesiona na początku drugiej połowy XVII wieku przez pierwszą żonę Jakuba Wejhera, Annę Elżbietę. Kaplica ma kształt rotundy na planie róży. Jest bogato zdobiona ornamentami flamandzkimi lub niderlandzkimi. Wewnątrz znajduje się namalowany na blasze cynowej obraz Spotkanie Jezusa z Matką.
Kaplica Weroniki
Kaplicę na początku drugiej połowy XVII wieku ufundowała Anna Teresa, starsza córka Jakuba Wejhera z pierwszego małżeństwa. Dwa stulecia później dodano szachulcową obudowę. Wewnątrz znajduje się baldachim z kamienia ciosanego, osłaniający figurę świętej Weroniki trzymającej chustę.
Kaplica Wejherowskiej Piety
Niewielka kaplica ufundowana przez Joannę Katarzynę, drugą żonę Jakuba Wejhera. Zbudowano ją w połowie XVII wieku, a dwa stulecia później dodano ryglową konstrukcję. W kaplicy znajduje się Pieta wykonana najprawdopodobniej przez franciszkanina Jupitera Wrocławskiego.
Kościół Trzech Krzyży
Największa kaplica kalwarii. Stoi na szczycie wzgórza zwanego Golgotą. Ufundowała ją Anna Wejherówna, córka Demetriusza Wejhera. W jednym miejscu ściana kościoła jest pęknięta. Rysa nawiązuje do rozerwanej zasłony w świątyni jerozolimskiej. Przed kościołem odbywają się nabożeństwa kalwaryjskie.
I jeszcze kilka innych ciekawych miejsc w Wejherowie. Przy ulicy 3 Maja stoi pochodzący z końca XIX wieku budynek Konwiktu świętego Leona, czyli tak zwanego nowego klasztoru przeznaczonego dla reformatów zmuszonych przez władze pruskie do opuszczenia swojej siedziby. Na początku XX wieku zorganizowano tu konwikt, czyli internat dla uczniów gimnazjum. Na cześć papieża Leona XIII i biskupa Leona Roednera nazwano go Collegium Leoninum. W konwikcie mieszkali chłopcy, którzy chcieli poświęcić swe życie posłudze kapłańskiej. Dziś w budynku mieści się plebania parafii pw. świętego Leona Wielkiego.
Naprzeciwko Collegium Leoninum stoi kapliczka z figurką Matki Boskiej Swarzewskiej, o której jeszcze będzie mowa.
Kościół pw. świętego Stanisława Kostki i świętego Leona Wielkiego stoi po drugiej stronie ulicy 3 Maja. Wzniesiono go w 1909 roku dla parafii ewangelickiej. Po drugiej wojnie światowej zaczął służyć katolikom. Świątynia została zbudowana z czerwonej cegły w stylu neogotyckim. Jej cechą charakterystyczną są wieże: cztery narożne i jedna umieszczona centralnie – zegarowa.
Niedaleko kościoła stoi konna drabina strażacka z końca XIX wieku, zakupiona w 1907 roku przez miasto dla Ochotniczej Straży Pożarnej w Wejherowie.
Wojennymi pamiątkami w Wejherowie są czołg T-34, stojący na niewielkim skwerku, oraz pomnik Romana Kuniewskiego, przedwojennego leśniczego nadleśnictwa Wejherowo. Pomnik poświęcony jest wszystkim leśnikom zamordowanym przez Niemców w Lesie Piaśnickim. W pierwszym roku wojny Niemcy rozstrzelali tam dwanaście tysięcy osób z zachodniej i północnej Polski.
Mechowo to niewielka wieś nieopodal Pucka. Pierwsze wzmianki o niej pochodzą z około 1300 roku. Książę pomorski Mściwój II podarował ją rycerzowi Radzisławowi z Darżlubia, a ten sprzedał cystersom. W tym samym czasie została erygowana parafia i prawdopodobnie zbudowano pierwszy kościół. Po sekularyzacji dóbr cysterskich wieś przeszła na własność skarbu pruskiego. Najpierw dzierżawiła ją rodzina Hewelke, potem dobra rozparcelowano.
We wsi stoi kościół parafialny pw. świętych Jakuba i Mikołaja – jeden z najładniejszych przykładów architektury ludowej Pomorza. Kościół jest już trzecią świątynią w tym miejscu. Pierwsza spłonęła w 1583 roku, a drugą rozebrano, by mógł stanąć obecny kościół, którego fundatorem był w roku 1742 Jacek Rybiński, opat oliwski.
Świątynię zdobią piękne witraże z kwiatowymi motywami.
Świątynię zbudowano z muru pruskiego. Gdy lata temu po raz pierwszy odwiedziłam Mechowo, była zamknięta. Tym razem miałam więcej szczęścia. Wewnątrz zobaczyłam wczesnobarokowy ołtarz, barokowy krucyfiks na belce tęczowej, boczne ołtarze i ambonę z namalowanymi postaciami czterech ewangelistów, żyrandol z poroża i drewniane ławki, a na nich karteczki z nazwiskami parafian – każdy ma swoje miejsce. Krętymi schodkami weszłam na chór. Obok miejsca dla organisty były ławki dla wiernych, a może dla chórzystów.
We wsi jest też nietypowa ciekawostka turystyczna – Groty Mechowskie. Najstarsza wzmianka o nich pochodzi z 1818 roku, chociaż miejscowej ludności zapewne znane były już wcześniej.
Groty są dużą osobliwością geologiczną, od 1955 roku chronioną jako pomnik przyrody nieożywionej. Rozwinęły się w gruboziarnistych piaskowcach i zlepieńcach scementowanych spoiwem kalcytowym. Przesączająca się przez skały woda wypłukała luźny materiał i wyżłobiła podziemne pustki i kolumny o przedziwnych kształtach. Do powstania grot przyczynili się też ludzie, rozkopując i poszerzając to, co stworzyła natura.
Po drugiej wojnie światowej groty zostały otwarte dla turystów. Zwiedzać można tylko niewielką część jaskini, bo pozostałe jej partie są trudno dostępne, a szkoda, bo w głąb jaskini biegnie niski korytarzyk, w którym występują niewielkie stalaktyty, żebra i polewy, częściowo zabarwione na kolor czerwony dzięki obecności związków żelaza rozpuszczonych w wodzie.
Grot nie zwiedzałam ani za pierwszym, ani za drugim pobytem w Mechowie, bo są dla krasnoludków. Korytarze są niskie i raczej ciemne, a ja nigdy nie byłam fanką łażenia (w kucki) po piwnicach czy innych norach. Ale jeśli ktoś lubi takie zwiedzanie, to groty mogą być ciekawą przygodą.
Puck
Puck to niewielkie zabytkowe miasteczko z bogatą historią i najdroższą smażoną rybą na całych Kaszubach. Jest najstarszym słowiańskim portem nad Bałtykiem. W zakolu Zatoki Puckiej znajduje się podwodne stanowisko archeologiczne, na które składają się pozostałości umocnień portowych i wraki łodzi słowiańskich z VI–XIII wieku. Obejmuje obszar wynoszący ponad dwanaście hektarów i jest jednym z najważniejszych tego typu miejsc badawczych na świecie. W 1348 roku Puck otrzymał prawa miejskie. Nadał mu je wielki mistrz krzyżacki Henryk von Dusemer. W czasie wojny trzynastoletniej miasto zostało oddane w zastaw Gdańskowi, a w połowie XV stulecia gdańszczanie przekazali je na trzy lata wypędzonemu ze Szwecji królowi Karolowi Knutsonowi.
Puck zachował średniowieczny układ urbanistyczny z rynkiem i uliczkami wytyczonymi w połowie XIV wieku. Na płycie rynku ciemniejszym kolorem zaznaczono zarys fundamentów starszych puckich ratuszy: gotyckiego i nowożytnego. Obecny neogotycki ratusz stoi we wschodniej pierzei rynku. Został wzniesiony w drugiej połowie XIX wieku według projektu architekta Blaurocka z Wejherowa.
Zadbany prostokątny rynek otaczają kamienice z XIX i XX wieku. Najstarsze zostały zbudowane w konstrukcji murowanej i szachulcowej, nowsze – w stylistyce eklektycznej lub neogotyckiej. W jednej z nich mieści się Muzeum Ziemi Puckiej.
Puck był siedzibą krzyżackiego urzędu rybackiego, pierwszego w tej części Pomorza „ministerstwa” dbającego o bezpieczeństwo brzegów morskich. „Ministerstwo” nadzorowało między innymi zapalanie latarni morskich, organizowało pomoc dla rodzin rozbitków i zarządzało ich majątkiem, a także regulowało sprawy podatków od połowu ryb.
Trochę dalej od rynku.
W drugiej połowie XVI wieku Puck był miastem królewskich kaprów, czyli piratów w służbie królewskiej. Ich dowódcami byli przedstawiciele trzech pokoleń Wejherów. Flota kaperska składała się z uzbrojonych statków handlowych, których szyprowie działali na podstawie tak zwanych listów kaperskich. Kaprów traktowano jak żołnierzy królewskich i nazywano „strażnikami morza”. Kaprowie egzekwowali powinności celne, pilnowali, by statki państw zaprzyjaźnionych oddawały honory banderze Rzeczpospolitej oraz rabowali statki wrogie. Folta kaperska rozpoczęła działalność w 1560 roku, korzystając z portu w Gdańsku oraz z portu twierdzy Puck, założonej przez króla Zygmunta Augusta. Król powołał też Komisję Morską, której zadaniem było utworzenie pierwszej polskiej floty wojennej. Przystąpiono do budowy galeonu o nazwie „Smok”, ale po śmierci władcy prace przerwano. Flota kaperska zaprzestała działalności w 1572 roku. O jej historii przypomina pomnik przedstawiający jednego z kaprów. Stoi w okolicy portu, na przedmurzu dawnej twierdzy Puck.
Na początku XVII stulecia rozpoczęto modernizację twierdzy Puck oraz budowę twierdz Władysławowo i Kazimierzowo na Półwyspie Helskim. Wzdłuż murów miejskich Pucka usypano wały ziemne z bastionami w rejonie bram. W latach 20. XVII wieku w miejscowej stoczni zbudowano też okręty wojenne: „Żółty Lew”, „Król Dawid” i „Panna Wodna”.
Dzisiejszy port w Pucku.
Dzięki tym umocnieniom w latach potopu szwedzkiego Puck nie został zdobyty. Franciszkanin ojciec Grzegorz i dowodzący obroną Pucka kapitan Szczęsny Niewiarowski ocalili miasto. Oprócz Pucka na Pomorzu jedynie potężny Gdańsk oparł się najeźdźcy. Poddały się Toruń, Elbląg i Malbork. Dziś reliktem dawnych fortyfikacji jest układ urbanistyczny centrum miasta. Ulice Zamkowa, Młyńska, Wałowa czy Jana III Sobieskiego biegną w miejscach dawnych murów miejskich.
Na przełomie XIX i XX wieku Puck przekształcił się w modne kąpielisko, czemu sprzyjało jego położenie nad Zatoką Pucką, nazywaną przez Kaszubów Małym Morzem. W latach międzywojennych odbywały się tu zawody kajakarskie i pływackie.
U progu niepodległości Puck był jedynym polskim miastem portowym. 10 lutego 1920 roku generał Józef Haller w asyście przedstawicieli władz państwowych dokonał w Pucku symbolicznych zaślubin Polski z morzem. Na nadbrzeżu stoi replika słupka zaślubin oraz popiersie generała z inskrypcją: Dla Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały. Popiersie ustawione jest tak, by generał spoglądał na historyczne miejsce zaślubin – tam, gdzie kiedyś była baza lotnictwa morskiego, a dziś jest maszt, na którym powiewa biało-czerwona flaga.
O polskość Pucka i całych Kaszub walczył Antoni Abraham, zwany „królem Kaszubów”. Wziął udział w konferencji pokojowej w Wersalu, gdzie wyraził wolę mieszkańców Pomorza powrotu do niepodległej Rzeczpospolitej. Jego niechęć do Niemców miała podłoże osobiste. W 1908 roku podpisał weksel zabezpieczający długi znajomego Niemca. Gdy ten nie spłacił zobowiązań, przeszły one na Abrahama, co doprowadziło go do ruiny finansowej. Zatrudnił się więc w firmie produkującej maszyny do szycia i rowery. Jako jej komiwojażer wędrował po całych Kaszubach, agitując za polskością. Co ciekawe, jego dwaj synowie uważali się za Niemców i obaj zginęli podczas pierwszej wojny światowej, w której walczyli jako żołnierze pruscy. Pomnik Antoniego Abrahama stoi w parku naprzeciwko urzędu miasta.
Nad miastem góruje gotycki kościół pw. świętych Piotra i Pawła. Parafię pucką, pierwszą na północ od Gdańska, założono za czasów Bolesława Krzywoustego. Kościół parafialny po raz pierwszy wzmiankowany był w 1283 roku. Z tego okresu pochodzą dolne części wieży, naw i prezbiterium, fundamenty pod filarami i kamienna chrzcielnica. Kościół budowano etapami do XV wieku. W następnym stuleciu, pod wpływem Gdańska, w świątyni głoszono nauki Marcina Lutra i zapewne wtedy zniszczono jej gotyckie wyposażenie. W 1583 roku kościół, dzięki staraniom starosty Ernesta Wejhera, znów stał się katolicki.
Wejherom świątynia zawdzięcza też kaplicę ufundowaną w 1597 roku jako grobową. Mieści się w niej najcenniejszy w kościele siedemnastowieczny ołtarz Męki i Zmartwychwstania Pańskiego z obrazami gdańskiego malarza Hermana Hana.
Wyposażenie ceglanej gotyckiej świątyni stylizowane jest na barokowe. Wybitnymi przykładami pomorskiego baroku są: ołtarz główny i ołtarze boczne, zespół chrzcielnicy z parawanową obudową, grupa Ukrzyżowania umieszczona na belce tęczowej, dwunastoramienny świecznik i ambona z baldachimem.
Przy ulicy Wałowej stoi osiemnastowieczny ryglowy dom. To budynek dawnego szpitala, w którym dziś siedzibę ma oddział Muzeum Ziemi Puckiej. Jest w nim ciekawa ekspozycja dotycząca tradycyjnego lecznictwa.
Dzieje puckiego szpitalika sięgają XIV wieku, kiedy poza granicami miasta założono pierwszy szpital z cmentarzem i kaplicą, a następnie kościołem pw. świętego Jerzego. Początkowo był on miejscem odosobnienia dla zakaźnie chorych. Z czasem stał się przytułkiem, w którym chronili się starcy oraz ludzie ubodzy i kalecy. W 1656 roku, podczas wojen polsko-szwedzkich, szpital został całkowicie zniszczony. Wkrótce jednak przystąpiono do budowy nowej lecznicy. Środki na ten cel pochodziły z dotacji ustanowionej przez króla Jana III Sobieskiego. Nowy szpital, już bez kościoła, stanął w 1681 roku. Tym razem budynek znalazł się w obrębie murów miejskich Pucka.
W połowie XVIII stulecia Piotr Jerzy Przebendowski, przeznaczył środki na remont obiektu. Przebendowscy założyli też fundację na rzecz ubogich mieszkańców miasta. Sfinansowali roczne utrzymanie dwojga pensjonariuszy szpitala, płatne przez siedemdziesiąt dwa lata.
W roku 1827 szpital otrzymał statut (uzupełniony w 1854 roku), który gwarantował każdemu pensjonariuszowi oddzielny pokój, niewielki ogródek i kieszonkowe. Mieszkańcami przytułku mogli być ubodzy i starcy z terenu parafii puckiej świętego Piotra i Pawła, a ciężar ich utrzymania spoczywał na tejże parafii oraz magistracie miasta. Szpitalik funkcjonował do lat 60. XX wieku. W 1970 roku budynek przekazano na cele muzealne. Został siedzibą Stacji Gromadzenia Dóbr Kultury i Upowszechniania Wiedzy o Regionie przekształconej w 1980 roku w Muzeum Ziemi Puckiej. Obejrzeć w nim można wystawę o tematyce medycznej oraz regionalną, pokazującą kaszubską kulturę ludową.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/142-na-kaszubach-podroz-sentymentalna#sigProId0afbc7c419
Gdybym teraz miała wybierać miejsce na kwaterę, byłby to Puck, mały, przytulny z dostępem do morza i doskonałą komunikacją.
Rzucewo
Z Pucka ścieżką wzdłuż linii brzegowej można dojść do Rzucewa, niewielkiej kaszubskiej wsi, która może poszczycić się całkiem okazałym pałacem.
Pod koniec XVI stulecia dobra rzucewskie należały do Wejherów. Po śmierci Jakuba Wejhera majątkiem zarządzała wdowa po nim, Joanna Katarzyna z Radziwiłłów. W 1676 roku córki Wejhera sprzedały Rzucewo Michałowi Kazimierzowi Radziwiłłowi, mężowi Katarzyny Sobieskiej, siostry króla Jana. Różne są informacje na temat pobytu królewskiego brata w nadmorskim majątku. Niektórzy sądzą, że w ogóle nie zaszczycił go swoją obecnością. Inni twierdzą, że bywał tam na polowaniach, a pamiątką po nim jest czterorzędowa aleja lipowa, ponoć własnoręcznie przez niego zasadzona. W 1685 roku Katarzyna podarowała bratu Rzucewo, ale ten, zajęty sprawami państwowymi, nigdy go nie odwiedzał. Po śmierci Sobieskiego majątek przejęła Marysieńka, a potem jej synowie.
W XVIII wieku Rzucewo kupił Piotr Jerzy Przebendowski, jeden z najzamożniejszych ludzi na Pomorzu. Zapłacił za niego niebagatelną wówczas kwotę 160 tysięcy złotych. Pod koniec XVIII stulecia majątek miał dwóch właścicieli: szkockiego kupca Aleksandra Gibsona i hrabiego Ottona Henryka Keyserlingka. Gdy córka hrabiego Emma Gertruda wyszła za mąż za Gustawa von Below, Rzucewo było jej wianem.
W latach 1840–1845 małżonkowie zbudowali w Rzucewie neogotycki pałac. Projektantem był niemiecki architekt Fryderyk August Stüler. Nad wejściem do pałacu umieścił podwójny herb fundatorów – rodzin Belowów i Keyserlingków. Na początku XX wieku majątek trafił w ręce rodziny Krokowskich, spokrewnionej z Belowami. Kres ich panowaniu w Rzucewie położyła Armia Czerwona. Po wojnie w pałacu były Technikum Hodowli Roślin i Nasiennictwa oraz Zasadnicza Szkoła Zawodowa. Część gospodarczą przejęło Państwowe Gospodarstwo Rolne. Od 1970 do 1975 roku w pałacu organizowano kolonie dla dzieci. Potem przeróżni jego właściciele stopniowo doprowadzali majątek do ruiny. Wyjątkiem był Centralny Związek Spółdzielni Rękodzieła Ludowego i Artystycznego „Cepelia”, któremu udało się wykonać wiele ważnych prac remontowych.
W 1994 roku dobra rzucewskie kupiło Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe „Kaszub” z Wejherowa. Dwa lata później w pałacu zaczął działać hotel, który przejął imię po swym dawnym właścicielu – „Zamek Jan III Sobieski”. Budynek faktycznie bardziej przypomina zamek niż pałac – to prosta bryła z czerwonej cegły ozdobiona blankami i wieżyczkami. Najładniejszym pomieszczeniem jest niewielka sala z biblioteką na antresoli.
Pałac otaczają tereny zielone, które łączą się z morskim brzegiem.
Na tyłach są stajnie. Ich mieszkańcy chętnie pozowali mi do zdjęcia.
Widzisz ją?
Pewnie będzie robić zdjęcia. Pozujemy?
Pozujemy.
I ciekawostka. Pod koniec XIX wieku w Rzucewie odkryto ślady neolitycznej osady sprzed niemal czterech tysięcy lat. Jej mieszkańcy trudnili się hodowlą bydła i świń, ale przede wszystkim polowali na foki. Wyroby pozostawione przez mieszkańców osady były tak oryginalne, że na ich podstawie archeologowie wyodrębnili odrębną kulturę, zwaną rzucewską.
Jastrzębia Góra jest najdalej na północ wysuniętą miejscowością w Polsce. Leży na stromym brzegu Bałtyku i właśnie wysokiemu klifowi, nad którym latały jastrzębie, zawdzięcza swoją nazwę.
Miejscowość ma bardzo krótką historię, sięgającą lat 20. XX wieku. Wtedy to dwaj warszawscy biznesmeni, inżynier Osmołowski i hrabia de Rosset, postawili tu pierwsze domy wczasowe. Jastrzębia Góra szybko stała się znanym i modnym letniskiem. Przyjeżdżali tu między innymi Józef Piłsudski, Edward Rydz-Śmigły i inni oficjele. Do dziś na popularności nie straciła, bo ma piękną szeroką plażę i urocze miejsce, które było celem mojego przyjazdu – Lisi Jar.
Kaszubskie nuty.
I tu nastąpiła pomyłka, którą spostrzegłam, dopiero pisząc ten tekst. Podczas mojej poprzedniej wycieczki na Kaszuby nie byłam w Jastrzębiej Górze, lecz w Chłapowie, i nie szłam Lisim Jarem, ale Wąwozem Chłapowskim. Do Chłapowa trafiłam, żeby naprawić kolczyki z bursztynem, bo we wsi jest pracownia bursztynu „Damroka”. Nie wiem, czy wciąż prowadzi ją miły Pan, który na poczekaniu oszlifował i wprawił bursztyn do kolczyka. Jeśli tak, to pozdrawiam. Zreperowane kolczyki wciąż noszę, podobnie jak te, które wtedy w „Damroce” kupiłam.
Do Chłapowa pewnie jeszcze kiedyś zawitam, a teraz napiszę o Lisim Jarze. Jar niegdyś liczył blisko dziesięć kilometrów, ale większość zabrało morze i dziś zostało jedynie trzysta pięćdziesiąt metrów. Jego zbocza – o wysokości dochodzącej do pięćdziesięciu metrów – porośnięte są przeszło stuletnimi bukami, z domieszką brzóz, jarzębów, świerków oraz zdziczałych grusz.
U wejścia do jaru stoi drewniana figura króla Zygmunta III Wazy. W roku 1594 król wracał z nieudanej wyprawy do Szwecji, gdzie wybrał się po tamtejszą koronę. Podobno jego statek rozbił się u wylotu jaru. By upamiętnić to wydarzenie, w 1928 roku wspominany już hrabia de Rosset postawił wysoki obelisk zwieńczony orłem wzbijającym się do lotu. W roku 1939 Niemcy zniszczyli pomnik, a orła wywieźli. Orzeł powrócił na cokół w maju 1995 roku.
Warto też wspomnieć, że w 1920 roku hrabia zbudował pierwsze w Polsce nadmorskie schronisko turystyczne nazwane „Nad Lisim Jarem”.
Swarzewo
Wieś leży na skarpie, nad Małym Morzem, czyli Zatoką Pucką. Mimo że znajduje się w niej przystań żeglarska i plaża, nie jest oblegana przez turystów.
Najważniejszym zabytkiem miejscowości jest bogato zdobiony kościół, będący sanktuarium Matki Bożej Swarzewskiej. W ołtarzu umieszczona jest jej piętnastowieczna figurka. To jedna z tak zwanych Pięknych Madonn, znana jako Opiekunka Kaszubskich Rybaków lub Królowa Polskiego Morza. Niestety, zasłonięta była obrazem. Wiele lat temu, dzięki uprzejmości kościelnego, miałam okazję ją zobaczyć.
Kościół został wybudowany w latach 1877–1880, w stylu neogotyckim. Jego wieża ma aż czterdzieści metrów wysokości i stanowi punkt orientacyjny na wodach Zatoki Puckiej. Ołtarz główny – z marmuru i alabastru – powstał w połowie XVIII stulecia. Pochodzące z lat 30. XX wieku polichromie autorstwa Władysława Drapiewskiego ukazują sceny w życia Matki Bożej. Pamiętam, że przed laty kościół wywarł na mnie ogromne wrażenie. Tak pięknie zdobionego nigdy wcześniej nie widziałam.
Z figurką Matki Bożej Swarzewskiej związana jest legenda. W czasie wielkiego sztormu w okolicach Rozewia fale znosiły na mieliznę holenderski statek. W obliczu śmierci załoga zaczęła modlić się do figury Madonny wyrzeźbionej przez jednego z marynarzy. I wtedy nastąpił cud. Statek „przeskoczył” fale i stanął w spokojnej zatoczce. Marynarze postanowili zostawić figurkę na lądzie, tam gdzie się uratowali, czyli w dzisiejszym Swarzewie, koło wiejskiej studni. Woda w studzience zyskała moc uzdrawiania. Według innej wersji legendy figurka przeznaczona była dla jednego z gdańskich kościołów, ale wiozący ją statek rozbił się, a figurkę znaleziono na plaży w Swarzewie.
Tak czy inaczej, w Swarzewie nie było jeszcze kościoła, dlatego figurka trafiła na Hel, gdzie pozostała do czasów reformacji. Wtedy wrzucono ją do morza. Następnego dnia przypłynęła do Swarzewa. Miejscowi znaleźli ją obok studzienki, nad którą w 1775 roku zbudowali kapliczkę.
Nie tylko legendarne losy figurki były burzliwe, te prawdziwe też. W latach 1626 i 1657 zakopywano ją w ziemi w obawie przed Szwedami, a w styczniu 1936 roku padła ofiarą złodziei.
W kaszubskiej wsi Krokowa stoi pałac, zwany niekiedy zamkiem. Pod koniec XIII wieku najprawdopodobniej wybudowano w tym miejscu średniowieczną siedzibę rycerską o charakterze obronnym, która w następnym stuleciu przekształciła się w zamek. Był to budynek prostokątny, z dwiema narożnymi wieżami. Na przełomie XVII i XVIII wieku zamek przebudowano. Pojawiły się dwie boczne oficyny, reprezentacyjny dziedziniec i brama wjazdowa. Wtedy zamek stał się pałacem. Na początku XVIII stuleciu wokół budynku założono spory park w stylu włoskim. Z czasem zmniejszał się i stawał coraz bardziej swobodny. Podzielono go na kwatery, które obsiano roślinami ozdobnymi, trawą, a nawet zbożem.
W parku pojawiły się kanały z wodospadami, stawy i wzniesienia, na których rosły kwiaty i drzewa owocowe. Wśród nich kryły się rzeźby przedstawiające mitologiczne postacie Minerwy, Akteona i Diany z psami. W ogrodzie stał teatr w stylu antycznym, w którym wystawiano przedstawienia. Dziś park wygląda skromniej, ale wciąż ładnie.
Po zakończeniu drugiej wojny światowej majątek upaństwowiono. Pałac przeznaczono na siedzibę Państwowego Gospodarstwa Rolnego, biura i prywatne mieszkania. W latach 90. XX wieku budynek przeszedł generalny remont. Dziś w odrestaurowanych komnatach mieszczą się hotel i restauracja.
W pałacu można obejrzeć wystawę poświęconą wielowiekowej historii rodu Krokowskich, używających też niemieckiej formy nazwiska von Krockow.
W przedrozbiorowej Polsce przedstawiciele Krokowskich należeli do najznakomitszych rodzin protestanckich w Prusach Królewskich. Mieszkali na Pomorzu przez siedem stuleci. Protoplastą rodu był niemiecki rycerz przybyły wraz z Krzyżakami podbijającymi w XIII wieku ziemie Prusów. Jego potomkowie przyjęli nazwisko Crockau, od słowiańskiej nazwy wsi, w której osiedli. Pod panowaniem Rzeczpospolitej spolszczyli się, przyjmując nazwisko Krokowskich.
Wnętrze pałacu.
W drugiej połowie XVI stulecia przedstawicielem rodu o niezwykle barwnym życiorysie był pułkownik Rajnold Krokowski. Jako szesnastolatek rozpoczął służbę na dworach niemieckich książąt, potem walczył w wojnach hugenockich we Francji, za co otrzymał zaszczytny tytuł marszałka. Uczestniczył w wyprawach przeciwko Moskwie i Turcji, był dowódcą wojsk miejskich Gdańska i dyplomatą na dworze Zygmunta Augusta. Za obronę Pucka przed napaścią księcia brunszwickiego otrzymał w nagrodę browar w Pucku. Chociaż nie ma na to żadnych bezpośrednich dowodów, a tradycja rodzinna chętnie sięga po wątki legendarne, najprawdopodobniej to właśnie Rajnold zbudował w Krokowej pierwszy szlachecki zamek, którego pozostałości – w postaci szerokiej fosy – zachowały się do dzisiaj.
Wnętrze pałacu.
Pod koniec XVIII wieku w Krokowej gospodarzyła hrabina Luiza, najwybitniejsza kobieta w historii rodziny. Była nieprzeciętnie utalentowana artystycznie i literacko. Wielbiła Immanuela Kanta i Johanna Gottlieba Fichtego, któremu powierzyła wychowanie swoich synów. Wokół pałacu założyła ogromny, wspomniany już ogród włoski. Luiza zaangażowała się też w krzewienie oświaty. Swoją wizję szkoły dla dziewcząt przedstawiła w książce Idee pedagogiczne. Po śmieci pierwszego męża, Joachima von Krockow, wyszła za mąż za młodszego o dwadzieścia pięć lat Teodora von Braunecka i, wspierana przez niego, dalej zarządzała majątkiem.
Sun Luizy, Albert, nazywany był szalonym grafem. Słynął z ekstrawaganckich nocnych galopad. Kazał pochować się z koniem i psami na Pańskim Wzgórzu koło Parszczyc, skąd podobno do dzisiaj lubi urządzać nocne wycieczki po okolicy. O północy można go zobaczyć, jak gna na ognistym rumaku między Krokową, Sławoszynem a Minkowicami.
Na piętro pałacu wiedzie drewniana, barokowa klatka schodowa z połowy XVIII wieku,
z ozdobną balustradą i rzeźbionymi postumentami.
Na piętrze jest sala im. Stefana Żeromskiego, urządzona w stylu typowego gdańskiego wnętrza mieszczańskiego.
Stoją w niej meble z drugiej połowy XIX wieku oraz rzadki piec renesansowy z kafli „perspektywicznych”.
Ciekawe są wojenne losy czterech braci von Krockow. W jednej z sal obok siebie wiszą portrety Rajnolda i Henryka. Jeden jest w polskim, a drugi w niemieckim mundurze. Ich ojciec, hrabia Döring, po pierwszej wojnie światowej przyjął obywatelstwo polskie, decydując tym samym, że wszyscy członkowie rodu będą Polakami. Rajnold po studiach w Heidelbergu wrócił do Krokowej, by po ojcu przejąć gospodarstwo. Jako obywatel polski został powołany do wojska i służył w Pułku Strzelców Konnych w Chełmnie.
Henryk i Rajnold w dzieciństwie (1925 rok).
W 1939 roku brał udział w kampanii wrześniowej, oczywiście po stronie polskiej. Dostał się do niemieckiej niewoli. Zwolniony, wrócił do Krokowej, gdzie zastał młodszego brata Henryka w mundurze oficera niemieckiej kawalerii. Okazało się, że walczyli niedaleko siebie i przeciw sobie. Wkrótce Henryk wyruszył na front wschodni, w okolice Charkowa. Zginął w sierpniu 1944 roku na Litwie. Jego ciało przewieziono do rodzinnego majątku i pochowano koło kościoła. Kiedy Henryk walczył na froncie, Rajnold założył rodzinę i gospodarzył w Krokowej. W prowadzeniu majątku pomagał mu pewien rodowity Kaszub, ojciec pięciorga dzieci. Kiedy w 1943 roku kaszubski zarządca miał zostać wysłany na wojnę, Rajnold zdecydował się pojechać zamiast niego. Zginął w kwietniu 1944 roku nad Zatoką Fińską. Nie wiadomo, gdzie został pochowany.
Rajnold w mundurze polskim i niemieckim.
Henryk w mundurze niemieckim.
Pod Monte Cassino, służąc w armii niemieckiej, zginął też Urlich, trzeci syn hrabiego Döringa Krokowskiego. Był jeszcze czwarty syn, Albrecht. Lubił pracę w gospodarstwie. Zarządzania majątkiem uczył się u swoich dziadków w Rzucewie. Nie walczył jak jego bracia i jako jedyny przeżył wojnę. Zimą 1945 roku musiał opuścić Krokową. Rozdał majątek pracownikom i wraz z żoną pojechał do Gdańska, a potem do Niemiec. Tak zakończyła się trwająca od XIII wieku obecność Krokowskich/von Krockowów na Kaszubach. W 1990 roku wraz Albrecht z synem Urlichem oraz wójtem gminy, Kazimierzem Plocke, założył Fundację Europejskie Spotkania – Kaszubskie Centrum Kultury Krokowa, dzięki której odnowiono pałac.
Wystawa poświęcona rodzinie Krokowskich.
Niedaleko pałacu, w budynku dawnej oberży „Pod księciem Mestwinem”, znajduje się muzeum regionalne ukazujące skomplikowaną historię Polaków, Kaszubów i Niemców zamieszkujących te ziemie. Odwiedziłam je podczas mojej pierwszej wizyty w Krokowej, tym razem muzeum było zamknięte.
Naprzeciwko stoi neogotycki kościół parafiany z połowy XIX wieku pw. świętej Katarzyny. Autorem projektu, budowniczym i majstrem murarskim był hrabia Karol Gustaw Adolf von Krockow, który zdał egzamin czeladniczy na murarza. Projekt narysował pod wrażeniem paryskiej katedry Notre Dame. Budowa trwała aż siedemnaście lat. Do 1945 roku kościół był ewangelicki, a pensję pastora ustalała rodzina fundatorów. Pod zakrystią znajduje się krypta rodowa Krokowskich.
W historycznych dokumentach Żarnowiec występuje jako Sarnkow, Sarnowitz, Sarnowicz lub Czarnowicz. Według lokalnej legendy nazwa miejscowości pochodzi od sarny, która ocaliła księcia pomorskiego Sambora. Książę zabłądził podczas polowania w okolicznych lasach, a sarna wskazała mu drogę do osady położonej wśród rozległych pól. Mieszkańcy ugościli strudzonego księcia. Odwdzięczył się hojnymi darami i nadaniem osadzie nazwy Sarnowiec. Z biegiem lat zamieniono pierwszą literę i powstał Żarnowiec. Przygodę księcia upamiętnia herb miejscowości, na którym widnieje sarna z pękiem kluczy. Zdaniem etymologów pochodzenie nazwy jest mniej romantyczne i związane z żarnami do mielenia zboża lub krzewem żarnowca rosnącym w okolicy.
W XIII wieku na terenach dzisiejszego Żarnowca była osada kaszubska. Od około 1215 roku należała do cystersów z gdańskiej Oliwy. To oni założyli w Żarnowcu żeński klasztor cysterek. O szczegółach tej fundacji właściwie nic nie wiadomo, gdyż w świetle ówczesnego prawa zakonnego – które zabraniało opatom tworzenia nowych klasztorów dla mniszek – była ona nielegalna. Klasztor został oficjalnie zatwierdzony w 1279 roku przez księcia pomorskiego Mściwoja II. Tutejsi książęta hojnie obdarowywali cysterki. Mniszki otrzymały dobra ziemskie i liczne przywileje, były zwolnione z ceł, mogły pobierać dziesięcinę i łowić ryby w przybrzeżnych wodach należących do księcia.
Reformacja wywołała kryzys w klasztorze. Nastąpiło rozluźnienie obyczajów, a wiele zakonnic opuściło klasztorne mury. Doprowadziło to do kasty zakonu w 1589 roku. Miejsce cysterek zajęły benedyktynki z Chełmna. W XVII i XVIII wieku klasztor stał się ważnym centrum życia religijnego i kulturalnego. Benedyktynki zasłynęły jako niezrównane hafciarki. W przyklasztornej szkole uczyły tej sztuki miejscowe dziewczęta. To właśnie stąd (oraz klasztoru Norbertanek w Żukowie) wywodzi się tradycja kaszubskiego hafciarstwa.
Po pierwszym rozbiorze Żarnowiec znalazł się w granicach państwa pruskiego. W 1772 roku władze pruskie zlikwidowały zakony i przejęły ich dobra. Opactwo żarnowieckie przestało istnieć w 1834 roku. Benedyktynki – repatriantki z Wilna – wróciły do Żarnowca w 1946 roku. Dziś klasztor jest jednym z dziewięciu domów benedyktynek w Polsce i jedynym na Pomorzu klasztorem wiejskim.
Klasztorny wirydarz, zdjęcia przez niezbyt czystą szybkę.
Budynki klasztoru i kościoła to jedne z najcenniejszych zabytków północnych Kaszub. Świątynia, pełniąca funkcje kościoła parafialnego, zachowała gotycką formę. Do wnętrza mogłam zajrzeć przez kratę – niestety, kościół i za pierwszym, i za drugim moim pobytem w Żarnowcu był zamknięty. Jeśli ktoś będzie miał więcej szczęścia, zobaczy pietę z lipowego drewna, pochodzącą z pierwszej połowy XV wieku, datowany na 1700 rok ołtarz główny z postaciami Marii i Archanioła Gabriela, dwa ołtarze boczne, osiemnastowieczną chrzcielnicę i ambonę. Liczne zabytki skrywa też skarbiec klasztorny. Są w nim rękopisy z XV stulecia, pastorały, bogato zdobiony graduał, szaty i hafty liturgiczne.
Od strony północnej do kościoła przylegają gotyckie krużganki, otaczające zielony wirydarz. Kiedy wiele lat temu, podczas mojej poprzedniej wyprawy na Kaszuby, zobaczyłam je po raz pierwszy, wywarły na mnie ogromne wrażenie. Chodziłam po nich – całkiem sama – i czułam się jak mniszka, w dodatku średniowieczna. Może dlatego, że były to bodaj pierwsze krużganki w moim życiu. Od tamtej pory widziałam ich sporo i dawne uczucie nie wróciło, ale i tak z przyjemnością po nich pospacerowałam.
W Żarnowcu zachował się też dom kapelana z 1404 roku, przebudowany w pierwszej połowie XVII stulecia, obecnie plebania, a także spichrz i fragmenty muru klasztornego.
Kilka lat po kasacie zakonu benedyktynek przez władze pruskie, w roku 1841 właścicielem ich dawnych dóbr został Ludwig Zelewski, który rozpoczął budowę klasycystycznego dworu. Nowy właściciel, Bartels z Rugi, rozbudował go w stylu eklektycznym. W 1906 roku majątek trafił w ręce Rudolfa Stenzela, który dołożył do niego swoje trzy grosze. Ostatnim przedwojennym posiadaczem dworu był niejaki Mazarski, o którym niewiele wiadomo. W latach drugiej wojny światowej w dworku urzędował niemiecki zarząd wojskowy, a po wojnie budynek stał się siedzibą Ośrodka Kultury Rolnej.
Dworek jest niewielki, dwukondygnacyjny, z dwuspadowym dachem. Podobno oferuje pokoje do wynajęcia, ale żadnej tabliczki o działalności turystycznej nie zauważyłam.
Naprzeciwko zespołu klasztornego stoi szkoła podstawowa. Uczą się w niej dzieci z Żarnowca i kilku okolicznych wiosek. Latem 2008 roku podczas remontu najstarszego z trzech budynków szkolnych odsłonięto tablicę z niemieckim napisem: Anno 1909 Gemeindeschule. Informował, że budynek stanął w 1909 roku dla szkoły gminnej. Takie tablice nie są niczym niezwykłym na tych terenach, jako że do 1918 roku obowiązywał tu język niemiecki. W czteroklasowej szkole w Żarnowcu oprócz języka niemieckiego dzieci uczyły się historii Niemiec, przyrody i kaligrafii. W budynku nie mogły mówić po kaszubsku, ale poza nim – tak.
Tablica wywołała spór wśród żarnowieckiej społeczności. Było o nim głośno w całym województwie pomorskim. Samorządowcy z Krokowej, na wniosek kilku radnych Prawa i Sprawiedliwości, domagali się podjęcia uchwały o jej zasłonięciu. Argumentowali, że pozostawienie niemieckiego napisu na murze polskiej szkoły może przyczynić się do utraty tożsamości narodowej dzieci. Przywoływali pamięć drugiej wojny światowej, kiedy język polski był tu zakazany. Zanim decyzja o zasłonięciu tablicy została podjęta, dyrektorka szkoły zleciła wykonanie i powieszenie tabliczki z polską nazwą szkoły i narodowym godłem oraz wystąpiła do wojewódzkiego konserwatora zabytków z wnioskiem o wpisanie budynku do rejestru zabytków. Jej działania poparli mieszkańcy Żarnowca. Ponad dwieście osób podpisało się pod listem otwartym do Rady Gminy Krokowa: Niezrozumiała jest próba zacierania prawdy historycznej Żarnowca poprzez likwidację tablicy. Zamiast tego należy tłumaczyć dzieciom założenia procesu germanizacji Pomorza w tamtym okresie. Jako pierwszy podpis złożył ksiądz proboszcz Krzysztof Stachowski, argumentując: Wielkość patriotyzmu mierzy się wielkością tolerancji.
W latach 80. zeszłego wieku o Żarnowcu zrobiło się głośno, bo nad oddalonym o trzy kilometry Jeziorem Żarnowieckim planowano wybudować elektrownię atomową. Inwestycję jednak porzucono. W czasie poprzedniej wycieczki w te rejony widziałam Jezioro Żarnowieckie. Poboczem szosy dotarłam do wsi Lubkowo. Chciałam powtórzyć tę wycieczkę, ale niestety ruch samochodowy okazał się znacznie większy niż kiedyś. Przestało być bezpiecznie. Zawróciłam na przystanek i pojechałam do Pucka. Wysiadłam na dworcu, a tu akurat podjechał autobus na Hel. Wprawdzie czasu na zwiedzanie zostało mi niewiele i Helu w planach nie miałam, ale co tam, wsiadłam i pojechałam. I tak znalazłam się w Jastarni, z którą mam bardzo miłe wakacyjne wspomnienia.
Miejscowość miała wiele nazw w trzech językach: po kaszubsku – Pùckô Jastarniô i Sroczé Gniôzdo, po niemiecku – Heisternest oraz po polsku – Jastarnia Pucka, Zesterna i Niastarnia. Nazwa Jastarnia może pochodzić od słowa Jastrë, oznaczającego w języku kaszubskim Wielkanoc.
Jastarnia po raz pierwszy w źródłach pojawiła się w 1378 roku przy okazji wystawienia przez Krzyżaków przywileju dla pobliskiego Helu. Wtedy nosiła jeszcze jedną nazwę – Osternäs. Potem nazywano ją Hasternia, a od 1578 roku tak jak dzisiaj.
W Jastarni uwagę zwracają dwujęzyczne tablice – w języku polskim i kaszubskim.
Obecna miejscowość powstała z połączenia dwóch wiosek: Boru (Jastarni Gdańskiej, Danziger Heisternest), który był pod zarządem Wolnego Miasta Gdańska, i Jastarni (Jastarni Puckiej, Putziger Heisternest) będącej w zarządzie Starostwa Puckiego. Pierwsza była protestancka, a druga katolicka. Niemcy osiedleni w części gdańskiej z czasem ulegli kaszubizacji. Obie miejscowości połączyły się w latach międzywojennych.
Do XX stulecia Jastarnia była wioską zamieszkałą głównie przez rybaków. Jej rozwój przypada na lata 30. ubiegłego wieku. Wtedy powstał tu port rybacki, a wraz z nim przystań żeglugi pasażerskiej. Doprowadzono też linię kolejową. 1 stycznia 1973 roku Jastarnia otrzymała prawa miejskie. Dziś jest miejscowością turystyczną.
W centrum miasta stoi kościół pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Pierwszą kaplicę, i szkółkę, ufundowała w Jastarni w roku 1755 Urszula Przebendowska. W latach 30. XIX stulecia zbudowano drewniany kościół. Obecną neobarokową świątynię wzniesiono sto lat później według projektu Michała Bojakowskiego. Jej wnętrze zdobi charakterystyczna dla Kaszubów polichromia w kolorze biało-niebiesko-seledynowym. Do rabackich tradycji nawiązuje ambona w kształcie łodzi żaglowej. Wiele lat temu właśnie ona była pierwszą tego typu amboną, którą widziałam (tym razem trwała próba chóru i nie mogłam wejść do kościoła). Budowlę wieńczy wieża zakończona hełmem. Rozlegają się zeń dźwięki dzwonów: „świętego Piotra” (patrona rybaków), „świętego Józefa” (patrona Jastarni), „świętej Rozalii” (patronki Boru – dawnej protestanckiej wsi) i „świętego Wojciecha” (patrona Pomorza).
Niemal w centrum Jastarni stoi zabytkowa rybacka chata kaszubska – chëcz. Zbudowano ją w 1881 roku z wyrzuconych przez morze resztek rozbitych okrętów i statków. Stoi na polnych kamieniach, poukładanych na piachu. Pod wspólnym dachem jest część mieszkalna, składająca się z kuchni i dwóch izb, oraz gospodarcza, czyli komora z „chłodnią” i chlewik, w którym mieszkała krowa. Na strychu przechowywano sprzęty rybackie i domowe.
Konstrukcja chaty jest mieszana. W części mieszkalnej – sumikowo-łątkowa, a w gospodarczej – szkieletowa, wypełniona cegłami i gliną. Właściciele mieszkali w chacie aż do lat 80. XX wieku. Po ich śmierci miejscowi działacze kaszubscy uratowali budynek przed wyburzeniem i utworzyli w nim muzeum. Wewnątrz chaty są oryginalne sprzęty służące jej dawnym właścicielom, a także przyniesione przez mieszkańców Jastarni.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/142-na-kaszubach-podroz-sentymentalna#sigProId4092432599
Na samym końcu Mierzei Helskiej leży Hel. Miejscowi mawiają, że tu właśnie zaczyna się Polska.
Historia miejscowości sięga średniowiecza. W tych zamierzchłych czasach był kaszubską wioską Gellen, której mieszkańcy handlowali śledziami, a w wolnych chwilach trudnili się korsarstwem.
W roku 1266 książę pomorski Świętopełk II nadał Helowi prawa miejskie. Ponad sto lat później potwierdzili je Krzyżacy. W mieście stanęły kościół, szpital i ratusz. Zbudowano też dwa rynki i mały port. Początkowo Hel leżał półtora kilometra od dzisiejszego centrum. Z czasem jednak półwysep zaczęły zabierać morskie fale, dlatego powstała nowa osada w bezpieczniejszym miejscu. Nazwano ją Nowym Helem. Pod koniec XIX wieku zbudowano w niej port rybacki, który stał się popularnym celem wycieczek mieszkańców Sopotu i Gdańska. W roku 1896 Helowi przyznano status nadmorskiego uzdrowiska.
Mimo że większość mieszkańców Helu stanowili Niemcy, na mocy traktatu wersalskiego przypadł on Polsce. W dwudziestoleciu międzywojennym był największą polską bazą rybołówstwa. Dzięki budowie linii kolejowej zyskał też połączenie z Gdynią.
Hel był ważnym punktem na militarnej mapie kraju. Na początku lat 30. XX wieku w Helu zbudowano port wojenny, a tuż przed wybuchem II wojny światowej utworzono Rejon Umocniony Hel, na który wstęp mieli tylko obywatele polscy za okazaniem specjalnej przepustki. Ten stan rzeczy utrzymał się właściwie do 1989 roku. Dziś urokami Helu możemy cieszyć się wszyscy.
Od strony Małego Morza ciągnie się promenada, która prowadzi do portu rybackiego zakończonego betonowym falochronem.
Nieopodal portu stoi dawny gotycki kościół pw. świętych Piotra i Pawła. Został wzniesiony w XIV wieku, a w kolejnych stuleciach rozbudowany. W 1526 roku przejęli go protestanci i byli jego gospodarzami aż do końca drugiej wojny światowej. Opuszczony w 1945 roku, stał się siedzibą Muzeum Rybołówstwa. Było zbyt późno, żebym mogła je zwiedzić. Musiałam zadowolić się niewielkim skansenem starych łodzi, używanych niegdyś do łowienia ryb.
Wieża kościoła, niegdyś pełniąca funkcje latarni morskiej, dziś jest wieżą widokową.
Podobno z pogodne dni można zobaczyć z niej Trójmiasto.
Niedaleko promenady znajduje się fokarium należące do Stacji Morskiej Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego. Fokarium działa od 1999 roku, chociaż prace na rzecz ochrony fok podjęto już wcześniej. Pierwszą potrzebującą pomocy foką, która trafiła do ośrodka w Helu, był Balbin.
Fokarium składa się z kilku basenów, w których żyją foki szare. Niegdyś powszechnie występujące w wodach południowego Bałtyku, w latach 80. XX wieku zostały niemal całkowicie wytępione. W fokarium mieszka kilka samic i samców. Okresowo przebywa tu potomstwo rezydentów oraz ranne i osłabione foki znajdowane na brzegu morza lub w sieciach. Po odzyskaniu sił wracają do naturalnego środowiska. Wszystkie służą do obserwacji naukowych. Bada się ich zachowanie, dietę, trasy wędrówek, skalę zatrucia substancjami toksycznymi, ustala najpoważniejsze zagrożenia i przyczyny śmierci.
Spacerując po mieście, zupełnie przypadkiem trafiłam do innej placówki Instytutu Oceanografii Uniwersytetu Gdańskiego – Domu Morświna, poświęconego drugiemu ginącemu gatunkowi zwierząt. Morświny to, obok kaszalotów, orek i delfinów, walenie uzębione. Do lat 30. XX wieku licznie zamieszkiwały wody Bałtyku, dziś są zagrożone wyginięciem.
Nie wiem, jak to się stało, ale podczas mojej trzydniowej wycieczki do Trójmiasta w 2016 roku ominęłam ulicę Mariacką w Gdańsku. Postanowiłam nadrobić to ostatniego dnia wyprawy na Kaszuby, tuż przed powrotem do domu.
Ulica Mariacka jest jedną z najpiękniejszych ulic Gdańska. O jej uroku stanowi położenie – od zachodniej strony zamyka ją bryła kościoła Mariackiego, od wschodu średniowieczna Brama Mariacka – oraz pieczołowita rekonstrukcja po zniszczeniach drugiej wojny światowej.
Historia ulicy sięga średniowiecza. Nazywano ją Frauengasse, czyli Panieńską. Początkowo wzdłuż ulicy wznoszono skromne budynki ceglane lub ryglowe. W końcu XV wieku zaczęły pojawiać się kamienice gotyckie, a potem, zgodnie ze zmianami w architekturze, renesansowe i wczesnobarokowe. Należały do zamożnych kupców i złotników. Kamienice przy Mariackiej, jako jedyne w mieście, zachowały przedproża – przestronne, szerokie tarasy poprzedzające wejście do domu. Prowadzą do nich schody, a kamienne balustrady zabezpieczają je od ulicy. W dawnych czasach przedproża były miejscem spotkań rodzinnych i towarzyskich.
Matka Artura Schopenhauera wspominała: „Za czasów mojej młodości spędzano na nich znaczną cześć domowego życia. [...] A jakim wymarzonym miejscem zabaw dla dzieci były przedproża! Tak bezpieczne i tak wygodne! [...] W tym zaciszu, wykorzystując każdą znośną pogodę, spędzaliśmy z naszymi towarzyszami zabaw wszystkie wolne godziny”.
Przedproża zniknęły z gdańskich ulic w XIX wieku. Usunięto je, bo zaczęły hamować rozwój miasta – potrzebne były szerokie ulice, aby mogły pomieścić tramwaje. Przedproża przy Mariackiej ocalały, ponieważ uliczka nigdy nie była ważnym traktem komunikacyjnym, ani nie miała reprezentacyjnego charakteru. Na szczęście wiele z nich przetrwało drugą wojnę światową, a zniszczone – zrekonstruowano.
Na przymurkach oddzielającymi przedproża sąsiadujących ze sobą domów leżą blaszane rynny.
Woda wypływa z nich przez paszcze ogromnych, wykutych z kamienia morskich stworów.
Dziś przy ulicy Mariackiej działa wiele galerii, knajpek, a przede wszystkim pracowni i sklepów sprzedających wyroby z bursztynu. Stąd nieoficjalna nazwa miejsca – ulica Bursztynowa.
Mariacka pojawiła się też we filmie Buddenbrokowie nakręconym według powieści Tomasza Manna. Udawała Lubekę.
Dwór Artusa
Na jednej z facebookowych grup turystycznych zobaczyłam kiedyś Dwór Artusa. Jego przebogate wnętrze zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Postanowiłam obejrzeć je na własne oczy.
Budynek zawdzięcza nazwę legendarnemu królowi Arturowi i opowieściom o rycerzach Okrągłego Stołu, które inspirowały nie tylko rycerzy, ale też mieszczan. W średniowiecznej Europie zamożni kupcy i rzemieślnicy starali się dorównać szlachetnie urodzonym, budowali więc dwory – miejsca spotkań towarzysko-biznesowych, gdzie bawili się i ucztowali.
Dwory szczególnie modne były w miastach hanzeatyckich i portach leżących nad Morzem Bałtyckim. Powstały w Rydze, Królewcu, Elblągu, a także w Toruniu.
Gdański Dwór Artusa wzniesiono w latach 1476–1481, w miejscu spalonego budynku, pochodzącego prawdopodobnie z XIV wieku. Należał do mieszczan zrzeszonych w bractwach: Trzech Króli, Świętego Krzysztofa, Świętego Rajnolda, Holenderskim, Żeglarskim, Ławniczym i Malborskim.
Dwór wyróżnia się bogatą fasadą. Zaprojektował ją na początku XVII stulecia jeden z najlepszych gdańskich architektów Abraham van den Blocke. Do wnętrza budynku prowadzi portal, w którym umieszczono medaliony z wizerunkami Zygmunta III Wazy i królewicza Władysława, późniejszego króla Władysława IV.
Parter Dworu Artusa zajmuje sala bankietowa, okolona rzeźbionymi ławami i galeryjką. Członkowie bractw dbali o wystrój swojej siedziby i w ciągu kilku stuleci wypełnili ją licznymi działami sztuki. Ściany ozdobione są obrazami o tematyce biblijnej, elementami uzbrojenia i wiszącymi pod sufitem modelami żaglowców, które przypominają o źródle bogactwa miasta. Niektóre wyposażono w maleńkie działka – można z nich odpalić salwę na cześć dostojnych gości.
Osobliwością gdańskiego Dworu Artusa jest olbrzymi piec kaflowy z połowy XVI wieku – dzieło Jerzego Stelzenera. Mierzy ponad jedenaście metrów i zbudowany jest z ponad pięciuset kafli. Każdy ma inny wzór. Są na nich podobizny ówczesnych władców europejskich, herby Polski, Prus Królewskich i Gdańska oraz personifikacje cnót i planet. Na wysokości twarzy umieszczono płaskorzeźbę przedstawiającą Dyla Sowizdrzała (tyłem do przodu). Wedle tradycji gości odwiedzających dwór nakłaniano, by zmierzyli ramionami szerokość pieca. Jeśli dali się namówić, niechcący całowali Sowizdrzała w odsłonięty tyłek.
Dwór znacznie ucierpiał podczas drugiej wojny światowej. Zawaliła się większość gotyckich sklepień, a wiele cennych dział sztuki zostało zniszczonych lub zrabowanych. W ich miejscu wiszą duże archiwalne zdjęcia, między innymi obrazów Orfeusz wśród zwierząt Hansa Vredemana de Vries i Sąd Ostateczny Antona Möllera. Rekonstrukcja wnętrza dworu trwała aż do 1998 roku.
Z pierwotnego wystroju wnętrza zachowała się późnogotycka rzeźba przedstawiająca świętego Jerzego walczącego ze smokiem. Przetrwała też szesnastowieczna galeryjka – miejsce dla muzykantów umilających spotkania mieszczan, oraz lada zza której podawano piwo.
Obok Dworu Artusa stoi Nowy Dom Ławy. Jego fasada jest mieszanką stylów: gotyckiego, renesansowego i barokowego. Od XV do początków XVIII wieku w kamienicy mieszkały rodziny patrycjuszowskie. Potem budynek został połączony z Dworem Artusa i stał się siedzibą sądów ławniczych. Świadczy o tym wieńczący kamienicę posąg Sprawiedliwości.
Latem w okienku Nowego Domu Ławy pojawia się panna Hedwiga, bohaterka powieści Jadwigi Łuszczewskiej (Deotymy) Panienka z okienka, i macha rączką do turystów (niestety, nie miałam okazji jej zobaczyć). Nowy Dom Ławy zwany jest Sienią Gdańską, gdyż zachowała się w nim najpiękniejsza z mieszczańskich sieni. Jej wystrój pochodzi z przełomu XVII i XVIII wieku.
Przed Dworem Artusa pluska się w wodzie Neptun, symbol Gdańska. Inicjatorem jego powstania był burmistrz miasta Bartłomiej Schachmann, a twórcami Piotr Husen i Johann Rogge. Rzeźbę ustawiono w 1615 roku, ale fontanna zaczęła działać dopiero osiemnaście lat później. W połowie XVIII stulecia Johann Karl Stender wykonał nowy rokokowy cokół z marmuru oraz balustradę z całą plejadą morskich stworów. Raz na sto lat fontanna tryska gdańską złotą wódką.
„Sołdek”
Swoją sentymentalną podróż na Kaszuby zakończyłam na „Sołdku”. Już dawno miałam na niego ochotę, bo chociaż nigdy nie wybrałabym się w dłuższą podróż morską, statki niesamowicie mnie pociągają. Te kolosy lekko unoszące się na falach mają w sobie coś niezwykłego.
„Sołdek” stoi przycumowany u brzegu Motławy. To jedyny zachowany na świecie rudowęglowiec z napędem parowym. Był pierwszym pełnomorskim statkiem zbudowanym w Polsce po drugiej wojnie światowej. Jego budową, w utworzonej 19 października 1947 roku Stoczni Gdańskiej, kierował inżynier Jerzy Doerffer, późniejszy profesor i rektor Politechniki Gdańskiej. Patronem statku został przodujący stoczniowiec, Stanisław Sołdek, a matką chrzestną jego żona Helena.
W swój pierwszy rejs „Sołdek” wyruszył do Szczecina 22 października 1949 roku pod dowództwem kapitana żeglugi morskiej Zbigniewa Rybiańskiego. Pływał trzydzieści jeden lat, odbył prawie tysiąc pięćset rejsów, zawinął do sześćdziesięciu portów i przewiózł ponad trzy i pół tony węgla i rudy żelaza.
W grudniu 2014 roku „Sołdek” wystąpił w filmie Persona non grata w roli japońskiego statku, wiozącego w 1941 roku żydowskich uchodźców z Litwy i Polski przez Władywostok do Japonii.
Dziś na statku działa muzeum. Można zobaczyć autentyczne wnętrza: kuchnię, kajuty, maszynownię.
http://polskanapiechote.waw.pl/8-podroze/142-na-kaszubach-podroz-sentymentalna#sigProId70b04a2918
A z pokładu podziwiać chyba najpiękniejsze gdańskie widoki: Motławę i port z drewnianym żurawiem.
Bibliografia
J. Friedrich, R. Pasieczny, Gdańsk (seria Miasta dla ciekawych), Wiedza i Życie, Warszawa 2006.
Gdański i Kaszuby na weekend, Pascal, Bielsko-Biała 2008.
E. Klamann, S. Sikora, Gdańsk. Miasto moich marzeń, Tessa, Gdańsk b.d.w.
S. Majkowski, Sanktuarium Maryjne Królowej Polskiego Morza w Swarzewie, Tower Press, Gdańsk 2003.
M. Skok, M. Kuklik, Wejherowo i okolice. Przewodnik turystyczny, Wydawnictwo MS, Wejherowo 2010.
Oraz informacje dostępne w zwiedzanych obiektach.
czerwiec 2019